To było już?
Teraz musiałam rzucić wszystko na jedną szalę, porzucić krzyczącego Marcusa i biec ile sił w nogach. Liczyć na to, że mnie nie zabiją, kiedy już mnie złapią. Bo mnie złapią. Beth mogła mieć szansę, ja i moje krótkie nóżki i brak kondycji? Nie ma mowy.
Z drugiej strony następna okazja może się już nie trafić. Kiedy już przesłuchają mnie tak jak Lindta, pobiją i zgwałcą, nie będę miała sił choćby kiwnąć palcem, nie mówiąc o ucieczce. Strach dodawał mi teraz sił. Desperacja jedyną nadzieją, najgłupszą matką najgłupszych dzieci.
A ja się jej chwyciłam za rękę.
- Zgoda - szepnęłam. Odczekałam jeszcze chwilę, będąc pewna, że ten spacerujący znalazł się najbliżej nas i teraz zawraca, mając do przebycia tę swoją wyimaginowaną drogę powrotną. Wtedy uniosłam się, dając tym samym znak Beth, że czas zacząć. Istne szaleństwo. Ostrożnie i cicho, jak ta szara myszka, za którą mnie mieli w schronie. Nijaka i niewarta zainteresowania. Zbliżałam się do plecaków. Nie myślałam teraz nad niczym skomplikowanym, ze wszystkich sił pragnąc utrzymać nerwy na wodzy. Kazały mi krzyczeć i płakać i tupać z niesprawiedliwości. Przezwyciężałam ją całą swoją wolą, chwytając paski plecaka i zarzucając go na plecy. Kiedy zobaczyłam, że Malkins robi to samo, truchtem skierowałam się ku najbliższym zaroślom.
Nie zaczęłam biec ile miałam sił w nogach, nie od razu. Zachowanie ciszy na początku wydawało się najważniejsze. Zamierzałam się rzucić do szaleńczej ucieczki dopiero za krzakami. I tak zauważą. I tak będą gonić i dopadną.
Lepiej było jednak spróbować niż poddać się już na początku. |