Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2016, 22:55   #25
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
wszyscy

Jakikolwiek uraz by wampirzyca nie żywiła do szlachcica za cały ten stres związany z jego spóźnialstwem, wszystko poszło w niepamięć w przypływie ulgi kiedy mość Borucki w końcu się zjawił. Natychmiast zaczęła go gorąco zapewniać, że absolutnie nic się nie stało, choć jej entuzjazm trochę podupadł gdy Wojciech wspomniał o skąpstwie Szafrańca.
– Ahaha, naprawdę, Książe nie musiał, i Pan też nie Panie Borucki. – odparła uprzejmie, z nerwowym śmiechem. Dominika miała definitywnie zbyt długi język.
– Wystarczy Zofia. – zapewniła szlachcica gdy już on i Swartka się przedstawili.
- Dyć to się nie godzi gołąbeczko.- zaperzył się Borucki wyraźnie oburzony.-Nie zamierzam uchybić twemu honorowi i czci pozwalając sobie na taką poufałość.
- Czy… książę przesyła coś jeszcze, jakiś list może?-- wtrącił się Koenitz kwaśną miną komentując fakt, odebrania od siebie uwagi.
-Nie. Książę Szafraniec stwierdził iż otrzymaliście wszystko co będzie wam potrzebne.- wyjaśnił uprzejmie stary szlachcic.
– N-na to wygląda. – stwierdziła Zofia, zerkając na wozy z jedzeniem. – Zastanawiałam się czy będziemy polować całą drogę, ha, ahaha. I Zofia wystarczy. Żadna ze mnie panna, a w Wirtembergii nie byłam od lat…
- Nie wiem ile byśmy musieli upolować tej zwierzyny dla tak licznej grupce.- stwierdził dyplomatycznie Koenitz również oceniając.-Myślę że wystarczy tego do samego miasta. A co do łowów… chętnie popatrzę jak polujesz Zofio.
Zofia zastanowiła się chwilę, a potem przytaknęła z uśmiechem.
– Ah, to mi przypomniało. Jak będziemy podróżować, Lordzie Koenitz?
- Jestem pewien, że znajdzie się miejsce dla ciebie w naszej karecie. Co do reszty, słudzy i ghule innych Spokrewnionych pewnie mają na to własne sposoby. Nie wypadałoby narzucać sojusznikom gdzie mają sypiać za dnia.- wyjaśnił Wilhelm.
– Czyli za dnia… Aż do Smoleńska? Czy nie grozi nam że Vozhdy zaatakują kiedy będziemy spać? – zastanawiała się na głos, zerkając kątem oka na zbliżającego się Milosa.
-To możliwe niestety. - stwierdził Wilhelm.-Ale moi ludzie sobie z nimi poradzą, tym bardziej że nie będzie żadnych Diabłów do przewodzenia im.
Do gromady dołączył wkrótce i Węgier, który przed Swartką wypiął pierś i podkręcił wąs.
- No, no, widać do kogo słabością pała nasz mości Książę. Trzecia z kolei leśna nimfa w towarzystwie a ponoć na miejscu ma być jeszcze czwarta?
Błysnął hultajskim uśmiechem, prasnął pas z bronią.
- Milos Zach z klanu Ventrue, służę koncerzem i dowcipem, podług pokupności.
- Nie wiem… może i jest. Zobaczysz waść na miejscu. Ja tu tylko drogę wskażę przez kilka nocy, a potem…- Swartka zamiast odpowiedzieć od razu przybrała pozę niewinnej panienki i nieśmiało pomachała Zachowi.- Potem radźcie sobie sami, a ja wrócę tutaj do domu.
