Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2016, 00:31   #14
Panicz
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Bach, wylądowaliśmy. Przedwcześnie, twardo i w ogóle wokół dosyć ciemno, ale trzeba się wygrzebać i ogarnąć skutki. Napiszę zatem i moje przemyślenia, co by nie było jednostronnie (i znów wyjdzie, że się z Malahajem pięknie różnimy).

WTEM! Uwaga, jest to strasznie długie i czytając to stracisz czas. Serio.

Krótkie spojrzenie pod czapkę MG

Jaki mieliśmy zamysł i o co w ogóle chodziło w tym wszystkim? Chodziło o prolog. O zawiązanie drużyny, zacieśnienie relacji między bohaterami, spiętrzenie przyszłych wątków, wyrobienie ciasta pod piękny wypiek, który zamierzaliśmy podać w przyszłości.

Drużyna miała być zrębem dworu panny Izabeli, którą wujaszek Revald planował usadzić na Czarcim Kle – wszystko z poparciem Legionu Sprawiedliwości (nazwa bardzo szumna, ale w istocie nadana zwykłemu stronnictwu politycznych wygnańców), wobec którego bohaterowie mieli dług. Taki czy owaki – grunt, że mieli być posłuszni. Do czasu byli, potem przestali, co ostatecznie doprowadziło do konfliktu, który… Nie sam w sobie, ale którego efekty położyły sesję.

Ostatecznie doszliśmy do takiego momentu, gdzie prowadzenie dalej wymagałoby rozbicia sesji na dwa równoległe wątki. Dla dwóch zantagonizowanych, nierównych w możliwościach stron. Malahaj miał odważną, acz trochę szaleńczą wizję zebrania całości do kupy i zepchnięcia scenariusza z powrotem na słuszne tory, ale oponowałem. Jego plan był dość koncyliacyjny, ja z kolei dalszy ciąg widziałem tylko w pogłębieniu opozycji między bohaterami (już na nieco innych warunkach). Co będzie dalej (i czy coś będzie) – zobaczymy. Grunt, że na razie postawiliśmy kropkę (albo raczej efekciarski wielokropek).

Punkty sporne, czyli pokłóćmy się trochę!

Jasne, to powyższe nic świeżego i trzeba szybko omieść wzrokiem, ale teraz crème de la crème, czyli odpowiedzi na Wasze rozliczne zarzuty i dlaczego my mamy rację, a Wy jesteście głupi

Aha, ta wyżej to była ostatnia emotikonka w tym poście, bo jestem już dojrzałym mężczyzną i nie przystoi w tym wieku. Jak ktoś się poczuje dotknięty to niech się nie czuje, bo pisane z przymrużeniem oka i bez złej woli. A jak dalej czuł będzie to raczej się już na wspólnych przygodach w krainie wróżek i elfów nie spotkamy.

Liniowość vel. gra paragrafowa

Rozzuchwaleni są ci dzisiejsi gracze, chcieliby tylko sandboxów i zamiast realizować fabułę grać sobie w mini-gierki jak w GTA albo prowadzić ogródki, a księżniczki uratują jak już zrobią questline dla gildii złodziei i złapią wszystkie legendarne pokemony. I pięknie, ja Was rozumiem.

Powiem szczerze, że czytając jakikolwiek scenariusz (w czasach, kiedy jeszcze prowadziłem na żywo i w czasach kiedy już nie) zawsze odrzucało mnie domniemanie działania graczy według przyjętego schematu. Jasne, czasem było to bardziej wymuszone (ot, choćby kształtem korytarza – cegła palona, wysokość prześwitu 2x2, kierunek południowy), a czasem zakładało, że bohaterowie „sami” (no a jakżeby inaczej!) odgadną zagadki, wytropią złoczyńców i sprawnie-chętnie rzucą się w nurt przygody.

