Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-03-2016, 11:10   #6
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację



Pod blokiem Sykurskiego, Praga Południe, ul. Wiatraczna, południe


Zagwizdał cicho pod nosem gdy zobaczył jakie samochody przywiozły jego potencjalnych prześladowców. Najnowsza pancerna limuzyna. A w zasadzie dwie. Nie zastanawiał się nawet chwili. Wiedział, że gdy ktoś się wozi takimi samochodami, to należy do bardzo zdeterminowanych ludzi, którym nic nie staje na drodze. Detektyw wybrał numer na policję.
- Dzień dobry. Wojciech Sykurski. Chciałbym zgłosić włamanie do lokalu na ulicy Wiatracznej 15. Pięciu mężczyzn. Przyjechali dwoma Audi A8.
Mężczyźni zaczęli wysiadać z samochodów. Broni pod płaszczem były żołnierz raczej nie mógł pomylić z niczym innym.
- Proszę szybko przysłać patrol. Są uzbrojeni. Tak włamanie właśnie trwa.
W Polsce broń działała na policję jak płachta na byka. Miliony paragrafów determinujących jej posiadanie. Za niezarejestrowanego gnata można było dużo szybciej pójść siedzieć niż za kilogram kokainy.

Wojciech wrócił do robienia zdjęć. Zoom optyczny 50x w połączeniu z dwudziesto megapikselową matrycą da mu trochę materiału. Musiał nieco przejść przez skwer, żeby przymierzyć w okno swojego biura. Gdy po chwili zobaczył w nim ruch wiedział już, że weszli do środka. Cóż, przynajmniej nie będzie się tłumaczył policji z nieuzasadnionego wezwania.

W głowie zaczynał sobie układać zeznania i wyjaśnienia. W zasadzie nie był w stanie z tego miejsca sfotografować wnętrza biura, ale uchwycił głowy dwóch mężczyzn w pomieszczeniu. Na wyświetlaczu aparatu nie był w stanie się im przyjżeć, ale przecież 20Mpix da mu zdjęcie wielkości bilbordu. Schował aparat i cofnął się w stronę samochodu. Teraz zostało mu czekać. Był już spokojniejszy. Wyjął telefon i zadzwonił do dawno nie słyszanego kolegi. Po sześciu sygnałach włączyła się poczta głosowa:
- Dzień dobry, tu Adam Krupa. Nie mogę teraz rozmawiać, proszę zostaw wiadomość po sygnale.
- Cześć Adam. Tu Wojtek. Tak pomyślałem, że mi pomożesz. Kto w Wawie wozi się tymi pancernymi Audicami? Rocznik na pewno nie starszy niż 2014. Mają co najmniej dwie sztuki. Oddzwoń jak odsłuchasz wiadomość. Na razie.
Kapitan Krupa był teraz przedsiębiorcą. Firma ochroniarska prosperowała w najlepsze. Zajmowali się konwojowaniem gotówki i cennych ładunków. Dużo rzadziej VIPów. Ale gdy w mieście pojawiała się pancerna limuzyna za przeszło dwa miliony złotych, to Adam powinien się zainteresować. A dwie takie limuzyny powinny przyciągnąć jego uwagę podwójnie. Detektyw był dziwnie spokojny jak na rozwijającą się sytuację. Pod jego mieszkaniem stały dwa czołgi. W mieszkaniu biegało pięciu żołnierzy z bronią. On sam mógł uciekać swoim Fordem. Tyle, że te czołgi chodź się powoli rozpędzają, to mają pięć razy taką moc silnika jak jego Fokus. Chyba nawet gdzieś czytał, że z przestrzelonymi wszystkimi oponami można całkiem sprawnie jechać około 100km/h. A może to było w milach? Wyjął telefon i wykręcił kolejny numer. Tym razem komórki podłączonej do laptopa w jego mieszkaniu. Spojrzał na zegarek, żeby dokładnie kontrolować czas.
- Halo? - w słuchawce rozległ się głos mężczyzny.
- Kim jesteście i co robicie w moim mieszkaniu? - zaczął bez zbędnych wprowadzeń Sykurski. Nawet gdyby chciał w jakiś sposób ich oszukać, to przecież ten numer widniał na drzwiach biura detektywistycznego.
- W pana mieszkaniu? - spytał mężczyzna. - Zatem mam przyjemność z Panem Sykurskim, tak?
- Tak. Kim jesteście i co robicie w moim mieszkaniu?
- A sprawę mamy… jak to do detektywa. Pukalismy ale drzwi uchylone były, poczekamy na pana, wyjaśnimy sobie jak pan przyjdzie, tak? - mężczyzna silił się na miły ton, choć przebłyskiwały w nim nutki ironii.
- Skoro nie chcecie rozmawiać jak ludzie, to trudno. Następnym razem proszę się umówić przez telefon albo mailem - rozłączył się i wsiadł do samochodu. Pora zaczekać na przyjazd policji.

Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, dopiero po trzech minutach przyjechały dwa radiowozy i czterech gliniarzy rzuciło się do klatki schodowej. Zniknęli w środku i znów cisza, spokój.... Wojciech zauważył, że gdy tylko policja przybyła zatrzymując się pod blokiem, kierowcy obu Audi porozumieli się wzrokiem i jeden gdzieś zadzwonił.
Czas wlókł się niemiłosiernie. W końcu z apartamentowca wyszło dwóch stróżów prawa w towarzystwie księdza. Wszyscy wsiedli do jednego radiowozu, z czego duchowny z tyłu za zakratowanym oddzieleniem przedziału funkcjonariuszy od tylnej części samochodu. Przez lornetkę detektyw zauważył, że policjant siedzący na miejscu pasażera rozmawia z kimś przez radio ale prócz tego ani mundurowi, ani zatrzymany nie robili nic, żadnej reakcji, jakby na coś czekali. Pozostali dwaj funkcjonariusze i trzech uzbrojonych typów co wleźli do bloku z księdzem nie pojawiali się na ulicy.
W oknach nic nie było widać. Detektyw nie mógł odpuścić porobienia zdjęć tego zdarzenia. W kilku momentach było bardzo wyraźnie widać twarz księdza oraz członków jego obstawy.
Trwało to z piętnaście minut zanim nie podjechało BMW 7 z kogutem na dachu. Wysiadło z niego dwóch typów kierując się do radiowozu, policjanci też wysiedli, duchowny nie ruszał się za to z miejsca. “Przybysze” byli w ciemnych garniturach, jeden mimo pochmurnego listopada miał okulary przeciwsłoneczne, obaj za to zestawy łączności w uszach. Wylegitymowali się policjantom jakimiś legitymacjami czy też identyfikatorami. Nastąpiła dynamiczna wymiana zdań, choć jeszcze nie kłótnia. Widać jednak było, że mundurowi niekoniecznie pałają do ‘garniturów’ miłością. Wojtek zastanawiał się już tylko czy to BOR czy wojsko, innych możliwości chyba nie było, tajniacy z obrębu służb MSW z krawężnikami znaleźliby wspólny język.
Policjanci nie chcieli łatwo odpuścić, czekali na coś, a jeden z garniturów zadzwonił przez komórkę.
Kierowcy Audi obserwowali to wszystko bez specjalnego spięcia. W końcu jeden z gliniarzy odebrał coś w radiu. Rzucił coś gniewnie do kolegi jaki otworzył drzwi księdzu i wszedł do bloku. Duchowny wyszedł z wozu i tylko spokojnie sobie czekał. Dwie minuty później trójka policjantów wyszła z klatki, zapakowała się do radiowozów i oba patrole zmyły się szybko. “Garnitury” też wpakowały się do BMW i odjechały. Z klatki wyszli ci trzej towarzyszący wcześniej księdzu jaki właśnie dzwonił gdzieś przez swoją komórkę, widocznie zawiadamiając resztę o końcu akcji, bo “skóra” i “sportowa marynarka” zaraz wyszli z pozycji osłonowych od Paca i Prochowej wsiadając do samochodów. W końcu wszyscy załadowali się do pancernych Audi i odjechali wraz z częścią rzeczy Wojtka jakie wynieśli z jego mieszkania.
- Piasek, w coś ty mnie kurwa wjebał? - Powiedział Wojtek do siebie gasząc peta i sprawdzając czy zdjęcia księdza i jego kolegów są dość wyraźne.
Wziął telefon i zadzwonił do swojego kuzyna.
- Cześć Tomek. Słuchaj, mam sprawę. Dzisiaj o 12:46 zadzwoniłem zgłosić włamanie. Na miejsce przyjechały wozy U214 i U227. Wyciągniesz mi z tego raport?
- Cześć - Kamiński analizował to co usłyszał. - Eee, a gdzie to włamanie?
- Do mojego mieszkania.
- I co powiedzieli nasi?
- Nie wiem. Nie gadałem z nimi. Dlatego mnie ten raport interesuje.
- Kurwa, Wojtek, czy ty się w coś wjebałeś? - Kamińskiemu trzeba było przyznać, że głupi nie był.
- Jeszcze nie wiem. Wyślij mi te raporty jak już będziesz je miał. Podam ci nowego maila, bo stary pewnie już jest spalony. Nara.

Rozłączył się. Przejechał ręką po twarzy. W końcu zapalił kolejnego papierosa. Dobrze, że kupił dwie paczki na porannych zakupach. W końcu odpalił auto i ruszył.

Karczma Soplicowo w galerii Wola Park, Wola, ul. Górczewska, popołudnie.

Detektyw zrobił krótki rekonesans. Niby przypadkiem przeszedł koło Teltorium sprawdzając czy ten sam specjalista od telefonów jest na miejscu. Szczęście się do niego uśmiechnęło. Cwaniak siedział za ladą. Później Wojtek postanowił coś zjeść. Nie było szans, żeby Kamiński załatwił mu raporty jeszcze dziś. Jednak i tak co chwilę zerkał na telefon. Może zadzwoni Adam z rewelacjami o limuzynach. A może ktoś inny się odezwie. Póki co zamówił schabowego i odpalił tablet. Przeglądarka wyświetlała stronę profilową Sykurskiego na Ask.fm. Dawno nie był tak mocno w tyle, aż na tylu płaszczyznach. Z drugiej strony był dumny z córki, która nie podawała prawdziwego imienia i nazwiska na portalu. Wyszukiwanie po tych parametrach nie przynosiło efektu. Wtedy Sykurski zaczął szukać jej znajomych. W końcu nie każdy był tak roztropny jak jego Tereska. Gdy już znalazł kogoś ze sporządzonej wcześniej listy to sprawdzał kto zadawał mu pytania. W końcu gdzieś musiał być jakiś ślad interakcji z jego córką. A wtedy dostanie się również na jej profil.

W tym czasie dostał swojego schabowego i zrobił sobie chwilę przerwy. Po świetnym obiedzie postanowił przejść się pod galerię, żeby w spokoju spalić.

