Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2016, 13:28   #10
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Ból i ciemność rozświetlana jedynie przez przebłyski tych samych scen, na które nie miał żadnego wpływu. Bezsilność i strach, który odczuwał na widok demonicznych twarzy, wykrzywionych w drwiącym uśmiechu. Śmiali się z niego, zadawali mu ból, patrzyli jak cierpi i ten widok napawał ich satysfakcją. Nie istnieją słowa w żadnym znanym człowiekowi języku zdolne opisać agonię, którą wtedy przeżywał. Była ona bowiem czymś więcej, czymś co wykracza poza cielesność i sprawia, że każda myśl dostarcza ogromny ból. W tym, wydawałoby się, niekończącym się koszmarze, było jednak coś co dawało mu nadzieję i siłę potrzebną do walki ze swymi dręczycielami, coś co pozwalało zapomnieć na chwilę o cierpieniu.
Piękna kobieta o oczach zielonych jak świeżo ścięta trawa na polanie, włosach długich i rudych, spływających po jej jędrnych, nagich piersiach i zmysłowym ciele… W jej spojrzeniu kryła się troska i miłość, która była dla niego jedyną kojącą wizją w paśmie wydartych z umysłu szaleńca scen. Była ledwie przebłyskiem dawnego wspomnienia, czymś co nawet najcięższe z tortur nie były w stanie wyrzucić mu z głowy. Była kimś bardzo mu bliskim.
Widział jej twarz, kiedy ból był tak wszechogarniający, że ciało przestawało go odczuwać, a jedynie umysł cierpiał, tak jakby ktoś powoli wbijał długie szpile w tył jego głowy. Później ujrzał też inne sceny. Karczmę, w której siedział w gronie podobnych mu osób i żłopał piwo całymi wieczorami. Obserwował świat sennym spojrzeniem, bez możliwości większej interakcji z nim, tak jakby został wskrzeszonym do wiecznej służby ożywieńcem.
Widział ludzi, powłóczących ulicami skrytego we mgle i ciemnościach miasta. Próbował ich zatrzymać i zapytać o cokolwiek, lecz ciało, w którym uwięziony był jego bystry umysł, nie słuchało się go. Walka, która każdego dnia toczyła się w jego wnętrzu była kompletnie bezowocna. Choćby skupił całą swą wolę na jednej czynności, nie był w stanie sprawić aby choćby drgnął najmniejszy palec u ręki. Był uwięziony, jego własne ciało stało się dla niego gorszym więzieniem, niż choćby najgrubsze z krat. Z niego bowiem nie dało się uciec…
Później znowu nadeszło cierpienie. Znowu zobaczył znęcające się nad nim twarze swych oprawców. Byli bardzo blisko złamania jego woli, ale za każdym razem jego umysł wymykał się im. Widział wtedy piękną kobietę, swą żonę, kochankę i przyjaciółkę w jednym. Jej uśmiech koił ból i pozwalał na chwilę zapomnieć o koszmarze, w którym egzystował, bo życiem tego nazwać się nie dało. Demony w końcu przestały się nad nim znęcać, ich twarze przestał wykrzywiać okrutny śmiech, a jedynie gotująca się w ich wnętrzu wściekłość. Patrzyli na niego z nienawiścią i to on wtedy śmiał im się w twarz. Powoli wracała mu świadomość...

I wtedy przyszli do niego oni; istoty żyjące na skraju snu i rzeczywistości. Wypowiedziały jedno słowo i stał się Przebudzonym. Z czasem jednak zaczął żałować, że tak się stało; rzeczywistość nie była bowiem lepsza od koszmaru, który wciąż go dręczył we wspomnieniach.



Korytarze klasztornej piwnicy zasłaniał półmrok. Zimne kamienie nie raz niosły krzyki torturowanych osób i świst batu. Teraz zaś rozbrzmiały szczękiem drzwi do celi i stukotem. Ciemna postać zamajaczyła wychodząc z ciemności. Istota była niewielkiego wzrostu, chodź wydawała się wyższa. Sprawiały to jej nogi zakończone kopytami. Wysmuklały sylwetkę i były źródłem stukotu. Skóra kobiety była koloru karmazynu. W świetle pochodni kontrastował z niegdyś białą szatą. Wisiała zawieszona na umięśnionym barku jednym wiązanym ramiączku. Twarz kobiety kolorem nie różniła się od reszty ciała. Spozierały z niej czarne oczy strachliwie błyskające białkami w ciemnościach. Spód oczu zdobił głęboki cień. Nad oczami, na gładkim czole wystawały dwa rogi. Były szerokie u podstawy, ale szybko się zwężały tworząc niewielkie stożki na głowie kobiety. Powstrzymywały zmierzwione czarne włosy przed spadaniem na twarz.

Z głębokiego cienia, tuż za młodą kobietą, wyłonił się wysoki mężczyzna o oczach szarych i smutnym, wilczym wręcz spojrzeniu. Był półorkiem, owocem burzliwego związku między kobietą, a bestią, choć z początku trudno było powiedzieć do jakiej rasy się zalicza, albowiem większość genów odziedziczył po swej matce. Od ojca otrzymał szpiczaste uszy, umięśnioną budowę ciała, szarozielony kolor skóry oraz temperament, który krył się pod fasadą wydawałoby się wewnętrznego spokoju. Nie był tępakiem jak większość przedstawicieli jego rasy; był małomówny, stronił od alkoholu, używek, dziwek oraz innych tanich rozrywek. W tym okrutnym, pozbawionym kolorów świecie jego jedyną przyjemnością było palenie fajkowego ziela, której to uciesze poświęcał większość swojego wolnego czasu, a nie miał go zbyt wiele.
Rognir zdecydowaną większość dnia spędzał na torturowaniu innych. Czynił to głównie za pomocą bata, którego posługiwanie opanował do perfekcji, ale wobec bardziej opornych korzystał też z wielu innych, przerażających narzędzi oraz maszyn skonstruowanych w jednym celu - do zadawania bólu. Nigdy nie sprawiało mu to przyjemności, ale czynił to co musiał, gdyż nie miał innego wyboru.
Nie śmiał się ze swych ofiar, nie drwił z nich, ani nie poniżał ich. Zabierał się do tego jak profesjonalista; z pozbawioną emocji twarzą, zadawał skazańcom ból tak długo dopóki nie złamał ich woli, co dla Rognira nie było szczególnie trudnym zadaniem.
Tego dnia nie mogło być inaczej. Rognir minął swoją służkę, nie obdarzając jej choćby przelotnym spojrzeniem. Zbliżył się do wąskiego, ale ciągnącego się na długości całej ściany stołu, który był usłany rozmaitymi narzędziami tortur.
Półork chwycił najbliższe mu narzędzie i zbliżył je ku swej twarzy, aby lepiej się mu przyjrzeć. Zakończone ząbkowanymi krawędziami szczypce pokryte były zaschniętą krwią, której nie sposób było zmyć. Przedmiot wciąż cuchnął mdłym zapachem juchy, który na zmysły Rognira działał jak narkotyk.

Zwalisty mężczyzna powoli odłożył narzędzie tortur na swe miejsce i okręcił się na pięcie, aby móc spojrzeć stojącej za nim kobiecie prosto w oczy.
- Wprowadzić skazańców - rozkazał beznamiętnym głosem, który echem odbijał się wśród ścian rozległego pomieszczenia. Wiedział, iż niedługo to miejsce wypełnią agonalne krzyki, zdolne doprowadzić nawet najbardziej odporną psychicznie osobę na skraj szaleństwa. Jak zawsze przed aktem okrucieństwa, półork czuł zimny dreszcz na karku i delikatne mrowienie w koniuszkach palców. Adrenalina pulsowała w jego żyłach, kiedy złapał za swój bat i zaczął go ostrożnie rozwijać, ciesząc zmysły znajomym dotykiem wiernej mu broni.

Bazylia, bo tak na imię miało diabelstwo służące półorkrowi, wycofała się z pomieszczenia tortur. Rzadko się spierała, szczególnie po tym jak była świadkiem wybuchu gniewu swojego aktualnego władcy. Nie lubiła patrzeć jak krzywdzi innych, nie lubiła sprzątać po tym co zrobił on i inni. Nie widziała jednak innego rozwiązania. Przebudziła się jak inni w tym szarym mieście. Wraz z przebudzeniem przyszła też rewelacja tego czym jest. Czerwona skóra, rogi - to nie były cechy charakterystyczne dla ludzi. Strach przed odkryciem ścisnął serce diabestwa. Odkryli bez problemu. Wparowali, zabrali i obdarli ze starych szat dając inne. Dlaczego znalazła się na miejscu służki mistrza tortur? Było to niewiadomą. Równie dobrze mogli i ją powiesić, poddać torturom. Zabić. Tak się nie stało. Bazylia nie zadawała pytań. Nie było sensu kiedy wszyscy strażnicy patrzyli na nią i inne kobiety z pełną nienawiścią. Zatrzymała się przed jednym ze zwyczajowym ukłuciem w piersi.
- Rognir jest gotowy - powiedziała sucho. Strażnik jak zwykle nie odpowiedział i tylko skierował się do schodów na dół, aby wyciągnąć stamtąd więźniów. Diabelstwo nigdy tam nie było i jak na razie wolała nie być. Póki wykonywała przynajmniej minimum oczekiwanych od niej prac miała zapewnione szczątki jedzenia i możliwość wyjścia. Jak na razie pasowało.
Szczęk drzwi oznajmił powrót strażnika ze skazańcem. Gdy ten tylko spojrzał na kobietę zbladł jeszcze bardziej. Jakiż to musiał być widok. Diabeł wcielony będzie się nim zajmował i na pewno przeżyje najgorsze katusze. Tylko ten diabeł sam miał wypalone na plecach Pierwszą literę swego aktualnego właściciela. Wypalona niedawno towarzyszyła innej dużo starszemu stygmatowi. Również o tyła litera i o dziwo również “R”. Nijak było się dowiedzieć skąd.
Więzień szarpał się przez chwilę. Być może ku jego uldze strażnik minął Bazylię i wrzucił go do sali tortur.
“Teraz się zacznie” - pomyślała Bazylia. Ustawiła się w środku gdyż zawsze mogła być potrzebna. Jak zwykle wolała nie patrzeć.