Wiele razy zwalczałem to u siebie po prostu improwizując całościowo, tworząc posty w odpowiedzi na działania graczy, bez ustalonych planów i schematów (oczywiście jakieś tam zawsze kiełkowały zgodnie z ludzką racjonalnością, gdzie szachowo przewidujemy skutki działań przeciwnika, tj. graczy), ale ta przygoda była trochę inna. Musiała. Owszem, tu też nie było rozrysowanych jak w paragrafówce punktów scenariusza (w ogóle za bardzo ich nie było), ale mieliśmy tę smutną, wiążącą babilońsko konieczność dostarczenia dziewczyny z punktu A do punktu B. To zakładało – chcąc nie chcąc – istnienie pewnego porządku i nastawiało nas na przygodę drogi.

Przygodę drogi w założeniach raczej krótszą, niż dłuższą, bo zegarek tykał i gracze musieli spieszyć się z odprowadzeniem lady Isabel na zameczek. Ot, trochę wybojów po drodze, niech się bohaterowie trochę poznają i niech trochę wątków pobocznych zakwitnie, ale prawdziwa impreza jest na mecie.

I teraz dwie rzeczy (albo trzy – zależy jak patrzeć na ostatnią), które w mojej opinii burzyły lekkość i „przygodowy” wymiar „przygody drogi”, ale były nie do przeskoczenia.

• Raz – Revald. Tak, stary (nie)dobry Revald był jak Piotr Fronczewski, który kazał zbierać drużynę przed wyruszeniem w drogę i w ogóle pilnował, żeby wszyscy robili rzeczy jak należy, a nie tak jak się naszym śmiałkom zamarzyło. Klasyczny przykład NPC’a, który jest przewodnikiem i kapitanem. Można takich nie lubić, ale był potrzebny fabularnie (przedsmak tego, że Revald to nie taki do końca zwykły szary wujek z wojska miała Kaeasa w swym „sennym najściu” rycerza) z założeniem na dłuższą znajomość i z konieczności zachowania pewnej równowagi ról wśród bohaterów. Powierzanie komuś kurateli nad dziewczyną mocno wpływałoby już na porządek relacji wewnątrzdrużynowych, co do których chcieliśmy aby były egalitarne. Jeśli ktoś miał rosnąc w świecie to w wyniku swoich działań, a nie z bonusem na start.

Revald był i być musiał, co może nie byłoby tak kłopotliwe, gdyby nie jego męcząca osobowość. I tu dysonans wizji mojej i Malahaja, bo współmistrz zrobił z Reviego psychopojeba, który zawstydziłby niejednego sierżanta. W obliczu tego, że chcieliśmy wykreować zucha, który niekoniecznie będzie lubiany, ale przynajmniej szanowany, takie ataki gniewu (bezsensownego czasem – vide startowa lokacja po zejściu z piętra czy finalne dialogi) nie pomogły jego notowaniom wśród graczy.

• Dwa – czas. Przypomniałem sobie teraz przygody, które rozgrywałem u Bielona (i w ogóle za czasów dnd.pl) i tam posty ze strony graczy pojawiały się jeden po drugim, a MG postował średnio raz na dzień. Wszystko żyło i wszyscy się wzajemnie nakręcali, a kiedy przyszła sytuacja, że nikt z drużyny przez 5 dni nie odpisał – Balkon wyciął wszystkie postacie w pizdu (w tym takie z wielosesyjnym stażem). Zacnie.

Ale teraz jesteśmy już duzi i kto by miał tyle czasu. No ja bym nie miał. Dlatego musieliśmy zjechać do posta na tydzień (nie uznaję jednolinijkowców i tego typu szortów, co pewnie dało się odczytać), a post na tydzień to post na tydzień. To konieczność stabilnych (może trochę właśnie paragrafowych w formie?) przeskoków, klapnięcia klapsem i pchania akcji stopniowo naprzód. To wymuszone odejście od rozdrabniania sytuacji, przeciągania dialogowania, dreptania w miejscu i taktycznego rozpisywania walk.

