Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2016, 22:15   #9
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Las pod Sulejówkiem, popołudnie

Detektyw wykorzystał przepaskę jako prowizoryczny opatrunek. Ból oka rozlewał się pulsując po całej czaszce. Rozejrzał się dookoła. Wszędzie las. Chwilę zaczął się zastanawiać nad tym gdzie jest. Kojarzyć fakty. Jechali drogą 637, po czym skręcili w las. Tam założyli mu przepaskę. Wydawało mu się, że szedł cały czas prosto. Gdy stał na polanie cień padał po jego lewej stronie. Było po trzynastej. Jest listopad. Zerknął na drzewa. Od strony północy porastał je mech. Zamknął zdrowe oko przypominając sobie moment wysiadania z samochodu. Drzewa wkoło też porastał mech. Odwrócił się w końcu w stronę, którą uznał za słuszną, żeby dotrzeć do drogi 637. Zrobił kilka kroków, po czym wyjął telefon i odpalił nawigację w mapach googla. W pierwszej chwili wyglądało jakby poszedł w zupełnie złym kierunku, ale przy kolejnej aktualizacji położenia wyglądało to już dużo lepiej.

Nie użalał się nad okiem. Nie było sensu. Żołnierze walczą. Żołnierze są ranni. Żołnierze giną. Przez kilka lat w Iraku nie zarobił nawet draśnięcia. Za to jego kolega z oddziału przyjął nabój 7,62 prosto w twarz. Rodzina nawet nie mogła go zobaczyć przed pochowaniem. Bez oka można żyć. Tylko dlaczego ten ból jest taki wkurwiający? Miał wrażenie, że teraz, gdy nie ma zawiązanych oczu marsz idzie mu nieporównywalnie szybciej. Cel był prosty - dotrzeć do drogi i złapać stopa do miasta. Później warto skoczyć do szpitala, zobaczyć czy oko nie będzie się za bardzo babrać.

Plan dobry. Z wykonaniem nieco gorzej. Po pół godziny marszu, a kropka wskazująca jego pozycję przesunęła się o około 400 metrów. Nie był to imponujący wynik. Nie miał też związku z jakimś problemem z poruszaniem się. Po prostu odbiorniki GPS w lesie miały jakieś opóźnienie. Pozycja aktualizowała się wolniej. W końcu ranny dotarł do drogi i zaczął łapać stopa. Nie był zaskoczeniem fakt, że ludzie niechętnie zatrzymywali się widząc jednookiego typa owiniętego szmatą wokół głowy, który właśnie wyszedł z lasu. Sykurski przeszedł poboczem blisko półtorej kilometra zanim wreszcie zatrzymała się przy drodze dość wiekowa ciężarówka, prowadzona przez podstarzałego siwiejącego i nieogolonego typa. Nie zadawał pytań. Detektyw też nie miał zamiaru opowiadać o swoich przygodach. Jechali w milczeniu, przy akompaniamencie powtarzających się przebojów radiowych.

Szpitalny Oddział Ratunkowy Wojskowego Instytutu Medycznego Centralnego Szpitala Klinicznego Ministerstwa Obrony Narodowej
ul. Szaserów 128, Praga południe, późne popołudnie.




Jak wielu byłych wojskowych Wojtek miał zaufanie przede wszystkim do innych wojskowych i do ludzi z wojskiem związanych. Z prowizorycznym opatrunkiem był na miejscu chwilę po siedemnastej. Dzięki wspaniałej organizacji służby zdrowia już chwilę przed dziewiętnastą trafił do lekarza. Jego nazwisko było równie szeleszczące co Kleszcz. Nazywał się bodajże Haszcz, czy jakoś podobnie. Najpierw wywiad, cóż to się stało. Sykurski opowiedział bajeczkę o tym jak mu się jego półautomat zaciął, a gdy próbował go rozblokować, to nabój eksplodował a gorący odłamek nieszczęśliwie trafił w oko. Lekarz obejrzał pozostałości oka. Potwierdził przypuszczenia detektywa. Oka nie dało się uratować. Stwierdził też, że szczerze wątpi w historyjkę o eksplodującym naboju, bo nigdzie na twarzy nie ma śladów prochu. Jednak nie drążył tematu. Oczyścił ranę. Założył profesjonalny opatrunek i wypisał skierowanie na enukleację. Sykurski zainteresowany znaczeniem nowo poznanego wyrazu drążył temat. Jak się okazało zabieg polegał na usunięciu gałki ocznej i zastąpieniem jej epiprotezą. Co ciekawe, postronni nie będą widzieć różnicy miedzy protezą, a prawdziwym okiem. Brzmiało super. Zabieg w pełni refundowany. Proteza refundowana w wersji podstawowej. Taka “na wypasie” wiąże się z dopłatą. Niestety na termin zabiegu trzeba się umówić. Co więcej wiąże się to z dwudniowym pobytem w szpitalu. A sama proteza, choć jest robiona na poczekaniu, to może zostać osadzona nie wcześniej niż pięć tygodni po wyłupaniu pozostałości oka. Skończyło się na wypisaniu skierowania, leków przeciwbólowych oraz poinstruowaniu jak przemywać ranę, żeby nie wdało się jakieś zakażenie. Choć profesjonalny opatrunek był nadal dość gruby, to w większości dało się go ukryć pod opaską kupioną w szpitalnej aptece. Po wszystkim wrócił do domu się przebrać. Leki przeciwbólowe okazały się nieocenioną pomocą.

Klub Bank, Śródmieście, ul. Mazowiecka, późny wieczór.