Parking pod galerią Wola Park, Wola, ul. Górczewska, późne popołudnie.

Detektyw kontemplował spalaną fajkę. Za dużo się pieprzyło przez ostatnie dwie doby. Nie było nawet kiedy złapać oddechu. Teraz stał i patrzył na powoli zachodzące słońce. Nagle zadzwonił telefon. Adam Krupa.
- No cześć - zaczął detektyw.
- Cześć. Sorry, że nie odebrałem. Robota, sam wiesz.
- Spoko. Nadal jeździsz z chłopakami? Powinieneś już skupić się na zarządzaniu.
- Żartujesz? Kto to za mnie ogarnie? Oni wszyscy świetnie wykonują rozkazy, ale ktoś musi je wydawać.
- Tak jest, panie kapitanie.
- Serio, muszę być na miejscu przy tych ważniejszych transportach.
- Na moje to się nazywa brak zaufania do swoich ludzi - droczył się z nim detektyw.
- Pierdolenie. Miałeś pracować dla mnie, zamiast tego uganiasz się za pancernymi limuzynami.
- O właśnie, cieszę się, że wróciłeś do tematu.
- No to generalnie nic nie wiem. Rząd w kilku ostatnich przetargach wybrał BMW, więc raczej nie miałeś przyjemności z nikim z BORowików czy ABWery.
W głowie Sykurskiego pojawilo się wspomnienie BMW, które przyjechało odprawić policjantów.
- Co do A8L, to nic o tym nie wiem. Wiesz, to się tak mówi, że jak ktoś coś takiego ma, to w konwojach to od razu wszyscy wiedzą - zaczął Krupa w reakcji na przedłużające się milczenie Wojtka - prawda jest taka, że jeśli masz takie cudo, to się nikomu nie chwalisz. No bo kupujesz takie auto wtedy gdy boisz się o życie. Jak kogoś stać na dwa takie cuda, to stać go również, żeby ukryć swoją tożsamość.
- Czyli nic nie wiesz - w głosie Wojtka nie było słychać rozczarowania. W zasadzie w ogóle nie było w nim słychać emocji.
- Postaram się czegoś dowiedzieć, ale nie spodziewaj się cudów. Zastanawiam się po co dwie takie. Wiesz, jak VIP jedzie takim wozem, to część obstawy zazwyczaj ma inne auto.
- Dzięki, pomyśle o tym.
Rozłączył się.

Nadal nie miał nic. Spojrzał do paczki. Zapalił ostatniego papierosa z paczki. Delektował się nim.

Po spaleniu zadzwonił do Jeffa.
Bridges odebrał po trzecim sygnale. Chyba kierował, bo nie sprawdził kto dzwonił.
- Mostowiak słucham.
- Cześć. Sykurski z tej strony.
- Cześć Wojtek, czekaj chwilę, słuchawkę założę. - Jeff ewidentnie był w samochodzie.
- Rano byłem u Piaska. A jak tam u ciebie?
- Wiesz Błażej… - Sykurski prawie nigdy się nie zwracał w ten sposób do kolegi - to jest na prawdę gruba sprawa.
- Grubsza sprawa, grubsza kasa. Przecież wiem. Byłeś już w Sierakowie, co?
- Sierakowie?
- Nie udawaj głupka. Jest już po siedemnastej. U Piaska byłem rano. Jestem po lekturze tego co było w teczce.
- Kurwa, Błażej, czy ty mnie słuchasz? W życiu nie miałem tak grubej sprawy. To ociera się nie tylko o ambasadę. Łatwo wkurwić wpływowych ludzi.
- Boisz się. Dwa dni siedziałeś na dupie i nic nie masz, a teraz się boisz, że to rozgryzę. Dlatego dzwonisz.
- Dzwonię, żeby zaproponować współpracę. Czuję, że sam tego nie ogarnę.

Po drugiej stronie rozległ się głośny śmiech.
- Wiedziałem. Skoro nie dajesz rady, to możemy pracować razem. Dam ci dwadzieścia procent.
- Pierdol się. - Sykurski się rozłączył.

Galeria Wola Park, Wola, ul. Górczewska, późne popołudnie.

Ruszył na zakupy. W pierwszej kolejności papierosy. Później koszulkę, jasne jeansy, jesienną kurtkę i czapkę z daszkiem. W toalecie się przebrał. Nie wyglądał już jak mściciel w czarnej skórzanej kurtce. Teraz był czterdziestolatkiem z klasy średniej. Poszedł zanieść stare ubrania do auta. W tym czasie zadzwonił do Karoliny. Odebrała w okolicy piątego sygnału.
- Taa? - kobiecy głos był zaspany, albo bardzo zmęczony.
- Cześć tutaj Wojtek. Kurier podrzucił mi paczkę dla ciebie. Masz zapasowe klucze do mojego mieszkania, prawda? Możesz wejść i ją zabrać. Mi szykuje się nocka w terenie.
- Oo dzięki. Zaraz idę. A co tam? Oglądasz jakąś zdradzającą żonę? Robisz zdjęcia?
- Nie.
- A w jakiej pozycji to robią? - Sykurski usłyszał jak dziewczyna w przerwie od krępujących pytań bierze pęk kluczy i idzie do jego mieszkania.
- Nie oglądam żadnych zdrad. Paczka jest w biurze.
Przez jakiś czas panowała w słuchawce cisza przetykana krokami, otwieraniem drzwi, brzęczeniem kluczy.
- Dziwne, drzwi były otwarte i… - urwała.
- Zadzwoń na policję Wojtek chyba miałeś włamanie. Burdel jakby przetrząsali wszystko. Hm. Mam nadzieję, że to włamywacz otworzył moje pudło - dodała z irytacją w głosie.
- Kurwa - zaklął nie przejmując się specjalnie, że rozmawia z kobietą. - A te twoje ozdóbki do chaty są całe? Nie otwierałem. Tylko sklep sprawdziłem w internecie. Nie mój styl. Zamknij proszę drzwi na klucz, a ja to zgłoszę - wziął głęboki oddech. - Dziękuję ci Karolino.

Tak, zgłoś na policję. Jasne. Gdyby wszystko było takie proste. Poszedł sobie kupić gazetę i wrócił na ławkę niedaleko Teletorium. Otworzył najnowszy numer czasopisma o komputerach i czytając artykuły o zabezpieczeniach zerkał na drzwi sklepu.
Po kilku minutach zadzwonił telefon. Nazwa na wyświetlaczu wskazywała, że Wojtek powinien odebrać.
- Cześć, co tam? - rzekł głosem bez emocji.
- Co tam żołnierzyku? Wróciłeś z tych Pienin, czy umarłeś? Już będzie drugi tydzień jak cię na siłowni nie widziałem.
- Wróciłem, wróciłem. Tyle, że sporo roboty mam. Jakoś muszę na tę siłownie zarobić.
- Pierdol robotę. Kogo chcesz śledzić z tłusta oponą na brzuchu?
- Za tą siłownie się płaci, wiesz?
- Nie ze mną te numery, obydwaj wiemy, że masz roczny karnet. Przecież razem kupowaliśmy.
- I tu mnie masz. Ale dzisiaj nie mogę. Naprawdę. Dużo roboty mi się narobiło. Odwiedzę cię w weekend w klubie.
- Jasne, kurwa, przyjdziesz mnie szczuć piwem jak będę na bramce.
- Ty mnie teraz szczujesz siłownią, a pewnie zleci mi dziś do drugiej albo trzeciej w nocy. Jak wczoraj.
- Zabrzmiało jakbym przeszkadzał.
- Kosa… zgadnij…
- Dobra dobra. Nara.

Kosa rozłączył się. W sumie Sykurski chętnie namówiłby go na wspólne spotkanie z Mietkiem. W przeciwieństwie do kolegów z wojska, Kosa uwielbiał bić ludzi bez powodu. A jeżeli do tego jednak znalazł się powód, to Kosa był w siódmym niebie.

Kolejne godziny zleciały na czytaniu gazety i oczekiwaniu na wyjście sklepikarza z pracy.
Wojtek w końcu doczekał się. Obserwując punkt Teletorium zauważył jak fagas co wczoraj leciał z nim w kulki wokół pewnego smartfona, przygotowuje stoisko do zamknięcia. Nie śpieszył się robiąc wszystko leniwym i zblazowanym tempem ale nadszedł czas gdy oporządził wszystko i zamknął punkt na cztery spusty. Wsadził w uszy słuchawki podpięte do smartfona i nucąc coś skierował się do wyjścia.
Wojtek wstał powoli. W dłoni złożył gazetę i trzymając dużą odległość obserwował faceta. Normalnie nie narażałby się tak bardzo, ale galeria miała kilka wyjść, więc nie miał ich jak obstawić jednocześnie. Gdy mężczyzna zniknął w wyjściu Sykurski przyspieszył, żeby jak najkrócej tracić go z oczu. Plan na dzisiejszy wieczór był prosty do bólu. Miał tylko znaleźć samochód do którego przyczepi GPS. Nie zgarnie typa pod galerią, ale jutro przyjdzie. Przyczepi nadajnik do auta. Zobaczy jak podróżuje. A później będzie wiedział gdzie i kiedy na niego zaczekać. Tak, żeby nikt z ochrony nie przerywał łamania palców. Tak, żeby cwaniak z Teletorium mógł mu spokojnie opowiedzieć o wszystkich szukanych numerach. Palec po palcu.
Pracownik punktu telefonii komórkowej wyszedł z centrum handlowego udając się wzdłuż Górczewskiej, odpalił szluga i podążał wzdłuż ulicy kierując się w kierunku wschodnim nie przejawiając chyba chęci wsiadania do żadnego auta.
Detektyw zaklnął pod nosem. Miał dziś naprawdę ciężki dzień. Zwolnił zwiększając dystans, choć drażniacy dym papierosowy zaczął mu przypominać, że już dawno nie sięgał do paczki. Walczył chwilę ze sobą, lecz wygrał profesjonalizm. W ciemności tlący się papieros przyciągał uwagę bardziej niż brak tlącego się papierosa. Mimo dużego dystansu czuły węch detektywa cały czas przypominał o głodzie nikotynowym…
Śledzony w dobrym humorze nie zdawał sobie sprawy z ogona wciąż spacerowym tempem idąc w kierunku ul. Księcia Janusza lecz zanim doszedł do niej skręcił kierując się ku niewielkiemu budynkowi stojącym przy Górczewskiej.
Sykurski zbliżył się, chcąc sprawdzić, czy facet mieszka w tym budynku, czy tylko robi sobie przystanek. Pewności mieć nie mógł nawet gdyby typ wszedł do budynku, wszak mógłby tu mieszkać jego kumpel, ot wariantów było sporo. Detektyw zauważył jednak, że pracownik Teletorium wyjął z kieszeni klucze by otworzyć nimi furtkę w ogrodzeniu wokół budynku i nie chowając kluczy skierował się ku drzwiom.
Wojtek natomiast rozejrzał się po okolicy. Potrzebował miejsca z którego mógłby obserwować budynek. Ruszył spacerem robiąc szeroki łuk po okolicy. Obserwował też, w których oknach zapali się światło i dosłownie pół minuty od wejścia sprzedawcy do budynku zapaliło się. W mieszkaniu od strony ulicy na pierwszym piętrze, za wielką choiną przesłaniającą po części okno. Sykurski zrobił kilka zdjęć okolicy telefonem. Plan z samochodem nie wypalił. Trudno. Nie była to jedyna droga. Fakt, że miała być jedną z łatwiejszych, jednak nie jedyną. Detektyw wrócił spacerowym krokiem do swojego samochodu. Odpalił go i pojechał do ostatnio ulubionego klubu muzycznego. Wszak nadal miał niezamkniętą sprawę z Mietkiem z Progresji.

Droga, ul Redutowa, Wola, późny wieczór
Gdy detektyw jechał tam samochodem odezwała się jego komórka. Odruchowo włożył słuchawkę bezprzewodową do ucha i odebrał.
- Tak, słucham.
- Wojtek, jest problem… - zaczął Tomek nie bardzo wiedząc jak zacząć. - W firmie od niedawna jest sajgon. Nie to by kierownictwo jakoś mocno z poprzednią władzą związane, ale nowa naciska, chce wymiatać i w policji ustanowić na górze swoich ludzi. Szczególnie w Warszawie, której władze samorządowe wciąż są pod opozycją. Nasz nadszyszkownik naciskany ostatnio mocno, a sprawa twojego mieszkania… - Tomek urwał. - Wojtek, oficjalny raport to fałszywy alarm. Nieoficjalnie chłopaki mówią, że Borowiki dały patrolom po łapach, a na górze jest dym. Jakiś gruby. W wyniku akcji jakiej oficjalnie nie było. Podobno premier zaczął bardziej naciskać na dymisję szefa. To nie wszystko, jest jeszcze coś choć z tobą raczej nie związane. W każdym razie nie wiem o co chodzi do końca. Wiem tylko, że ktokolwiek był u Ciebie, ma parasol rządu, a u nas wywołało to granat w mrowisku.
- O kurwa - prawa dłoń z drążka zmiany biegów powędrowała do kieszeni w której spoczywała paczka papierosów - ja pierdole. To mówisz Macierewicz podejrzewa, że mam kawałki Tupolewa w mieszkaniu. Dobra. Dzięki, że mi to sprawdziłeś. Postaram się z tego wykręcić. Jakby ktoś pytał, to nie pamiętasz kiedy ostatnio rozmawialiśmy i w ogóle mamy kiepski kontakt. Trzymaj się kuzyn.
Na kolejnym czerwonym świetle nerwowo odpalał papierosa.
- Kim ty kurwa jesteś Kleszcz? Impreza z dzieciakami ambasadorów? Znajomi w rządzie? I kurwa Mietek ze straży pożarnej w puszczy. O co tu biega? Jesteś tak zajebiście intrygującym człowiekiem, że aż żałuję, że mam ci tylko liścik przekazać.
Ruszył dalej do Progresji.


Klub Progresja, Wola, Fort Wola, noc.

Sykurski zaparkował nieco dalej niż ostatnio, tak żeby stać przodem samochodu w stronę klubu. Uruchomił kamerę samochodową i zaczął szukać aparatu fotograficznego. Z jednej strony był tutaj, chciał znaleźć Mietka. Z drugiej strony w aparacie zaczął przeglądać zdjęcia z akcji w jego mieszkaniu. W sumie nie dojrzał na nich niczego nowego. Wyświetlacz aparatu miał ledwo kilka cali. Na komputerze przyjrzy się zdjęciom. W końcu przy takiej rozdzielczości robi się zdjęcia na bilbordach. Odłożył aparat, Zapalił papierosa i obserwował co się dzieje przed klubem. Czy może przypadkiem pojawi się Mietek. Czas wlókł się nieubłaganie. W międzyczasie poszedł podłożyć nadajnik GPS pod lewym nadkolem czerwonego Lanosa. Sykurski nie wierzył, że da to cokolwiek, ale skoro nie potrzebował nadajnika dla faceta z Teletorium, to i tak nie miał nic do stracenia. Wrócił do auta i obserwował jak wskazówki na zegarku przesuwają się dalej i dalej.
Gdy tylko zauważył, że wśród ochroniarzy znowu nie ma jego ulubionego Miecia ruszył. Zignorował nie tylko ograniczenie prędkości, ale też czerwone światło na skrzyżowaniu.

Blokowisko ochroniarza, ul. Powstańców Śląskich, Bemowo, po północy.

Miał jakieś cztery do pięciu minut przewagi. Zaparkował na blokowisku ochroniarza, który pomagał Mietkowi. Ruszył w głąb skweru. Plan był prosty.
Po jakiś czasie zaczajony Sykurski zauważył tego gnojka jaki brał udział w dawaniu mu wycisku. Tak jak poprzedniej nocy spokojnym acz szybkim krokiem człowieka na fajrancie zmierzającego do domu, ochroniarz klubowy kierował się do swojej klatki w bloku.
Sykurski ruszył wprost na niego. Szedł w stronę swojego samochodu. Gdy był tuż obok ochroniarza szturchnął go barkiem. Zanim doszło do szamotaniny będący w prawej dłoni detektywa paralizator zmierzał wprost w szyję mężczyzny Ochroniarz najwyraźniej nie spodziewał się ataku. Sykurski sprawnym chwytem złapał luźne cielsko faceta i ruszył w stronę samochodu. W bagażniku miał wiele sprzętu. I to takiego, który przeraziłby każdą autostopowiczkę. Kilka zacisków na kable skrępowało ręce i nogi ochroniarza.
Zamknął bagażnik z typem w środku. Ledwo udało się go upchać. Zapalił papierosa. Po chwili otworzył bagażnik i zaczął sprawdzać co ochroniarz miał przy sobie. Dokumenty, telefon, broń. Cokolwiek co mogło się przydać zanim pojadą w spokojne miejsce porozmawiać. W między czasie pozwolił sobie również zakneblować nowego pasażera.

Las, okolice fortu Babice, późna noc.

Zanim detektyw ruszył na miejsce, które sobie upatrzył zatrzymał się na chwilę na stacji benzynowej Statoil, na Powstańców. Kupił dwie butelki 0,7l wódki. Najtańszej. Miał nadzieję, że jego towarzysz podróży nie jest koneserem. Niestety ze stacji musiał się przespacerować kawałek na tyły budynku, bo nie chciał parkować tak, żeby go wychwyciły kamery. Chwilę później jechał już do fortu Babice.

Gdy znalazł się na odludziu wysiadł z samochodu. Poszedł zobaczyć co z jego bagażem. Męzczyzna nadal nie doszedł do siebie, więc Sykurski po zastosowaniu wyuczonych w wojsku chwytów wyciągnął bezwładne ciało z bagażnika. Posadził faceta pod samotnym drzewem. Przywiązał kolejnym zaciskiem na kable ręce faceta do pieńka drzewa, po czym wrócił do samochodu. Zabrał z niego latarkę i pistolet. Zgasił silnik i światła. Ze schowka wyjął jeszcze sole trzeźwiące. Najpierw przejechał otwartym opakowaniem soli trzeźwiących pod nosem swojego więźnia. Póżniej zapalił latarkę świecąc nią prosto w oczy nieprzytomnego faceta. W okół było ciemno. Facet w takim położeniu nie miał szansy dojrzeć twarzy detektywa, nawet gdyby nie był w kapturze.
- Rysiek, wstajemy. - Sykurski zwrócił się do więźnie imieniem, jakie znalazł na dokumentach.
- Rysiu. Pobudka - zimna lufa pistoletu dotknęła policzka mężczyzny stukając go lekko.
Mężczyzna ocknął się i przez chwilę toczył półprzytomnym wzrokiem, aż wychwycił lufe.
Zamarł. Strach zdaje się przegrywał u niego na razie z zupełnym niezrozumieniem sytuacji w jakiej się znalazł.
-Wojciech Kleszcz. Mówisz - szarpnięciem wyrwał knebel z ust Ryszarda Gorczycy.
- Jaki Kleszcz?! Co ty ode mnie chcesz człowieku?!
- Mietek, ochroniarz z klubu. Adres.
- Nie znam.
Sykurski szybkim ruchem zakrył twarz ochroniarza jakąś szmatą, która wcześniej służyła za knebel. Zasłonił nią nos, oczy i usta. Na twarz zaczął lać alkohol. Odchylił głowę faceta, tak że gdy ten próbował oddychać wódka wlewała się do nosa. Nie mógł zamknąć ust, bo szmata uwierała miedzy zębami. Drażniąca ciecz spływała do gardła, a on sam czuł jakby się właśnie topił w morzu wódki. Tortura, której Sykurskiego nauczyli amerykańscy żołnierze w Iraku. Tylko oni “topili” Irakijczyków w zwykłej wodzie. Po dłuższej chwili przestał lać alkohol. Jednak ciecz nadal spływała z prowizorycznego knebla do gardła mężczyzny. Po dobrych kilku minutach zdjął szmatę, zaświecił latarką w załzawione oczy i zapytał:
- Mietek. Klub Progresja. Gdzie go znajdę?
Rysiu krztusił się niemożebnie, desperacko łapał hausty powietrza i toczył wokół błędnym wzrokiem.
- Nieee wiem - wyrzęził. - On już nie pracujeee. Była jedna awantura, jakishhhhr, jakiś jego kumpel go ojebał, kazał zhhhhr kazał znikać. Mietek tego samego wieczora się urwahhhr. Urwał z roboty i tyle.
- Gdzie mieszka? - przysunął lufę, tak żeby ją dobrze zobaczył w świetle latarki.
- Nie mam pojęcia!!
Sykurski nie zastanawiał się, powtórzył zabawę ze szmatą i wódką. Niesamowite, że kilka mililitrów cieczy wystarcza, żeby człowiek walczył z myślą o utopieniu… Po kolejnych kilku minutach wyjął szmatę i kontynuował.
- Numer telefonu do niego. I gdzie go znajdę?
Ochroniarz zaczął wymiotować gdy tylko Sykurski odstawił szmatę. Zasadniczo to tylko to do tej pory blokowało soczysty festiwal przeglądu posiłków mężczyzny. Targany torsjami nie sprawiał wrażenia jakby dosłyszał lub zrozumiał pytania. Gdy do czułego nosa detektywa dobiegła kwaśna woń soków żołądkowych zmieszanych z alkoholem twarz Wojtka wykrzywiła się w grymasie. Wcześniej już się przyzwyczaił, że impuls elektryczny pozbawiając przytomności rozluźnił zwieracze Gorczycy, jednak teraz wymiociny dopełniły przeglądu mozaiki smrodu, jaki zdolne było wydać ludzkie ciało. Sykurski dał chwile ochroniarzowi na zwymiotowanie.
- Rysiek, Rysiek, Rysiek…. jak mi nic nie podrzucisz, to będę musiał wrzucić cię do Wisły. Tego byśmy nie chcieli, prawda? - poświecił latarką w mrużące się oczy człowieka.
- Daj mi coś na tego Miecia, co? Nazwisko? Z kim się spotyka? Co za kumpel go ojebał? Czy może coś mówił o jakimś Wojtku? - Gdy z otwartych ust ochroniarza leciała już tylko gęsta ślina zimna lufa ponownie dotknęła jego twarzy, delikatnie unosząc ją.
- Ahe ha… - ochroniarz bełkotał. - Nheee weem, Wihnewshiii, nie whhheeem z kim, on z namhiii sieee nheee szhlaaaajal, Neee wheeem co za kumple, a Wojtkhhaa jeednego…. - urwał.
Sykurski odpalił papierosa. Zamiast świecić w oczy latarką zaczał się bawić swoją elegancką benzynową zapalniczką.
- Leżysz sobie tak związany. Oblany alkoholem. Wiesz, że alkohol się dobrze pali, prawda? Wiesz, że jakbym cię tu spalił, to nikt się nie przejmie kupką popiołu. Nic po tobie nie zostanie. Żadnych dowodów. A wiesz dlaczego człowiek w ogniu umiera? Pewnie nie wiesz. Nie palą się przecież od razu żadne wewnętrzne organy. Nagle, gdy całe twoje ciało ogarnia ogień, czujesz ból każdą komórką skóry. Każdym centymetrem kwadratowym. A twój mózg rejestruje ten ból. Niewyobrażalny ból. Aż do momentu, gdy dochodzi do wniosku, że nie wytrzyma więcej. Wtedy mózg daje sygnał do serducha, a ono się zatrzymuje. Żeby nie czuć już więcej bólu. Mów wszystko co wiesz o tym Wojtku i Wihnewszim… Masz czas aż spalę tego papierosa. - detektyw zaciągnął się mocno
- AAAALE JA HNIIIYYC NIEEEE WHIEEEM!!! - Rysiu zawył przerażony, choc akurat nie był aż tak zamroczony torturą chyba by kupywać teksty o podpalaniu ludzi wódką. Tak czy inaczej strach wydzierał z niego z każdej strony.
W końcu detektyw odpuścił. Z tego człowieka nie będzie więcej pożytku. Na siłę wepchnął mu butelkę wódki w usta i zmusił do wypicia jeszcze części. Tym razem chciał go po prostu spić do nieprzytomności. Jednak po sekundzie cofnął butelkę jakby sobie coś przypomniał. Przykucnął obok związanego i upodlonego człowieka pokazując mu jego własny telefon.
- Powiedz mi jeszcze jak go odblokować, co?
- Elką - stęknął.
Sykurski przejechał palcem po ekranie łącząc punkty w kształcie dużej litery L
Za trzecim razem udało mu się odblokować telefon “jeńca”.
Detektyw poił go dalej alkoholem, jednak wolniej. Cel był jeden, chciał go spić do nieprzytomności. W tym czasie przeglądał zawartość telefonu. Nie był zadowolony, bo Rysiek sprawiał wrażenie niezwiązanego ze sprawą.
Gdy Rysiek był już kompletnie pijany i nie był w stanie nawet wymiotować o własnych siłach Sykurski poszedł do samochodu. Wyjął z zestawu przygotowanego w razie wypadku folję termiczną i wyłożył nią bagażnik. Później przeniósł pijanego do bagażnika. Zebrał wszystkie ślady ich pobytu z polanki z wyjątkiem wydzielin zostawionych przez jeńca. Zamknął bagażnik i ruszył. Po kilku minutach był już w cywilizowanych okolicach. Zatrzymał się przy opustoszonym przystanku autobusowym. Budynki nie były tu zbyt blisko. Wyciągnął Ryśka i ułożył na ławce przystankowej. Rozciął nożem zaciski do kabli i zabrał ze sobą. Zostawił przy nieprzytomnym niedokończoną butelkę. Portfel rzucił pod ławkę. Telefon włożył w rękę ochroniarza. Jego kciukiem wybrał 112 i wrócił do samochodu. Ruszył do domu. Wiedział co się stanie dalej. Ktoś odbierze telefon. Nikt się nie odezwie. Wyślą patrol policji, który znajdzie pijanego, obrzyganego, oszczanego i zasranego faceta. Zawiną go na wytrzeźwiałkę. Wystawią rachunek i doliczą mandat za nieobyczjne zachowanie. On opowie o uprowadzeniu, jak go torturowali… Wlewali w niego wódkę.. No bo przecież sam by się nie napił.. W pracy się nie przyzna, bo go kumple wyśmieją. I do końca życia będzie spoglądał ze strachem na tajemniczych typów w ciemnych ulicach. Trochę szkoda człowieka, ale z drugiej strony nie litował się specjalnie nad Sykurskim, którego Mietek Wiśniewicz prał po mordzie. Ford Focus powoli zmierzał na Wiatraczną. Wojtek wyrzucił peta zamknął okno i podkręcił ogrzewanie. Coś nie grało. Pewnie wysiadł termostat. Będzie musiał pofatygować się ze swoją Foką do mechanika. Zresztą, przez papierosy i tak jeździł większość czasu z uchylonymi szybami.

Mieszkanie Sykurskiego, Praga Południe, ul. Wiatraczna, bardzo późna noc.

Detektyw powoli odkluczył drzwi do swojego mieszkania. W końcu wszedł do środka i zapalił światło. Wszystkie drzwi były otwarte. Pokój biurowy przyciągnął zdecydowanie więcej uwagi. Drzwiczki szafek pootwierane. Szuflady wyjęte. Po laptopie został zasilacz. Po komputerze stacjonarnym monitor. Trzy zapasowe telefony zniknęły z szafy. Karty sim leżały w starterach, ale pewnie mają zdjęcia numerów. Czyli i tak są spalone. Uchylił okno, usiadł na biurku i zapalił patrząc na drzwi. Nie wyważyli ich. Zamek nie był uszkodzony. Drzwi o trzeciej klasie antywłamaniowości. Powinny zająć im więcej czasu. Albo powinny być uszkodzone. Już wiedział, że nie popracuje nad sprawą córki. Miał dość dłubania w iPadzie i telefonie, a sprzęt komputerowy mu zabezpieczyli. Z ciekawości podszedł jeszcze do sejfu w ścianie. Nie było w nim nic cennego, ale detektywa zastanawiało czy też go otworzyli. Faktycznie miejsce w którym były żołnierz wcześniej trzymał broń było otwarte. Ten zamek powinien im zająć więcej niż mieli czasu do przyjazdu policji. Później policjanci raczej nie dopingowali kościelnych w czasie otwierania pustego sejfu.
W końcu wyszedł z części biurowej. W kuchni otworzył sobie piwo. Miał za sobą ciężki dzień i noc. Laptop którego mu zabrali miał wszystkie nielegalne programy. Miał też tam bazę danych, którą się posiłkował. Jednego dnia stracił blisko pięćdziesiąt tysięcy złotych dotychczasowych inwestycji. Cały pierwszy rok pracy prywatnego detektywa. W tym wypadku musiał dociągnąć sprawę Kleszcza do końca. Zminimalizować straty. Do ładowarki podłączył tablet, telefon i paralizator. Niestety urządzenie do ogłuszania pozwalało tylko na dwukrotne użycie, a później wymagało ładowania lub wymiany baterii. Zapasowa bateria leżała w samochodzie.
Telefon dodatkowo był obciążony upychaniem zdjęć na serwerze. Przez to, że niespodziewani goście detektywa zabrali router trwało to niemiłosiernie długo. Wojciech pogodził się już z trudnościami. Raczej tej nocy nic gorszego go nie spotka.
Rozciągnął się wygodnie na kanapie i włączył TV. Czuł jak piwo daje mu ukojenie. Po chwili pusta butelka wysunęła się z rozluźnionych palców.

Mieszkanie Sykurskiego, Praga Południe, ul. Wiatraczna, ranek.
Wojciech obudził się zaskoczony. Dawno nie przespał tak dobrze nocy. Przez chwilę zaczął się zastanawiać, czy to wyżywanie się na ochroniarzu tak uspokoiło jego skołatany umysł. Nie pamiętał już nocy, w czasie której nie patrolował tej pieprzonej fabryki w Iraku. Usiadł na kanapie i spojrzał na swoje dłonie. Gdzieś głęboko rozlał się żal, że nie poświęcił wystarczająco dużo czasu na sprawdzenie sytuacji jego córki. Powinien wtedy pod szpitalem olać Piaseckiego i poświecić czas Teresce, Zuzce i Asi. Miałby nadal swój sprzęt.
Ruszył spokojnie wziąć prysznic. Z jakiegoś powodu nie działało światło w łazience. Gdy wszedł do środka poczuł, że cała podłoga jest mokra. Z wanny wylewała się woda, która zalała całą podłogę.
Detektyw wychylił się na korytarz. Na ścianie puszka zasilania była otwarta. Prawdopodobnie jego goście z jakiegoś powodu grzebali przy bezpiecznikach. Uruchomił zasilanie w łazience, po czym zamknął skrzynkę. Ruszył do pomieszczenia otwierając szeroko drzwi.

Na chwilę stracił oddech. W wannie leżała jego starsza córka. To co wylewało się z wanny i pokrywało całą podłogę, to była krew. Była wszędzie… Na ścianach były jakieś napisy… wszystkie wymalowane krwią….
Sama Teresa miała na czole dziurę po kuli. We krwi tuż przy wannie leżał Glock Sykurskiego. Oczy miała zaklejone plastrami. Detektyw nie musiał czytać napisów na ścianie… wiedział, że to wszystko oskarżenia w jego stronę. To on był winny tej sytuacji. Odruchowo cofnął się na korytarz, ale nie utrzymał równowagi. Nagle rozległ się alarm. Taki sam jakim w bazie wojskowej w Iraku ogłaszano atak chemiczny. Sykurski miał wrażenie, że spada coraz wolniej. Alarm wył coraz głośniej. Do głowy wdzierały się pytania, dlaczego zostawił córeczkę…

Mieszkanie Sykurskiego, Praga Południe, ul. Wiatraczna, przed południem.

Ze snu wyrwał go dzwonek do drzwi. Serce waliło jak oszalałe. Wstał próbując uspokoić oddech. Po trzecim dzwonku ruszył otworzyć drzwi.

 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline