Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2016, 23:10   #16
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Późna noc na krakowskiej ulicy.

Jaksa mierzył wampirzycę okiem.
- Żaden honor to w zabiciu bezbronnej.
Krzyżowiec błyskawicznie doskoczył do kobiety. Przycisnął ją do ściany jednego z budynków. Zasyczała mocno. Rycerz ścisnął mocniej jej kark i spojrzał głęboko w jej oczy.
- Kto ty? - powiedział używając najprostszych możliwych słów.
Zobaczył gniew. Całe morza gniewu. A później spojrzał na świat jej oczami. Wszystko wkoło zalewał gniew. Nawet gdy krzyżowiec wciskał się głębiej w jej umysł, to czerwona poświata gniewu nie opadała. Czuł, że tylko dzięki swojej silnej woli przełamuje kolejne bariery. I w końcu to zobaczył. Zobaczył siebie i szeryfa, tak jak postrzegała ich ona. Gniewko niczym mordercza góra składająca się ze zbroi. W jej oczach miał jakby kopyta, rogi. Bardziej demon niż wampir. A obok niego Jaksa. Umorusany krwią niewinnych. Wlepiający w nią swoje jedno oko. Spomiędzy gęstych włosów wyrastał mu demoniczny róg. Czarny jak smoła. Rycerz czuł, że gdy tylko jej dotknał to złość uderzała w niego niemal żywym ogniem. Życzyła jemu i Gniewkowi wszystkiego co najgorsze. Ale poza gniewem było coś jeszcze…. Inne równie silne uczucie, które miała skrywać kurtyna gniewu. W głębi duszy czuła strach. Wampir sięgał więc głębiej, szukając źródła. Bała się o życie. Tak jak kiedyś… wcześniej… w innym życiu. Leżała pohańbiona na zimnej ulicy. Chłód wdzierał się w każdą część jej ciała. Noc była zimna niczym dotyk wampira, który teraz pewnym chwytem przyciskał ją do ściany. Leżała zmarznięta, w żółtej kamizelce. Ladacznica. Głodna.
I wtedy pojawił się on. Wyglądem podobny do anioła. Błękitnooki blondyn. Przemienił ją. Dał jej śmierć i dał jej życie jednocześnie. Dał jej posmakować swojej krwi. Ból mieszał się z przyjemnością… Na twarzy Jaksy pojawił się cień uśmiechu i wtedy nagle fala złości uderzyła w niego niczym taran. Kobieta wypchnęła go ze swojej głowy zalewając resztę wizji czerwoną poświatą. Odepchnął ją od siebie. Po uderzeniu o ścianę wampirzyca osunęła się na brukowaną ulicę.

- Jest młoda. Zagubiona. Ten, który ją przemienił, nie nauczył jej niczego. Tylko wypuścił, żeby nam nabruździła. Wydaje mi się, że to ten sam co poprzednio, ale nie jestem pewien. Idealizują swojego stwórcę. Zawsze jest podobny do anioła. Błękitnooki blondyn.

Gniewko mruknał tylko coś, co odbiło się tubalnym pogłosem wewnątrz jego hełmu. Najwyraźniej przyjął do wiadomości to co przekazał mu krzyżowiec.

- Niestety córko, grzeszyłaś. A kto grzeszy przeciw Panu, ten karę ponieść musi..

W powietrzu rozległ się świst szabli wyjmowanej z pochwy.

- Requiem aeternam dona ei det, Domine, et lux perpetua luceat eius. Requiescat in pace.

Ostrze opadło na szyję wampirzycy. Jej głowa potoczyła się po bruku.

- Amen - dokończyl modlitwę krzyżowiec. Przetarł ostrze jedwabną chustką. Chwilę walczył z pokusą zlizania posoki z szabli, jednak wygrał swoją małą walkę. Oczyścił brońi rzekł do Gniewka:
- Opowiesz o wszystkim Księciu. O tym błękitnookim blondynie również. Myślę, że Niemcy planują coś większego. Niestety mnie już tutaj nie będzie, jutro wyruszamy do Smoleńska.


Przed świtem, klasztor w Miechowie.

W pomieszczeniu z długą ławą siedział Gryfita. Wpatrywał się w rycinę przedstawiającą Michała archanioła, który depcze Lucyfera u swoich stóp.
Uwielbiał tę rycinę. Była wspaniałą alegorią otaczającego ich świata. Walka dobra ze złem. Jaksa cieszył się, że twórca zdecydował się na rysowanie zamiast malowania. Barwy zakłócaja postrzeganie rzeczywistości. Tutaj oto archanioł jest równie szary co jego oponent. To zwycięzcy piszą historię. Mi-ka-il zwyciężył. Wtedy. Gdy Jaksie było dane poznać tego archanioła miał on już ponad tysiąc lat, a od wydarzeń z ryciny mineły ich setki. Patriarcha Konstantynopola. Prawnuk Kaina. Ojciec klanu Toreador. Jego brat i kochanek na rysunku leżał u jego stóp. Jakażież to niezbadane są wyroki Boskie. Rycerz żałował, że przebywał tak krótko w Konstatnynopolu. Patriarchę spotkał tylko raz. Ale już jedna rozmowa z nim dała inspirację Jaksie. Wtedy ostatecznie przestał traktować swoją egzystencję jak klątwę. Oto otrzymał szansę od Boga i miał wypełnić Boski plan.
- Deus le volt - uniósł wzrok. Wokół ławy zebrała się grupa rycerzy.
- Panowie, oto otwiera się przed nami wspaniała szansa. Mamy możliwość stworzenia placówki zakonu w Smoleńsku.
- To na Rusi? - odezwał się mężczyzna z sumiastym wąsem.
Wampir skinał głową.
- Tak. Wyruszamy tam jutro w nocy. Musimy tam zaprowadzić prawo i porządek. Będziemy częścią dużej wyprawy, której celem będzie uspokojenie działań spokrewnionych na Rusi.
- Czyż nie mówiłeś mistrzu, że spokrewnieni troszczą się o ludzi? Wszak ty nas chronisz. I książe również dba o nasz interes.
- Widzicie, jesteśmy jako te anioły. Nie możemy zostać zbawieni, jak wy ludzie. Ale jesteśmy bliżej Boga niż wy. Mamy wspaniałe dary od Niego. Dary, które wykorzystujemy żeby was, śmiertelnych prowadzić. Jednak i u nas jak wśród aniołów zdarzają się istoty słabej woli. Takie istoty zamiast chwalić Boga próbują postawić siebie na równi z nim. Taką istotą był Lucyfer. Był bratem Michała. Cherubinem. Niosącym Światło. Jednak nad wolę Boga postawił swoją wolę. I inne archanioły powstały przeciw niemu. - Jaksa położył rysunek przed sobą.
- W Smoleńsku żyją istoty o naturze takiej jak moja. Wampiry - rycerz wypowiedział to słowo jakby się brzydził - Nie znam ich. Nie wiem czego możemy się spodziewać na miejscu. Może ugoszczą nas przy wspólnym stole i nadadzą ziemię pod budowę twierdzy ku chwale Boga i zakonu. Może jednak ich wola była słaba? Może przez lata doszli do wniosku, że są równi Bogu? Może poszczują nas zwierzętami, które mieć będą na swoje usługi w dziczy? A może przemieniają niewinnych ludzi w monstra o powykrzywianych ciałach i umysłach wypaczonych żądzą krwi? Jedziemy tam dowiedzieć się kim są aktualni władcy. Chcemy pozyskać ich zaufanie, ale wiedzcie, że jeżeli okażą się niegodni, to będziemy z nimi walczyć o władzę nad tamtejszymi ziemiami.
- W trzydziestu? - Odezwał się gładko ogolony chłopak, prawdopodobnie najmłodszy z zebranych.
- W dwunastu. Wszak nie zostawimy twierdzy bez opieki. Dlatego ruszą ze mną ochotnicy. Jedenastu z was. Gotowych na to, że nigdy tutaj nie powrócą.
- Dlaczego jedenastu? - tym razem przemówił wąsacz.
- Bo tylu było apostołów po samobójstwie Judasza.
Zebrani pokiwali głowami. Wszak z prawdami objawionymi w Biblii się nie dyskutuje.
- Wyruszą z nami również inni spokrewnieni z Krakowa. Tak jak ludzie, oni też są całkiem różni. Mogą próbować wystawić waszą wiarę na próbę. Możecie zobaczyć rzeczy, jakich innym ludziom nie było nigdy dane. Wiecie, że każdy z nas musi przyjmować komunię z krwi śmiertelników. Każdy z was tutaj zebranych ofiarował mi swoją krew i wiecie, że nie działa wam się krzywda. Dlatego proszę, abyście uszanowali przyzwyczajenia innych. Jednak nikt nie zmusi was abyście wbrew swojej woli oddali swoją krew.
Dowódcą wyprawy jest Wilhelm Koenitz. -
Zmienił temat a wraz z nim ton głosu - Walczył w Trzeciej Krucjacie i później w wielu innych bitwach. Biegle mówi po polsku. Sprowadził ze sobą ciężką jazdę. Jeżeli rodzimi mieszkańcy Smoleńska nie będą nam sprzyjać, to staniemy zbrojnie przeciw nim. Po zwycięstwie Koenitz zostanie Księciem i wtedy moja w tym głowa, żebyśmy otrzymali stosowną ziemię na użytek zakonny.
- A inne wampiry? - ciekawił się młodzik. Rycerz na dźwięk słowa “wampiry” zmierzył go groźnym spojrzeniem.
- Poznacie ich sami i wyrobicie sobie zdanie. Uważajcie tylko na Lacroix’a. Francuz jest okultystą.
- Czci demony? Wszak nie godzi się współpracować z takim! - Oburzył się krótko obcięty blondyn. Dla podkreślenia swojego oburzenia uderzył w stół pięścią wielką jak bochen chleba.
- Nie czci, tylko wykorzystuje je do swoich celów. Salomon też otrzymał od Boga pierścień, dzięki któremu rozkazywał demonom. Jezus też rozkazywał demonom.
Blondyn opadł na ławę. Z tymi argumentami nie mógł dyskutować.
- Ale pamiętajcie, gdy ktoś obcuje z demonami to jest bardzo narażony na ich wpływ. Obserwujcie go uważnie, ale nie bądźcie uprzedzeni. Bóg jest z nami, a my mamy wypełniać jego wolę. Wybierzcie ochotników. Jutro chwilę po zmierzchu wyruszamy.


Kolejna noc. Polana w lesie pod Krakowem.

Miechowici przybyli niemal ostatni na miejsce spotkania. Na polanę wjechało dwunastu konnych. Na pierwszy rzut oka wszyscy identyczni. Każdy odziany w biały płaszcz z krzyżem jerozolimskim na lewej piersi. Każdy z drzewcem długim na kilka metrów. Kilku miało hełmy zakrywające twarz, jednak większość nosiła kolczugi z kapturem. Każdy miał ze sobą tarczę białą, z symbolem zakonu. Tylko jeden z dwunastu wyróżniał się znacznie. Jego głowy nie chował ani kolczy kaptur, ani hełm. Oblicze jednookiego lustrowało zebranych. On też, jako jedyny miał czerwoną tarczę z białym gryfem o złotych szponach. Bliższy ogląd rycerstwa ukazywał, że pod płaszczami wszyscy noszą kirysy lub karaceny. Prawie każdy też miał ze sobą koncerz, szablę lub buzdygan. Dwóch tylko miało do koni przytroczone miecze dwuręczne. U części było można zauważyć łuki, a u części pistolety. Każdy też przy siodle miał spakowane juki. Szykowali się na długą i wyczerpującą podróż. Ich konie zaś, to naprawdę piękne zwierzęta. Szybkie i silne. Bez wątpienia po kilku godzinach marszu i tak gotowe będą uderzyć na wroga w pełnym cwale. Nie była to ciężka jazda, jak rycerze Koenitza. Ale była to doskonała grupa pościgowa. Mogą uderzać z zaskoczenia, mogą flankować przeciwników. Wytrawny dowódca właśnie taki oddział wykorzysta w czasie bitwy, żeby przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Każdy z nich równie pewnie będzie szarżował z drzewcem, co walczył w zwarciu, gdyby koń padł. Jednak twarze ich nie były twarzami pospolitych żołnierzy. Każdy z nich pobierał nauki w szkole jezuickiej. Ta inteligencja dawała odbicie w ich spojrzeniach. Jaksa Gryfita zatrzymał swojego konia, a na prawo od niego każdy z mężczyzn ustawił się w równym odstępie. Pokłonił się Koenitzowi czekając, aż ten podjedzie zlustrować jego oddział. Oto stał przed nim kwiat rycerstwa. Jedna trzecia całego polskiego zakonu Bożogrobców.
Stojąca obok Koenitza Zofia wgapiła ślepia w oddział templariuszy. Jeżeli Jaksowi zależało na zrobieniu wrażenia, to przynajmniej na jednej wampirzycy się to udało.
Nie chcąc przeszkadzać Lordowi Koenitzowi, odsunęła się trochę na bok.
Koenitz przeszedł się wzdłuż szeregu rycerzy z uśmiechem na twarzy. Niczym hetman wizytujący swe wojska przed bitwą.
- Zacny to oddział mości Jakso. Pięknie się prezentuje i z pewnością w boju nieustępliwy. - rzekł Wilhelm w końcu.
Rycerz pokłonił się jak nakazywał zwyczaj. Koń jego wyraźnie odczuwał dyskomfort z obecności wampirów, jednak był dobrze wyszkolony i stał w szyku.
- Nie było nam dane poznać się na wczorajszym spotkaniu. Wiedz jednak, że ma szabla i rycerze mi podlegli gotowi są stawić czoła Diabłom.
- Cieszy mnie to, bo zaiste Diabły właśnie mogą być największym naszym problemem.- ocenił Koenitz.
Jaksa skłonił się bez słowa. W jego mniemaniu rozmowa była skończona. Dowódca jakim miał być Koenitz nie przekona rycerza mowami, lecz czynami w bitwie. A do tego było im teraz daleko.
I miał rację, bo Wilhelm jedynie skłonił się w odpowiedzi i… z niecierpliwością czegoś wypatrywał.


 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 08-03-2016 o 20:28.
Mi Raaz jest offline