Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2016, 22:52   #28
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
WIEC/WSZYSCY

Przemowę Koenitza mógł Milos sprowadzić do uprzejmego oświadczenia: “Oczywiście że ja tu rządzę, ale tylko dlatego że mam odpowiednie przymioty. Szanuję i poważam wasze zdanie, ale ostatecznie to JA podejmuję tu decyzje.”
Powiedział co wiedział.
JA mam przymioty, JA podejmę decyzję, JA rycerz niezbrukany co przeżuwam vozhdy i popijam juchą dzieci.
- Ja, ja, ja... - wyrzucił na jednym wdechu odrobinę zniesmaczony Węgier. - Alles klar. Tylko, że... jak to szło? „To nie jest do końca wyprawa wojskowa. Raczej wolna kompa...nija?” - przedrzeźniał słowa Koenitza, włącznie z nieudolnym akcentem.
Sarnai przez chwilę przyglądała się Miklosowi zza stojącego po jej prawicy ghula, mruknęła do Tsogta coś cicho.
*- Tacy sami obydwaj... *
* - Mmm... * - wojownik odmruczał zgadzając się ze swą panią.
- Dlatego jestem otwarty na wasze propozycje i rady.- odparł Wilhelm z uśmiechem i zaciśniętymi zębami.- Acz… nawet wolna kompanija musi mieć przywódcę, który ostatecznie ją poprowadzi do celu.
Sarnai spojrzała jawnie zaciekawiona ripostą “żartownisia” Milosza. Założyła ręce nie piersi przyglądać się rada pojedynkowi o władzę.
Zofia przyglądała się temu bez słowa, stojąc z na uboczu. Sprawiała wrażenie, że myślami jest gdzie indziej, i chyba nawet nie słuchała toczącej się dyskusji.
- Albo... przywódcy nie mieć - Zach sceptycznie wykrzywił usta. - Kwestie strategiczne możemy omawiać wspólnie i zatwierdzać przewagą głosów. Widzę tu wielu mądrych i wiekowych Kainitów, żal byłoby polegać na wiedzy i doświadczeniu tylko jednego.
- Można by pomyśleć, żeś zmienił klan. Mówisz jak… Brujah.- uśmiechnął się kwaśno Koenitz.- Prawdą jest to, że możemy strategiczne sprawy omawiać wspólnie, a i nie mam nic przeciw takim naradom, niemniej… w każdej chwili można nastąpić wydarzenie wymagające podjęcia nagłej decyzji, a wtedy dziesięć głosów nie zastąpi jednego.
- Pod warunkiem, że będzie rozsądny - zgodził się husarz. - Czas pokaże. Do tej pory jednak wstrzymajmy się z rozpisywaniem hierarchii.
Ghul Sarnai zabrał głos:
- My na przedzie, wspierani przez Marty ludzi, co dalej? - nawiązał do ody samo-pochwalnej Koenitza. - Jak wozy i resztę oddziału organizować? Pomysłu na to żadnego nie było. - dorzucił - Samym zwiadem zawiadować wszyscy chcą?
Marta porzuciła swój dębowy kijaszek, po którym od początku narady smarowała zwęglonym patykiem dziwaczne wzory, by zaraz wycinać je nożem.
- Sarnai na przedzie to dobra myśl. Ja przy niej - zła. W otwartym terenie my ich spowalniać będziem. W lesie czy na mokradłach - oni nas. Czasem, doraźnie, tak. Nie na stałe. - Jednak sięgnęła po odłożoną dębinę, kolejny zakręcony wiór upadł do jej stóp. - Ale ty rację masz, Wilhelmie Koenitz. Zbyt podzieleni my. Źle to będzie na Smoleńsku wyglądać. Ot - wbiła nóż w pieniek, na którym siedziała i po raz pierwszy podniosła wyżej wzrok. - Ja z moimi do Węgra pójdziemy pod rozkazy.
- Więc tak to wygląda?- zapytał ironicznie Wilhelm i spojrzał na husarza.- Tak to wygląda rozsądek? Anarchia raczej … Niech tak będzie. Kto tu kogo popiera? Lepiej od razu wyjaśnić.-
Spojrzał na księdza, a ten rzekł.- Ja naturalnie wesprę Koenitza. Może i jesteśmy tutaj nowi i nie znamy tej krainy, ale… taka otwarta napaść w imię własnych ambicji, to mało rycerskie zachowanie mości Zach.-
Koenitz zaś zwrócił się do Sarnai bezpośrednio. -Tyły miałyby zabezpieczać oddział Jaksy, lub część mych podwładnych. Ciężkozbrojna jazda to dobra osłona zadu taboru.
- Szybko się waść obrażasz jak na kogoś kto ma setką ludzi dowodzić - Milosa wzrok spoczął na ułamek chwili na Marcie by wrócić do Koenitza. - Waśnie nikomu nie po drodze, natenczas proponuje jednak dowodzenie choć uprościć. Wezmę pod siebie Martę i jej oddział, tak samo radzę by żołnierze Zosi zostali połączeni z ciężkozbrojnymi Jaksy pod jego domyślną komendą, dziewczynie nie ujmuję przydatności - skinął Zosi, która poderwała głowę, słysząc swoje imię. - ale wprawy w dowodzeniu to ona raczej nie ma. Tatarzy powinni iść jako zwiad, przodem, dalej formacja pancernych Koenitza i Jaksy, na końcu my z Martą, jako mobilni będziemy mogli na tyły mieć baczenie, także te dalsze by gości zza pleców uniknąć.
- Panna Zofia z Ulm sama zdecyduje komu chce podlegać i w jakiej mierze.- stwierdził wprost Wilhelm. Z boku grupy dobiegło ciche. ’ N-naprawdę wystarczy sama „Zofia”…’ podczas gdy Koenitz kontynuował.- Jakkolwiek i moi ludzie i ci Jaksy to ciężka jazda… to jednak łączenie ich razem jeno kłopot sprawi. Ani ja nawykły do taktyk zakonnych, ani oni moich nie znają. Jedna grupa może za taborem tyły osłaniać i za odwód robić w nagłych wypadkach, a że moi.. najliczniejsi, to lepiej ażeby Bożogrobcy jako odwód stanęli. Chwały z pewnością starczy dla wszystkich.
- Zatem zgoda jeno co do mej pani oddziału? - spytał nieco ironicznie Tsogt.
- Na to wygląda.- stwierdził Giacomo smutnym tonem głosu.- Niestety… ambicje wychodzą zbyt wcześnie na wierzch w tej grupie.
- Ambicja rzecz dobra - stwierdziła Marta, nieoczekiwanie łagodnym głosem. - Giacomo Księże… Ty nas nie rozumiesz ani trocha. My inni niż wy. Zupełnie. To, że swary zaczynamy… po pyskach pierzemy się… wyzwiskami się obrzucamy… albo butami… to u was może jest koniec rozmów. U nas dziarskie powitanie jeno. Im bardziej na wschód, tym bardziej tak jest. Przywyknij, bo i w Smoleńsku nie dogadasz się… - Przetoczyła spojrzeniem do Koenitza i zbierała się, by rzec coś, ale ostatecznie odpuściła i tylko kiwnęła Tyrolczykowi głową, by zrozumiał, że i jego się te uwagi tyczą.
- Ambicja jest jak sztylet… wyciągany nie w porę, sprawia kłopot.- odparł cichym tonem Giacomo.- Ale… może i znajdziesz czas, by mi te zwyczaje wschodu wyłuszczyć?
Kiwnęła głową i na powrót nachyliła się nad drzewcem. Kolejne wypowiedzi umajał zgrzyt stali o twarde drewno.
Spojrzenie Sarnai zaś spoczęło na Koenitzu z lekką ironią. Mówiła mu o tym juże wczoraj. Nie chciał słuchać. Teraz niech się stara nadwątlony szacunek i władzę odbudowywać.
Koenitz zaś spojrzał na dotąd milczącego Jaksę.- A jaka jest waści opinia w tej sprawie?-
Rycerz zakonny stał w milczeniu spoglądając swoim jednym okiem na wszystkie zebrane wampiry. Nie znosił dworskich utarczek. Nie czuł się dobrze w takich sytuacjach, jednak brał udział w niezliczonych bitwach i wyprawach wojennych.
- Zwiad tatarski jest słusznym pomysłem. Bożogrobcy nie są tak ciężką jazdą, jak rycerze mości Koenitza, jednak w obwodzie dobrze się sprawdzą. Wy zaś Zach, macie ludzi mobilnych i zwrotnych. W razie kłopotu szybciej dotrą i na przód i na tył wyprawy. Ludzie Marty podobnie. Nie ulega wątpliwości, że w czasie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa dowódca musi być jeden, a inni muszą wiernie wykonywać jego rozkazy. Od tego zależy los nas wszystkich. Co zaś do polityki i podejmowania decyzji, gdy nie ma nad nami zagrożenia, to nie pytajcie mnie o to proszę. Jestem prostym żołnierzem. Nie przywykłym do podejmowania trudnych decyzji.
Dla większości zebranych był to najdłuższy kiedykolwiek słyszany wywód krzyżowca.
- To prawda… w bitwie nie ma czasu na narady, ani na kwestionowanie rozkazów.- stwierdził stanowczo Wilhelm wpatrując się z Milosa.
- Na potrzeby bitwy trzeba też skrócić łańcuch dowodzenia - Zach nie zamierzał łatwo ustąpić. - Trzeba to gremium rozbić na trzy oddziały, każdy z niezależnym dowódcą aby podejmować i przekazywać szybkie decyzje. Żeby jednak nie wyszło, że nie znam kompromisów… Bierz waść koronę, ale noś ją mądrze bo w skórę nie wrasta.
- Tsy oddsialy.- wtrącił cicho acz uprzejmie Lecroix.- Cy to dobly pomysl, by na polu bitwy kasdy z nich robil co innego?-
- Nie… -stwierdził Koenitz.- Dlatego że armia, każda armia tylko jednego przywódcę, ale tak….Sarnai zajmie się zwiadem, mości Boruckiemu zostawimy tabory, rycerz Zach niech dowodzi swoimi i Marty… skoro mu na tym zależy. Ja jako głównodowodzący natomiast będę całości pilnował i główną siłą, skoro rycerz Jaksa woli podlegać komuś.
Dowódca Bożogrobców skinął głową na znak akceptacji. Dla niego dyskusja była zakończona.
Tsogt skinął głową. I tak ich głos nie liczył się za wiele na tym “wiecu”, oni zaś mieli zadanie do wykoniania.
 
liliel jest offline