Detektyw przebrał się w eleganckie ciuchy. Nie musiał ich szukać długo, bo i tak większość ubrań walało się po podłodze. Więcej czasu zajęło mu prasowanie koszuli. Wiązało się to z szeregiem przekleństw. W końcu odwalony na bóstwo pojechał do klubu w którym pracował Kosa.
Ten dzień był bardzo oczyszczający dla detektywa. Anton zafundował mu nieodwracalną zmianę. To był dobry moment na rzucenie palenia. Wytrzymał spacer po lesie. Wytrzymał blisko trzy godziny w szpitalu. Później w domu długo walczył z pokusą. Złamał się dopiero po zaparkowaniu Forda. Miejsc na Mazowieckiej nie było, więc musiał się pofatygować aż na Świętokrzyską i wracać piechotą. Czasu w marszu starczyło akurat na dwa papierosy. W końcu dotarł do klubu. Przy wejściu zauważył oczywiscie znajomą twarz.
Kosa był jednym z tych ludzi, którzy dziwnie wyglądali w garniturze. Zwłaszcza, jeżeli ktoś miał okazję zobaczyć go w dresie na siłowni. Jednak strój dla ochroniarzy był ściśle ustalony. Toteż zarabiając na chleb Kosa nie kwestionował woli pracodawcy.
- Cześć - rzucił Wojtek - Jak tam?
- A tobie co się stało? Śledzisz Piotrusia Pana? A może infiltrujesz piratów z Karaibów? - Kosa był wyraźnie zaciekawiony przepaską Sykurskiego.
- Wyszła mi alergia na cygara. Skąd ty w ogóle znasz takie słowo jak “infiltrujesz”? Umiesz przeliterować? - Detektyw również pozwolił sobie na niestosowny żart.
- Oj żołnierzyku, a mówiłem ci, żebyś odstawił fajki, cygara i inne gówna. Masa od tego nie idzie - Kosa zgiął łokieć, a materiał na marynarce niebezpiecznie opiął się wokół jego bicepsa.
- Dobra, dobra. Krzychu jest?
- Ta, w loży w strefie VIP. Chcesz wejść? Nie wiem czy powinienem cię wpuszczać w tym czymś - poruszał palcem wskazującym w okolicy swojego lewego oka.
- Janek, dajże luz, mam za sobą ciężki dzień, po ciężkim tygodniu naprawdę ciężkiego życia.
- O panie, widzisz, humor masz podły, jeszcze nam gości nastraszysz.
Sykurski machnął ręką nie odpowiadając na zaczepki Janka “Kosy”. Ten nie zatrzymał go w drodze do wnętrza klubu. Przywitał się z barmanką, którą pamiętał jeszcze sprzed trzech lat, gdy pracował w tym miejscu. Młoda dziewczyna, dorabiała do studiów. Marzyła o pracy w agencji modelek. Zamiast tego od trzech lat nieprzerwanie nalewa ludziom drinki. Sykurski pokiwał głową na boki. Niesamowite jak ludzkie losy mogą się skomplikować. Jednego dnia jesteś żołnierzem, broniącym ojczyzny. Broniącym rodziny. A następnego dnia siedzisz w barze z wypalonym okiem. Była żona nie chce cię widzieć, córka trafia do szpitala po przedawkowaniu LSD. Chodź detektyw miał wielką ochotę się upić, to musiał się kontrolować. Miał w organizmie sporą dawkę leków przeciwbólowych, których nie warto mieszać z alkoholem. Zamówił szklankę pepsi z lodem i ruszył do strefy VIP.

Nowotczyński owszem zajmował jedną z loży. Widocznie nie miał żadnych interesantów, bo wkoło loży kręciły się tylko wyzywająco ubrane dziewczyny. Wszystkie miały wyrazisty makijaż. Taki, który ma odwracać uwagę od wieku. Sykurski był pewien, że są ledwo pełnoletnie, choć ich zachowanie ani ubiór na to nie wskazywały.
- Cześć Krzychu - Wojtek usiadł w loży ze swoją szklanką - chcę pogadać - potoczył wzrokiem po trzech dziewczynach siedzących wkoło. Dwie zrozumiały od razu. Ruda siedząca na kolanach Krzycha musiała zostać przez niego poinstruowana klepnięciem w tyłek, żeby zostawiła mężczyzn samych.
- Cześć Wojtek. Widzę poza smrodem dymu tytoniowego do swojego wyglądu dodajesz przepaskę piracką. Czy już powinienem mówić na ciebie Snake?
- Co? - Krzychu miał niespełna trzydzieści lat. Młody, elegancko ubrany, roztaczał wokół siebie aurę wpływów. Ale detektyw znał go jeszcze gdy ten z ledwością kończył studia i dorabiał sobie na dilowaniu. Później szybki awans w strukturach organizacji dla której pracował Nowotczyński przyniósł mu pieniądze i prestiż. Awans w mniejszym stopniu wynikał z umiejętności chłopaka, co z faktu wyłowienia jego przełożonego z Wisły z poderżniętym gardłem. Różnica wieku między detektywem a dilerem nie były aż takie wielkie, ale środowisko w jakim dorastali było już zupełnie inne. Krzychu skojarzył jednookiego serią gier Metal Gear Solid. Sykurskiemu ten tytuł kompletnie nic nie mówił. Sama postać jednookiego komandosa też była mu nieznana. Jedyne skojarzenie, które miał były żołnierz to Snake Plisken z “Ucieczki z Nowego Jorku” z Kurtem Russellem. Zwizualizował sobie bohatera czasów dzieciństwa.


- Aaa, tak kojarzę. Może faktycznie jestem do niego podobny.
- To cóż cię sprowadza mój praworządny przyjacielu? - Krzychu sięgnął po szklankę, wrzucił do niej dwie kostki lodu i wlał do połowy wysokości Jacka Danielsa. W jego loży zawsze było sporo luksusu. W każdym wydaniu. Niestety nie tolerował papierosów, co musiał zaakceptować Wojtek.
- Słuchaj, mam kilka nazwisk, z którymi się ostatnio stykam i chciałbym o nich pogadać. - Wyjął telefon komórkowy i otworzył w nim notatnik.
- Wojciech Kleszcz, kręci się wśród pseudokibiców. Lubi zadym i z jakiegoś powodu interesują się nim bardzo wpływowi ludzie. Znasz?
- Nie, nie kojarzę typa. Ale mogę popytać.
- Super. Będę wdzięczny. Krzysztof Nowakowski, alias Buła. Trzyma się z Kleszczem. Mieszka na Muranowie.
- Buła, Buła… coś mi to mówi, coś gdzieś musiałem słyszeć. Ale ja takiego nie znam. Tez musiałbym poszperać u swoich... Aaaaa czekaj właśnie. Już wiem co mi się skojarzyło. Jeden z moich chłopaczków coś nie tak dawno chyba rzucił przy okazji paru działek amfy właśnie na Muranowie. Ostrzegałem go, że to obcy rewir i może zebrać po ryju, ale on na to, że to jednorazowy umówiony deal. Coś tam padło chyba właśnie “Buła”. Ale to niepewne, nie wiem czy to typ o którego ci chodzi.
- Mietek Wiśniewicz. Mieszka w Sierakowie, były strażak, dorabia w ochronie. Jak zacząłem wypytywać o poprzednich dwóch to zniknął bez śladu rzucając pracę w ochronie w Progresji.
- Też nic. Wiesz ja nie znam całej Wawy, a mi tu jeszcze z jakimiś wieśniakami na dorobku w mieście wyskakujesz. Wojteczku, weź się zlituj...
- Dobra, zapomnij o nim. Następny to Anton, rosyjski zbir. Jestem pewien, że weteran z Afganistanu, ma piękny tatuaż wzdłuż linii szczęki z każdą rozbitą główką taliba - był to jedyny typ co do którego Sykurski był pewien również, że jego kolega wie o kim mowa.
Krzychu spojrzał z ukosa. Dopił drinka jednym haustem.
- Powiem ci tak Wojtusiu. Jak “stykasz się z tym nazwiskiem” to skończ się stykać. Gruba liga. Słyszałem co zrobił jednemu chłopakowi co był niegrzeczny (w mniemaniu tego wariata). Odpuść sobie Ruskich.
- Czy wiesz o jakichś powiązaniach tych Rosjan z rządem?
- Chodzą plotki, choć w to nie wierzę. Ruska Mafia i nasz nowy rząd? Ten rząd? PiS? To nierealne.
- Wiesz, PiS jeszcze nie wymienił zarządu służb na wszystkich szczeblach. To trochę potrwa. Anton współpracuje z jakimś Karolem. Jestem prawie pewien, że koleś pracuje dla jakichś służb wewnętrznych.
- Nie wiem skąd ci wypłynął ten Anton ale dobra rada, zapomnij o nim i nie wypytuj. Bo jeszcze kto usłyszy i doniesie gdzie trzeba, ze wypytujesz. I bieda będzie, oj bieda. A co do Karola… Wojtuś, wiesz ilu Karolów w mieście?
- Ten Karol podlega jakiemuś Jankowi.
- To wiele nie zmienia.
- Ok, kolejny typ to koleś, na którego ci poprzedni się czają. Niejaki Ernest. Zdaje się być w tym wszystkim ważny. Chce, żebym znalazł dla niego Kleszcza.
- Tak to sobie nie pogadamy - Krzychu mruknął. - Karol, Janek, Ernest. Daj mi nazwiska, jakieś znaki szczególne wyglądu, kręgi w jakich się otaczają, czym się zajmują. Ernestów też się kilku znajdzie.
- Dobra, zapomnij. Z nich wszystkich tylko Ernest ma znaczenie. Poza imieniem nic nie mam. Lecimy dalej. Cztery lata temu dzieciaki dygnitarzy wypuściły się w miasto. Córka ambasadora USA zaszła w ciążę z tym całym Kleszczem. Słyszałeś może o tej przygodzie? - w tym wypadku detektyw nie miał złudzeń. Cztery lata temu Nowotczyński był podrzędnym dilerem sprzedającym amfetaminę studenciakom z polibudy.
Ten jednak się zamyślił.
- Czekaj, coś mi… - Przeliczył coś w pamięci. - A nie, jak cztery lata temu to cosik innego musiało być.
- Czekaj, może to było pięć lat temu? - detektyw przewinął ekran telefonu - A co ci się kojarzy?
- No ponad pięć lat temu mój szef złapał niezły motyw. Impreza dzieciaków obcokrajowców z highclass. Możliwe, ze z ambasad. Jakiś Polaczek co się tam wkręcił miał załatwiać towar, ale obcokrajowcom wciskał ceny z kosmosu, a oni zaakceptowali nie wiedząc, o co c’mmon. Ten Polaczek i mój szef się wtedy podzielili nadwyżką względem cen rynkowych, a trochę amfy i trawy zeszło. Wiesz, taki legendarny dilerski traf.
- Wiem co z twoim szefem, a ten Polaczek?
- Nie znam nazwiska, jeżeli o to ci chodzi. Wiem tyle, że się na imprezę wkręcił jakoś i oprócz zabawy mocno zarobił.
- Według mojego info to ten Buła, o którego wcześniej pytałem. To już prawie koniec. Gdzie moja córka mogła kupić LSD? Kto aktualnie to sprzedaje w Wawie? O trawę nie pytam. Albo wiesz, gdzie można załatwić i trawkę i kwas?
- U każdego dilera co chce w to się bawić. - Nawotczyński wzruszył ramionami. - Moje chłopaki sprzedają trawkę, amfę, czasem extasy. Ale wiesz, jak dostanie któryś zamówienie na kwas czy koks to przychodzi do mnie czy aktualnie jestem w stanie załatwić przez swoje kontakty. Zazwyczaj jestem, ale nie zawsze chce mi się i opłaca jeździć po drobnicę jak zamówienie nie wstrzeli się w czas gdy jadę cyklicznie po towar. Mogę dać ci kilka kontaktów pewnych, kilkunastu dalszych nie jestem pewny. Będzie też sporo takich o jakich nie wiem. Ale będzie też kilkadziesiąt takich co mogli skombinować na specjalne zamówienie. Bo mówimy o ulicznikach co mają kontakt ze zwykłym klientem, a nie o takich jak ja, tak? A jesteś pewien, że kupowała? Taka siksa prosząca o LSD? Każdy by węszył prowokację. I ona ma dojścia? Jestes pewny, że kupiła, a nie ktoś zaczęstował?
- Wiesz jakie mam układy z rodziną. Nie jeździmy w niedzielę na wieś i takie tam. O tym że wylądowała w szpitalu dowiedziałem się przypadkiem, bo szukałem tam tego Kleszcza. Nic kurwa nie wiem. Dobra. Fajnie się gadało. Popytaj swoich chłopaków o tego Kleszcza i Bułę. Będę wdzięczny.
Sykurski wstał. Poczuł się lepiej zaciskając dłoń na schowanej w kieszeni paczce papierosów.
- Trzymaj się.
Detektyw wyszedł z lokalu zatrzymując się na krótką pogawędkę z Kosą, który wiercił mu dziurę w brzuchu o wtorkowe wyjście na siłownię. W końcu stwierdził, że się zdzwonią we wtorek.