Do Gangrelki chyłkiem podsunął się ghul Marty, rzucił szybkie spojrzenie na wóz, gdzie rozbójniczka znikła, po czym do ucha skrytego w jasnych włosach się nachylił i szeptem gorącym zapewnił solennie, że przez te nocy kilka na żadne inne nimfy nie popatrzy, a do Smoleńska będzie wspominał. Co ta skwitowała głośnym śmiechem i bezczelnie capnęła ghula Marty za tyłek.- Mięciutki, a pewnikiem i krew w tobie gorąca i smaczna.- oblizała się upiornie… choć w swych zamiarach lubieżnie. Niemniej rządy kiełków w jej ustach odbierały wszelki urok jej uśmiechom. Popielski własny, równie urokliwy uśmiech okazał i do całowania rączek się wziął.
Gdy Marta nagle porzuciła swą nową zabawkę i zeskoczyła z wozu, odsunął się ledwie troszeczkę. Rozbójniczka zaś uśmiechnęła się szeroko do przybocznego Zofii.
- A toś całuśnicę nadobną uprowadził, Wojciechu Borucki.
- Jam? To raczej ona mnie wybrała.- ghul udawał oburzonego taką sugestią, acz niezbyt się starając.
- Wygląda na taką, co się narzucać lubi - przyznała Marta z nadzwyczajnym zrozumieniem sprawy, po czym do Wilhelma się obróciła. - Miło pogadać, ale nocy szkoda. Radźmy, co radzić mamy i w drogę. Pierduszyć słodko możemy w siodłach.
Zofia zerkneła na Koenitza, oczekując jego decyzji.
- Tak oczywiście… Droga Sarnai, twoi ludzie będą idealną szpicą naszego małego wojska. Drogi Jakso… Bożogrobcy zaś mogą pilnować tyłów wraz z twoimi taborem Zofio.- zaordynował Koenitz, a Swartka ruszyła bosymi stopami w kierunku Sarnai i jej podwładnych.- To.. który użyczy mi konika? Bo przecież ja was poprowadzić muszę.
Krzyżowiec skinął głową. On sam i jego oddział stali bez ruchu i czekali aż reszta opuści polanę.
Tsogt wskazał Swartce konia, jednego z luzaków. Mało wrażliwy na wątpliwe wdzięki Gangrelki, podał jej uzdę.
- Siodła Ci trza? - spytał powoli.
Reszta ludzi na znak Sarnai zaczęła wskakiwać żywo na grzbiety swych wierzchowców. Po chwili wszyscy gotowi byli, czekając na znak do wymarszu.
- Nie, nie…- pogłaskała konia po grzbiecie.- Przecież on jest grzeczny i nic mi nie zrobi, prawda?
Zwierzę odparło parsknięciem jakby potwierdzając jej słowa.
Po czym wampirzyca gracko wskoczyła na grzbiet i ruszyła przodem niczym Amazonka.- Za mną!-
Sarnai oglądnęła się jeno raz czy reszta ruszyła za nimi i ze swą drużyną pognali wprawiając ziemię w drżenie.
Młoda wampirzyca zawahała się, zerkając to na karoce Koenitza, to na tabór.
Marta wodziła wzrokiem od Tyrolczyka do Węgra, z uprzejmym zaciekawieniem na twarzy.
- Ruszajmy… reszta dzielnych stronników naszych bliżej środka? Wokół mych ludzi i karocy.- zaproponował Wilhelm zerkając to na Milosa to na Martę. Po czym zwrócił się do Zofii.- A ty waćpanno? Już zdecydowałaś?-
Wampirzyca raz jeszcze zerknęła zaniepokojona na czarną karoce, po czym pokręciła głową.
– M-może następnym razem Lordzie Koenitz. Chciałabym teraz dotrzymać moim ludziom towarzystwa. – odparła, posyłając Wilhelmowi trochę wymuszony uśmiech.
-Ruszamy więc!- krzyknął Wilhelm i cała grupka ruszyła z miejsca.
Milos poczekał aż Austriak pocwałuje do swych rycerzy i cmoknął na Zosię.
- To jakaś polityka niedostępności? Czy się kawaler odwidział?
Wampirzyca obrzuciła go nieprzychylnym spojrzeniem, po czym odwróciła wzrok.
- Nabzdyczyła się? - husarz uparcie trzymał się w kulbace tuż obok wampirzycy. - No dobrze, wybacz. Już się nie będę naigrywał. Przemyślałaś me słowa?
Zerkneła na niego kątem oka, i przytaknęła. Raz.
- Cieszy mię to. Wierzę we wrodzony rozsądek.
Zofia nie odpowiedziała, wyraźnie nie paląc się do rozmowy z Węgrem.
Milos pochylił się ku dziewczynie.
- Nie robisz mi łaski swoją atencją, mnie ona za jedno. Zważ jednak czy warto się tak pienić z… jakiej w zasadzie przyczyny? Bo mi leży twoje dobro? Ta wyprawa niekrótko potrwa. Może warto spojrzeć na towarzyszy jak na przyszłych przyjaciół miast ich utwierdzać w przekonaniu o własnej pogardzie. Ja, Zosiu, chcesz czy nie, nie jestem “tym złym”. Zarezerwuj swoją butność dla tych drugich, bo ci zabraknie - uśmiechał się nadal czarująco, spiął konia i oddalił do swoich.
Swartka czuła się swobodnie i z wyraźną wesołością pomykała na małym koniku kierując całą wyprawę po krętym i trudnym do przejścia, bo zarośniętym już, trakcie. Niemniej nie było to niemożliwe, choć karoce i wozy wlekły się przez to niemiłosiernie. Nad całą wyprawą ciągle był czarny niemalże baldachim liści, którego przebić nawet oko wampirze nie potrafiło. Trudno więc było orzec ileż to godzin już się przemieszczają. Wilhelm starał się zapanować nad całym tłumkiem ludzi, a wampiry z karocy się nie wychylały. Takoż i Wojciech jeno zabawiał Zofię opowieściami jak to na wojenkach bywało. Mało w tym jednak było historyjek o samych bitwach, za to mnóstwo o grabieżach i zabawnych wypadkach w obozach jakie to zdarzały się pijanym rycerzom.
Zofia utrzymywała uprzejmy uśmiech, ale szybko jasne stało się, że o ile obozowe przygody faktycznie ją bawiło, to fragmenty o grabieżach kwitowane były bardzo wymuszonym śmiechem. Jednak słuchała dalej, co jakiś czas przerywając Wojciechowi by porozmawiać z jadącym obok wozu szlachcicem, każdemu z osobna przedstawiające się i wypytując, dlaczego zdecydowali się im towarzyszyć.
*
W końcu… dotarli na miejsce pośród lasów. Na starą warownię jeszcze z czasów piastowych. Obecnie znajdującą się całkowicie w ruinie. Swartka objechała ją dookoła i zatrzymała przed nią czekając, aż cały oddział tu przybędzie.
- To… wasz dom na ten dzionek. Zostały tak z dwie trzy msze do świtu, więc… macie jakieś pytania zanim zostawię was do następnej nocki?- zapytała.
- Nie ma jak przytulne wilgotne piwnice - rzucił luźno husarz. - [i]Można liczyć na osobne pokoje?
- Można… nie za dużo jednak, więc się nie pozabijajcie o nie.- stwierdziła wampirzyca ze śmiechem.
- Po co się zabijać jak można sobie zastrzec? - poważnie uniósł dłoń, drugą kładąc na piersi. - To ja sobie zastrzegam.
Zeskoczył z konia i zaczął klaczkę rozkulbaczać cmokając na nią i czochrając grzywę.
- Nasze driady będą się rezydować w ziemi?
- Się ich spytaj... ja mam tu w okolicy własną uroczą jamkę, ale tylko dla siebie.
- stwierdziła Swartka i poklepawszy wierzchowca po grzbiecie rzekła do Sarnai i jej ludzi.- A tego pieszczoszka biorę ze sobą. Zwrócę jak się pożegnamy.
- Nie, koń zostaje z nami. Bierz czyjegoś innego. - zaoponował twardo Tsogt zabierając lejce luzaka. Konie mongołów świętością były i ani ghul ani Sarnai nie zamierzali oddawać ich pierwszej lepszej, która nawet o zgodę nie pytała jeno sama sobie dyrygować zaczęła.
- Taki wielki a taki skąpy - Milos nakrył dłonią oczy jakby nawspół zawstydzony, zaraz jednak rozwarł palce i łypnął przez nie na Swartkę. - Ja ci jednego użyczę. Poza tym… większy koń to większa zdatność. Te tatarskie to takie… - zbliżył do siebie kciuk i palec wskazujący zmieniając przez chwilę odległość między nimi na mniejszą i mniejszą.
Mongołowie jak jeden mąż zignorowali “krotochwile” Ventrue i zaczęli rozkładać się obozem niewielkim. Nie pierwszy i nie ostatni taki żartowniś się im trafił i uwagi takowe z nudą i znużeniem traktowali od lat.
- Niech będzie… choć zdążyliśmy się już zaprzyjaźnić.- mruknęła wampirzyca pozostawiając małego konika i właścicielom i podchodząc do Milosa i jego ludzi.- To który mój?
Husarz skinął na jednego ze swoich i ten przyprowadził srokatego luzaka.
- A… skoro już jesteśmy przy bożych stworzeniach. Jest tu jakaś wieś w pobliżu?
- Nie… żadnej wsi w okolicy nie ma. Nikt tak daleko w las się nie zapuszcza. Nikt z ludzi, w każdym razie. Mieszkał tu jeden Trędowaty, ale chyba już się wyniósł, albo go ubili. Bom go od dwóch dni nie widziała.- wyjaśniła Swartka wskakując na zwierzę zwinnie.
- To cóż panna jadasz na tym wygwizdowie?
- Zwierzęta… kłusowników. I każdego kto wlezie na teren, którego pilnuję.-
wzruszyła ramionami Swartka.- Da się wyżyć.
- A jakby jakiś wojak się tu zawieruszył… pokażesz mi? - oparł się łokciem na końskim grzbiecie.
- Jakby jakiś… tak… ale o wojaków tu trudno i o prawdziwych mężczyzn też. Same tchórze siedzą na zagrodach w okolicy.- zaśmiała się chrapliwe Swartka i ruszyła z kopyta.
*
- Możemy pomówić? - zagaił Milos przy popasie.
Koenitz oderwał się od wydania poleceń swym ludziom.
- Jeśli chodzi ci o sprzymierzanie się z Tzimisce, to jeszcze nie czas na tą rozmowę. Jeszcze my nie w Smoleńsku, jeszcze planu nie mamy, jeszcze… z nikim nie sprzymierzyliśmy. A co do wojsk, dużo ich… nie przywykłe jednak do walki razem. Niemniej i na to mamy jeszcze czas, nieprawdaż?
- Na czym się będziesz karmił? - zapytał bez ogródek gdy mości lord wreszcie zamilkł. - Ile macie tej dziatwy? Czterech? Piątkę? Na was dwoje to zginą za trzy noce.
- Nie pijemy za dużo. Oszczędzamy nasze siły i dajemy aniołkom odpocząć. Staramy jedynie uszczknąć jeno co drugą noc…- stwierdził spokojnie Wilhelm.- Wszak nieumiarkowanie w piciu jest jednym z grzechów.
- Ja tu widzę jasny bilans, mały puchar szybko się kończy choćbyś i po łyku spijał. A co jak przyjdzie do walki stanąć, po krew sięgać by się wzmocnić lub rany zaleczać? Będzie kłopot żeby uzupełnić płyny.
- Nie widzę powodu by stawać do boju, zanim nie dotrzemy do Smoleńska. Na prostych zbójów, mamy dość wojska, by nie ruszyć osobiście palcem. - przypomniał Wilhem spokojnie.- A do Smoleńska dziatwy starczy… im bliżej niego tym mniej zaginięcie jakieś chłopczyka zwróci uwagę starosty.-
- Cokolwiek będziesz musiał robić, rób to z głową, żeby na nas kłopotów nie ściągnąć. Lepiej niech też żaden chłopczyk nie znika bez śladu. Starczy wam łyczek? To uszczknąć i niech do domu wraca. Zaginione dzieci wzbudzają popłoch i panikę a stamtąd już krok do motłochu z pochodniami co idą na strzygi polować.
- A jak sobie poradzisz z własnym głodem mości Zachu?- zapytał Koenitz zaciekawiony.
- Nawet jeśli jakiś woj przepadnie to nie zaniepokoją się o niego rodzice, nie urodzi to też ponurych plotek o grasujących w pobliżu potworach. Macie w tej kwestii gorzej Wilhelmie i nie udawajcie, że jest inaczej. W interesie nas wszystkich leży by omówić kwestie waszego żywienia.
- Umiemy sobie radzić mości Zachu. Radziliśmy sobie z tym, zanim przybyliśmy w te strony i… poradzimy sobie w drodze ze Smoleńska. Nie jesteśmy głupcami.- odparł Koenitz stanowczym tonem.- Nie martw się o to… Kłopotów nie ściągniemy na wyprawę.
- Oby - husarz przyglądał mu się badawczo i miał już odejść ale zapytał jeszcze. - Czemu dziatwa? Czemuście taką pierwszą strawę wybrali? Próżność?
- Wybrali? Takie są przesądy na tej ziemi? Możesz wierzyć Milosu z całej siły żeś sam wybrał swą ofiarę.- zaśmiał się sarkastycznie Wilhelm.- Ale to nieprawda. Zapominasz o krwi swego przodka, zapominasz o krwi która rządzi tobą… zapominasz o tym że to klątwa naszej linii i ta klątwa rządzi nami, a nie na odwrót. Nie wybraliśmy takiej ofiary, to krew w nas płynąca wybrała.-
- Zawsze jest wybór
- Zach spoglądnął w gwiazdy, wąs wygładził. - Nawet jak się pozornie wydaje, że go nie ma.
- Czasami jednakże jeno pomiędzy złem a mniejszym złem.-
odparł enigmatycznie Wilhelm.
*
- Zach. Kimiesz czy dumasz?
- Wchodź
- Marta dosłyszała jego przytłumiony głos a dwójka raców odstąpiła na boki zwalniając przejście.
Gangrelka uraczyła drzwi, jeszcze zamknięte, spojrzeniem rezerwowanym na ogół dla jadowitych węży. Zanim weszła, nachyliła się i racom ogarek zabrała, przy którym siedzieli. Zamknęła drzwi za sobą i poszła w ciemność, świeczkę trzymając z dala od siebie na wyciagniętej ręce.
Węgier leżał w kącie, w barłogu ze skór. Oczy miał zamknięte, dłonie złożone na podołku przez co wyglądał jak trup wypisz wymaluj. Nie drgnął nawet kiedy Marta weszła. Ogarek postawiwszy na ziemi, Gangrelka suknią nogi sobie obwinęła, żeby nowego nabytku w błocie nie uwalać, i przysiadła w kucki.
- Zosiny Borucki i jakiś Niemiaszek od Koenitza na dzień nad ludźmi przy komendzie - zagaiła cicho tytułem wstępu.
- A czemu to? - uniósł jedną powiekę.
- Bo kogoś wepchać mu musiałam, a Borucki na obozowego najlepszy… Zaś Wilhelm własnego ghula musiał dodać mu do komitywy, rzecz jasna.
- Nad moimi ludźmi piecze ma Geza, mój przyboczny. Jeśli Koenitzowi trzeba dla spokoju jakąś pozorną hierarchię ustawić, to ją ustawiajcie.
- Pozorna czy nie, jutro będzie ustalana. Wiec nam zrobi. Udawać będzie, że wcale nie ma za łajno nas wszystkich. Ja sobą kręcić jak gównem w przeręblu nie dam
- mruknęła. Wyciągnęła nóż zza paska i przejrzała się w ostrzu. Skrzywiła z niesmakiem, by przybrudzoną chusteczką zacząć barwiczkę z ust ścierać. - A… jak to było… Każde małe zwycięstwo rozszerza pańską władzę? Dobrzem zapamiętała?
- Zostaw, ładnie ci było
– ruszył się wreszcie do pionu, przysiadł na skrzyżowanych nogach i głowę mocno, jak ptak, przekrzywił . - Ja Gezy do zarządzania całą tą hałastrą pchać nie będę, toż to same kłopoty wszystkich ukontentować. Rozkazów się za to będzie słuchał tak długo, jak będą rozsądne, i w opozycji nie staną do tych co ode mnie dostanie. Daj Popielskiemu podobne wytyczne, na razie to wszystko małe sprawy, nieważkie, jak straże ustawić albo gdzie obóz rozbić. Nie ma co Koenitza drażnić a z bliska łatwiej mu będzie na ręce patrzeć, w razie potrzeby doradzić, wszak nie na swoim terenie jest, realiów nie zna. Martuś, nikt się jak gówno traktować nie pozwoli ale powściągnij na razie gniew, będzie na niego czas jak nam da powód. A na razie musimy patrzeć w przód, w Smoleńsk, a tam warto byśmy zwartą załogą szli a nie rozbici na drobnicę.
Nachyliła się niżej nad ostrzem, dopasowując owo “ładnie” do odbicia. Pokręciła głową i starła pomadę do reszty, podparła policzek na rękojeści noża w garści zaciśniętej.
- Łatwo tobie gadać - wypluła. - Tobie noga się może powinąć. Zawsze masz tu do czego wrócić. Z czym zacząć od nowa. Widział ty moich ludzi, a? My już pod ścianą. To moja ostatnia wyprawa. Uda się, albo przepadnę. Ja już nie mam kim więcej haratać.
- Nie rozżalaj się nad sobą, nijak to do ciebie nie pasuje
– ton Zacha utracił poprzednią miękkość. - Mogę od nowa zacząć? A pewnie, że mogę, w kółko i w kółko to robię choć niespecjalnie uciechę w tym znajduję. Mówisz, żeś pod ścianą? Że na Smoleńsku musisz coś ugrać? Pomogę ci. Pod wymogiem jednak, że i ty pomożesz mnie.
Marta wytrzeszczyła oczy. W rozedrganym świetle ogarka, z bezbarwnymi ustami przestała wyglądać ludzko.
- Rozżalać? - powtórzyła z autentycznym zdziwieniem. - Ja tu dumam od polany dębowej, czy nie lepiej wyjdę, jak was zostawię za plecami. Przodem skoczę i co lepsze urwę, nim się dowleczecie. Tyle żeś mnie w Zosię wplątał… a teraz jeszcze ghul mnie własny jak malowanie urządził. Jako mi teraz jechać? Eh, ja do ciebie przyszła, bom liczyła, że mądrego co mi powiesz.
- A głupio gadam?
- ciągnął już spokojnie, bez uniesień. - Jak sama w nieznane pójdziesz to możesz nie wrócić. Jakaś przyczyna jest, że nas setkę posłali. Jak to szło? Ja głupia dziewka z bagien ale też chce żyć? To nie bądź Martuś taka wyrywna. Wiem, cierpliwość ci ciężko przychodzi ale choć spróbuj. W razie kłopotów masz we mnie wyrękę. Przyjdź a cię nie odeślę z niczem, i przepaść ci też nie pozwolę.
- Po łupy zawsze się w nieznane chodzi
- poruszyła się niespokojnie. - Sprzymierzeńców to nawet my żeśmy nigdy nie kroili… za mocno - wycelowała ostrze w Milosową pierś. - Dobrze. To czego chcesz. Patrycjuszu.
- Wiesz przecież
- wyciągnął ku niej rękę aby palcem jednym puknąć lekko w jej skroń.
Oblizała szybko i nerwowo usta, zamaszystym gestem wywróciła świeczkę w błoto. Syknął gasnący knot.
- Jak niby? - zapytała uprzejmie. Gdzieś z boku, musiała się odsunąć. - To. Moje.
- Tedy nie zajrzę gwałtem
- zrobiło się ciemno choć oko wykol. Husarz tylko głowę przekrzywił po jej głosie jak po nici, w kompletnej ciemnicy ślepy jak kret. - Pozwól mi zobaczyć twoimi oczami, jak tamto pamiętasz. Zawsze to lepiej niż się czyjąś opowieścią zadowolić.
W głębi piwniczki rozległy się miękkie plaśnięcia kroków w grząskiej ziemi. Szybkie i pewne, Gangrelka w ciemnościach musiała widzieć doskonale. Mogła się więc miotać od ściany do ściany. To też właśnie czyniła z jakimś ślepym zapamiętaniem, a z sąsiedniej ziemianki było słuchać bliźniaczy, zaniepokojony ruch.
- To tego… - wyhamowała pochód - żeś wcześniej w ciemnościach po omacku szukał?
- Wiem, żem cię ongiś dobrze znał. Musiałem bo cię co noc w snach widywałem. A u Szafrańca, na uczcie, Małgorzata chciała wyjść z siebie jak cię obaczyła. No i później to jak na mnie naskoczyłaś… Włosy przewiązane wstążką. Zbieram tylko skrawki, tak to zwykle działa. Ale jak jest sposobność, najlepiej zajrzeć w czyjąś głowę, lepiej to dziury zapycha, daje odpowiedzi na irytujące pytania.
- Na co ci to?
- dobiegło z mroku po długiej ciszy. - Życia pamiętać nie chcesz. Tak mówiłeś.
- Powiedzmy, że to mój bunt. Stawiasz sobie opłotki aby ogrodzić swoją ziemie a zjawia się ktoś kto je na drzazgi roznosi. To zabierasz się do roboty na nowo, ciosasz pale, wiążesz, zbijasz. A jak jesteś ku końcowi on znowu wpada jak gradowa chmura i ci to z dymem puszcza. I tak w kółko. W dniu kiedy przestaniesz ogrodzenie wznosisz jesteś do cna przegrany, kapitulacja cię odziera z woli. Rozumiesz mnie Martuś?
- Lepiej niż myślisz.
- Zaszeleściła suknia, wampirzyca przysiadła gdzieś na krawędzi barłogu. - Ale to nie powód dla mnie. By wpuszczać obcego bez zaproszenia do schronienia i pozwalać się dotykać. Ja nie Swartka, a ty nie mój durny ghul… ale ci kolejny raz z drogi nie zejdę. To nie powód też, by duszę obcemu wywałaszać. Ty rozumiesz?
- Zależy ile się ma do stracenia ale rozumiem. Pytałem, bo bym sobie nie darował pominąć okazję szczególnie, że wolałbym się u ciebie zadłużyć niż u dzieciożerców…
- ręką machnął aby skończyć temat. - Rozmawiałem z Koenitzem, o ich upodobaniach. Obiecał, że kłopotów nam na kark nie sprowadzą ale baczenie i tak trzeba na nich mieć. Szczególnie klecha mi się wydaje niepowściągliwy w temacie. A co do twoich ludzi, Małgorzata moim sutą wałówkę wyszykowała, zanim...
- Dobrze
- przerwała.
- Dobrze, przyjmę połowę prowiantu nim moi zwierzyny napolują? - głos mu zadrżał gdy się silił na żartobliwy ton.
- Dobrze. Pomogę. Trzymaj się z dala od klechy. - Zgodzie towarzyszył nieprzyjemny odgłos strzelania kostkami palców.
- Odpłacę się - zapewnił niecierpliwie a później wyciągnął przed siebie rękę, prosto w atramentową ciemność. - Chodź.
Dłoń przecięła pustkę, a Marta szła już do wyjścia. Jakoś powoli i niechętnie.
- Za granicą. Jak już huragan nas nawiedzi i rozpieprzy twe wszystkie pieczołowicie stawiane przez drogę opłotki. Wy, Ventrue… dumę i honor to żeście widzieli. Raz, kiedyś, przelotem przez szparę przyłbicy. Jak żeśmy na was zbrojnie szli. Łajno mi po twej odpłacie. Nie jestem twoją okazją - Usilnie próbowała wykrzesać z sobie gniewny warkot, ale zamiast wściekłości smutkiem się jej ulało.
- Dość was mam, jędze, szantrapy przewrotne - warknął gardłowo, zwierzęco. Marta usłyszała świst powietrza i wysoki but husarza rymnął z impetem o drzwi. - Bawić się mną chcesz? W kolejkę się ustaw, niech cię wszyscy diabli!
Zawróciła.
- To ja niecierpliwa jestem, tak? - wysyczała. - Wiesz ty, w czym my różni? Jam się zbuntowała raz a dobrze. I dlatego u boku ojca wodzem byłam jemu równym. A nie uroczym paziem za jego plecami.
Ostatni krok był już długim, wyciągniętym susem. Spuentowanym ciosem pięścią w skroń. Marta w ciemnościach wydyszała jakieś słowo w miękkim, podobnym do litewskiego języku. Ani chybi coś obraźliwego. Węgier dłużny jej nie pozostał, zwinne jak kot, wykorzystując impet jej ciała pchnął ją ku ziemi okrakiem na niej siadając. Po ciosie w skroń otrzepał się tylko, jak pies.
- Nie będziesz mi ubliżać, rozumiesz? - wpijał palce w jej barki ale ciosu nie oddał. - I zastanów się nim znów uderzysz bo może przy tem pęknąć coś więcej niż moje kości.
- Nie będziesz mi jak kurwie płacił
- odwarczała, i paznokciami gębę mu odznaczyła. Drugą ręką już po nóż sięgała, gdzieś pod suknią zaplątany.
Niespodziewanie wampir parsknął zimnym śmiechem słysząc wysuwany z pochewki nóż.
- Nie znam cię. Nie wiem czy długi aprobujesz czy urazić cię mogą. Nie wyglądasz jakby ci się przelewało, a i zawsze mogłaś po prostu podziękować, że dług umorzony. Ale lepiej po gębie lać - plecy wyprostował, ramiona rozłożył. - Dźgaj, jak ci ma ulżyć. Mam ci pokazać gdzie więcej bólu zadasz?
Przeorała nożem po błotnistej polepie i jakby jej ulżyło.
- Bo to, jak mi łatwo przyszło tamten dług zapomnieć, to nic. To, że twoje kłaki jak talizman noszę sto lat prawie, też nic ci nie mówi… - uniosła się, płaską ręką w piersi Węgra pchnęła i zaczęła się do pionu gramolić niezbornie. - Złaź ze mnie. Gadać mi się z tobą nie chce.
- Takie widać przyciągam
- podniósł się gibko oswobadzając ją. - Im bardziej kochają tym mocniej kopią. Za jedno jesteście…
Wyprostowała się i dotrzymała słowa w całej rozciągłości. Milczała ciężko i nieludzko, bo oddechu przecie słychać żadnego nie było. To milczenie nie mówiło nawet “zostałeś zignorowany”, a “nie istniejesz”. W kompletnej ciszy na polepę plaskały grudki błota, które wybierała sobie starannie z włosów i otrzepywała z sukni.
*
Zły był potem na siebie. Zły, że się dał sprowokować. Zły, że pomachała mu przed nosem okazją a później ją zabrała. Bo wycofała się z oferty? Ubzdurała sobie, że ją jak popłatną dziewkę potraktował bo zaoferował odpłatę. No przecież nie monety tylko wdzięczność Ventrue. Ale w jej mniemaniu patrycjusze honoru nie mają, nie tak to ujęła? I wyczucia najwyraźniej bo nie rozumiał jej Milos ni w ząb. Nie pojmował nurtu, który wprawiał w szał tą gangrelską rzekę. A najgorsza była świadomość, że kąpał się ongiś w jej toni ale nic z tego nie pamiętał. Poczucie straty roznosiło się po nim echem, odbijało od pustych przestrzeni. Wszystko to ukradła mu Małgorzata. Tłumił w sobie pragnienie by ją zabić. Tłumił w sobie pragnienie by do niej zawrócić.
 
liliel jest offline