Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2016, 15:48   #117
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Nadciągało… zbliżało się…

Ciche i zabójcze, chociaż niewidzialne dla ludzkiego oka…
Głodne… Straszliwie głodne… Rodzajem głodu, którego nie doświadczył nigdy żywy człowiek…

Rodzajem głodu, który znany był tylko specyficznym bytom… Istotom, które ludzie - dla uproszczenia i próby pojęcia czegoś, co do pojęcia nie było w żadnym ze swoich aspektów – nazywali demonami.

Przybywał… By… nasycić… Już… Zaraz…

FRANK

Frank sprawdził teren, ale po myśliwym nie pozostał żaden ślad. Ani odcisk buta, ani łuska, ani złamana gałązka. Nic. Jakby nigdy go tutaj nie było.
Sylwetki tańczyły swoje upiorne pląsy, ale nie trwało to długo. Nagle po prostu zaczęły się rozmywać, zwijać, znikać i pozostało po nich tylko dziwne uczucie … pustki.

Frank rozejrzał się i ruszył w las. Szukał miejsca, w którym chociażby przez przypadek, trafi na ścieżkę, skały, kamienie, coś, co doprowadzi go w końcu do wyśnionej jaskini.

Ale trafił w inne miejsce. Koszmarne, straszne miejsce.
Nogi zaprowadziły go pod drzewo, gdzie oparty o pień siedział… on sam.
Z bladą, pozbawioną krwi twarzą trupa. Z zamkniętymi oczami. W kałuży poczerniałej krwi.

Frank zamarł, czując jak jakaś siła napiera na niego od środka, jakby ktoś próbował mu wepchnąć serce z wnętrzności do gardła.

Jak to! – pomyślał Frank.

- Tak to! – odpowiedział trup Franka otwierając oczy i spoglądając na niego pustymi jamami, wyżartymi przez mrówki, które nadal kłębiły się w poczerniałym, przegniły mięsie.

- Jesteś martwy… martwy… martwy… - rechotał trup, a z ust wysypywały mu się długie, przebierające odnóżami wije i stonogi.


POZOSTALI

Za późno zorientowali się, skąd nadciąga niebezpieczeństwo, które wyczuwała część z nich. To przeraźliwe, nadciągające znikąd, głodne, straszne i nienazwane zło, którego obecność łamała prawa świata, prawa fizyki i która, po prawdzie do ich świata nie przynależała nigdy.

To nie nadchodziło z lasu.

Nie przybywało w burzy.

Nie nadeszło wykorzystując ciało Arona.

Przybyło z miejsca, które przecież wydawało się im bezpieczną drogą ucieczki.

Z lasu „po drugiej stronie” namiotu.

To była chwila. Mgnienie oka! Pół uderzenia serca i …
… Bruce, który szykował się by wejść jako pierwszy w to dziwne przejście, przestał istnieć!

Zamieniony w rozbryzg krwi. W karmazynową chmurę zalewającą wnętrze namiotu. Zabryzgującą tych pechowców, którzy mieli pecha stać tuż obok niego, szykując się na swoją kolej.

Nie zdążył nawet krzyknąć! Nic nie zdążył zrobić, zmieniając się w jednej mikrosekundzie w czerwoną mgłę osiadającą na twarzach bliskich i znajomych, na płótnie, na nieprzemakalnych ubraniach. Wszędzie i nigdzie.
I nagle, w sekundę później, gdy pierwsze spanikowane wrzaski wyrwały się z gardeł, a zlepione krwią Bruce’a powieki rozkleiły się ujrzeli, że po drugiej stronie na ścieżce stoi COŚ!

Coś, co jest jedynie kłębiącą się spiralą krwi. Wirującą trąbą powietrzną z posoki kręcącą się w szaleńczym tempie. Z jej masy wysnuwały się macki, które pozostawały nieruchome, mimo, że reszta ciała wydawał się niestabilna. I to w tych mackach ujrzeli kawałki Bruce’a. Trudne do rozpoznania szczątki, ochłapy mięsa pozbawione życia.
Jedna z macek wsunęła się w oderwaną głowę chłopaka i poruszając nią, niczym upiorny lalkarz marionetką.

- Głodny... – usłyszeli głos Bruce’a, ale jakiś zniekształcony i … obcy… - Idę… Zaraz… Będę…
 
Armiel jest offline