Czyste serce, czysta dusza - to były pierwsze myśli Mayfielda, gdy na jego oczach pajęczaki wniknęły w łapacz snów. Może się mylił, może brał siebie nazbyt pompatycznie, ale całkiem możliwe, że te stworki zostawiły go w spokoju, bo zawsze postępował według swoich zasad? Zawsze był fair? Może to wyczuwały w jakikolwiek sposób? Albo i nie. I to przyjemne uczucie, które po sobie zostawiły - ok, nie tak przyjemne jak orgazm, ale też było fajnie. Przyjemnie łaskoczące i pozwalające się zrelaksować. Spodziewał się czegoś zgoła innego. Wyglądało na to, że przynajmniej na ten moment, te cieniste jestestwa nie zamierzały go pożreć/obedrzeć ze skóry/zrobić z niego zombie, niepotrzebne skreślić. Co prawda wciąż nie wiedział, dlaczego te pajączki obrały sobie jego i Nicka za cel, ale jakoś podświadomie czuł, że prędzej, czy później się tego dowiedzą. W ten, czy inny sposób. Poczekał, aż wszystkie zainteresowane cieniste pająki wnikną w dreamcatchera, po czym tym razem schował go do kieszeni bojówek. Wyglądało na to, że Arisa miała rację i nie należało się pozbywać tych amuletów. Cokolwiek się tutaj działo, Connor miał wrażenie, że dzięki temu talizmanowi wciąż pozostaje bezpieczny.
Był jednym z tych, którzy nieśli rannego Arona, kierując się za zawiadującymi dziewczynami, które zdawały się wiedzieć, gdzie ich prowadzą. Connor nie wnikał, gdyż nie było nawet czasu, by porozmawiać; po prostu zdał się na Arisę i Ange, zwłaszcza, że Japonka pokazała już wcześniej, że można liczyć na jej rzeczową ocenę bez zbędnych emocjonalnych wyrzutów. Czerń nocy rozjaśniały raz po raz błyskawice, a Mayfield nie skupiał się zbytnio na drodze. Dopiero gdy dotarli do obozu, który zdawało się zostawili już dawno za sobą, westchnął ciężko i zacisnął zęby.
- To są jakieś jaja... - mruknął w przestrzeń, nawet nie zastanawiając się, kto usłyszy jego słowa.
Co więcej, zwęglone ciało Wellexa zniknęło gdzieś, jakby walka, którą z nim stoczyli, nigdy nie miała miejsca, a gdzieś za linią drzew usłyszał paskudne odgłosy łamanych konarów. Chwilę potem jego wzrok przykuł namiot ich przewodnika, w którym działy się niestworzone rzeczy.
Najpierw błysnęło, a potem na materiale pojawiły się pełzające cienie, które przechodząc w złowieszczą czerń, zaczęły przenikać na zewnątrz.
- Zwijajmy się stąd. Nie pytajcie mnie jak i gdzie, bo nie mam pojęcia. Na pewno nie możemy tutaj zostać - rzucił, mobilizując pozostałych pewnym tonem swego głosu. A przynajmniej chciał, żeby tak zabrzmiał.
Sam odnosił groteskowe wrażenie, że są zamknięci w czymś w rodzaju świątecznej kuli ze sztucznym śniegiem, którą ktoś potrząsał dla uzyskania odpowiedniego efektu. Co prawda tutaj śniegu nie było, ale jedno się zgadzało - jakaś nadnaturalna siła postanowiła wstrząsnąć ich życiem. Oby tylko nie na tyle, by nie udało im się wyjść stąd o własnych siłach.