Rognir spostrzegł malującą się na twarzy dziewczyny odrazę i kąciki jego ust uniosły się w delikatnym uśmiechu. Widząc wprowadzonego skazańca do jego domeny cierpienia, półork odwrócił się plecami do skutego kajdanami mężczyzny, po czym ruszył na sam koniec pomieszczenia, gdzie w jednej z szafek znajdowała się czarny jak heban kaptur kata z wycięty otworami na oczy. Zasłonił nim twarz nie dlatego, że chciał dochować anonimowości, bo o to w ogóle nie dbał. Rognir wiedział, że najgorszą z tortur jest strach i niepewność, a takie drobne rekwizyty tylko nadawały mu imponującego wyglądu. Profesjonalizm był w końcu tym, co go utrzymywało przy życiu w tym okrutnym miejscu.
Oczami wyobraźni widział cierpienie, które niebawem zada swej ofierze i była to dziwnie pokrzepiająca myśl. Wracając myślami do przetartych schematów, zastanawiał się jakich narzędzi użyje - sam widok niektórych z nich potrafił sprawić, że nawet największy twardziel wymiękał, szczał pod siebie i płakał za mamą jak małe dziecko. Każdy kto przekraczał drzwi tego pomieszczenia zdany był na jego łaskę; to on był tu panem życia i śmierci.
Rognir obrócił się z wolna na pięcie, uważnie przyglądając się leżącym przed nim przedmiotom. Przeszedł wzdłuż pomieszczenia, dotykając każdego pokrętła, każdej dźwigni i każdej machiny rodem z najgorszych koszmarów. Z każdym dotykiem nabierał pewności siebie, aż w końcu stanął przed obliczem przerażonego skazańca, obdarzając go bezdusznym spojrzeniem.
- Skuj go łańcuchami - powiedział wskazując jedyne niezagracone miejsce przy ścianie, z którego zwisały dwa ciężkie łańcuchy zakończone kajdanami.
- Plecami do mnie. Zaczniemy dość konserwatywnie - dodał odpinając z pasa swój bat. Półork zamachnął się swoim ulubionym narzędziem tortur i w pomieszczeniu rozległ się charakterystyczny trzask, kiedy rozdwojona końcówka bata z impetem rozdarła powietrze.

Bazylia westchnęła w duchu. Nie straciła swojej krzepy przez czas snu i nie miała problemu z siłowymi rozwiązaniami. Musiała tylko po raz kolejny zrobić o co prosił ją półork. Zatrzasnąć w kajdany wystraszonego człowieka, zapewne widzącego ich jako sługi samego diabła. Może miał rację. Nie wiedzieli komu służą tak naprawdę. Nie była to przyjemna myśl. Diabelstwo wcale nie chciało być postrzegane poprzez swoją rasę. Nie miała chyba wyboru. Nie pamiętała. Nie była pewna.
Podeszła do człowieka aby go dźwignąć i zakuć. Nie lubiła tortur. Nie było to jednak z powodu krzywdzenia innych. Była by w stanie skrzywdzić, wiedziała o tym. Nie rozumiała potrzeby tortur. Były takie niepotrzebne. Po co maltretować człowieka dla samego maltretowania? Przecież i tak większość z nich pewnie pójdzie na szubienicę, zostaną zabici. Po co ich jeszcze męczyć? Po co zadawać sobie ten wysiłek? Śmierć można było zadać szybko.
Bazylia nie dyskutowała jednak. Nie było co się wychylać. Trzeba było odgrywać rolę. Role tak dręczącą jak tylko można było. Ale chciała żyć. A ta chęć biło wszystko inne na głowę.
Bazylia odsunęła się od zawieszonego na ścianie. Jęczał cicho, prosząc aby tego nie robili. Widocznie jakiś nowy. Nie słuchała dalszych jego słów, odsuwając się pod ścianę.

- Zastanawiałaś się dlaczego każą nam to robić? - Zapytał na głos Rognir, prostując w dłoniach swój bat. Dotyk znajomego mu oręża sprawiał, że czuł się pewniej; od chwili “przebudzenia” nie oddalał się od niego na więcej niż kilka kroków i nawet spał nie ściągając swojego pasa na broń.
W tym miejscu nic nie było pewne. Ludzie pojawiali się i znikali, a on wiedział, że pewnego dnia ten sam okrutny los spotka też jego, dlatego przyrzekł sobie, że przed śmiercią weźmie ze sobą do grobu jak najwięcej tych zakutych w zbroje sukinsynów. A już na pewno nie da się obezwładnić i nie skończy jako kolejna ofiara dla swego następcy; tak jak jego poprzednik sczeznął na tych samych łańcuchach przed nim.
- Nie chcą wyciągnąć z nich żadnych informacji. Każą nam sprawić jak najwięcej bólu tym nieszczęśnikom, dla własnej przyjemności chyba, ale brudzić sobie rąk to oni nie chcą - półork zamachnął się i bat raz jeszcze rozdarł z hukiem powietrze, lecz tym razem trafił też w plecy mężczyzny, który wrzasnął z bólu. Skóra pękła pod siłą uderzenia i krew wytrysnęła obficie, zalewając zabrudzoną juchą podłogę przed nim. Skazaniec zadrżał cały, a nogi same z siebie pod nim się ugięły, lecz łańcuchy powstrzymały go przed uderzeniem o podłogę; zawisł na ugiętych kolanach ledwie kilka centymetrów nad ziemią.

- Zastanawiałam... - Bazylia odparła po chwili milczenia. - I nie rozumiem. Nie wiem czy chcę.
Bazylia zerknęła na drzwi myśląc o strażniku na zewnątrz. Nie dość, że gadali o nim, to jeszcze robili to podczas torturowania. Diabelstwo zastanawiało się czy półork w ogóle przejmuje się tym co robi. Po tonie jego głosu nie umiała stwierdzić, ale fakt, że rozmawiał o tym przy torturowanym jakoś dawał poczucie, że nie. Przyjęła kolejne świstnięcia batem i wrzaski człowieka z kwaśną miną. To takie niepotrzebne…
- A ty? - Zapytała wykazując minimum zainteresowania. Czuła całą sobą jak bardzo niezręczna jest dla niej ta rozmowa. Ofiara ocieka krwią, a oni rozmawiają sobie czy w ogóle rozumieją po co to robią. Nie powinna się przejmować. A jednak to robiła. Oczami wyobraźni widziała jak albo strażnik, albo rebelia jak miała prawo niedługo nastąpić robi ze swoimi oprawcami straszne rzeczy. Wzdrygnęła się.

- Dlaczego człowiek mógłby chcieć sprawić tyle bezsensownego bólu drugiemu człowiekowi? - Kontynuował Rognir, wciąż skupiony na smaganiu biczem skazańca. Było to retoryczne pytanie, nawet zignorował słowa diablicy.
- Dlaczego… - przyciszył głos, żeby nie usłyszał go stojący przy schodach strażnik. - Dlaczego wszyscy naokoło zachowują się jak pozbawione własnej woli istoty? Kim są strażnicy, którzy choćby słowem się do nas nie zająkną? Skryte po hełmem oblicza niewiele mówią, a ja nie pamiętam nic co miało miejsce sprzed dwóch tygodni.
Rognir zatoczył krąg w powietrzu batem i jednym potężnym uderzeniem rozerwał skórę na plecach skutego kajdanami mężczyzny. Młody chłopak zadrżał na całym ciele pod siłą uderzenia i stracił na chwilę przytomność.
- To wystarczy. Połóż go na ławie - powiedział wskazując ruchem głowy machinę do rozciągania kończyn.
- Teraz ja sobie zapalę, a Ty będziesz szarpać za koło - dodał z ponurym uśmiechem na twarzy, po czym sięgnął za pazuchę po swoją ręcznie wystruganą fajkę.

Bazylia tylko pogłębiła wyraz zniesmaczenia i zniechęcenia na swej twarzy. Gdyby półork jeszcze sam przerzucał ich pomiędzy narzędziami… Szurając nogami podeszła znów do ofiary i przeniosła na ławę. Przywiązała, upewniła się, że nie wymsknie się i poszła po wiadro z wodą.
- Wiesz - dźwignęła niezbyt ciężkie pomyje wracając się do madejowego łoża. Chlusnęła wodą na twarz nieprzytomnego, aby otrzeźwiał. Zamrugał szybko orientując się, że to nie koniec jego męczarni.
- Może to po prostu piekło - z tymi słowami szarpnęła za koło.

- Zapewne coś w tym jest - odezwał się Rognir, spoglądając wymownie na wystające z jej głowy rogi.
- Jedno jest pewne; nie są ludźmi - dodał już nieco poważniejszym tonem, mając na myśli zakutych w zbroje strażników, po czym ruszył w stronę znajdującej się pod ścianą ławy i ściągnął z niej wielki, metalowy lejek. Ruszył z nim przez pomieszczenie i podszedł do szarpiącej za koło kobiety.
- Czytałem trochę o tej torturze. Wsadzasz skazańcowi do gardła lejek i lejesz wodę do momentu aż brzuch sam eksploduje. To na pewno dość bolesne, a ja nie chcę, żeby nasi oprawcy uznali, że jesteśmy dla nich zbyt nudni… - Powiedział półork, po czym siłą otworzył mężczyźnie usta i wepchnął do gardła lejek, łamiąc mu przy tym zęby. Rognir chwycił za znajdujące się nieopodal drzwi wiadro z wodą, która służyła do przemycia krwi z podłogi, po czym podniósł je z zamiarem wlania zawartości do gardła skazańca, kiedy nagle powstrzymała go dłoń rogatej kobiety.

- J-ja mam swoje granice - jęknęła z rozpaczliwym spojrzeniem.

- Wolisz łamać mu kości i rozciągać stawy? - Zapytał zwalisty półork, kładąc rękę na pokrętle od ławy.
- Proszę bardzo - wydukał przez zaciśnięte zęby, po czym naparł całym ciałem na koło, wykręcając mężczyźnie stawy.
- Ja też mam granice. Chcę żyć… - dodał obserwując krzyczącego z bólu skazańca, który szarpał się na stole na wszystkie strony, prosząc we wszystkich znanych mu językach o szybką śmierć. Litość… tutaj nie było dla niej miejsca.
- I nie chcę skończyć podobnie jak on.

Bazylia skrzywiła się jeszcze bardziej. I od dźwięku pękających stawów i ryku torturowanego.
- N-n-n-nie m-m-możem-my g-go z-zabić - wyjęczała cicho, na tyle blada, że nawet w słabym świetle było to widać. Złapała jednak za lejek i z niewielkim obłędem w oczach spojrzała na półorka. Zaczęła też na siłę zasnuwać jedyne wspomnienia jakie miała. Przyjemne wspomnienia. Dźwięk uderzeń metalu o metal, regularny, równomierny. Płomienie grzejące z huty i dźwięki. Huta i dźwięki. Huta i dźwięki.

- Od chwili przebudzenia jest już martwy - odparł zimnym głosem półork, wiedząc, że dni skazańca są już policzone. W chwili, gdy stojąca tuż obok Bazylia chwyciła za lejek, wciskając go głębiej w przełyk, krzyki więźnia zmieniły się w nieartykułowany bulgot. Rognir miał zamiar skończyć to raz na zawsze. Odłożył na bok wiadro z wodą, a zamiast niego wziął kociołek gotującej się wody, wiszący nad paleniskiem pod ścianą. Podszedł do torturowanego i wlał mu całą jego zawartość przez gardło do żołądka.
Ból był niemożliwy do opisania. Mężczyzna gotował się od środka, a w tym samym czasie, Rognir szarpał z całej siły za koło machiny do rozciągania kończyn. W końcu usłyszał charakterystyczny dźwięk pękających stawów i opór całkowicie zanikł; podobnie jak skazaniec, który teraz leżał rozczłonkowany na ławie.

Bazylia po chwili ciszy wzięła głęboki oddech, puszczając lejek i odchodząc na bok. Walczyła z oddechem i drżącymi kończynami. Wzrok skupił się na ścianie i podłodze oraz migoczącym cieniu od pochodni. Gdyby żołądek był czymś więcej napełniony, pewnie skończyło by się jego wypróżnieniem. Pomyśleć, że tacy mieszańcy jak ona powinni mieć to wpisane w krew. Musiała by o tym wpierw pamiętać zapewne. Teraz mogła tylko odreagować.
- Powiadomię strażnika - mruknęła gdy uspokoiła się nieco.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline