Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2016, 21:19   #28
Gveir
Banned
 
Reputacja: 1 Gveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumny
KONIEC PROLOGU


Edgar

Kapitan wysłuchał uwag młodego rycerza. Z zdumieniem przyznał, iż ulrykowiec i nomen omen rywal jeśli chodzi o prym w zakonach rycerskich, okazał się być bardzo interesującym człowiekiem. Spodziewał się sfrustrowanego, ubogiego szlachetki, który cudem załapał się do elitarnych oddziałów, by odbić sobie niedobory młodości, ale Edgar zaskoczył go bardzo pozytywnie. Był niemal pewien, że stanowić będzie cenne ogniwo oddziału Alfa.

Pozostało im tylko pożegnać karawanę w Delberz, mieście które stało się krótkim przystankiem w podróży i ruszyć szlakiem szybkim tempem. Zwolnieni z uścisku powolnego wozu oraz towarzystwa, przeważnie milcząc puścili się pędem przez trakt.

Trzy dni później Edgar mógł dostrzec potężne mury stolicy. Miasto robiło wrażenie, zwłaszcza sporych rozmiarów port. To co wyróżniało je z dużej odległości, to strzeliste wieże Pałacu Imperialnego. Reinhard wytłumaczył mu, że konkurujące wysokością z Pałacem budynki są wieżami Kolegium Magii. Imperialnej instytucji zrzeszającej czarodziejów.
Młody Rycerz Panter nigdy jeszcze nie widział takiego tłumu ludzi, a przede wszystkim takiej różnorodności. Middenheim było dużym miastem, wielkością porównywalnym do Altdorfu, jednak tam dużą miarę tłumu stanowili ludzie. I głównie byli to rdzenni mieszkańcy prowincji czy miasta, czyli Ulrykowcy. Rzadko przewinął się jakiś krasnolud, o przedstawicielach innych ras nie było mowy. Stolica było odmienna. Łagodniejszy klimat, miasto wydawało się bardziej kolorowe, a ulice nie były tak ciasne. Ogromna przestrzeń, pełna tłumów ludzi, krasnoludów, niziołków. Czasami z tłumu wyłaniały się elfy.
- Witaj w największym smrodzie Starego Świata, Edgarze. Musimy zwolnić, będę jechał przodem i torował drogę. Mało kto ośmieli się wejść w drogę rycerzowi Gwardii Reiklandu.
Uśmiechnął się szeroko, po czym cmoknął. Najwyraźniej chciał się zreflektować.
- W sensie, mało kto w Altdrofie wejdzie przed oblicze członka Reiksguard. Z Tobą może być różnie.. sam wiesz, stolica jest plamą możliwości. Do zysku oraz przekrętów.

Kluczenie przez jedną z zwykłych dzielnic nie było takie straszne. Kawaler zmienił zdanie dopiero, gdy wjechali na teren dzielnicy kupieckiej.
Najwyraźniej trafili na dzień targowy, bowiem każdy z znajdujących się tutaj osób miał dwa cele: kupić lub sprzedać. Nie ważne co, nie ważne od kogo.
Stragany przy których uwijały się kobiety sprzedające regionalne dobra, miejscowi chłopi, którzy zaopatrywali miasto w żywność. Szpadle, nici i inne duperele oferowane przez wszelkiej maści kramarzy. Jakiś niziołek z wielką zapalczywością wydzierał się ponad tłum, reklamując swoje wypieki
- Pyszne paszteciki z mięsem, kupujcie ludzie! Jeszcze ciepłe!
Reinhard tylko skrzywił się na usłyszane słowa. Z niejasnych przyczyn, von Duneberg mógł się tylko domyślić jakości mięsa oraz jego pochodzenia. Najwyraźniej kapitan Steinhoff musiał kiedyś spróbować tego specjału, co przypłacił niedyspozycją.

Dopiero utorowanie sobie drogi przez most, wprost do dzielnicy arystokracji przyniosło ulgę rycerzowi. Hałas spadł o kilka poziomów, smród także zelżał, a żaden wścibski żebrak o ogorzałej twarzy i złotym zębie nie uwieszał się na Edgarze krzycząc "Dej piniądza, pikny panie"
Naturalnie, dzielnica była oddzielona murem od pozostałej części miasta. Straż miejska bardzo rygorystycznie pilnowała przekraczających granicę dzielnic. Nie ominęło to i naszych dzielnych rycerzy. Okazanie stosownego papieru sprawiło, że czwórka rosłych strażników, którzy na codzień obrzucali groźnymi minami wszelkie menty, często siłą odgradzając elementowi biednemu drogę do tej części miasta, zamieniła się w bandę potulnych owieczek. W popłochu rozstąpili się przed jeźdźcami, przepuszczając ich.
Edgar zrównał się z Reinhardem z dwóch powodów - był ciekaw tego, co zrobił kapitan oraz niemal pustka na ulicach pozwalała mu na to.
- Cóż to był za glejt, mości kapitanie? Od samego cesarza?
Oficer pokręcił głową i uśmiechnął się po raz kolejny. Najwyraźniej miasto działało na niego w pozytywny sposób, bowiem w murach stolicy Reinhard czuł się bardzo dobrze, a humor dopisywał mu na każdym kroku.
- Nie, nie. Imperator nie zajmuje się takimi błahostkami, jednak podpis mojego pracodawcy wystarczy, by otworzyć każde drzwi w tym mieście. Każde.


Kłopotów nie było przy samym wjeździe w monumentalne mury Pałacu. Reinhard był znany, a przyjazd gościa był oczekiwany od dłuższego czasu, toteż gwardziści wpuścili dwójkę mężczyzn poprzez mniejsze wrota, na codzień częściej używane niż solidne skrzydła wrót, zdobionych wizerunkami największych Imperatorów, symboli religijnych oraz postacią samego Sigmara Młotodzierżcy.
Kilka formalności wśród których było oddanie koni pod opiekę koniuszego oraz przemierzenie wnętrza Pałacu przez sekretne wejścia, zajęło im kilkanaście minut. Edgar domyślił się, że nie był w głównej części pałacowej, tylko w jednym z skrzydeł służby. Korytarze były surowo wykończone, na ścianach mając tylko metalowe świeczniki z wypalonymi do połowy świecami. Goła posadzka oraz drzwi zbite z desek pospolitych drzew tylko dopełniały całego obrazu.
Kapitan zatrzymał się przy jednych drzwiach, wcześniej prowadząc Edgara przez kilka korytarzy oraz parę schodów. Dołączył do niego kolejny gwardzista, będący jednak w pełnym rynsztunku.
- Zaraz wejdziesz do komnaty, gdzie będziesz mógł wziąć solidną kąpiel. Ubrania zostaw na zydlu, zostaną wyprane i zwrócone Ci za kilka godzin. Co zaś tyczy się uzbrojenia... z oczywistych przyczyn musisz je u nas zostawić. Zostaną przechowane do momentu Twojego wyjazdu z murów Pałacu Imperialnego.

Cóż począć miał młody von Duneberg? Nic, jak tylko rozłożyć się w ciepłej wodzie i zmyć z siebie trud podróży. Uzbrojenie oraz skromne opancerzenie zdał jednemu z gwardzistów, a młoda służka bardzo szybko, jednak na tyle, aby mieć czas na podziwianie dobrze zbudowanego Edgara, zabrała ubranie w celu jego odświeżenia. Jak dowiedział się, audiencja u przełożonego Reinharda miała nastąpić za jakieś trzy godziny. Czekał go również porządny obiad.
Żyć nie umierać.
W duchu podziękował Ulrykowi za to, że jego ciężka służba zaprowadziła go do tych luksusów. A trzeba było wiedzieć, że tych nie wiele zaznał w swoim młodym, acz dynamicznym życiu.


Algrim

- Do Altdorfu, panie krasnoludzie. Tam nas niesie - odpowiedział mu wymiotujący mężczyzna. Znaczy się, nie wymiotował w tym momencie, ale brodacz nie mógł pozbyć się arcyzabawnego widoku haftującego człowieka. Dyskretnie, acz szczerze zaśmiewał się na wspomnienia reakcji żółtodzioba.

Reszta podróży była spokojna, co z jednej strony bardzo złościło narwanego Algrima. Z drugiej strony, towarzystwo ocalałych z masakry okazało się nadzwyczaj.. owocne. Pozostała droga do stolicy upłynęła mu bez trzeźwienia. Zdążył kilkukrotnie sowicie popić z towarzyszami. Było piwo, była i gorzałka. Wina nikt nie wyjmował, tylko Konrad czasami popijał z bukłaka. Tłumaczył się tym, iż musi być trzeźwy bo prowadzi wóz. Algrima to jeszcze bardziej bawiło, bo nie raz i nie dwa zdarzało się mu prowadzić wypchany po brzegi wóz będąc kompletnie pijanym. Frajdy co niemiara!


Zabawa nie zakończyła się na ordynarnym zalewaniu pały w podróży. Więcej atrakcji czekało na niego za murami Altdorfu. Najzabawniejsze było to, że podczas swojego pełnego walki życia, Algrim Alriksson nigdy nie zawitał do miasta Sigmara. Zawsze było mu pod górkę, zawsze miał coś innego do roboty.
Hałas, smród oraz wszechobecna gawiedź raczej zniesmaczyły brodatego wojownika. Już miał rzucać kilka niewybrednych haseł pod adresem zastanej sytuacji, gdy zauważył ich - krasnoludów imperialnych. Upstrzonych w dobrej jakości szaty, z brodami przystrzyżonymi bardzo starannie, najwyraźniej będącymi członkami gildii inżynierów lub kupieckiej. Tak czy inaczej, byli wyjątkowo wymuskani jak na krasnoludów.
- Patrzcie ich, jakie wypudrowane pindy! - zawył Algrim, po czym zaniósł się śmiechem. Rechot przebijał się przez tłum, zwracając część uwagi na rudowłosego jegomościa.
- Ej, ej! Kto Ci brodę czeszę? Elfi balwierz? - kolejny wybuch śmiechu. Padł na deski wozu, zanosząc się gromkim śmiechem. - Pizdusiu, tylko nie potknij się o te modne majtalony!
Najciekawsze było to, że nikt nie śmiał interweniować. Nawet obrażane krasnoludy wysłuchiwały tego potoku obelg z dziwnym spokojem. Możliwe, że to aura bijąca od Algrima. Równie możliwe było to, że rude włosy, charakterystyczna fryzura oraz ramiona pełne tatuaży świadczyły jednoznacznie o pochodzeniu Algrima.
Gromki śmiech oraz docinki było słychać jeszcze długo po opuszczeniu ulic dzielnicy targowej.

Kilkanaście minut później, po przekroczeniu dzielnicy arystokratycznej, wóz zatrzymał się przed murami ogromnego budynku. Konrad odwrócił się do tyłu, by spostrzec, iż Algrim zapadł w krótką drzemkę.
- Wstawaj przyjacielu, jesteśmy na miejscu.
Wilk Morski zeskoczył z zydla i załomotał w małe drzwi, które bardzo śmiesznie kontrastowały na tle gołego muru ciągnącego się przez kilka metrów, nim załamał się pod kątem 45 stopni na lewo od ich pozycji.
Dało słyszeć się szczęk otwieranego zamka, po czym drzwi uchyliły się. Stanął w nich postawny mężczyzna w średnim wieku. Na sobie miał mundur Reiksguard, a jego twarz zdobiło kilka blizn, które przypominały ślad pozostawiony przez pazury dzikiej bestii. Ciemnobrązowe włosy były przetkane siwizną na prawej skroni gwardzisty.
Uśmiechnął się na widok przybyłych, a z samym Konradem wymienił uścisk dłoni.
- Jesteście, to bardzo dobrze. Algrimie, pozwól ze mną.
Nim krasnolud zdążył się obejrzeć, był już we wnętrzu Pałacu Imperialnego. Surowe wnętrze i masa korytarzy przypominała mu rodzimą twierdzę, co wojownik skwitował by i łezką sentymentu, gdyby oczywiście miał jakiekolwiek babskie uczucia.

Podobnie jak Edgar, o którym oczywiście krasnolud nie miał pojęcia, został poprowadzony do małej komnaty. Ciepła kąpiel nawet zadowoliła Algrima, wizja dobrego jadła również. Mniej podobał mu się pomysł deponowania jego rzeczy, w tym uzbrojenia, ale musiał na to przystać. Jego brudne ubranie zostało zabrane przez służkę, a on mógł rozkoszować się odpoczynkiem przez kolejne trzy godziny.

Ragnwald

Tajemniczy dowódca nie kłamał. Posępni dżentelmeni towarzyszyli im aż do Wurzen, gdzie drużyna mająca na stanie zakutego rozbójnika wsiadła na statek. Tam Ragnwald został rozwiązany, a jego ubrania został mu zwrócone. Co prawda piękny dublet, o cieszących oczy kolorach poszedł na straty z powodu garłacza, jednak kapelusz oraz koszula były w całkiem dobrym stanie. Niedźwiedź nie musiał paradować półnagi, co niechybnie zasmuciło kilka dam płynących statkiem. Rozbójnik umilał sobie szybką podróż grą w karty lub kości. Co prawda ograł Tankreda z kilku szylingów, jednak Luigi stanowił godnego przeciwnika. Aż do samego Altdorfu walka pozostała nierozstrzygnięta, gdyż pula nagród przechodziła z rąk do rąk. Niepocieszony tym faktem Rangwald musiał zaniechać dalszych próbo ogrania kusznika, gdyż statek począł zbliżać się do stolicy.

Smród dawał się we znaki już od przekroczenia murów miasta. Dzielnica portowa była bardzo ruchliwa, pomimo faktu, iż wojna domowa spustoszyła i spaliła ją niemal doszczętnie. Szybko jednak odbudowano najważniejsze budynki, a ruch na rzece Reik ponownie został uruchomiony.
Statek zacumował przy jednym z pirs. Kilku dokerów poczeło przywiązywać liny rzucone z statku do stacjonarnych polerów. Ostatecznie ruch został zatrzymany przez kotwicę, a masywny trap pozwolił pasażerom na zejście z pokładu. Radość rozbójnika nie trwała zbyt długo, bowiem zakuto go w kajdany i przetransportowano do kolejnego, krytego wozu.
Nie miał okazji podziwiania zgiełku oraz obywateli Altdorfu. Ciągły hałas przyprawiał go o pulsujący ból głowy.
Zaciskał szczękę w złości do momentu, w którym cały ten harmider ucichł. Tak nagle i z taką mocą, iż Indriadsson myślał, iż ogłuchł od tej wrzawy.
Kolejnym zaskoczeniem był pierwsze postój, który odbył się w kompletnej ciszy. Kolejny przystanek był tym finalnym. Luigi wskazał mu wyjście z wozu.

Oczom Ragnwalda ukazały się potężne mury Pałacu Imperialnego. Przywódca tych, którzy go schwytali nie żartował. Ciekawiło go, czy zostaną dopuszczeni do audiencji u Cesarza, coby mógł wypić kubeczek wina z władcą.
Prze małymi drzwiami czekał na niego wysoki mężczyzna w mundurze Reiksguard. Twarz zaorana bliznami sprawiała posępne wrażenie, tym bardziej, iż osobnik dość podejrzliwie patrzył na rozbójnika.
Kiwnął mu głową i kazał ruszyć za nim. Po przebyciu korytarza i pokonaniu schodków zorientował się, że towarzyszą mu gwardziści z Reiksguard. Najwyraźniej nie ufali rozbójnikowi, co było jak najbardziej zrozumiałe.
Wyjaśniono mu, że dostanie nowe ubranie, będzie mógł się umyć, a potem zjeść. Cały jego ekwipunek został zdeponowany w nieznanym mu miejscu przez jednego z gwardzistów.

Cóż począł nasz dziarski rozbójnik? Moczył się w wodzie, ścierając z siebie brud Ostlandu i Nordlandu. Mógł także podziwiać całkiem apetyczna służącą, której nie oszczędził solidnego klapsa w tyłek. Kobieta, której wiek szacował na podchodzący pod trzydziestkę, zalała się rumieńcem i strzeliła otwartą dłonią w potylicę rozbójnika. Najwyraźniej trafił na bojową służącą. Wyszła z pomieszczenia bocznymi drzwiami, zostawiając go samego z myślami i wzwodem. Audiencja miała odbyć się za trzy godziny.


Yrseldain

Elf miał więcej szczęścia. Eskorta dosyć mocno przyśpieszyła, wyciskając z koni siódme poty. On sam wjechał do miasta od strony południowej, natrafiając na dzielnicę świątynną i mieszkalną. Było tutaj zdecydowanie mniej ruchu, a ludzie nie wyglądali tak.. ubogo. Normalnie ubrani mieszczanie, gdzieś pośród nich zamajaczył kapłan w szatach kultu Sigmara czy też Ulryka. Ostatnimi czasy były to najbardziej aktywne kulty religijne w Imperium, a wojna domowa w dziwny sposób zmniejszyła napięcie pomiędzy dwoma frakcjami. Fakt, że Heinrich X łączył w sobie kult Ulryka i Sigmara o czymś świadczył.

Wszelkie bramy stały przed nimi otworem. Dwójka rycerzy Gwardii Reiklandu stanowiła argument nie do przebicia. Strażnicy pilnujący wjazdu do dzielnicy arystokracji mieli dziś urwanie głowy, bowiem kolejni podróżni okazywali glejt podpisany przez tak ważną osobę, zmierzając wprost do Pałacu Imperialnego. Gdy wieczorem, przy kuflu piwa będą opowiadać o tym wydarzeniu, snując przypuszczenia, iż w Imperium dzieje się coś złego, zostaną wyśmiani.
Tancerz Wojny wjechał razem z dwójką towarzyszy przez mniejsze wrota. Po przekroczeniu murów zajęto się ich końmi, a z wnętrza skrzydła wyszedł do nich postawny mężczyzna o widocznej siwiźnie w brązowych włosach. Elf mógł dostrzec symetryczne blizny biegnąc wzdłuż twarzy rycerza. Podobnie jak jego eskorta, i on nosił mundur Reiksguard.
Uśmiechnął się do elfa.
- Wreszcie przybyłeś, mości elfie. Czekaliśmy na Ciebie. Pozwól za mną.

Dla Yrseldaina była to niezwykła podróż, a doświadczenie przebywania w centrum być albo nie być Imperium jeszcze bardziej wzmagały jego ciekawość. Prowadzony przez korytarze skrzydła dla służby oraz gwardii, wiedziony przez kręte schody, gwardzista doprowadził go do komnaty w środku której czekała na niego gorąca kąpiel. Brudne rzeczy elfa zabrano do prania, broń musiał złożyć już u Alberta. Miał jeszcze ponad dwie godziny czasu oraz obiad, który miałby niedługo podany.



Wszyscy


Po odpoczynku, dokładnym wyszorowaniu waszych brudnych i przepoconych zadków, a tym bardziej napełnieniu żołądków porządną strawą, wasze ubrania zostały wam zwrócone. Były czyste, miejscami naprawione przez zwinne dłonie służek.
Ragnwaldowi podarowano piękny kubrak z dobrej jakości skóry, który solidnością mógł przebić niejeden kaftan skórzany. Jego włosy zostały postawione do ładu przez tą samą służącą, którą zdążył zapoznać wcześniej. Broda zyskała jeszcze większy majestat, a włosy ułożono na prawo robiąc mały przedziałek. W tym wydaniu nie straszył, a Elsa, bo tak miała na imię służka, spojrzała na niego jak na człowieka.
Yrseldain przyozdobił szyje pięknym naszyjnikiem - pamiątką z czasów dzieciństwa, misterną robotą w srebrze. Podarunek od pobratymców z Athel Loren. Rozchylił nieco koszulę, eksponując atletyczne ciało przyozdobione tatuażami.
Edgar, w odświeżonym mundurze Rycerzy Panter, z ogoloną twarzą wyglądał jak w dniu swojej przysięgi. Niczym kawaler z rycin. Wzorcowy przykład prezencji, dyscypliny.
A Algrim? Przetrzeźwiał do tego czasu, sycąc się solidnym posiłkiem. Nie wychodził z wody, długo czyszcząc swoje ciało z nagromadzonego brudu. Tylko po to, aby jego tatuaże były lepiej widoczne. Broda odzyskała wdzięk po solidnej moczeniu, a włosy zaczesał na lewą stronę. Odświeżone ubranie, a w szczególności tunika odsłaniały jego umięśnione ramiona. Dumny z prezencji i zastanych luksusów był gotów.

Naszych bohaterów wyprowadzano z komnat w różnych odstępach czasów, prowadząc przez inne korytarze oraz przejścia. Każdemu z nich towarzyszył gwardzista z Reiksguard. Pałac był bardzo pilnie strzeżony, odnosiło się wrażenie, że obecny Cesarz jest jeszcze lepiej strzeżony niż zmarły Karl Franz.
Każdy z nich wyszedł w innej części budynku, jednak była to właściwa, gdyż przepych jaki zaatakował ich był niemal przytłaczający. Bogato dekorowane ściany, obite drewnem i aksamitem. Fantazyjna posadzka z polerowanego kamienia, schody z misternie rzeźbionymi w drewnie poręczami. Dobrze oświetlone korytarze, poprzetykane solidnymi taflami szyb. Komnata do której go prowadzono znajdowała się na piątym piętrze licząc od samego parteru na którym byli jeszcze kilka godzin temu.

Doszło do tego historycznego momentu, gdzie czwórka śmiałków spotkała się oko w oko. Prowadzeni przez gwardzistów, zatrzymali się przy zbiegu trzech korytarzy. Mężczyzną, który na nich czekał, okazał się kapitan Reinhard Steinhoff. Na widok tej osobliwej drużyny uśmiechnął się szeroko.
- Witam, Ciebie witam ponownie, kawalerze - słowa powitania skierował do zebranych. Byliście nieufni wobec siebie. Dwóch osobników o płomiennych włosach, z czego jeden był elfem. Młody mężczyzna o szlachetnych rysach, i dorównujący wzrostem Yrseldainowi brodaty mężczyzna.
- Na uprzejmości z waszej strony przyjdzie czas, tak samo jak na poznanie siebie w stopniu pozwalającym współpracować. Pora na audiencję u mojego przełożonego, osoby, dzięki której jesteście tutaj.
Skinął na nich i poprowadził w kierunku korytarza, który był odnogą dla litery T. Nie był długi, w zasadzie znajdowały się w nim trzy pary drzwi. Dwie po przeciwnych stronach, niesymetrycznie do siebie ustawione. Trzecia, do której kierował się Steinhoff, była na wprost nich.
Gwardzista zastukał dwa razy, po czym otworzył energicznie drzwi. Niemal wskoczył do środka, strzelając obcasami i prostując się niczym struna lutni.
- Przybyli, wasza książęca mość!
- Wprowadź - dało słyszeć się głęboki głos, o barytonowej barwie, w którego nutach przeplatało się zmęczenie oraz znużenie otaczającym go Światem. Zupełnie tak, jakby właściciel widział już wszystko i nic nie było w stanie go zaskoczyć.

Weszli. Drzwi zostały zamknięte za nimi.
Przestronna komnata była zdobiona bogato, ale z odpowiednim gustem i wyrafinowaniem. Każda z ścian opatrzona była płótnami najlepszych imperialnych malarzy, a kąt zajmował solidny stojak z kapitańską zbroją Reiksguard. Kilka mieczy, zazwyczaj tych o egzotycznym pochodzeniu, okupowało ścianę obok przepięknej i wiecznie wypolerowanej zbroi.
Pomieszczenie posiadało jeszcze kilka innych mebli, które teraz nie były ważne ani dla rezydenta, ani dla historii Imperium. Pod jedną z ścian znajdował się solidny sekratarzyk z ciemnego drewna. Obszerne okno oświetlało pomieszczenie. Obecnie znajdował się tutaj dywan z dalekiej Arabii, na którym stał masywny stół z czterema krzesłami. Każde z nich pasowało do stylu pomieszczenia, utrzymane w tonie ciemnego drewna i granatowego obicia aksamitu. Na jednym z nich, naprzeciw pustych miejsc siedział mężczyzna, ubrany w karmazynowy wams. Biała koszula wystawała z rozpięcia pod szyją. Wszystko dopełniały czarne spodnie w białe pasy i wygodne buty.


Mężczyzna nie byle jaki. Wysoki, wzrostem dorównujący Edgarowi, osobnik o kruczoczarnych włosach. Chuda twarz, na której skóra wyglądała niczym naciągnięty pergamin i wystające kości policzkowe stanowiły o charakterystyce mężczyzny. Ostra linia szczęki, dobrze zarysowane kości policzkowe i małe usta przypominające kreskę. Pod grubymi brwiami znajdowały się oczy o barwie jasno niebieskiej, a całość dopełniały zaczesana do tyłu fryzura, przetkana nićmi siwizny.

Edgar von Duneberg, Etykieta (Inteligencji) 40/81 test nieudany

Pomimo prób przypomnienia sobie, von Duneberg nie mógł skojarzyć twarzy, a tym bardziej osoby.
- Usiądźcie panowie. Bądźcie moimi gośćmi.
Przed każdym miejsce znajdował się solidny kielich. Na środku stołu stały dwie karafki: jedna z winem, druga z albiońską brandy. Naturalnie, obowiązywała samoobsługa.
- To ja was tutaj sprowadziłem. Zauważyłem, że pan von Duneberg próbował sobie przypomnieć kim jestem. Cóż, kiedyś mnie mylono z pewną osobą..
Odsunął krzesło i powstał. Powolnym krokiem, trzymając w prawej dłoni kielich napełniony przednim, estalijskim winem, przeszedł do portretu. Portret opiewał na wizerunek zmarłego cesarza Karla Franza.
- Jestem książę Siegfried von Walfen. Pochodzę z rodu Holswig Schliestein, tego samego który od roku 2420 zasiadał na tronie Imperium. Czas ten dobiegł końca, a mojego kuzyna zamordowano. Skutki tego odczuwamy do dziś.. - zawiesił się na chwilę. Upił łyk wina. Odwrócił się w kierunku zgromadzonych i zrobił ku nim kilka kroków.
- Imperium czeka największa z prób, moi panowie. Jako osoba zatroskana losami naszego kraju, a także Mistrz Szpiegów, jak bywam nazwany, jestem zobowiązany do zapobiegnięcia temu.
Wrócił na miejsce, które niedawno opuścił. Spojrzał po twarzach zebranych. Zawiesił wzrok na Edgarze, losowo wybierając ofiarę analizy duszy.
- Być może słyszeliście o tym co robię, ale na pewno określenie Szarych Czapek jest wam obce. To moja organizacja. Są tacy, którzy mówią, iż jesteśmy tajną policją. Niektórzy nazywają to służbami wywiadowczymi Imperium. Wylęgarnią szpiegów. Ludźmi do specjalnych zadań z ramienia Imperatora. Wszystko to jest prawdą. A wy, jesteście od teraz częścią tej organizacji.
Ponownie wstał. Najwyraźniej nie mógł usiedzieć w jednym miejscu. Wzrok zebranych podążył za księciem. Ten podszedł do obszernego obrazu przedstawiającego Stary Świat
- Za wiedzą, patronatem i konsultacjami Cesarza, sformowałem wiele drużyn specjalnego przeznaczenia. Moi ludzie, będący w każdym zakątku Imperium, zwerbowali odpowiednie osoby do tych zadań. Zdarzało się, że w prowincjach granicznych z Kislevem powoływaliśmy aż trzy drużyny. Mają one tylko jeden cel - powstrzymać idącą ku nam inwazję.
Pokusił się o wyciągnięcie z małej szafki prostego kijka, zakończonego metalowym okuciem. Wyprostował ramię, by móc wskazywać mapę.
- Moi panowie, zagrożenie idzie z Północy. Poprzez mroźne pustkowia. Moi agenci, którzy dotarli do mroźnej Norski, donieśli mi o pierwszych oznakach inwazji. Nie sądzę, aby kiepsko zorganizowana Norska zdołała się długo bronić. Fakt, mieszkają tam waleczni ludzie, których niesłusznie oceniamy jako podatnych na Chaos barbarzyńców..
Uśmiechnął się, co było fenomenalnym zjawiskiem. Von Walfen był człowiekiem ponurym, wiecznie zamyślonym i poważnym. Najwyraźniej coś rozbawiło go do tego stopnia, iż pozwolił sobie na takie odsłonięcie przy obcych mu osobach.
- Co prawda Mroczne Potęgi znajdą tam sporo chętnych, wiele plemion przyłączy się do inwazji, jednak to niczego nie stanowi. Kislev został postawiony w stan gotowości. Car wie o wszystkim i począł przygotowywać kraj do wysiłku. Jednak doskonale zdajecie sobie sprawę, że będzie to kwestią czasu, jak potęga Chaosu przebije się przez ten kraj i runie na nas. I tutaj jest zdanie wasze i tych grup.
Wskazał na Nordland, Ostland i część Ostermarku.
- Szacujemy, że wejdą do Imperium, bez względu na wszystko. Drużyny o których mówiłem mają zadania z dziedziny dywersji, walki podjazdowej, w niektórych wypadkach będzie do sabotaż. Nie będą przydzielane im zadania tak ważne jak dla was. Wy zajmiecie się najpilniejszymi misjami o ogromny stopniu ważności dla naszej sprawy.

Upił kolejny łyk. Tym razem solidny, długi.
- Musicie opóźnić ich marsz. Likwidować, niszczyć, nękać. Dlatego was dobrałem, a raczej moi ludzie, abyście wypełnili zadanie jak najlepiej. To da nam czas na przygotowanie wojsk do nadchodzącej wojny. Możliwe, że zatrzymamy ich w okolicach Salzemund, Ferlangen i Wolfenburga.
Powrócił na swoje miejsce, cały czas mając przy sobie wskaźnik. Zasiadł przy stole.
- Słucham waszych pytań. Czy masz jakieś Edgarze von Duneberg? A może Ty, Yrseldainie Liściaste Ostrze? Chyba, że Ragnwald Indriadsson, słynny rozbójnik uraczy nas jakąś uwagą, prawda mości Algrimie Alrikssonie?
 
Gveir jest offline