Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2016, 21:24   #27
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pierwszy dzień… który spędzili razem, poza znanymi sobie kryjówkami. Coś do czego powinni się przyzwyczajać. Co więcej, w podróży na wschód musieli zacząć polegać na przypadkowych kryjówkach, bowiem wschód kraju był mniej zamieszkany, a dzicz… nie była naturalnym środowiskiem dla wąpierza.Nawet jeśli się było Gangrelem. Owszem, Zwierzęta uważane była za władców lasu, ale i one wolały unikać leśnych obszarów, których nie znały.
Piwnice była obskurna i zawilgocona.


Dla niektórych Kainitów, to miejsce spoczynku było poniżej ich oczekiwań i wymagań. Niestety było też zapowiedzią przyszłych miejsc spoczynku.
W tym czasie słudzy pilnowali ich bezpieczeństwa, jak i wykonywali ich polecenia. I zajmowali się sobą.

Ludzie Sarnai trzymali się z boku, tatarski ludek przyglądał się skośnymi oczami ludzkiemu zbiegowisku w środku obozu. Największy chaos panował w obozowisku założonym przez Boruckiego. Ghul Marty był hałaśliwy i wesoły i charyzmatyczny. I miał doświadczenie w organizowaniu obozowiska. Do Borutka i jego ekipy dołączyli ludzie Marty. Halszka szczególnie miła była dla starego ghula i użyteczna… i to w sposób jaki ciężko było oczekiwać po dziewczynie z prowokacyjnie niedbałym stroju odsłaniającym wszetecznie jej krągłości. Jakby na zachętę do pochwycenia ich. Była ona zadziwiająco zwinna niczym liszka, aż odwdzięczała się śmiechem, tym którym udała się ta sztuka. Tych jednak można było poszukać pomiędzy Marty a Zofii grasantami. No i może niektórymi wojakami Milosa. Mnichy Bożogrobcy i rycerze Koenitza wykazywali się wstrzemięźliwością. A ludek Sarnai trzymał się z daleka i rzadko się odzywał w ludzkim języku, woląc własny jękliwy i śpiewny język.
Popielski zaś był przyjazny i uśmiechnięty i gadatliwy… strasznie gadatliwy. No i dzieci.

Ventrue dla swych potrzeb trzymały czwórkę tych pociech, nieco bladych i zmęczonych. Anemicznych w ruchach, choć… karmionych dobrze, lepiej niż ktokolwiek w całym obozie. Nieobecne spojrzenia, blade uśmiechy i trzymanie się blisko powozu, przypominały Milosowym ludziom ich pana, jeśli zagniewa swą panią. Wtedy potrafiła ukarać takim właśnie wepchnięciem w zachwyt. Dzieciaczki były pewnie od miesięcy pod wpływem prezencji i rozkoszy jaką sprawiało im karmienie ich panów, że zostały zepchnięte w całkowitą zależność i już nic innego nie cieszyło ich tak jak przebywanie blisko nich. Choć rycerze Koenitza mieli przykazane spełniać zachcianki dzieci to… te dzieci już nie miały innych życzeń, jak bycie użytecznym dla Ventrue.



Krew… czuł ją wszędzie.
Krok po kroku… echo rozchodziło po korytarzu. Olbrzymi kamienny zamek… tu znał go… ciężkie masywne mury wzniesione przez jego przodków.
Szedł do głównej sali tronowej.. gdzie stał tron. W mroku korytarza widział sylwetki. Nie widział twarzy i był z tego powodu szczęśliwy… To były twarze jego przyjaciół, sług, rodziny… zabici przez niego, ale przecież go oszukiwali i zdradzili, prawda? Prawda? PRAWDA?!
Nie pamiętał dlaczego spiskowali przeciw niemu, nie pamiętał samej zdrady. Pamiętał szepty, pamiętał ostrzeżenia. Nie pamiętał przed czym.
Gdyby matka tu była. Ona by wiedziała. Ona by pomogła… Musi ją odnaleźć. Ale czy żyła? Czy może była kolejnym bezgłowym korpusem…
Nagle wszystko się rozmyło… był w czyichś objęciach?
Mateczka. Jej zimne ramiona otulały go. Jej usta szeptały cicho.- Wyruszyłeś z niedużą eskortą, twój brat patrzył jak odjeżdżasz smutny, ale stanowczy. Miałeś przywdziać habit, miałeś zapomnieć o swym dziedzictwie, o prawie które ci przysługiwało. Nie potrafiłeś nie mogłeś… Płonął w tobie gniew i ta furia sprawiła, że nie czekałeś długo na okazję, by wyrwać się ze swej świty od opiekunów…
… Obozowisko? Sala tronowa? Sceneria się zmieniała co chwilę, ale on walczył i zabijał mieczem. Szybko i gwałtownie. Jeden woj padł tuż przy przywiązanych do drzew koni, inny padł na stół rozchlapując puchary z winem… jego krew zmieszała się z nim. Biskup… ten zginął, za czuprynę pociągnął go w kierunku ognia w kominku… nie … to był eremita? Czy go zabił, czy się z nim sprzeczał?
-...uciekłeś od niego, nie mogłeś oddać serca Bogu, byłeś zbyt ambitny i wzgardzony. Zabiłeś tych którzy mieli cię z daleka pilnować.- jej szept wciskający się do głowy niczym żelazna szpila przebijająca ucho.
Nie… nie pamięta… Za to ją.. ciężarną kobietę, której brzuch rozciął… bliźnięta… jego dzieci.
- Brawo brawo… zaprawdę wyborna z ciebie marionetka mój… -głos obcy zimny i męski. Przepełniający go przerażeniem większym niż cokolwiek innego na ziemi. Głos diabła.

Obudził się nagle… Miał jeszcze wrażenie że słyszy jej ciepły głos. Tak na skraju świadomości, a może to przez krew.
Głos Małgorzaty.- Już dobrze syneczku… to tylko zły sen.
Jej głos… jej krew w jego żyłach uspokajała go. Jak bardzo pragnął znów do niej wrócić.
Milos rozejrzał się i zobaczył dwóch swoich wartowników, z czego jeden powie zatrwożonym głosem.
- Nikogo nie znaleźli panie. Żadnego godnego ciebie.-


Tuż po przebudzeniu Ventrue zwołał wiec wampirzy. Jak zawsze mając na sobie błyszczącą zbroję i uśmiech przyklejonym niemal do ust rozpoczął przemowę i dyskusję jednocześnie. Jego podejście i zachowanie było typową taktyką Ventrue.
“Oczywiście że ja tu rządzę, ale tylko dlatego że mam odpowiednie przymioty. Szanuję i poważam wasze zdanie, ale ostatecznie to JA podejmuję tu decyzje.”
Był śliski jak niemal wszyscy Patrycjusze, ale nie tak doświadczony jak najstarsi z nich. Przedstawił też swą prawą rękę. Rycerza ze Styrii.


Brunona z Gleisdorfu, który jak się okazało, po polsku mówił acz z twardym jak kamień akcentem. On miał dowodzić całą wyprawą za dnia w sprawach wojskowych, sprawy organizacyjne i tabor mości Boruckiemu powierzając. Taka to była propozycja, przy której Wilhelm dość stanowczo obstawał.
Także w kwestii organizacyjnej zwiad proponował pozostawić Sarnai i jej ludziom wspieranych przez dzielnych wojaków Marty. Takież były jego propozycje i miał w nich wsparcie zarówno ze strony Lecroixa, jak i księdza Giacomo. I wyraźnie liczył też na wsparcie Zofii patrząc tęsknie w jej stronę.


Swartka gdy przybyła na pożyczonym koniu to w całą tą dyskusję się nie wtrącała obojętnie przysłuchując się rozmowie. Od czasu do czasu drapała się jeno zadku w miejscu gdzie dziura była. A gdy skończyli debatować sama się odezwała.
- Teraz to ja.. mam... problem… Bom głupia zapomniała o jednym... Jest droga przez mokradła w okolicy. Spokój od ludzi i cisza… jeno… tak naprawdę drogi są dwie.- westchnęła zafrasowana.- Jedna naokoło… trzy dni i trzy noce. Bezpieczna. Druga.. eeech.. z drugą jest problem. To stary szlak, bezpieczny dla wozów… groble jeszcze trzymają to i wasze wozy przejadą, acz. - usiadła na ziemi drapiąc się po czuprynie.- To stara historia.. jeszcze z czasów piastowej dynastii. Otóż.. w okolicy była dość duże sioło… W czasach gdy Chrobry dogorywał rządził nim młody Mści...wóóój?- zamyśliła stukając pazurem po warce.- a może Mścibor… albo inny Mści...wy? Aaaach… Pal licho jak się nazywał. Powroźnikiem go zwali. Krześcijanin tylko z imienia… Walenty bodajże.. Tak więc Krześcijanin z imienia bo żony… czy też nałożnice miał trzy, wszystkie siłą do łoża wzięte. Ów Mściwoj był wojem Chrobrowym i rządził tu z nadania Piastów, ale po śmierci… chyba właśnie Chrobrego to tu się w okolicy żercy i kapłani starych bogów kryjący na bagnach podnieśli łby i kmieci zaczęli nawoływać do tego by czarnych przegonić i krzyże obalić. Powroźnik sam nowych zasad nie zachowywał, ale co by się połasić do nowego porządku krwawo je na kmieciach egzekwował… może nawet dopisał parę swoich… aaach… nie pamiętam! Dawne to dzieje.- podrapała się po policzku wampirzyca.-
Ziemie te więc ogarnęły walki między zwolennikami a starych bogów, a tymi których czarni i niemieckie złoto do reszty przekabaciło. Tutejsi kmiecie też się zbuntowali którejś nocy. Do siedziby Powroźnika wdarli, służbę wybili... jego samego torturowali i zamęczonego wrzucili do bagna. Należało się szui… ponoć co noc się tam objawia jako widmo i jęczy o modlitwę… Nie widziałam, nie potwierdzę… Zresztą… nieważne.-
odetchnęła głęboko.- Kmiecie wzięli krwawą pomstę na Powroźniku i jego służbie, ale za sukinkotami to nawet czarty się nie ujmą. Gorzej że potopili w bagnach dwunastkę jego dzieci, wszystkie ochrzczone i niewinne… i to była ich omyłka, bo choć Bóg Krześcijański za Powroźnikiem się nie ujął, to za dzieci wywarł już pomstę. Wyszły one z bagien i...noc w noc zaciągały pod wodę kmieci. Całą wioskę tak wymordowały. Byłaby to ciekawa historyjka do opowiadania przy ognisku, acz…- spojrzała na wampiry mówiąc.- Sęk w tym, że te utopce... one wciąż tam są. Zimnych nie tykają, bo jak utopić coś co nie oddycha? Ale z wami idzie wielu cieplutkich, a na nich utopce się już skuszą. A szkoda, bo tak w jeden dzień przeszlibyśmy całe mokradło. Więc… jak chcecie iść? Którą drogą?-


Po naradzie ksiądz Giacomo podszedł do Jaksy z delikatnym uśmiechem i nieśmiałością wypisaną na uduchowionym obliczu. Aż ciężko było uwierzyć, że to Ventrue z klanu.
- Pozwolisz dostojny rycerzu na pogawędkę o duchowych sprawach. Obawiam się, że choć dla Wilhelma jestem spowiednikiem to jednak przyziemny z niego Spokrewniony, a Lacroix tylko o metafizyce gada… zresztą…- spojrzał w kierunku Francuza, który udawał się w “konkury” do Sarnai.- Mam wrażenie, że nie przepada za moim towarzystwem. -
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 14-07-2016 o 20:19.
abishai jest offline