Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2016, 00:34   #8
Lifeless
 
Lifeless's Avatar
 
Reputacja: 1 Lifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwuLifeless jest godny podziwu
Adrian oparł się o drzwi i oddychając ciężko, zamknął oczy, by rozeznać się w sytuacji. Większość członków ochrony już nie żyła, a ich dusze zawodziły nad ciałami, gwałtownie oderwane od świata materialnego. Przypuszczał, że pozostawało tylko kwestią czasu, aż reszta także zginie, wpierw podejmując bezsensowną walkę z zamachowcami, co znaczyło, że był zdany wyłącznie na siebie. Jednocześnie musiał zakładać, że wybiegnięcie z komórki będzie oznaczać śmierć, zważywszy na to, z jaką łatwością poradzili sobie z ochroną. Istniał jeden sposób, by dostać się do domu.

Lewis wciągnął gwałtownie powietrze i oderwał swoje ciało od tego miejsca, przenosząc je na drugi świat. Chociaż wciąż znajdował się w komórce, wszystkie dźwięki pochodzące stamtąd stały się nagle lekko wytłumione, a sam czuł się, tak jakby pływał w rzadkiej galarecie. Dziesiątki dusz rzuciły się w jego kierunku z zapytaniem, jakim cudem udało mu się do nich dotrzeć. Były zdezorientowane, ale nie przeniósł się tu po to, żeby uzupełnić ich wiedzę.

W takiej postaci mógł swobodnie przenikać przez przedmioty, więc nie tracąc czasu, przeszedł przez drzwi i poleciał w kierunku domu. W środku zobaczył grupę uzbrojonych po zęby mężczyzn w pełnych kombinezonach, przeczesującą pokoje jeden po drugim. Oczywiście nie mogli go zobaczyć. Fizycznie rzecz biorąc, nie było go tutaj.

Minął ich, po drodze zgarniając pistolet z szafki i modląc się, by nie zauważyli lewitującej pukawki. Do świata żywych wrócił na schodach, gwałtownie łapiąc oddech i popędził na piętro, prosto w stronę sypialni Rose.

*****


Aaron po długiej walce z samym sobą w końcu podjął decyzję i ruszył w stronę głównego wejścia do domu Lewisa, w międzyczasie wyciągając i odbezpieczając broń. Wiedział, że oddział już zaatakował, czuł to, dlatego już po kilku krokach przyspieszył do truchtu, przyjmując pozycję bojową. Poziom adrenaliny gwałtownie podskoczył, by przygotować mężczyznę do kontaktu z przeciwnikiem, tym większe było jego zdziwienie, kiedy pierwsze trafienie nadeszło właściwie znikąd.

Apfelbaum usłyszał świst, by chwilę później poczuć niewyobrażalny ból w prawym boku. Mimo wszystko nie dał się wytrącić z równowagi i w żołnierskim odruchu wskoczył do mijanej altany. W trakcie skoku uszy ochroniarza zarejestrowały drugi wytłumiony dźwięk wystrzału. Prawdopodobnie tylko szybka reakcja uratowała go przed śmiertelną kulką.

Będąc już w ukryciu, miał nieco więcej czasu na przeanalizowanie sytuacji i szybki rekonesans zapewnił mu następujące informacje: zamachowcy byli świetnie zorganizowani – małe grupy uderzeniowe błyskawicznie przecięły podwórko, eliminując głębiej rozstawionych ochroniarzy i ustawiły się przy wejściach. Troje terrorystów za pomocą linek automatycznych wspięło się na piętro posiadłości przez balkon, lądując na nim w krótkich odstępach czasowych. W tym samym czasie pozostali weszli od dwóch stron – głównym wejściem i od kuchni. Dwoje zostało przy odpowiednich drzwiach, by od środka zabezpieczać tyły, a reszta rozproszyła się po domu, rozstrzeliwując wewnętrzną część ochrony. Na dodatek podwórka pilnowali snajperzy ukryci w strategicznych punktach w lesie okalającym dom Lewisa. A wszystko to wydarzyło się w ciągu zaledwie kilkudziesięciu sekund. Pełen profesjonalizm.

Aaron nie miał jednak czasu na zachwyt. Chociaż był względnie bezpieczny wewnątrz altany, z każdej strony otoczony drewnianymi osłonami, to wiedział, że próba wychylenia nosa skończy się trafieniem od pilnującego go snajpera, a ten zdążył już udowodnić zabójczą skuteczność swojej broni, umieszczając kulkę w jego boku, pod kamizelką. Musiał szybko coś wymyślić, jeśli nie chciał, żeby ta noc przeszła do historii z podpisem oznaczającym śmierć politycznego przedstawiciela mutantów.

*****


Niestety tej nocy chyba nie było mu dane poromansować z pijanymi dziewczętami, bo dwójka nieznajomych przyczepiła się do ich grupy, prowokując niezręczną rozmowę. A konkretniej jeden z nich, niejaki Jack, bo ten drugi, Arthur, wyglądał bardziej na kogoś, kto znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. W każdym razie samiec Jack porozdawał ekipie ochroniarzy na zwolnieniu wizytówki, w sumie nie wiadomo po co, a kiedy zabrał przechodzącej obok dziewczynie piwo, część z nich zmarszczyła groźnie brwi, w tym Oliver.

Jednk zanim zdążył zareagować, jego głowa eksplodowała bólem, zaatakowana dziesiątkami potężnych impulsów od nieznajomych zebranych w parku. Odruchowo chwycił się za nią, przez dłuższy czas stojąc w miejscu otumaniony i próbując zebrać setki myśli do kupy. Informacje były poukładane tak chaotycznie, że zajęło mu to dłuższą chwilę, a gdy zdołał już ułożyć z nich logiczną całość, oczy rozszerzyły mu się ze strachu.
- Kod pierwszy – rzucił tylko do reszty ochroniarzy i popędził w stronę parkingu, po drodze odrzucając na bok kilkoro skołowanych nastolatków.
Odszukał wzrokiem motor z zapalonym silnikiem i posłał jego właścicielowi silny impuls. Być może nawet zbyt silny, bo ten praktycznie zeskoczył z pojazdu, koziołkując na bok, ale to nie miało teraz znaczenia. Błyskawicznie wskoczył na miejsce, wrzucił bieg i przyciągnął manetkę do siebie, a maszyna praktycznie zerwała się z placu.

Nie wiedział, czy zdąży dostać się do Adriana, co nie znaczyło, że nie zamierza spróbować.

*****


Wszystko wydarzyło się nagle. Przystojniak w garniturze dostał ataku bólu głowy, mruknął coś do pozostałych i popędził gdzieś biegiem. Nie minęła chwila, a rozbiegli się także jego znajomi. Jeszcze przed kilkoma minutami śmiejąca się na cały głos i dokazująca młodzież przeistoczyła się w zbitkę zdezorientowanych, przestraszonych dzieci, a w wielu miejscach słychać było zawodzenia i płacze.

Jack i Arthur spojrzeli po sobie zaskoczeni tak nagłą zmianą atmosfery. Jakiś nieznajomy chłopak padł od omdlenia kilka metrów od nich. Grupa chłopaków rzuciła się do ucieczki w losowych kierunkach, słychać było pospiesznie wykonywane połączenia telefoniczne, nagle cały parking się zakorkował od próbujących wyjechać z parku samochodów. Dziewczyna nieopodal cała zalana łzami krzyczała coś o kwiatach mokrych od krwi.

Sceny żywcem wyjęte z horroru.

*****


Jednak słuch Helen działał w pełni sprawnie, bo Keiko także wychwyciła niepokojące odgłosy dobiegające z zewnątrz. Podczas gdy młodsza dziewczyna wystukiwała numer, McDara podeszła do okna, żeby sprawdzić, jak to wyglądało z tej perspektywy. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w nieliczne, oświetlone przez nocne lampy punkty, próbując cokolwiek wypatrzeć, i jednocześnie nasłuchiwała sygnału w oczekiwaniu na odbiór.

Niczym w filmie zdawało się, że w momencie, w którym na podwórku rozbrzmiał wytłumiony dzwonek telefonu jednego z ochroniarzy, wszystko inne przycichło. W napięciu oczekiwały, aż mężczyzna odbierze i zapewni je, że wszystko gra, że mogą w spokoju wrócić do szachów. Muzyka jednak leciała w najlepsze, leciała tak przez dłuższy czas i kiedy w końcu się wyłączyła, komórka Keiko poinformowała, że abonent jest nieosiągalny. Kobiety spojrzały na siebie wyraźnie wystraszone.

Wtedy elektryczność na terenie całego domu padła.

Helen zareagowała natychmiast. Rzuciła się w stronę drzwi i zatrzasnęła je, po czym zamknęła na wszystkie możliwe sposoby. Keiko tymczasem podbiegła do okna i przysłoniła je żaluzjami, przez co mrok w środku sali stał się tak gęsty, że można go było ciąć nożem.

Żadna z kobiet nie miała przy sobie broni, a okoliczności kazały im przypuszczać, że posiadłość Lewisów została zaatakowana.

*****


Sara Meris wróciła do domu z rodzicami tuż po zakończeniu pokazu fajerwerków. Chociaż zazwyczaj jadali kolację wcześniej, tym razem jej matka, Elizabeth, postanowiła zrobić coś na szybko ze względu na wyjątkowe okoliczności. Zjedli wspólnie, śmiejąc się i czerpiąc garściami z wyśmienitego humoru, jaki pozostał im po obchodach Dnia Równości. Atmosfera tak sprzyjała grom i zabawom, że zamiast skierować się w stronę łóżek, pozostali w salonie, co więcej – postanowili pobawić się w kalambury.

Wśród śmiechów i zrzędzeń na trudne hasła prezentowali po kolei, wykorzystując wyłącznie mowę ciała, najprzeróżniejsze powiedzenia, zwierzątka, filmy, książki, byle tylko zdobyć kolejne punkty do puli. Wydawało się już, że nic nie zepsuje tego wieczoru, że będzie to obraz rodziny rodem z książek dla dzieci, kiedy to na środek wystąpiła Sara.

Nie pokazała nic obscenicznego, nieprzyzwoitego, o nie, nic z tych rzeczy. Rzuciła się za to na podłogę w ataku padaczki, krzycząc i rzucając kończynami na wszystkie strony, a jej głowa eksplodowała fotorealistycznymi obrazami nieuniknionej przyszłości. Zanim zdezorientowani rodzice zdołali w jakiś sposób zapanować nad atakiem, ten ustał, a dziewczyna oddychając ciężko, miała przed oczami tylko to, co za chwilę przeleje na papier.
 

Ostatnio edytowane przez Lifeless : 30-03-2016 o 11:24.
Lifeless jest offline