Mieszkanie Sykurskiego, Praga południe, Wiatraczna, noc.

Wojtek siedział nad tabletem. Dużo myślał po wyjściu z klubu. Sprawa Kleszcza była ważna. Ale jego córka była ważniejsza. Musiał wreszcie zlokalizować jej profil na Asku. Krzychu miał rację, ktoś częstował jego córeczkę. Nadszedł czas zweryfikować kto. Detektyw przeszukiwał profile znajomych córki, którzy popełnili błąd i dali się wyszukać po imieniu i nazwisku. Raptem dwóch. Później przegrzebywał profile osób, którzy udzielali się na ich profilach. Kilku pozytywnie zweryfikował przypisując do nazwisk oznaczonych na facebooku. Ich nicki zostały dopisane do notatek detektywa. Dochodziła druga w nocy gdy Wojtek postanowił odpalić jakiś większy silnik do wyszukiwania osób. Niestety większość skupiała się na serwisach społecznościowych i portalach związanych z pracą zawodową. Poszukiwania były bezowocne. Detektyw w końcu odpuścił. Wziął prysznic, co przez walkę z opatrunkiem zajęło mu dłużej niż zwykle. W końcu łyknął swoją dawkę leków przeciwbólowych i popił piwem. Skutek był natychmiastowy, Wojtek zasnął zanim zdążył włączyć TV.

Mieszkanie Sykurskiego, Praga południe, Wiatraczna, ranek

Wojtek całą noc śnił scenę z lasu. Rozgrzane cygaro przepalające tkankę szklistą. Topiącą się tęczówkę. Krzyk bólu rozrywający ciszę lasu. Śmiechy Rosjan.

Detektyw siedział spocony na łóżku. Ból oka rozsadzał mu czaszkę. Chociaż był zmęczony nie mógł już spać. Przepłukał oko solą fizjologiczną zgodnie z instrukcjami doktora Hoszcza, po czym założył opatrunek. Łyknął tabletki przeciwbólowe. Zjadł śniadanie, spalił papierosa i wtedy poczuł, że ból robi się tępy i powoli wycofuje z czaszki. Nie miał broni, nie miał komputera. Czy to go zatrzyma? Nie. Może spowolni, ale nie zatrzyma. Zwłaszcza nie w momencie w którym interesują się nim takie osobowości jak Anton, czy Janek. Detektyw ubrał się. Założył przepaskę na oko i zaczął przed lustrem boksować powietrze. Kilka wyuczonych ciosów. Później zaczął powoli cofać lewą pięść do siebie.
- Kurwa - podsumował elokwentnie.
Jak się okazało gdy jego pięść znajdowała się około dwadzieścia centymetrów od jego twarzy po lewej stronie, przestał ją widzieć. Dopiero docierało do niego jak wielkim ograniczeniem obdarzył go Anton. Postanowił zadzwonić do kuzyna.
- Cześć Tomek. Propozycja niedzielnego obiadu aktualna?
- Cześć. Aktualna, aktualna. Ale na pewno nie w tę niedzielę. - Kamiński był ewidentnie zdenerwowany.
- Co jest? - zainteresował się detektyw.
- Mamy tu wojnę światową. Od wczoraj nie byłem w domu i za cholerę nie wiem kiedy będę.
- Brzmi poważnie. To może wpadnę z obiadem? Chcesz jakieś tajskie, chińskie, czy włoskie?
- Chcesz pogadać? Nie wiem czy będę mógł ci pomóc. Najzwyczajniej nie mam czasu.
- Spoko. Chcę z tobą zjeść. Dwadzieścia minut i mnie nie widzisz. Nawet tyłka zza biurka nie musisz ruszać.
- Dobra, to przyjedź.

Sykurski ocenił stan pokoju. Nieprzerwanie od kilku dni walały się po nim rzeczy. Detektywa to zaczynało irytować, dlatego czym prędzej ubrał się i wyszedł z mieszkania.

Komenda główna policji, Ursynów, Puławska, rano


Detektyw ze spakowanymi dwiema papierowymi torbami z logo McDonalds pojawił się na komendzie. Musiał czekać dobre piętnaście minut, zanim Tomek skończył rozmawiać przez telefon. W ogóle na komendzie panowało poruszenie dużo większe niż powinno w niedzielny poranek. W końcu Kamiński do niego podszedł i wspólnie przeszli do stołówki. Hamburgery wylądowały w mikrofalówce razem z frytkami. Przez dobre dwie minuty rozmowa ciągnęła się wokół oka Sykurskiego. Po raz kolejny powiedział, że to nic poważnego i starał się obrócić sytuację w żart. Niestety Kamiński nie uwierzył w ani jedno jego słowo. Ale nie drążył tematu. Po dobie na komendzie śmieciowe jedzenie było niemal zbawienne. Gdy kuzyn się rozluźnił Sykurski przystąpił do ofensywy.
- Czy kojarzysz może tego Nowakowskiego? Bułę?
- Wojtek, kurwa, do rzeczy. Wbijasz mi się na komendę, przynosisz żarcie. Konkret, bo naprawdę mam urwanie dupy.
- Czy do Buły było włamanie po tym jak wparowali do mojej chaty? Ktoś coś zgłaszał?
- Nie wiem - wyciągnął notes i nie wypuszczając hamburgera z lewej dłoni wpisał na gładkiej kartce “Nowakowski-Buła, włamanie”. - Od ręki ci nie powiem, ale jak wrócę do biurka, to mogę dać znać co i jak. To wszystko?
Detektyw przesuwał frytkę miedzy kącikami ust.
- Nie. To nie wszystko. Jeszcze jeden typ mnie interesuje - w tym momencie do pomieszczenia wszedł Grzegorz. Gliniarz, którego Sykurski kojarzył z twarzy, ale nie kojarzył nic poza imieniem. Zwykła wymiana uprzejmości i niezręczna cisza, gdy policjant robił sobie kawę. Dopiero gdy zamknął za sobą drzwi Tomek zmierzył wzrokiem detektywa i uniósł brwi w oczekiwaniu na wyjaśnienia.
- Anton - zaczął Wojtek - Rosjanin. Weteran. Tatuaż w tym i w tym miejscu - pokazał na linię szczęki i szyję.
- Uuuu, ciekawymi ludźmi się interesujesz Wojtuś, ciekawymi. - Tomasz zabębnił palcami o stół. - Mamy na niego teczuszkę. Człowiek rosyjskiej mafii, całkiem wysoko w hierarchii choć nie wiem czy o obrębie najbliższego kręgu szefowej tej szajki. Nie mamy nic na niego, ale są pewne poszlaki, że kilka brutalnych morderstw i takie tam. Ale dowodów zero. Były specnazowiec kilkukrotnie odznaczany za Afganistan. W Federacji poszukiwany przez FSB.
Wojtek zagwizdał z wrażenia.
- Domyślałem się, że komandos, ale nie myślałem, że aż Specnaz. Tak legalnie poszukiwany przez FSB? Ciekawe. Chyba będę musiał poprosić o większe wynagrodzenie. Dobra, ja będę się zbierał. Trzymaj się.
Ścisnął mocno dłoń kuzyna.

Mieszkanie Nowakowskiego, Muranów, ul. Stawki, przed południem.

Sykurski siedział w samochodzie na parkingu. Przeczytał na telefonie smsa od Tomka:
Cytat:
“Nie było żadnych zgłoszeń u Nowakowskiego”
To niedobrze. Trudno. Rozejrzał się po okolicy w poszukiwaniu kamer, a później ruszył w stronę mieszkania, zaciągając na głowę czapkę z daszkiem. W kaburze, w której brakowało już pistoletu spoczywał paralizator. Wszedł na klatkę schodową.zabierając ze sobą z samochodu małe zawiniątko, które upchnął pod kurtką. Chwilę stał bez ruchu nasłuchując odgłosów w klatce. Nie chciał natknąć się na kogoś z sąsiadów.
Wyczulony słuch detektywa wychwycał różne dźwięki z mieszkań. Jakaś głośna rozmowa o ile nie kłótnia, włączony telewizor, kilka szczeknięć psa. Żadnych dziwnych dźwięków, ot zwykłe niedzielne przedpołudnie. W końcu ruszył po schodach do góry. Przez chwilę nasłuchiwał czy ktoś jest w mieszkaniu i uznał, że chyba owszem gdyż dobiegała z niego jakaś muzyka, młodzieżowy amerykański rock. Zadzwonił dzwonkiem do drzwi.

Otworzyła mu całkiem wysoka i ładna blondynka. A raczej uchyliła lekko drzwi zabezpieczone łańcuszkiem. Była w samej koszulce sięgającej do półuda.
- Taaak? - spytała patrząc na Sykurskiego przez szeroką szparę.
Detektyw nie dał po sobie poznać zaskoczenia.
- Dzień dobry. Zastałem Bułę?
- Nie, a pan kto?
- Wojtek. Prosiłem go, żeby się skontaktował ze mną. Sprawa dotyczy naszego znajomego. Zostawiłem wizytówkę w skrzynce kilka dni temu. Obawiam się, że Nowakowskiemu może grozić niebezpieczeństwo.
- Niebezpieczeństwo? Wizytówka? Nic o tym nie wiem. - Zmarszczyła brwi. - I jakiego znajomego, Pan jest znajomym Buły?
- Wizytówka jest w skrzynce. Chodzi o Wojtka Kleszcza. Zaszedł za skórę bardzo wpływowym ludziom i teraz oni go szukają. Wojtek swego czasu był bardzo blisko z Bułą. - Sykurski pochylił się nieco, jakby chcąc, żeby nikt go nie usłyszał - Nie chcę o tym rozmawiać na korytarzu. Może mogę wejść?
- Nie. Nie jest Pan znajomym Buły jeżeli dziś o tej godzinie szuka go Pan w domu. Nic nie wiem, o żadnym Wojtku… A co to za ludzie? Chodzi o tych co wczoraj byli?
- Możliwe. Nie jestem znajomym Buły. Ale podobnie jak mi, jemu też może grozić niebezpieczeństwo. Mogę porozmawiać bezpośrednio z nim, jeżeli mi pani powie, gdzie go znajdę. Albo może się sam do mnie odezwać - sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki, ale gdy nic tam nie znalazł, zaczął szukać w kieszeni spodni, w końcu wyjął wizytówkę “Wojciech Sykurski - Prywatny detektyw” i podał kobiecie.
- Taką samą wrzuciłem do skrzynki pocztowej dwa dni temu.
- A to sam z nim Pan pogadać może. W Karafce siedzą, mecz oglądają. A tamci nie wiem, dziwne zjeby niby grzeczni ale strach brał. O tego Wojtka też pytali.
- Czy któryś z nich był może wytatuowany w tym miejscu? - detektyw przeciągnął po linii szczęki
- Nie. Jeden z kucykiem, jakiś grubasek z bokobrodami i wesoły typek w niemodnej skórze.
- Rozumiem. Dziękuję. Jadę do tej Karafki. Bardzo mi pani pomogła. - Sykurski ukłonił się lekko i wyszedł ruszył w dół schodami do wyjścia.

Pub Karafka, Nowe Miasto, ul. Bonifraterska, koło południa

Detektyw skręcił w Sapieżyńską i zaparkował pod Falkiem. Właśnie miał się władować do gniazda pseudokibiców. Miejsca gdzie mógł zastać Bułę, Kleszcza i Mietka. I wielu ich kolegów reprezentującyh poglądy na życie podobne do Kosy. Cóż, zapowiadała się ciężka niedziela. Wysiadł z samochodu zostawiając tablet i wytrychy. Chwilę zastanawiał się nad paralizatorem. Po chwili i jego wrzucił do samochodu z kaburą. W lokalu będzie kilku ludzi i pewnie wszyscy będą chcieli mu wpieprzyć, gdy przyjdzie co do czego. Jeżeli zabiorą mu paralizator, to może być naprawdę ciężko. Zapalił papierosa i szybkim marszem ruszył do lokalu. Przed samym pubem wrzucił zgaszonego peta do kosza i wszedł.

Piłką nożną interesują się nie tylko kibole i piłkarskie starcia Legii i Polonii rozpalały równiez zwykłych sympatyków obu drużyn, choć ilość jednych do drugich w mieście była jak 10 do 1.
Gdy grali w ekstraklasie.
Gdy klub z okolic Starówki wylądował w niskich ligach… skończyło się, ale w tym sezonie w III lidze Mazowieckiej Polonia za jednego z przeciwników miała rezerwy klubu z Powiśla. W tę niedzielę o 11 startował mecz w Nowym Dworze Mazowieckim. Na wszelki wypadek poza miastem. Na tym poziomie rozgrywek ochrona meczów była kpiną. Kibice z Muranowa dostali tez zakaz wyjazdu (nominalnie gospodarzem była Legia), więc nie mogli pojechac na mecz. Plus był taki, że niewielka telewizja Internetowa SNTV relacjonowała spotkanie. W Karafce było sporo osób, za to niewielu bez szalików w czarno, biało czerwonych barwach. Wejście detektywa pozostało niezauważone jeżeli idzie o ogół, choć kilka pojedynczych osób zaczęło go obserwować dzieląc uwagę między telewizor na ścianie i Sykurskiego. Detektyw jak gdyby nigdy nic przecisnął się w stronę baru i zamówił piwo, które w lokalu było lane z kija. Niby spoglądał na telewizor, jednak lustrował salę w poszukiwaniu człowieka podobnego do Mietka. Niestety nie wiedział jak wyglądali Buła i Kleszcz.
Mietka niestety nie zarejestrował, choć… kilku zdawało się lekko podobnych. Zbyt krótko widział typa zanim w Progresji ten z kolegami zaczął właściwą część imprezy, a tu sporo osób było odwróconych w kierunku ekranu, co nie pomagało obserwacji. Wojciech był pewny, że jeden z całkiem blisko siedzących kibiców ma tę samą fryzurę co Mietek. Z kolei na drugim końcu sali stał w rogu facet, który miał zupełnie podobną budowę. I chyba nawet wzrost się zgadzał. Jednak w tym miejscu nie bardzo mógł sobie pozwolić na bieganie od kibica, do kibica stawanie z nim oko w oko. Na tę ostatnią myśl Sykurski zaśmiał się do siebie i delikatnie poprawił wysuwający się spod przepaski opatrunek. Spokojnie wyjął telefon i wyciszył go, żeby przypadkiem nie przeszkodził fanom meczu. W aparacie poszukał numeru, który zabrał od torturowanego ochroniarza. Ciekawiło go, czy Miecio też wyciszył swój telefon. Wcisnął zieloną słuchawkę obserwując zebranych i co jakiś czas tylko patrząc czy telefon przypadkiem nie został odebrany. Po kilku sekundach na wyświetlaczu pokazało się uzyskanie połączenia, jednak w pubie nikt nie rozpoczynał właśnie rozmowy telefonicznej. Sykurski rozłączył się i schował telefon. Przynajmniej o jednego był spokojniejszy. O ile można tak określić sytuację, w której siedzi w pubie pełnym kibiców szukając jednego z nich. Delikatnie zwilżył usta zimnym piwem. Nie był pewien jak jego napchany przeciwbólami organizm zareagowałby na wychylenie kufla, więc powoli odsunął od siebie napój. Przysunął się za to do barmana.
- Szukam niejakiego Buły. Podobno często tutaj bywa.
Facet spojrzał na detektywa przeciągając wzrokiem po jego aparycji i opasce.
- To szukaj pan. - Kiwnął głową ku jednemu kątowi pomieszczenia gdzie siedziała grupka zapatrzona w ekran.
Detektyw ocenił grupę kilku mężczyzn. Sześciu facetów. Średniej budowy, o średnim wyglądzie. Nic szczególnego poza barwami klubowymi. Na ulicy żaden nie zwróciłby na siebie uwagi gdyby nie szalik. Wojciech sięgnął do portfela. Westchnął cicho gdy zaczął w głowie kalkulować: czynsz, nowy sprzęt, naprawa termostatu w Fordzie, nowa spluwa. Był udupiony i czekało go życie na kredyt. O ile Buła nie spróbuje sposobem Mietka rozwiązań siłowych. Wtedy detektyw będzie musiał odłożyć pewnie jeszcze na wózek inwalidzki. Wyjął banknot stuzłotowy z bólem serca i podał barmanowi.
- Poproszę sześć piw dla kolegów. I który konkretnie to Buła?
- Ten w samym kącie - barman zmrużył oczy i zaczął nalewać piwa. - Powiem tak, cwelem mi nie śmierdzisz… - na to określenie jeden typ przy barze drgnął i zerknął to na barmana, to na Sykurskiego. - Psiarnią jakoś też za mocno nie walisz. Ale jak tu będzie jakaś awantura z tego bułowania, to ja resztę zatrzymam jako kaucję za ewentualnie pobite szklanki i kufle, odbierzesz pan jak będziesz wychodził na własnych nogach, tak?
- Spoko. Miałem ciężki tydzień. Nie uśmiecha mi się w niedziele brać udziału w barowych bójkach. Niech chłopaki obejrzą spokojnie mecz. Mam nadzieję, że piwo im zasmakuje.
Sykurski brakiem reakcji wyraźnie zaznaczył, że to nie on pójdzie zanieść piwo do szóstki kibiców. Czekał aż zrobi to barman. Gdy zdziwieni zaczęli rzucać spojrzenia na detektywa, ten tylko uniósł swój kufel, i ułożył usta w bezgłośne “Na zdrowie”.
Nie oddali toastu, przyglądali się przez chwilę z ciekawością zmieszaną z podejrzliwością. Wymieniali jakieś uwagi. Buła i trzech innych przy stoliku skoncentrowali się na meczu, kończyła się właśnie pierwsza połowa. Jeden bardziej skupiał się na detektywie, ostatni zerkał raz tu raz tu odwracając się przy tym bo siedział lekko tyłem. Dlatego to pewnie on zareagował.
Wstał krzywiąc się i kierując ku Sykurskiemu, detektyw zarejestrował, że na czaszce wygolonej prawie na łyso widać sporo blizn, raczej nie prowadził życia domatora. Na jego szyi dyndał w odróżnieniu od większości złoto czerwony szal z napisami “Real Zaragoza - Ligallo Fondo Norte”.
- Coś ty za jeden? Kumpli szukasz? - rzucił dość obcesowo patrząc spode łba, ale z przebłyskami ciekawości we wzroku.
- Chciałem pogadać z Bułą, ale nie chce mu rozrywki przerywać. Chodzi o naszych wspólnych znajomych. - Detektyw odpowiedział bez emocji. Choć był nieco wyższy od rozmówcy, to wolał uniknąć ewentualnej konfrontacji.
- Buła! - krzyknął nie odwracając się do stolika. - Cho no tu.
- A weź spierdalaj… - zaczął młody mężczyzna poszukiwany przez detektywa. Choć przerwał mu gwizdek kończący pierwszą połową. Buła machnął ręką, wziął piwo i przecisnął się w strone baru, typka z szalikiem hiszpańskiego klubu i Sykurskiego.
- Czego? A ty kto? Promocja browaru, święta, czy szpicel wkupne by obity nie wyszedł?
- Nie bardzo mam czas na pierdolenie, więc przejdźmy do konkretów. Nazywam się Sykurski. Twoja laska powiedziała, że było u ciebie wczoraj ABW. Tak się składa, że mi zrobili nalot na chatę po tym jak zacząłem rozglądać się za twoim kumplem. Wojciech Kleszcz. Bardzo popularne jest ostatnio szukanie go. Ja mam dostać hajs, za to, że dostarczę mu wiadomość. Ale coś mi w tym wszystkim nie gra. Bo jak tylko zacząłem go szukać, to dojechał mnie koleś z Ruskiej mafii i wypalił oko. - Detektyw zakończył tyradę równie szybko jak zaczął.
- Co kurwa? - Bułe zatkało.
- To co słyszałeś. Ja nie mam nic ani do ciebie, ani do Kleszcza, ale komuś zależy dużo mocniej. I nie zawaha się przed zrobieniem krzywdy. Pomóż mi dostarczyć tę wiadomość, a ja postaram się, żeby mafia czy ABW nie specjalnie przykładało do was uwagę. - Na chwilę zamilkł, po czym dodał - na tyle na ile będę mógł.
Nowakowski patrzył zszokowanym wzrokiem, ABW, mafia, wypalanie oczu, grube tematy.
- Co myślisz Camaro? - spytał krótko ściętego.
Detektyw odwrócił cała głowę, żeby spojrzeć na Camaro. Brak oka bardzo go ograniczał.
- Tak se kombinuję, że założyć klapę na ryj i gadać o tym jak mafia dojechała może każdy - zagadnięty zmrużył oczy.
- Nie przyszedłem się tutaj rozczulać nad moim okiem. Przyszedłem zarobić kasę. Przy okazji MOŻE mogę jakoś pomóc. Moi zleceniodawcy to ludzie z ambasady USA. Podobno Kleszcz ma zaszłości z córą jakiegoś dygnitarza. Podobno ją zbrzuchacił parę lat temu. Nie wiem, czy list jest od matki szukającej ojca swojego dziecka, czy od kogo. Jebie mnie to tak naprawdę. Mi płacą za doręczenie go do rąk własnych Kleszcza. - Detektyw wziął kilka ciężkich oddechów. - Nie chcecie ze mną gadać, to dajcie Kleszczowi namiary na mnie. - sięgnął po wizytownik z kieszeni. - Adres jest nieaktualny, bo chata była przetrzepana przez tych z ABW, ale na telefon może zadzwonić. Ja umówię spotkanie, albo niech on wybierze miejsce gdzie mu pasuje. Możecie też uznać, że założyłem sobie klapę na oko, bo bawię sie w piratów, ale wtedy to już wasza brocha jak ogarniecie kwestię ABW. No chyba, że się mylę i żadnych smutnych panów nie było ostatnio u ciebie w mieszkaniu - oko detektywa wpatrywało się w Bułę wyzywająco. Jakby chciało powiedzieć: “zaryzykujesz?”.*