Post na tydzień to przede wszystkim przygaszenie tempa i odebranie poczucia wartkości akcji. Sesja trwała około trzech i pół miesiąca, ale przez tygodniowe przerwy mogła sprawiać wrażenie, że ciągnie się i ciągnie. Mimo, że bohaterowie tak naprawdę ledwie wyrwali się z początkowej lokacji i byli na starcie. Ledwo co potupali nogami i rozprostowali kości.

Rada na przyszłość? Potraktuj sesję jak serial, który obiecuje jeden odcinek na tydzień, albo zrezygnuj. Przykro mi, ale takie realia. Jakby mogło być częściej to by było.

• Trzy – „Paragrafowość”, czyli zarzut o przesunięcie sprawczości z postów graczy na posty MG.

O, to ważny punkt. Dlatego wrócę jeszcze do niego później, przy okazji innych spraw. BO MOGĘ.

Mechanika – kochane cyferki vs. Boże, czy muszę?

Ci, którzy powoływali się w sporach na Świętą Księgę, czyli wyrywki z naszej rekrutacji mieli rację. Mechanika nie jest i nie miała być w naszych sesjach priorytetem. Tylko tyle i aż tyle.

I pewnie wszystko byłoby spoko (dla niektórych; dla innych pewnie rzecz karygodna), bo my przycinalibyśmy tam, gdzie trzeba, szli na skróty gdzie można i przymykali oczy, kiedy warto. Ale doszło do otwartego starcia między bohaterami, co w ogóle było przez nas niezakładane (nie było wykluczane, ale nie widzieliśmy rzeźby na taką skalę) i wymusiło – szczególnie wobec pomrukiwań niektórych mechaników – konieczność obiektywnego rozpisania całego starcia w absolutnie kostkarskim wydaniu. Były mapki, odmierzanie kroków, akcje całorundowe, ruchu, darmowe, półdarmowe, płatne i odruchy wymiotne u Malahaja.

W obliczu toksycznej atmosfery, którą rozniecili sobie gracze (ukłony dla Mike’a i Cedryka) Malachiasz poczuł się zobligowany, by dokończyć walkę na pełnej mechanice i jego serce dla sesji umarło.

Jaka konkluzja? Znów się różnimy z kolegą M.: ja chcę zostać przy Pathfinderze. Przy takiej wizji, jak w moich poprzednich sesjach, gdzie gracze deklarują co i jak (chcą pełniej rozpisać i poklikać atutami – śmiało, chcą bardziej źwięźle – „pizgam go przez łeb krzesłem” – proszę bardzo), ale nie pakują nam się za kulisy. Wierzcie nam, naprawdę nie mamy interesu w tym, żeby robić geszefty, jednych pompować, drugich kasować i w ogóle kogokolwiek oszukiwać w imię sympatii i antypatii. Jak Legia – NIENAWIDZIMY WSZYSTKICH.

Dlatego na przyszłość radzę zaufanie do MG – traktujcie jak lekarza pierwszego kontaktu czy spowiednika. Nie robimy Was w konia: mechanikę stosujemy tam, gdzie podpowiada nam to zdrowy rozsądek (vide większe walki, poważniejsze testy) i w dobrej wierze. Jak się pomylimy to trudno – arbiter w futbolu też się myli, urok gry. Jeśli komuś to nie odpowiada – tough luck, jeśli jednak spoko – miło nam, zapraszamy ponownie.

Nie wiem, czy Malahaj się podpisze do końca pod powyższym. Najwyżej będzie krzyczał.

@Ryder, Twój zarzut jest słuszny. Odnosi się do duetu Zezowatych jak wnoszę. Mea culpa (tak, uwaga nie do PP czy Majka, a błąd wyłącznie mój/nasz).
A BYŁO TO TAK…
PP napisał, że kupił sobie jakąś tam ładną książeczkę o magikach przy okazji czegoś tam i żal mu nie wykorzystać – czy może zagrać sobie czymś takim?
Mówię mu: No, słuchej, można, ale te magiki to miewają ciężki żywot w takim świecie. Dzicz, ciemnota, te sprawy.
On, że tak, że wiadomo, że to i że owo, ale to mu się ładnie w postać wpisuje, a że faktycznie w inkwizytorski duet owa magia dobrze się wpisywała to kiwnąłem ręką, a co tam!
Gracze są jedną paczką, mają stawać przeciw wyzwaniom i razem naprzód. Wiadomo, że jedni mają bardziej mechaniczną żyłkę, inni mniej, a jeszcze inni mechanicznie rozbudują sobie dyplomację i gotowanie zamiast KP i PW, więc przy naszym czuwaniu nad całością będzie OK mimo różnic – nikt poszkodowany nie zostanie.

Ja nawet przestudiowałem po trochu te linki od PP, żeby nie było, że wpuszczam nie wiadomo co do sesji, ale nie podliczyłem sobie tego wszystkiego dokładnie i dopiero potem, już w samej sesji, zobaczyłem, że dzik jest dziki. Gdyby nie doszło do sytuacji PVP pewnie wszystko jakoś toczyłoby się szczęśliwie, a tak mieliśmy klops, gdzie postacie i gracze mechanicznie bardziej sprawni zdominowali starcie.

Było mi trochę głupio, bo chcąc zachować bezstronność wstrzymywałem się od jakichkolwiek rad dla kogokolwiek, ale widziałem, że np. Komtur działa dość irracjonalnie wg reguł mechaniki. Jako mnich nie wykorzystał ani ogłuszającego ataku, ani nie deklarował stosowania gradu ciosów zamiast zwykłego ataku (albo decydował się na walkę w defensywie), co miało smutny efekt końcowy.

Stąd dwie rady dla mnie samego na przyszłość:
- Pozostać głuchym i niemym wobec co bardziej udziwnionych i niekanonicznych mechanicznie wariacji
- Upewnić się, że gracze wiedzą co mają na talerzu i jak to stosować, a jeśli nie – dopomóc (na starcie, nie przy sytuacji konfliktowej oczywiście)

Narracja i sprawczość

To punkt najogólniejszy, więc i zarzutów było najwięcej.

Cedryk nie czuł, żeby jego postać miała pole do popisu, a scenki przeskakiwały mu przed oczami, jak w filmie. Moja/nasza grafomania miała służyć samej sobie, a bohaterowie byli rekwizytami, bez których można byłoby się obyć. Kaitlin (która miała część uwag zasadnych, część sensownych, choć wynikających z naszego sesyjnego niedopasowania i część dla mnie mocno dziwacznych) chciała mocniej oddychać sesyjnym powietrzem, pełniej integrować się z drużyną i NPC-ami, śmielej wchodzić w świat wokół. PP (i pewnie trochę też Mike) chciał mieć do wyboru „co”, a nie „jak” – nie kombinowanie i szukanie na szlaku, ale możliwość odbicia w off-road przez krzaki, jeśli przyjdzie ochota.

Ja na to mówię tak (i może będę to w ewentualnych sesjach w przyszłości, jeśli się zdarzy okazja, mocniej podkreślał): Twoja wola, czyń ją. Uznajemy z Malahajem szkołę „światotworzeniową”, jesteśmy jej wychowankami. W sesji we dwóch moderujemy przebieg, ale każdy z graczy ma VIPowską kartę – może rozrabiać i majstrować ze światem wokół. Jeśli chcesz pokombinować z BN-ami – pokombinuj, wyjdź do nich z inicjatywą, opisz dialog, który podpowiada Ci rozsądek, odmaluj fragment świata, tak jakbyś go sam(a) widział(a).

Trafiasz do karczmy i poszukujesz transportu w dół rzeki – ziemia pali ci się pod nogami i wolisz, żeby panowie władza nie wiedzieli? Ot, po paru kolejkach przy barze, które stawiasz ponurym mordom wychodzi na to, że macie wspólnych kolegów z wojska. Takie szczęście, a teraz jeszcze napędzane bimbrem języki mielą szybciej – wychodzi, że szukasz transportu. Nie ma problemu kolego, znamy jednego szmuglera, przerzuca ludzi z tamtego brzegu. Pewnie dziś tu będzie – poniedziałek wieczór, więc musi wstać i zaraz będzie go suszyło. Trzeba tylko uważać – obrażalski i straszny arogant, wszystkie rozumy pozjadał.

Takie coś: lepszy, gorszy przykład – jakiś. Dla jednego za duża ingerencja, dla innego nic wielkiego – wyreguluj samemu dla swojej strefy komfortu. Grunt, że zapraszając Cię do gry, chcemy, żebyś powstał(a) z siedzenia. Nie ograniczał się do deklaracji do walki, albo czekał na chrząknięcie: „Są dwie drogi. Co robicie?”

My jesteśmy (powtórzę znów, a wiem, że powtórzę jeszcze) ograniczeni przez czas i przestrzeń. Posty są raz na tydzień, a post wszystkiego, co byśmy chcieli nie pomieści. I tak długościowo posty były raczej sążniste, więc upychając więcej wyszłyby poza ekran i połamały Internet. Dlatego właśnie cała władza w ręce ludu (a przynajmniej trochę tej władzy). Wykrójcie sobie własną przestrzeń ze sceny i szturchnijcie nas – pociągniemy to dla Was.

Wiem, że nie do wszystkich taki styl przemawia (vide Katilin, która podzielenie się kompetencji MG z graczami uznała za swego rodzaju abdykację za naszej strony i zaniedbania obowiązków), ale TACY JUŻ JESTEŚMY. TAK NAS WYCHOWAŁA ULICA. Na przyszłość będziecie wiedzieć. Wierzcie nam – w każdym poście staraliśmy się, abyście mieli z czego wybierać i z czym kombinować, a Malahaj był stale roztrzęsiony, że większość będzie i tak siedziała na pupach i krzyczała na MG-woźnicę, coby jechał dalej zamiast wstać i nadać kierunek bryczce. I trochę tak było.

Ale, ale… Powyższe nie dotyczy oczywiście duetu inkwizycyjnego. Częściowo. Mike i PP są mi znani jako szczwani kombinatorzy i jakby urodzili się parę lat wcześniej to pewnie w burzliwych latach transformacji ukręciliby tłuste biznesy. Co więcej, obaj u mnie grali (Mike chyba również u Malika), więc wiedzą mniej więcej, z czym to się je i wiedzą, że mogą sobie trochę pofolgować. Tym bardziej wobec ich bierności w pierwszej części przygody (o tym, że przedwcześnie zakończona przygoda zamknęła się w praktycznie 3 epizodach, więc nie bardzo jest o czym mówić jeszcze potem) dziwią mnie trochę zarzuty 4P, że kajdany linearności odczuwał tak ciężko.

Fakt, że kiedy w ręce wpadła łódka Majki zaczął elegancko kombinować – o czym większość nie wie, zgarnął dokumenty Hrabiego, jego dziennik, część weksli i kosztowności i pewnie kręciło go już w nosie na myśl o koksie interesie, który zrobią na koksie. Ukatrupienie Revalda byłoby w porządku i mocno w stylu starego Connery’ego i (bardzo) przykry zgrzyt stanowiło tylko to, w jakiej formie Mike to opisał.

Niestety, konsekwencją był koniec sesji, więc szansy na rozwinięcie skrzydeł zabrakło.

Kończąc ten wątek odniosę się jeszcze do uwagi Kaitlin o NPC’ach – fakt, Izabel nie była zbyt wygadana i w ogóle interakcja z nimi była niejako ograniczona. Znów: trochę z konieczności czysto praktycznej, jaką jest pojemność postów i konieczność zawarcia w nich i innych informacji. Potem trochę się zreflektowałem i Izabel zrobiła się bardziej rozmowna (wobec Malcolma). Niemniej: chcecie interakcji? Zainicjujcie ją. NIE WSTYDŹ SIĘ, NA PEWNO TEŻ JEJ SIĘ PODOBASZ. Czytając teraz, że były wobec Izabel takie dalekosiężne plany bierność wobec niej może trochę dziwić. Ale co gracz to obyczaj – niektórzy to lubią (vide Kaitlin), inni nie.

Ogółem sens tego narracyjnego wątku jest taki – nie, nie tłumaczę się, nie zrzucam z siebie ciężkich głazów winy i nie uciekam od odpowiedzialności. Swoje mam za uszami, ale piszę to, aby po prostu na przyszłość nakreślić styl, jaki przyjmujemy i jaki pomoże graczom uniknąć takich rozczarowań, jakie niektórych tu spotkały. Otwarte głowy, więcej inicjatywy i wyrąbcie sobie ścieżkę przez las, jeśli żadna z dróg na rozstajach Wam nie pasuje. Możecie.

Dramatis personae

Rozlazło się to strasznie, więc i tak porzucam część rzeczy, które chciałem napisać i przechodzę do szkalowania Was i Waszych rodzin. Kolejność jak w panelu, a tam już była losowa.

Galontaldond jako Kaczor

Nie ma za bardzo o czym pisać. Ganto zrobił bardzo ciekawą postać, napisał parę całkiem udanych postów i zawinął kitę. Dla kogoś, kto wraca po dłuższym czasie z RPG’owego odwyku symptom typowy. Dodatkowo zachodzi podejrzenie, że posiada życie prywatne, więc rozumiem zniknięcie. Trochę szkoda, ale z racji, że kiedy pisał niewiele robił i sam lokował się na aucie drużyny to nie odczułem jego absencji za mocno.

Kaitlin jako Lairiel

Posty ładne, choć trochę za cukieraśne, ale taka chyba natura tej przyjaciółki Galadrieli. Na ogromny plus zaangażowanie i wczucie w sesję. Wiązało się to też z rozbudowanymi wobec niej oczekiwaniami, które trochę rozminęły się z tym, co w niej sprzedawaliśmy.

Kaitlin chce silnych i licznych interakcji – tak z otoczeniem (NPC’ami), jak i ze współgraczami. Potrzebuje dialogować i budować postać w łączności z innymi. Tego jej brakowało, ale na ile ona była gotowa inicjować te interakcje to inna rzecz.

Przeciwniczka bardziej rozbudowanej wersji „światotworzenia” i zwolenniczka dokładnych, obrazowych opisów świata (lokacji, scen, postaci) ze strony MG. Planuje postać jako większy projekt (stąd może trochę powolny proces jej powstawania i uzupełniania), który będzie żył w sesji ze wszystkimi wpisanymi w historię detalami.

Myślę, że lepiej bawiłaby się w sesji z mniejszą liczbą graczy, bardziej nastawionych na budowanie relacji i aspekt psychologiczny postaci, gdzie można byłoby jej poświęcić więcej uwagi (która jest dla niej istotna).

Mike jako Malcolm Tumuliz

Znany knuj i szuja. Liczyłem na niego, ale z początku się przeliczyłem, a potem dostałem taką dawkę knucia i szujostwa, która wyjebała mnie z kapci.

We wcześniejszej, startowej części sesji (bo na dobrą sprawę etap do dotarcia do faktorii Legruna można uznać za prolog, zarysowanie sytuacji itd.) sprawiał wrażenie nieco przygaszonego i jeszcze w czasie rozprawy z Hrabią wydawał się wycofany. Oczy mu zalśniły, kiedy pojawił się ładunek „Diuszesy” i szansa na oszukanie drużyny, a do tego chachmęty na boku z Heinrichem. Ubicie Revalda miało być nowym otwarciem i – choć może nie powinienem – przyznaję, że inicjatywa godna pochwały.

Nie będę się rozpisywał o tym, jak sama eliminacja przebiegła – dojebałeś do pieca stary. Obawy, które przedstawiłeś na wytłumaczenie rozumiem, ale nie usprawiedliwiają aż takiej ingerencji w świat. HAŃBA.

Posty klasycznie kompaktowe, ale ładne i z poczuciem humoru. Szanuję.

In minus, poza powyższym, wzajemne nakręcanie się z Cedrykiem. Choć Cedryk nie był typem dyplomaty to czasami czułem nawet pewną empatię wobec WD (także potem, kiedy było usilne „skuś baba na dziada” wobec elfki), choć nie wiedziałem, że to możliwe.

Cedryk jako Gnori

Krasnal klasyczny, ale zagrany ładnie, podany smacznie. Posty mi się podobały (do czasu tego dziwnego posta z walki na pokładzie, kiedy Cedryk pisał, co by było gdyby), szczególnie tam, gdzie krasnolud ujawniał cieplejszą, mniej gburowatą stronę (vide dziewczynka).

Niestety, gracz rozczarował się sesją już na wczesnym etapie. W inicjatywie działania wolał ograniczać się do samej walki, ale z racji jej nieturowego charakteru mechaniczno-taktyczny aspekt postaci nie był odpowiednio podkreślony, co mogło dawać wrażenie, że nie jest brany pod uwagę. Był brany pod uwagę, tak jak i taktyczne deklaracje, ale nasz/mój bardziej narracyjny styl opisu mógł odbierać takie przekonanie i rozczarowywać Cedryka.

A fe była kłótliwość w momencie, gdy doszło do zbrojnej rozprawy i kombinowanie na siłę, aby dogryźć postaciom przeciwników. Do tego pojawiło się oskarżenie MG o kolesiostwo i blagowanie, więc serce mi pękło.

Gracz bardziej mechaniczny i nastawiony na demonstrowanie swojej sprawczości z pomocą mechaniki (ale nie tylko mechaniki), więc powinien na forum znaleźć sporo sesji, gdzie będzie mu się dobrze grało i które swoją osobą ubogaci. U mnie/u nas już raczej się nie spotkamy.

PP jako Robert

Bratnia dusza Majka – tak w postaci, jak i w ogólnym stylu grania. Pisał zabawnie i z polotem, ale poza przesuwaniem szafy w korytarzu nie wykazywał się (do czasu) wyraźną inicjatywą. Cios w mą duszę, bo miałem wielkie nadzieje, ale wychodzi na to, że on też spore, a wpadł w kolejny odcinek „Przygód Revalda” i ledwo co wymieniono go w napisach.

Z mojej strony ocena byłaby finalnie in plus, gdyby nie ostatnie kolejki pościgowe. Zmęczenie sesją jest zrozumiałe (tym bardziej, że w obliczu nagłego mechanicznego rozpisania całości na kratki rozczarował się chyba), ale brak jakiejkolwiek reakcji na sytuację, która aż prosiła się o kombinowanie (a jak nie kombinowanie to choćby zgaszenie pochodni, jeśli chce się kogoś tropić niezauważenie) skłaniał mnie, by finalnie postać ubić. Ostatecznie oddałem finalnego posta Malahajowi, który rozegrał to po swojemu.

Wierzę, że spotkamy się jeszcze w lepszych czasach.

Komtur jako Jasper

Weteran naszych sesji i gracz dość dobrze czujący styl (raz tylko się u mnie sparzył), rozumiejący, co w kwestiach „światotworzenia” i własnej inicjatywy wolno i trzeba, a gdzie nie lza. Tu też, choć nie był postacią nastawioną na umiejętności społeczne, próbował działać i pokazał, że warto.
Posty trochę nierówne: czasem bardzo przyjemne, a czasem jakby bardziej suche. Może kwestia danej chwili.

