Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-03-2016, 17:31   #19
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Milos splunął, poprawił na łbie kołpak i ruszył do koni. Przelazł jednak na okrętkę, przez obóz Martowych szumowin skórujących zwierza.
– Rację masz. Pomówię z nim o tym – zagaił, łypiąc spod ściągniętych brwi na jej ludzi. - Jego mina obrzydzenia nie zdradzała, ale i podziwu takoż nie.
Skinęła głową i odłożyła na bok dębowe drzewce i szeroki nóż, którym strugała je z kory. Poklepała dłonią trawę obok siebie.
Usiadł wyciągając swobodnie nogi, mało elegancko zajrzał, co tam Marta obciosała. Proste drzewce mogło się jeszcze stać czymkolwiek i nie zdradzało przeznaczenia.
– Tą małą wypada też mieć na oku. Maślane oczy w niego wlepia.
Gangrelka spięła się cała jak do skoku i szarpnięciem głowy schowała twarz we włosach.
– Nie masz przyjaźni ani szacunku między silnym a słabym. Ale jeśli będzie myślał, że do czegoś mu nieodzowna… to będzie bezpieczniejsza.
– Niekoniecznie. Nawet jak ci ktoś nieodzowny to można go wokół palca okręcić, pod dyktando pełne ustawić. Nie lepiej gdy masz go pod ręką, potulnego? Dziewka, nieważne czy do użytku czy zabawy, aż się o to prosi, głupi by nie skorzystał. A Ventrue? Każde małe zwycięstwo rozszerza pańską władzę.
– Posłuszeństwo nie lojalność – wzruszyła ramionami i sięgnęła po swoją sakwę. Zaczęła w niej grzebać, odwrócona do husarza plecami. – Ale on pewnie tego nie wie. Będę patrzeć. I pomyślę, co zrobić.
Wydobyła wreszcie spośród ubrań kielich i zapatrzyła się w ciężkim milczeniu w gębę cherubinka.
– Będę wdzięczny – nie miał wyraźnie ochoty odchodzić, przeciwnie, oparł się na łokciach wystawiając twarz ku nocnemu niebu. – Po drodze z nim pomówię konkretnie, ma okazać jakiś rozsądny plan jak się na miejscu będą karmić żeby nie wywołać sensacji. Jeśli na nas kmioty z widłami i pochodniami wylezą to księcia aspiracje zgasną na samym starcie.
– A jużem myślała, żeś nie słuchał wcale – mruknęła Marta i szamotać się poczęła dłońmi z jakimś wiązaniem na karku, kielich uprzednio na ziemi postawiwszy. Uparcie chowała twarz za włosami. – Kiedym ważne rzeczy gadała jak raz.
Zdjęła z szyi rzemyk z płóciennym woreczkiem i schowana za włosami grzebać w nim zaczęła.
– Za czym tak gmerasz? Nie umiesz spokojnie usiedzieć, co? – dla odmiany husarz ani drgnął, może jedynie usta pod wąsem wygięły się w nikły uśmiech.
– Nie – zaśmiała się, ale dziwnie i gorzko. – I dlatego jam ciągle żywa i sama sobie pani.
Wrzuciła jakiś drobny przedmiot do pucharu, zakryła go zaraz dłonią i uniosła, wyciągając w bok.
– Oddaję, co nie moje.
Spojrzał na puchar nic nie rozumiejąc.
– Że niby mój prezent, moja własność? Dajesz, zabierasz, znowu dajesz? Zdecyduj się wreszcie – nie było w jego głosie pretensji, raczej rozbawienie, szczere nie kpiące bo uśmiech sięgał martwych błękitnych oczu.
– Jak sam los przeklęty – potwierdziła z krótkim parsknięciem, który mógł być i śmiechem. – Nic, co posiadasz, nie jest ci dane na zawsze. Stracisz, zgubisz, ktoś ci podpieprzy… a czasem odda z powrotem.
W pucharze leżał zwinięty kosmyk ciemnych włosów przewiązanych zetlałą czerwoną nicią, I dawno musiały być ścięte, bo suche były i sypkie jak pieprz.
Sięgnął po kosmyk, ostrożnie go w palcach obracał, z powagą jakby badał jakiś ważny trop w jemu tylko znanej zagadce. Uniósł pukiel przed siebie aby się zlał z tłem włosów Marty, ciekaw czy odcień i kolor jest ten sam. A później przystawił do osełedca, i jak nic tam pasował, ujęty z dawna fragment.
– Co ci mam powiedzieć? – zasępił się, odłożył pasmo pod buty Marty. – Umiem dodać dwa do dwóch.
Gibko z ziemi się podniósł.
– Najrozsądniej byłoby odsunąć to co było, zacząć z czystą kartą.
Odczekała, aż odszedł. Dopiero wtedy podniosła pasmo i schowała z powrotem na miejsce.

– Hoo, hooo... – rzekł leniwie rozciągnięty niedaleko Popielski i kołpak z twarzy zsunął, znudziło mu się udawanie, że drzemie. – Rogi żem jakieś posłyszał i obudził się. Zali nie wiem tylko, kto tu na kogo poluje.
– Ja ci nie powiem – ucięła.
– A czy Koenitz ów nas zaszczyci w końcu, powiesz?
Nawet się nie podnosił. Na czworaka do niej podlazł jak zwierz, obkręcił się nie bez gracji i kudłatą głową na jej podołek padł, po czym się mościć jak pies począł.
– Powiem. Na świętego nigdy.
– Za gówno nas ma, nasz dowódca miły? – stropił się nieznacznie Popielski, a najbliżej stojący zbóje podsunęli deczko, by lepiej słyszeć. – Niegodne ślepia nasze bezecne na tyrolskie splendory spoglądać?
– Ano – odparła, już dość obojętnie. – I rycerz krzyżowy takoż.
– A czegoś ty chciała, żeby cię tokajem podjęli, po polikach wyboćkali i siostrą nazywać poczęli?
– Szacunku. Dla mnie i dla was.
– Eh, Marta, toć zawsze tak samo robisz, i tak samo kończy się. No to... co im w wywdzięce, takim synom, zrobimy tym razem?
 
Asenat jest offline