Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2016, 20:21   #22
Tildan
Bellis perennis
 
Tildan's Avatar
 
Reputacja: 1 Tildan ma wspaniałą reputacjęTildan ma wspaniałą reputacjęTildan ma wspaniałą reputacjęTildan ma wspaniałą reputacjęTildan ma wspaniałą reputacjęTildan ma wspaniałą reputacjęTildan ma wspaniałą reputacjęTildan ma wspaniałą reputacjęTildan ma wspaniałą reputacjęTildan ma wspaniałą reputacjęTildan ma wspaniałą reputację
Coraz ciężej było iść. Co i rusz potykała się ze zmęczenia na zmarzniętej, zasypywanej śniegiem drodze, zupełnie tak jak wlokący się za nią, kulejący wierzchowiec. Zmuszała skostniałe ciało do posłuszeństwa, powtarzając sobie, że jeszcze kilka kroków i na pewno znajdą schronienie przed pomroką i zamiecią. Umysł znękany wysiłkiem i zimnem trudniej było opanować. Wróciły obrazy zepchnięte na samo dno serca, obrazy, które dręczyły ją sennymi koszmarami.

- Matko, jacyś jeźdźcy tu jadą, widać zboczyli z traktu.
– Spokojnie, Sigrid, nie oni pierwsi i nie ostatni. Halet, wyjdź, ktoś tu jedzie!
Barczysta postać ojca w skórzanym fartuchu, wychodzącego z warsztatu…
Spędzał tam całe dnie, robiąc zdobne skórzane torby, paski, kalety i sakiewki, które ona i matka sprzedawały potem na miejskim targu.
- Witajcie. Kim jesteście i co Was sprowadza?
- Witajcie, gospodarzu. Zdążamy do zamku jarla Torvina. Ponoć ludzi przeciw rodowi Eachina szuka, a my wojaczki zwyczajni. Ale do zamku jeszcze daleko, tedy konie chcieliśmy napoić.
– Nie dziwota, taki upał. Ot, tam koryto stoi, a i Wam piwo zaraz przyniosą. Shana, Sigrid, dajcie piwa!


Srokaty podjezdek szarpnął cuglami, przywracając ją do rzeczywistości.To przez niego się tu znalazła. Na rozstajach przeląkł się, nie wiedzieć czego, stanął dęba i poniósł ją mało uczęszczanym szlakiem na łeb na szyję. Jedyne co mogła zrobić, to starać się utrzymać na grzbiecie rozhukanego wierzchowca. Ustał wreszcie ze zmęczenia i zaczął kuleć. Kamyk wbił mu się w kopyto - drobnostka, ale na drodze nie mogła nic z tym zrobić. Brnęła więc dalej, szukając noclegu, a wczesny zmierzch i zamieć utrudniły marsz jeszcze bardziej. Pociągnęła wodze i poszła dalej, opuszczając głowę, by choć trochę ochronić twarz przed lodowatym wiatrem.

Obrazy przeszłości napłynęły nową falą. Widok martwego ojca z piersią rozszczepioną toporem, niczym pień brzozy. Matka, szarpiąca się w kleszczach dwu drabów wlokących ją do domu, z których jeden kneblował jej dłonią usta. I własny strach, płacz i błagania, zmienione w dziecinne, bezbrzeżne, bolesne zdumienie. Za co spotyka ją ta wstrętna, potworna ohyda? Jaki grzech popełniła? I obojętność na widok noża, kiedy skończyli. Nie czuła już nic, nawet krwi spływającej spod ostrza…

Koń znów ją ocucił parskając i tupiąc głośno, a litościwy tuman sypnął jej w twarz śniegiem. Przeżyła, a pamiątki tamtego dnia nosiła zawsze ze sobą, na ciele i duszy. Teraz też przetrwa. Przed sobą miała światła zajazdu.
Najpierw zadbała o konia. Broket był dla niej ważniejszy niż ona sama. Zostawiła go w stodole przy żłobie z owsem i smakowitej wiązce siana. Nim weszła do karczmy, wpuszczając do środka wiew lodowatej zamieci, znów przybrała maskę noszoną co dnia, niczym drugą skórę – Elvar Arret, najmita i obieżyświat, za godziwą opłatą kurier, pacholik i co kto chce.



W swoim buro-brązowym męskim stroju i opończy nie zwróciła niczyjej uwagi.
Dopiero kiedy stanęła w świetle kominka, kilkoro siedzących przy najbliższym stole podróżnych zamilkło i wlepiło w nią wzrok, jak na komendę. Fakt, blizny po obu stronach twarzy od czoła aż po szczękę nie były miłym widokiem. Podeszła do szynkwasu, przygładzając krótkie, kasztanowe włosy.

- Witajcie, karczmarzu. Znajdzie się u Was miejsce dla jeszcze jednego wędrowca?
- Witajcie młody panie. Służę jadłem i napitkiem, ale sypialne izby wszystkie już zajęte – krasnolud rozłożył mocarne dłonie w geście bezradności. – Tylu gości nie było tu od czasu , gdy mój krewniak, Darre Varegh, świętował z kompanami swoje setne urodziny!
- Nie szkodzi, zawsze śpię przy moim koniu, więc snop świeżej słomy w stodole wystarczy. – Skrzywiła twarz w uśmiechu. - Ale miską jajecznicy i kuflem piwa grzanego z kardamonem nie pogardzę. – Sięgnęła do sakiewki i położyła na blacie kilka srebrnych monet. – To za kolację dla mnie i obrok dla konia.

Karczmarz wprawnym ruchem zgarnął zapłatę i wskazał jej szeroką ławę przy kominie.

- Ogrzejcie się panie, a dziewka wnet strawę Wam przyniesie.

Zdjęła płaszcz przesiąknięty wilgocią, odłożyła kołczan i krótki łuk refleksyjny. Przy pasie, ściągającym podbity futrem kaftan, nosiła też sztylet z rękojeścią o poprzecznym uchwycie oraz coś na kształt kastetu połączonego z krótkim, półksiężycowatym ostrzem.
Rozejrzała się po karczmie i… nagle zamarła. Przy stole w drugim końcu izby siedział JEDEN Z NICH. Nie znała ich imion, ale twarze wryły się w jej pamięć na zawsze. Zbirowi towarzyszył ork, z którym zdawał się być w dobrej komitywie. Nie wybrała takiego życia, by szukać zemsty, lecz skoro los sam dawał jej taką okazję…?
Przykucnęła, na pozór tylko grzejąc dłonie. Nie dbała o to, co będzie potem – jedyne czego teraz pragnęła, to widok krwi tryskającej z ciała tej kreatury! Sięgnęła po broń i celując wprost w szyję łotra napięła cięciwę...
 
__________________
Życie to ciągłe czekanie: na dorosłość, na miłość, na autobus, na ulubiony serial, na szczęście, na wakacje, na przyjaciela... aż w końcu na śmierć.

Ostatnio edytowane przez Tildan : 14-11-2022 o 14:09.
Tildan jest offline