Nowakowski wahał się, to było widoczne nawet dla takiej emocjonalnej nogi jaką był detektyw. Camaro przekrzywił głowę.
- Pokaż to ślepie - powiedział.
Wojciech rozejrzał się po pubie. Nie chciał robić widowiska wśród bandy kibiców. W końcu jego oko natrafiło na drzwi toalety. Machnął głową na Bułę i Camaro, po czym ruszył w tamtym kierunku. Toaleta była mała i obskurna. Nie mieścili się w niej we trzech, dlatego Sykurski zostawił otwarte drzwi. Zdjął opaskę i schował do kieszeni, a później zaczął odwijać bandaż. Gdy doszedł do jałowego opatrunku wyraźnie zwolnił ruchy.
Buła chciał zrobić gest jakby wstrzymania detektywa, ale Camaro zastopował go. Kiwnął an Wojtka by ten kontynuował. Detektyw czuł się bardzo niekomfortowo. W końcu odkleił opatrunek. Skóra ciągneła się za gazą, ale nie czuł bólu. Leki nadal działały. Już teraz był wkurwiony tym, jak sobie ten opatrunek ponownie założy. Odwrócił twarz do Camaro i otworzył ślepe oko ukazując pozostałości nieusuniętej nadpalonej miazgi. Nowakowski cofnął się odruchowo, ale krótko ścięty nie, wślepił się w ranę.
- Wystarczy? - rzucił niemal wyzywająco do Camaro.*
- Świeżutkie - ocenił fachowo - i profesjonalna robota. Powieki prawie nie ruszone. Zawijaj - Pokiwał głową.
Klepnął detektywa w ramię odwracając się by wrócić do stolika i zostawić ich samych. Przez sekundę Sykurski wyobrażał sobie jak łapie jego rękę, silnym ciosem rozbija mu nos, a później jego głową trzaska o toaletę do momentu aż pęknie muszla lub czaszka. Tak mógł odpłacić mu za poniżenie. Jednak zdrowy rozsądek wygrał i detektyw tylko zaczął zakładać opatrunek.
- A kto z Ruskich ci to zrobił? Specyficzny jakiś? - coś błysnęło w oczach kibola gdy się jeszcze odwrócił, jakby coś przyszło mu na myśl.
- Taa. Bardzo specyficzny. - Detektyw nadal nie miał wprawy w opatrywaniu oka. Tym bardziej, że zamiast świeżego opatrunku teraz męczył się z klejącym się gazikiem i bandażem.
- Nie przyszedłem tu gadać o moich problemach okulistycznych.
- Dzięki za piwo. Powiem chłopakom, ze jest czysty, bo Karat już chciał mu wyjebać węsząc cwelnie - to ostatnie rzucił do Nowakowskiego.
Zostali sami.
- Dobra, masz dziesięć minut i wyjdźmy do zewnętrznej części.

 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline