Arisa i Ange miały swoje teorie, Bear chciał łapać to coś, jak dżina do butelki. Spoko. Przecież nikt im nie bronił mieć własnego zdania i pomysłów, choć Connor doskonale wiedział, że w momentach wysokiego stresu ludzie wymyślali najróżniejsze możliwe sposoby wyjścia z przytłaczającej ich sytuacji. Już bardziej był skłonny uwierzyć w to, o czym opowiadał Frank; Indianie zamieszkiwali te ziemie, więc historia o Wendigo nie musiała być jedynie legendą dla spragnionych wrażeń turystów. Zwłaszcza, że ich stwór bardzo nie lubił ognia. No i był jak najbardziej prawdziwy. Zresztą, po tym, co Mayfield tutaj zobaczył, miał wrażenie, że nic go już nie zdziwi tej nocy. Musiał przestać o tym myśleć... choć na chwilę oczyścić głowę. Spojrzeć na wszystko z szerszej perspektywy. Najważniejszym było teraz odnaleźć tych, co się zgubili, właściwą drogę i zmyć się w bezpieczne miejsce. By nikt więcej nie ucierpiał.
Wiejący coraz mocniej wiatr i zbliżające się szybko odgłosy burzy nie napawały optymizmem - tak, jakby i bez załamania pogody mieli mało na głowie. Nawoływania pośród szumiących złowieszczo drzew nic nie dawały i gdy wydawało się, że te całe poszukiwania na niewiele się zdadzą, między drzewami najpierw mignął im jakiś cień, a potem ujrzeli żółte, migoczące światło pochodni. Connor odetchnął z ulgą. Pozostali się znaleźli. Na szczęście. Nie było jednak chwili na to, by zbić z nimi piątkę i wypytać Bobby'ego o znalezisko, gdyż strażak poczuł dziwne swędzenie i drapanie na skórze. Najpierw na głowie, potem na szyi i barkach.
Pająki. Masa małych, czarnych pajęczaków na tyczkowatych nóżkach.
Mayfield skrzywił się i oganiał od nich, próbując zrzucać z siebie, ile się dało; dopiero po chwili zorientował się, że to nie były normalne pająki. Jego i Nicka oblazły małe, cieniste stwory, przypominające te stawonogi. Dobrze, że nie miał arachnofobii, w przeciwnym razie wyciągnąłby pewnie kopyta na miejscu. Cienie próbowały wchodzić pod ubrania, jakby chodziło im o coś konkretnego, a strażakowi nagle coś zaświtało. Nie przestając zrzucać ich z siebie, Connor zdjął jedno ramię plecaka i sięgnął po łapacz snów przyczepiony do klamry. Wyciągnął rękę przed siebie, mocno trzymając talizman.
- O to wam chodzi? Tego szukacie? - mruknął pod nosem, sprawdzając, czy przeczucie go nie myliło.
Właściwie to nie wiedział, czego dokładnie ma się spodziewać i czy to, co robił miało jakikolwiek sens. Może przy odrobinie szczęścia te dziwne cieniste pajączki wejdą do łapacza snów i już tam zostaną? Bo jak inaczej miał się ich pozbyć? Nie wyglądało na to, że chcą mu zrobić jakąś krzywdę. Przynajmniej chwilowo.
Nagle błysnęło i po krótkiej chwili niebo zamruczało niepokojąco. Burza była coraz bliżej.