| WIEC/WSZYSCY
Przemowę Koenitza mógł Milos sprowadzić do uprzejmego oświadczenia: “Oczywiście że ja tu rządzę, ale tylko dlatego że mam odpowiednie przymioty. Szanuję i poważam wasze zdanie, ale ostatecznie to JA podejmuję tu decyzje.”
Powiedział co wiedział.
JA mam przymioty, JA podejmę decyzję, JA rycerz niezbrukany co przeżuwam vozhdy i popijam juchą dzieci.
- Ja, ja, ja... - wyrzucił na jednym wdechu odrobinę zniesmaczony Węgier. - Alles klar. Tylko, że... jak to szło? „To nie jest do końca wyprawa wojskowa. Raczej wolna kompa...nija?” - przedrzeźniał słowa Koenitza, włącznie z nieudolnym akcentem.
Sarnai przez chwilę przyglądała się Miklosowi zza stojącego po jej prawicy ghula, mruknęła do Tsogta coś cicho.
*- Tacy sami obydwaj... *
* - Mmm... * - wojownik odmruczał zgadzając się ze swą panią.
- Dlatego jestem otwarty na wasze propozycje i rady.- odparł Wilhelm z uśmiechem i zaciśniętymi zębami.- Acz… nawet wolna kompanija musi mieć przywódcę, który ostatecznie ją poprowadzi do celu.
Sarnai spojrzała jawnie zaciekawiona ripostą “żartownisia” Milosza. Założyła ręce nie piersi przyglądać się rada pojedynkowi o władzę.
Zofia przyglądała się temu bez słowa, stojąc z na uboczu. Sprawiała wrażenie, że myślami jest gdzie indziej, i chyba nawet nie słuchała toczącej się dyskusji.
- Albo... przywódcy nie mieć - Zach sceptycznie wykrzywił usta. - Kwestie strategiczne możemy omawiać wspólnie i zatwierdzać przewagą głosów. Widzę tu wielu mądrych i wiekowych Kainitów, żal byłoby polegać na wiedzy i doświadczeniu tylko jednego.
- Można by pomyśleć, żeś zmienił klan. Mówisz jak… Brujah.- uśmiechnął się kwaśno Koenitz.- Prawdą jest to, że możemy strategiczne sprawy omawiać wspólnie, a i nie mam nic przeciw takim naradom, niemniej… w każdej chwili można nastąpić wydarzenie wymagające podjęcia nagłej decyzji, a wtedy dziesięć głosów nie zastąpi jednego.
- Pod warunkiem, że będzie rozsądny - zgodził się husarz. - Czas pokaże. Do tej pory jednak wstrzymajmy się z rozpisywaniem hierarchii.
Ghul Sarnai zabrał głos:
- My na przedzie, wspierani przez Marty ludzi, co dalej? - nawiązał do ody samo-pochwalnej Koenitza. - Jak wozy i resztę oddziału organizować? Pomysłu na to żadnego nie było. - dorzucił - Samym zwiadem zawiadować wszyscy chcą?
Marta porzuciła swój dębowy kijaszek, po którym od początku narady smarowała zwęglonym patykiem dziwaczne wzory, by zaraz wycinać je nożem.
- Sarnai na przedzie to dobra myśl. Ja przy niej - zła. W otwartym terenie my ich spowalniać będziem. W lesie czy na mokradłach - oni nas. Czasem, doraźnie, tak. Nie na stałe. - Jednak sięgnęła po odłożoną dębinę, kolejny zakręcony wiór upadł do jej stóp. - Ale ty rację masz, Wilhelmie Koenitz. Zbyt podzieleni my. Źle to będzie na Smoleńsku wyglądać. Ot - wbiła nóż w pieniek, na którym siedziała i po raz pierwszy podniosła wyżej wzrok. - Ja z moimi do Węgra pójdziemy pod rozkazy.
- Więc tak to wygląda?- zapytał ironicznie Wilhelm i spojrzał na husarza.- Tak to wygląda rozsądek? Anarchia raczej … Niech tak będzie. Kto tu kogo popiera? Lepiej od razu wyjaśnić.-
Spojrzał na księdza, a ten rzekł.- Ja naturalnie wesprę Koenitza. Może i jesteśmy tutaj nowi i nie znamy tej krainy, ale… taka otwarta napaść w imię własnych ambicji, to mało rycerskie zachowanie mości Zach.-
Koenitz zaś zwrócił się do Sarnai bezpośrednio. -Tyły miałyby zabezpieczać oddział Jaksy, lub część mych podwładnych. Ciężkozbrojna jazda to dobra osłona zadu taboru.
- Szybko się waść obrażasz jak na kogoś kto ma setką ludzi dowodzić - Milosa wzrok spoczął na ułamek chwili na Marcie by wrócić do Koenitza. - Waśnie nikomu nie po drodze, natenczas proponuje jednak dowodzenie choć uprościć. Wezmę pod siebie Martę i jej oddział, tak samo radzę by żołnierze Zosi zostali połączeni z ciężkozbrojnymi Jaksy pod jego domyślną komendą, dziewczynie nie ujmuję przydatności - skinął Zosi, która poderwała głowę, słysząc swoje imię. - ale wprawy w dowodzeniu to ona raczej nie ma. Tatarzy powinni iść jako zwiad, przodem, dalej formacja pancernych Koenitza i Jaksy, na końcu my z Martą, jako mobilni będziemy mogli na tyły mieć baczenie, także te dalsze by gości zza pleców uniknąć.
- Panna Zofia z Ulm sama zdecyduje komu chce podlegać i w jakiej mierze.- stwierdził wprost Wilhelm. Z boku grupy dobiegło ciche. ’ N-naprawdę wystarczy sama „Zofia”…’ podczas gdy Koenitz kontynuował.- Jakkolwiek i moi ludzie i ci Jaksy to ciężka jazda… to jednak łączenie ich razem jeno kłopot sprawi. Ani ja nawykły do taktyk zakonnych, ani oni moich nie znają. Jedna grupa może za taborem tyły osłaniać i za odwód robić w nagłych wypadkach, a że moi.. najliczniejsi, to lepiej ażeby Bożogrobcy jako odwód stanęli. Chwały z pewnością starczy dla wszystkich.
- Zatem zgoda jeno co do mej pani oddziału? - spytał nieco ironicznie Tsogt.
- Na to wygląda.- stwierdził Giacomo smutnym tonem głosu.- Niestety… ambicje wychodzą zbyt wcześnie na wierzch w tej grupie.
- Ambicja rzecz dobra - stwierdziła Marta, nieoczekiwanie łagodnym głosem. - Giacomo Księże… Ty nas nie rozumiesz ani trocha. My inni niż wy. Zupełnie. To, że swary zaczynamy… po pyskach pierzemy się… wyzwiskami się obrzucamy… albo butami… to u was może jest koniec rozmów. U nas dziarskie powitanie jeno. Im bardziej na wschód, tym bardziej tak jest. Przywyknij, bo i w Smoleńsku nie dogadasz się… - Przetoczyła spojrzeniem do Koenitza i zbierała się, by rzec coś, ale ostatecznie odpuściła i tylko kiwnęła Tyrolczykowi głową, by zrozumiał, że i jego się te uwagi tyczą.
- Ambicja jest jak sztylet… wyciągany nie w porę, sprawia kłopot.- odparł cichym tonem Giacomo.- Ale… może i znajdziesz czas, by mi te zwyczaje wschodu wyłuszczyć?
Kiwnęła głową i na powrót nachyliła się nad drzewcem. Kolejne wypowiedzi umajał zgrzyt stali o twarde drewno.
Spojrzenie Sarnai zaś spoczęło na Koenitzu z lekką ironią. Mówiła mu o tym juże wczoraj. Nie chciał słuchać. Teraz niech się stara nadwątlony szacunek i władzę odbudowywać.
Koenitz zaś spojrzał na dotąd milczącego Jaksę.- A jaka jest waści opinia w tej sprawie?-
Rycerz zakonny stał w milczeniu spoglądając swoim jednym okiem na wszystkie zebrane wampiry. Nie znosił dworskich utarczek. Nie czuł się dobrze w takich sytuacjach, jednak brał udział w niezliczonych bitwach i wyprawach wojennych.
- Zwiad tatarski jest słusznym pomysłem. Bożogrobcy nie są tak ciężką jazdą, jak rycerze mości Koenitza, jednak w obwodzie dobrze się sprawdzą. Wy zaś Zach, macie ludzi mobilnych i zwrotnych. W razie kłopotu szybciej dotrą i na przód i na tył wyprawy. Ludzie Marty podobnie. Nie ulega wątpliwości, że w czasie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa dowódca musi być jeden, a inni muszą wiernie wykonywać jego rozkazy. Od tego zależy los nas wszystkich. Co zaś do polityki i podejmowania decyzji, gdy nie ma nad nami zagrożenia, to nie pytajcie mnie o to proszę. Jestem prostym żołnierzem. Nie przywykłym do podejmowania trudnych decyzji.
Dla większości zebranych był to najdłuższy kiedykolwiek słyszany wywód krzyżowca.
- To prawda… w bitwie nie ma czasu na narady, ani na kwestionowanie rozkazów.- stwierdził stanowczo Wilhelm wpatrując się z Milosa.
- Na potrzeby bitwy trzeba też skrócić łańcuch dowodzenia - Zach nie zamierzał łatwo ustąpić. - Trzeba to gremium rozbić na trzy oddziały, każdy z niezależnym dowódcą aby podejmować i przekazywać szybkie decyzje. Żeby jednak nie wyszło, że nie znam kompromisów… Bierz waść koronę, ale noś ją mądrze bo w skórę nie wrasta.
- Tsy oddsialy.- wtrącił cicho acz uprzejmie Lecroix.- Cy to dobly pomysl, by na polu bitwy kasdy z nich robil co innego?-
- Nie… -stwierdził Koenitz.- Dlatego że armia, każda armia tylko jednego przywódcę, ale tak….Sarnai zajmie się zwiadem, mości Boruckiemu zostawimy tabory, rycerz Zach niech dowodzi swoimi i Marty… skoro mu na tym zależy. Ja jako głównodowodzący natomiast będę całości pilnował i główną siłą, skoro rycerz Jaksa woli podlegać komuś.
Dowódca Bożogrobców skinął głową na znak akceptacji. Dla niego dyskusja była zakończona.
Tsogt skinął głową. I tak ich głos nie liczył się za wiele na tym “wiecu”, oni zaś mieli zadanie do wykoniania. |