Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-03-2016, 20:54   #20
Aisu
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
- ... Matko Agnieszko? Masz chwilkę? - zapytała, uchylając drzwi by zerknąć do środka.
-Oczywiście moja droga.- uśmiechnęła się ciepło zakonnica.- W końcu niewiele nam wspólnych chwil zostało.
Wampirzyca przytaknęła i weszła do pokoju, zamykając za sobą drzwi.
- … A-ah, brzmi to jakbym już miała nie wrócić. – uśmiechnęła się nerwowo.
-Bo to prawda kochanie. Ale nie przejmuj się tym. W końcu każda ptaszyna musi kiedyś wyfrunąć z gniazda, by założyć swoje własne.- odparła z uśmiechem Agnieszka.
– Na pewno wrócę! – zaprotestowała gwałtownie. - … Choćby po to żeby wszystkich odwiedzić. Może nie za rok, czy dwa, czy nawet dziesięć. Ale na pewno jeszcze się zobaczymy! – obiecała, przyciskając dłoń do serca.
- Jeśli chcesz… ale poza tym listy byłyby miłe i bezpieczniejsze. Takie podróże bywają groźne kochanie.- odparła z ciepłym uśmiechem zakonnica.
– Z pewnością nic mi się nie stanie. – zapewniła, przemilczając przy tym dość wstydliwy fakt, żę nadal nie potrafiła czytać.
… Może poświęci na to trochę czasu w Smoleńsku, jak już sprawy się uspokoją.
- W tak dużej grupie nie powinno, a i Jan obiecał mi dać ci sługę i opiekuna.- odparła z uśmiechem matka Agnieszka.
– E, naprawdę? – odparła, kompletnie zbita z tropu.
-Chyba nie sądziłaś że puszczę cię samą samiuteńką między te wilki?- zapytała retorycznie Kainitka.
… Nie pomyślała o tym.
- … Myślałam, że Lord Koenitz mi pomoże.
-Och… z pewnością, ale…-mruknęła Agnieszka niewyraźnie.-Ale parę dodatkowych sług, niewątpliwie poprawi twój wizerunek w jego oczach. Spokrewnieni cenią siłę, a nie słabość.
Zofia zacisnęła usta, przewracając w głowie myśl o dysponowaniu własną świtą.
Z natury była raczej samotniczką. Nigdy nie kierowała niczym większym od… Właściwie nigdy nie kierowała niczym, jak teraz o tym myślała. Ale Matka Agnieszka dobrze zdawała sobie z tego sprawę, więc wybrani przez nią słudzy z pewnością świetnie poradzą sobie bez niej.
I perspektywa zaimponowania Lordowi Koenitzowi wcale nie była nieprzyjemna.
– Jeżeli uważasz, że jest to rozsądne, Matko Agnieszko. – pochyliła głowę w geście kapitulacji.
-Cieszy mnie to… kochanie. Powinnaś się spakować i przygotować do podróży, a nie marnować czas ze starą zakonnicą.- rzekła ciepło wampirzyca.
Przytaknęła odruchowo i zrobiła krok w stronę wyjścia – i od razu przystanęła, nadal pamiętając po co do niej przyszła.
– A-ah, Matko Agnieszko… Mam… Prośbę. – zaczęła, rumieniąc się lekko.
- Tak?- zapytała spokojnie Kainitka.
– Była z tobą tak długi czas, i chciałabym… - natychmiast zgubiła swój tok myślenia, a jej rumieniec tylko się pogłębił – Pomyślałam.. Kiedy tamten Książe… – cholera, zapomniała jak się nazywał ten Ventrue z Berlina. – Widział we mnie zwykłego Caitiffa, ale ty stanęłaś w mojej obronie… A potem… A potem… – Język stanął jej w gardle. – T-tłumaczyłaś mi wszystko tak cierpliwie…A-a jak już byłyśmy w Krakowie… Kiedy pozwoliłaś mi ruszyć w podróż m-mimo że wiedziałam że wolałabyś bym została z tobą… – zamilkła, zdając sobie sprawę że gada od rzeczy. – Chciałam powiedzieć że…. M-matko Agnieszko… Co chce przekazać, to… Nie mogłam trafić na lepszą nauczycielkę, w-więc tak sobie pomyślałam, że może pozwoliłabyś mi wypić trochę swojej krwi...
-Nie dosłyszałam... co mówiłaś?- zapytała Kainitka z nadal ciepłym uśmiechem na obliczu.
- … Czy pozwoliłabyś bym wypiła trochę twojej krwi. – powtórzyła tak samo cicho. – Znaczy… Byłaś mi mentorką przez tyle lat że pomyślałam… Czy nie byłoby miło gdyby łączyło nas to co łączy stwórcę z jego dzieckiem…
-Kochanie… co ty tam mruczysz pod nosem?- westchnęła spokojnie Kainitka, po czym już głośniej i nie znoszącym sprzeciwu tonem dodała.-No już.. wyprostuj się i mów głośno, co masz powiedzieć?
Jak na komendę Zofia wyprężyła się jak struna i praktycznie zakrzyknęła:
– Pozwól mi proszę wypić trochę twojej krwi, żeby łączy nas to co stwórcę z dzieckiem!
-Zofio z Ulm to nie je…-zakonnica zaczęła swą przemowę, by przerwać ją nagle i się zamyślić. Przez chwilę nic nie mówiła zasępiona i jakby nieobecna.
Dziewczyna zamknęła oczy i skurczyła się odruchowo, jak przed ciosem, chociaż dobrze wiedziała że jedyne co tak naprawdę mogło ją spotkać to surowa nagana. Jednak ta potrafiła boleć dużo bardziej niż fizyczne uderzenie.
Kiedy żadne z powyższych nie nadeszło, otworzyła ostrożnie jedno oko i spojrzała na swoją nauczycielkę. Widząc że Matka Przełożona nadal pogrążona jest w myślach, młoda wampirzyca wyprostowała się i posłusznie opuściła głowę, czekając na odpowiedź.
-Może to jednak… dobra myśl… przyda ci się jakaś osłona przed tymi… towarzyszami podróży.- odezwała się nagle Agnieszka.- Przynieś mi kochanie sztylet i kielich, dobrze?
Wampirzyca uśmiechnęła się od ucha do ucha, przytakując energicznie, i rozpromieniona wybiegła z pokoju.
Wróciła po chwili, niosąc w rękach obydwa przedmioty. Klęknęła przed zakonnicy uroczyście, i wyciągnęła je przed siebie. Zakonnica wzięła oba przedmioty.
- Do czego to przyszło…-westchnęła Matka Agnieszka nacinając wnętrze swej dłoni i roniąc krople krwi do kielicha.-Kochanie otrzymasz ode mnie jeszcze butelczkę mej krwi, którą masz wypić dopiero wtedy, gdy będziesz czuła mętlik w głowie i sercu. Nie wcześniej, nie później… zrozumiałaś?
Dziewczyna rozszerzyła lekko oczy ze zdziwienia. Krew skapywała powoli do kielicha, wypełniając pokój słodkim, kuszącym zapachem.
- … Nie mogę jej przyjąć. – zaprotestowała nagle, z rzadkim dla niej zdecydowaniem w głosie. – Gdyby coś mi się stało i twoja krew wpadłaby w ręce Tzimisce… Nawet nie chce o tym myśleć. – pokręciła głową. Być może nie znała się na magii wampirów, ale jeżeli czegoś się nauczyła przez te wszystkie lata to że wszystko opiera się na krwi. Własnej, cudzej, starej czy nowej. – I, Matko Agnieszko… – teraz to ona uśmiechnęła się ciepło. – Wiem że się o mnie martwisz, ale… Nie ruszam sama. Niosę w sercu wspomnienia o swoich rodzicach, niosę wszystkie twoje lekcje i rady, i niosę nauki Chrystusa. Wiem że wyprawa nie będzie łatwa, i niewykluczone że będę musiała walczyć. Ale… Obiecuje, że co by się nie wydarzyło, zawsze będę postępować słusznie. Więc proszę… Wierz we mnie.
Odruchowo przetarła suche oczy rękawem. Chciała powiedzieć więcej, tak wiele więcej, ale czuła że jej głos zaraz się załamie.
- Wierzę w ciebie kochanie.- uśmiechnęła się ciepło Agnieszka.-Po prostu.. trochę się o ciebie boję. A więc… chcesz?
Zapytała nie podsuwając kielicha, nie nęcąc bardziej posoką, której zapach nęcił mocniej niż zwykła ludzka krew.
Uśmiechając się lekko, dziewczyna sięgnęła po metalowe naczynie.
Przez chwilę spoglądała w czerwoną ciecz-
A potem pociągnęła łyk.

***


Zosia przybyła spóźniona – nie żeby zdawała się tym przejmować.
W niczym nie przypominała wczorajszej dziewczyny. Zamiast sukni – zwykłe chłopskie ubrania w kolorze brudu, a pod nich nowiutka skórzana zbroja. Miedziany warkocz został rozpuszczony, i długie włosy falowały teraz w rytm skocznych kroków wampirzycy. Zniknął niepewny wyraz twarzy, a jego miejsce zajął szczęśliwy uśmiech na zarumienionych policzkach. Zdawała się wręcz kipieć energią.
Zaś błękitny klejnot Koenitza tańczył wesoło na zawieszonym u szyi łańcuszku.
Tak jak dzika Gangrelica przybyła pieszo. I tak jak ona podróżowała lekko. Nie ma przy sobie żadnej ciężkiej broni czy żelaznej tarczy – jedynie lekki plecak, krótki łuk i kołczan ze strzałami. W porównaniu z innymi zdawała się być okrutnie niewyposażona.
Rozglądając się po obozie, poświęciła chwilę by przyjrzeć się zgromadzonymi wojakom. Ale kiedy dostrzegła rozmawiającego z innymi wampirami Koenitza szybko porzuciła zadanie i podbiegła do zgromadzenia.
– Ah, Lordzie Koenitz! – pomachała mu wesoło na powitanie, po czym skinęła w stronę pozostałych wampirów.
-Witaj panienko…- rzekł z uśmiechem rycerz podając jej swą dłoń i szarmancko całując jej dłoń.-Gdybym wiedział, że sama przybędziesz, wysłałbym eskortę. Książę Jan jednak wspominał, że każdy z członków wyprawy ma swoją świtę.
– E, to jeszcze ich nie ma? – zapytała z niewinnym uśmiechem i kiepsko skrywaną paniką w oczach.
Myślała że już będą - nie miała zielonego pojęcia jak wyglądali.
-Nikt się jeszcze nie zjawił, ale… skoro waćpanna mówisz, że będą. Bożogrobcy, również nie widać jeszcze, więc mają czas.- ocenił sytuację Wilhelm.
Zofia przytaknęła bez słowa, w duchu modląc się o to że ktokolwiek się w ogóle zjawi.
- … Ale nie wydaje mi się, by moja świta była choć w połowie tak imponująca jak Pana, Lordzie Koenitz. – odparła po chwili, spoglądając na okoliczne oddziały. - … Twoi ludzie prezentują się naprawdę wspaniale. Kiedy mama opowiadała mi historie o bohaterskich rycerzach, właśnie takich sobie wyobrażałam. Silnych, zakutych w stal. Szarżujących na rumakach w szeregi niewiernych. – przyznała, zatapiając się we wspomnieniach z dzieciństwa. – Czy te pióra na waszych hełmach coś znaczą?
- Nie. Od taka moja fantazyja, co by wzbudzali strach samym widokiem.- wyjaśnił rycerz z uśmiechem.
– Raczy Pan żartować, Lordzie Koenitz. – odparła z uśmiechem. – Jaki wróg przestraszyłby się piór?
- Chodzi o majestat, pióra są jego częścią… same pióra są jego częścią.-wyjaśnił rycerz.
– Majestat...?
Wzrok dziewczyny powiódł po pozostałych wojakach.
Wiele słyszała o strasznych tatarach, i o ich sztuce strzelania z łuku na koniu. Ale teraz ciężko było jej uwierzyć że ci śniadzi mężczyźni na karłowatych kucach mogli być demonami ze wschodu. Wojownicy skupieni dookoła Ser Milosa mogli być równie dobrze zbójami co rycerzami, a ludzie dzikuski…
Lepiej było o nich nie myśleć.
- … Chyba rozumiem, Lordzie Koenitz.
-Właśnie. Ludzie zwłaszcza oceniają po tym co widzą, a w nich…- wskazał na swoich ludzi.-Widzą siłę, której chcą częścią zostać.
– Muszą ci być bardzo wierni, skoro nie boją się walczyć z potworami.
Widząc kątem oka gangrelice, Zofia zmarszczyła lekko brwi, ale nic nie powiedziała.
-To prawda… wielem my razem przeszli, ale dzięki temu nawet przeciw diabłu miecze by wyciągnęli.-wyjaśnił Koenitz skupiony na Zofii jedynie, co musiało jej pochlebiać.Tak by pewnie było, gdyby nie jeden drażniący ją szczegół.
– Um, czy możemy w czymś ci pomóc? – zapytała uprzejmie czającą się dzikuskę, która zaczynała wykazywać irytująca tendencje do przeszkadzania im.
- W niczym - ocknęła się Marta ze stuporu. Podeszła do Zofii, nachyliła głowę ku kamieniowi na łańcuszku i uśmiechnęła się. - Dobrze jest mieć rację - oceniła, nie wiedzieć, czy ozdobę, czy jakiś fragment sytuacji. Wyciągnęła do Zofii zawiniątko. - Podarunek. Dla towarzyszki.
Dziewczyna speszyła się zauważalnie. Nie trudno było zgadnąć dlaczego – traktowała gangrelicę jak najpodlejszą zdzirę, a ta okazywała jej jedynie uprzejmość i dobrą wolę.
– N-nie mogę tego przyjąć! – zaprotestowała odruchowo. - Nie mam dla Pani żadnego prezentu, a-ah, nawet nie pomyślałam o tym, a będziemy przecież towarzyszkami w podróży… Jak głupio z mojej strony…
Wilhelm był na tyle obyty w dworskich gierkach, by nie wchodzić między dwie kobiety dyskutujące ze sobą. To zawsze się kończyło źle dla takiego biedaka. Kobiece dyskusje, lepiej pozostawić kobietom.
Marta okazała się wyjątkowo odporna na słowotok. Miało to pewnie coś wspólnego z jej ghulem, który pomimo rosnącego gwaru był słyszalny w każdym kącie polany i nie przestawał gadać, zmieniał tylko płynnie rozmówców i tematy.
- Możesz przyjąć. I chcesz. Chodź, pokażę ci - Marta odeszła kawałek i przykucnęła na ziemi, sama rozwijając dar z płótna.
Zofia spojrzała raz na Wilhelma, po czym posłusznie ruszyła za gangrelicą.
Po chwili przykucnęła obok niej, i przyjrzała się zawartość podarunku.
W środku były trzy świeczki. Najzwyklejsze, do tego z dość pośledniego wosku. Dwa palce od szczytów na każdej z nich ktoś pociągnął lekko czymś ostrym, może paznokciem, zostawiając wgłębienie.
- Tam, gdzie znaki - proch wokół knota zatopiony. Krzywdy tym nikomu nie zrobisz, chyba że twarz przy płomieniu będzie trzymał. Ale gdy ogień dojdzie tu - Marta przeciągnęła paznokciem pod wgłębieniu. - Rozsadzi świeczkę. Będzie trochę huku i smrodu. I jeśli to będą jedyne świece - zrobi się ciemno. Chwila, żeby ktoś szybki i sprytny mógł coś zrobić. Chwila to dużo, Zofio, prawda?
- … Prawda. – zgodziła się ostrożnie wampirzyca.
Przez całe wyjaśnienie patrzyła na Martę jakby tej wyrastała właśnie druga głowa. Jakie okoliczności musiały zajść żeby te świecie były przydatne, i po kiego licha miałaby wysadzać w powietrze własny dom, było ponad nią.
– To bardzo… – chwyciła ostrożnie świece. Przez dobre kilka sekund wahała się co powiedzieć dalej. - … Pomocne? - zaryzykowała.
Marta skinęła głową. Obejrzała się na przechadzającego się niedaleko Tyrolczyka.
- Pomocne, tak. Ta chwila ciemności i zaskoczenia to może być czyjeś ocalenie. Albo śmierć. Niektóre walki wygrywa się w jawnym starciu. A inne podstępem. Ani jedno ani drugie nie jest gorsze. Póki działa - wyciągnęła palec i dotknęła niebieskiego klejnociku. Wampirzyca odsunęła się odruchowo.
– A-ah, dziękuje. Za prezent i za radę.


***
Zofia nie miała dobrych stosunków z Gangrelami.
Przez lata nauczyła się jak rozpoznawać terytoria na których polują zanim zapuści się w nie zbyt głęboko. Wiązało się to z wielokrotną paniczną ucieczką kiedy mniej przyjazne wampiry decydowały się na bardziej… Zdecydowane… Metody pozbycia się intruzów, ale z czasem zaczęła dostrzegać te subtelne przesłanki.
Stara się więc ich unikać. Nie tylko ze strachu, ale też dlatego że nie chciała nachodzić ich w ich kryjówkach. W pewnym stopniu zazdrościła im tego jak łatwo czynili z lasu swój dom. Nie żywiła do nich urazy.
Dlatego smutny uśmiech Marty tak bardzo ją zabolał.
Nie chciała się odsunąć, ale zrobiła to zanim zdążyła się powstrzymać.
Czuła się z tym okropnie. Fakt, Marta miała w sobie tą niepokojącą… Dzikość, ale czy naprawdę musiała ją tak traktować?
Jeszcze zareagowała tak obcesowo na przyjęciu. Czy naprawdę sam fakt że ktoś przerwał jej rozmowę z Lordem Koenitzem poirytował ją tak bardzo? Aż nie potrafiła uwierzyć we własne zachowanie.
- … Zofio?
Musi ją potem przeprosić. I najlepiej podarować jakiś prezent. Tylko gdzie ona znajdzie właściwy podarunek w środku litewskich puszczy? Raczej nie będą zatrzymywać się w żadnych większych miastach pod drodze….
– Zofio.
… Więc może lepiej byłoby zrobić coś samemu? Aaah, ale nie posiadała żadnych praktycznych umiejętności! Jasne, wybuchająca świeca może i była dziwacznym prezentem, ale została zrobiona ze szczerymi intencjami (chyba), więc to czy była praktyczna było drugorzędne…
– Zofio.
– Eh?
Obróciła się gwałtownie, wyrwana z zamyślenia. Koenitz stał nieopodal z lejcami do swojego rumaka w dłoni, czekając cierpliwie na jej odpowiedź.
– Pytałem się, czy nie chciałabyś się wybrać ze mną na przejażdżkę. – powtórzył.
– Eeeeh?!
‘Tylko nasza dwójka? Nieeee, mama zawsze mówiła że nie powinnam przebywać sama z innymi facetami, ah, właściwie to jesteśmy teraz obydwoje martwi, więc jak to w ogóle działa… Aaaah, Lord Koenitz nadal czeka, musze mu coś odpowiedzieć!

Nie mając dużo czasu do namyślunku, przyjęła rozsądną, acz z góry skazaną na porażkę, linię obrony - że organizacja wyprawy wymaga jego stałej obecności.
Austriak zauważył, że ani jej ludzie ani templariusze jeszcze się nie zjawili i mają czas, a i nagle przypominając sobie o swojej niedoszłej świcie, Zofia uznała że rozsądniej będzie się przymknąć.
Nie miała wiele doświadczenia z końmi. Większość zwierząt nie reagowało przychylanie na obecność wampirów, ale rumak Koenitza musiał być dobrze wytresowany. Nie usłyszała nawet parsknięcia niezadowolenia kiedy jego jeźdźca wciągał Zofie do góry.
Wiedziała że musi wyglądać kuriozalnie – młoda dziewczyna na opancerzonym bojowym rumaku, z odzianym w pełną płytę rycerzem za jej plecami. Swój łuk i plecak musiała zostawić w obozie, i normalnie czułaby się bez nich bezbronna. Jednak twarda stal Koenitza rozwiewała jakikolwiek niepokój, i wampirzyca ochoczo oparła się o niego plecami.
– Lordzie Koenitz, niech Pan już przestanie. – zaprotestowała wesoło, po kolejnym już komplecie z ust Austriaka. – Cała się rumienie.
-Wypada cenić piękno waćpanno, zwłaszcza tak naturalne jak twoje. Każdy Toreador ci to powie.- odparł w odpowiedzi Wilhelm wcale nie zamierzając przestać jej kadzić słowami.
– Ale nie jesteś Toreadorem Mój Lordzie, tylko Ventrue! – zauważyła ze śmiechem, który zamarł na jej ustach.
Zmiana była tak nagła i nieprzyjemna, że Koenitz nie mógł jej nie zauważyć. Jej ramiona oklapły, a głos stracił rozbawioną nutę.
– Lordzie Koenitz… Czy to prawda, że Ventrue mogą pić krew jednego tylko rodzaju? – zapytała cicho.
-Niestety… jest to ciężkie dla nas brzmienie i duża niedogodność.- odparł smutno Kainita potwierdzając jej przypuszczenia.
– I … Czy sami wybieracie jaka to krew?
- Nie.- stwierdził niechętnym tonem Wilhelm najwyraźniej sam zdając sobie sprawę jak kłopotliwe są jego własne gusta kulinarne.
- … Z kogo się musisz żywić, Panie? – zapytała. Wiedziała że postępuje nietaktownie, ale… Musiała mieć pewność.
-A czemu pytasz?- spytał Ventrue ciepło, choć pytanie było niczym drażniący cierń w jego boku.
Dziewczyna ściągnęła usta w wąską linię, po czym pokręciła głową.
– Nieważne… – powiedziała cicho. – Nie powinnam była pytać, Lordzie Koenitz. To było nieczułe z mojej strony. – obróciła się w jego stronę i posłała mu blady uśmiech. – Proszę zapomnieć że w ogóle coś mówiłam.
-Pewnie jakiś złośliwy język zwrócił ci uwagę na to, że ja muszę pić krew pacholąt.- mruknął Koenitz ponuro i westchnął smutno.-Niestety… taka jest prawda, nad którą boleję wielce.
Zofia nie zaprzeczyła jego przypuszczeniom. Zamiast tego odchyliła się do tyłu, raz jeszcze opierając się na pancerzu wampira.
- … Musi być Ci ciężko, Lordzie Koenitz… Żyć z taką klątwą.
Myśl o tym… Napawała ją złością.
Jakby nie starczyło że wszystko cierpieli za grzechy swojego praojca… Dlaczego musieli jeszcze znosić takie przekleństwa?
-Musimy nosić nasze brzemię niestety… lub znaleźć sposób by się uwolnić.- stwierdził smutno Wilhelm.
– Uwolnić? – powtórzyła zaskoczona. – Coś takiego jest w ogóle możliwe?
Dawno temu pytała się Matki Agnieszki czy istnieje lekarstwo na ich… Kondycje. Ale usłyszała że nic takiego nie ma. Ich jedyną szansa była wiara w Chrystusa, i nadzieja że kiedyś odpokutują za wszystkie zbrodnie jakie uczynili od swojego stworzenia.
- W zasadzie to… nigdy nic nie wiadomo. Czyż tu na Wschodzie nie ma legend o wodzie żywej? W niektórych baśniach mogą być ukryte wskazówki.- odparł z uśmiechem Spokrewniony.- Nie można tracić nadziei.-
- … To miła myśl. – przyznała, choć bez przekonania. Nie chciała pokładać dużo nadziei w pogańskich legendach.
- … Powinnyśmy już wracać, Lordzie Koenitz. – dodała po chwili, trochę niechętnie. – Wszyscy z pewnością mają do Pana dużo pytań. Nie mogę być samolubna... I, um… - zawahała się, po czym dodała trochę ciszej. - … Czy jest coś, co chciał mi Pan powiedzieć, czego nie powinni usłyszeć inni?
Chciała myśleć, że ich przejażdżka wynikała wyłącznie z kaprysu Lorda Koenitza, ale czuła że chodziło o coś więcej. Wszystkie te… Polityczne gierki, ambicje i waśnie, którymi kipiała każda koteria… Nie chciała się w nie angażować, ale tak długo jak podróżowała z pozostałymi wampirami było to nieuniknione że zostanie wciągnięta w niektóre z nich. I niektóre na pewno będą dotyczyć Wilhelma.
-Żebyś… miała śmiałość, zawsze mi mówić co ci na sercu leży. Co cię martwi i co niepokojącego zauważysz.- rzekł ciepłym tonem Wilhelm. Zofia uśmiechnęła się w odpowiedzi i przytaknęła energicznie.

***

Kiedy wrócili z przejażdżki napotkali ponownie Martę, jednak Zofia zdążyła już zapomnieć o swoich wcześniejszych rozterkach. Stanąwszy na ziemi przeprosiła Koenitza i pobiegła szybko po pozostawione nieopodal rzeczy.
- Wilhelmie Koenitz - Marta zagadnęła rycerza, gdy ten już pomógł zsiąść Zofii z konia. - Na owe vohzdy, jak z włócznią iść - to jak długą?
- Włócznie, strzały, bełty... kule nawet. One na nic przeciw tworom Tzimisce. Chyba że tym mniejszym. Ale na największe bestie… miecz dwuręczny, albo topór potrzebny. I łańcuchy…. rozpina się taki miedzy dwoma końmi i szarżą stara powalić potwora. Zaskakująco mało który Diabeł potrafi stabilne bestyje zrobić. Więc da się je przewrócić, a powalonym członki i łeb się odrąbuje. Lub też… grupą kopii można bestię przyszpilić. Natomiast pojedyncza włócznia… za delikatne to narzędzie na rzeźnicką robotę.- wyjaśnił Wilhelm ze stanowczością niewątpliwie wynikającą z doświadczenia.
- Taka, którą zrobię, delikatna nie będzie. Jaka długa, by ważnego przebić coś - odpaliła Marta ze stanowczością wynikającą nie wiadomo z czego.
- W tym problem… że nie ma czegoś ważnego w takim ciele.. vohzdy zwykle są połączeniem kilku bestii… Jakie znaczenie ma przebicie jednego serca, skoro krew bestii tłoczą dwa kolejne. Nawet ucięcie głowy może niewiele dać. Dlatego najlepszym sposobem jest dosłowne porąbanie potwora na drobne kawałeczki. I spalenie ich po bitwie.- wyjaśnił Wilhelm.
- Mądre słowa - uznała rozbójniczka i oddaliła się do swoich ludzi.
– A co z nogami? – wtrąciła się Zofa, wróciwszy ze swoim ekwipunkiem. [/i] – Z-znaczy, mój stwórca zawsze mówił, że jeżeli przeciwnik jest odemnie wyższy i lepiej opancerzony, to warto celować w kolana… [/i]
-Zwykle owe nogi są grube jak pnie starych drzew. Pomysł dobry… ino przebicie włócznią czy strzałą niewiele daje. Trzeba taką nogę odrąbać.- wyjaśnił Wilhelm.
– A oczy?
Słaby punkt każdego stworzenia.
- To zależy ile oczów ma dany vozhd, zwykle cztery to minimum.- dodał Koenitz.
– E? – wampirzyca zamrugała ze zdziwienia. Rozumiała „potwory”, ale na Boga, dwie pary oczu?
– E-eh, okropne... I pomyśleć że książę chciał ich zaprosić do Camarilli. – burknęła niezadowolona. - Lordzie Koenitz, myśli Pan że będzie tam takich stworzeń wiele?
-Skoro od lat się tam kłóci z Gangrelami o miedzę, to z pewnością… Diabły nie lubią osobiście brudzić swoich dłoni.-odparł kwaśno rycerz.
– Obyśmy tylko mieli dość ludzi… – zaczęła, ale ich rozmowę przerwało przybycie mości Gryfita. Nie chcąc przeszkadzać swojemu… Lordowi Koenitzowi, opuściła dyskretnie polane.


***


– Panie Sach, ma Pan chwilę?
Cichy głos wyrwał Serba z zamyślenia. Młoda wampirzyca stała nieopodal, przestępując z nogi z nogę, ale także z jakiegoś powodu z zacięciem w oczach. Musiała mieć coś ważnego do powiedzenia, skoro oderwała się od Lorda Koenitza.
- Zach - poprawił ją i doszedł bliżej. - Proszę mówić.
– Z-Zach, oczywiście. – poprawiła się.
Milczała przez chwilę, uciekając od niego spojrzeniem. W końcu zebrała się w sobie, podniosła wzrok, i zadała nurtujące ją pytanie.
– … Um, czy mógłby mi Pan powiedzieć, jak Ventrue wybierają swoje… Wybierają jak będą się pożywiać?
- Możesz wybrać, ale tylko raz - wyjaśnił nieśpiesznie. - Twoja pierwsza ofiara cię determinuje. Decyzja jest wiążąca na wieki.
Zofia ścisnęła usta. Przez chwilę wpatrywała się w przestrzeń niewidzącym wzrokiem jakby pogrążona we wspomnieniach.
- … Pierwsza ofiara? – upewniła się.
- Pierwszy posiłek - przytaknął.
- … Pamiętam swoją ofiarę. – wyszeptała. – Byłam taka głodna… Nie myślałam o konsekwencjach, ani o tym co robię. Chciałam tylko zaspokoić Głód. - uśmiechnęła się smutno – – Ventrue są więc inni?
- Nie, ale przez pierwszy posiłek miałem na myśli pierwsze świadome karmienie, kiedy okiełznałeś w sobie bestię i nie potrzebujesz już ochrony swego stwórcy.
Jej oczy zwęziły się lekko.
– Rozumiem. – odparła po prostu. - … A z kogo Pan się żywi, Panie Zach?
Kucnął, by ją lepiej widzieć, złapać jej spojrzenie i przytrzymać.
- Byłaś kiedyś z mężczyzną, Zosiu? Nim cię zmieniono w trupa?
Wampirzycę chwilowo zatkało, a potem gwałtownie zrobiła się cała czerwona na twarzy.
– PANIE MILOS! – wybuchła, nie mogąc znaleźć słów, które w jednakowym stopniu wyraziłyby jej złość i zażenowanie.
- Niestosowne pytanie? - kosmyk włosów zawinął za ucho i się podniósł. - No tak, trzeba baczyć o co wolno, a o co lepiej nie pytać. Do niektórych pokoi nie wpuszcza się gości.
– Nie wykazywał Pan podobnej powściągliwości mówiąc o Lordzie Koenitzu. – syknęła, po czym odwróciła się na pięcie z zamiarem opuszczenia wampira.
- Nie winno się wnikać kto co trzyma pod kołdrą - próbował wyjaśnić na spokojnie swoje racje - chyba, że jest zwyrodniały, i krzywdę czyni słabym.
… Ale Zofia szybki krokiem zaczęła się już oddalać.

***
Kopnęła ponuro Bogu-ducha-winien kamyk.
Ten Węgier… Pytać ją o takie rzeczy. Cóż za tupet! Może i nie była szlachetną pannicą w wykwintnych szatach, o nienagannych manierach, ale to nie znaczy że mógł ją tak traktować! Bezczelny, zakłamany cham... Udaje że próbuje ją chronić, a tak naprawdę zależało mu wyłącznie na tym by skłócić ją z Koenitzem… Stereotypowy Ventrue, piękna twarzy i gładkie słowa skrywały podłe zamiary.
Przynajmniej Lord Koenitz był inny.
… Taką przynajmniej miała nadzieje.
Zerknęła dyskretnie w stronę rycerza, który dalej z irytacją wypatrywał czegoś lub kogoś na horyzoncie.



Zofia oblała się zimny potem, i strzelając wzrokiem na boki dyskretnie wycofała się z pola widzenia okolicznych wampirów.
Jej ludzie NAPRAWDĘ mogliby się już zjawić.
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."

Ostatnio edytowane przez Aisu : 03-03-2016 o 20:57.
Aisu jest offline