Na minus (choć po postach z raportu może już rzecz niebyła) motywacja dla zabicia Revalda. Jasper był jedynym z buntowników, którego działanie (w obliczu tego, co zadeklarowano w postach/na PW lub co wynikało z wiedzy o postaci) wydawało się nieuprawnione i godne Malahajowej krytyki, którą podnosił. Tu, choć nie ze względu na charaktery, które zostawmy wróżkom, Cedryk miał rację. Uzasadnienie obrania strony „buntowników”, które czytam w raporcie jest już do rzeczy i gdyby przedstawiono je wcześniej nie pisałbym tego. Warto czasem szepnąć MG coś więcej – ot, choćby po to, by skapnął Wam potem jakiś wątek powiązany z Waszymi planami, które trzymacie w tak głębokim sekrecie.

Hazard jako Gaspard

Bardzo ciekawa kreacja i ładne posty. Postać wyrazista (w swojej celowej miałkości) i dobrze osadzona w świecie. Gracz pomysłowy i wychodzący z inicjatywą. Pewnie chciałby (i mógłby) więcej działać społecznie, ale zastał nas wszystkich przedwczesny koniec przygody.

Nie bardzo mogę się rozpisywać, bo nie chcę zanadto słodzić, a do czego przyczepić się za bardzo nie ma. Pozostaje pogratulować Revaldowego fraga. Mam nadzieję, że „do zobaczenia”.

Jaśmin jako Tyralyon

Postać tragiczna (nie, że marna; tragiczna w grecko-teatralnym sensie) w mariażu z oryginalnym spojrzeniem na paladyna. Przyznam, że dobrze trafiła w moje gusta, a smaczku dodawała przyziemność zderzająca się z ideałami („sorry chłopaki, kamyk jest mój, a jak nie to w pysk!”). Miałem tylko nadzieję, że faktycznie Tyralyon wypłaci komuś bułę, a tu skończyło się tylko na słowach. No, ale do czasu.

W przeciwieństwie do Malahaja uważam, że paladyński atak na Revalda był jak najbardziej uprawniony (choć nie spodziewał się go, np. Komtur, który zasadzał się na Tyra w pierwszej rundzie walki), bo mieliśmy do czynienia z Robin Hoodem walczącym z tyranią, a nie słuchającym pana feudałem.

Miałem wprawdzie wątpliwość, co przeważy: stanięcie w obronie – bądź co bądź – osłabionego, niemal bezbronnego rycerza czy chęć zwalczenia tyrana, który uciskał podwładnych i co najważniejsze – stał na drodze miłości.

Takie rozterki i drogowe rozstaje postaci robią robotę, więc miło było mieć taką niejednoznaczną postać w sesji.

Ryder jako Kaeasa

Sprzętów do muszli klozetowej nie zamierzam już przydzielać, jak Malahaj, ale Ryder chyba spisał się najlepiej. Posty były dobre, ale nie za posty (w rozumieniu narracji czy stylu) chciałem go pochwalić, ale przede wszystkim za kombinowanie, branie spraw we własne ręce i wychodzenie przed szereg z inicjatywą. Do końca sesji wykazywał się pomysłami i mimo przeciwności nie dawał za wygraną.

Cieszy tym bardziej, że na starcie byłem do postaci nastawiony nieco negatywnie – nie będę wszystkiego zdradzał (bo a nuż jednak nasi bohaterowie przeżyli, jak to tam z nimi naprawdę jest Malachiasz?), ale pewna jej „niewrażliwość” niemechanicznie wzmacniała i „odczłowieczała” postać. Wiesz, o czym mówię?

Tak czy inaczej, dobra robota. Jeśli nawet miałem wątpliwości co do Kaeasy – straciłem je.

Malahaj jako MG
Lamus.

Panicz jako MG
Frajer.


Dziękuję za uwagę, to już wszystko. Chciałem więcej (choćby o sobie i Malajanie), ale Boga nie mam w sercu, jest 9 stron i jest, o rety, 00:32.

Może jeszcze wrócę to uzupełnić, a tymczasem dziękuję Wam wszystkim za grę (tym, którzy bawili się dobrze i tym, których żeśmy niestety rozczarowali).

Pozdrawiam i niech Wam ziemia lekką będzie.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 18-03-2016 o 00:57.
Panicz jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem