Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2016, 21:14   #1
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Arrow [D&D] Opowieści z Królestwa Pięciu Miast. Visena - nowi bohaterowie [WL]

Visena
1 Tarsakh, Śródzimie, Roku Orczej Wiosny




Miniony rok w Wilczym Lesie obfitował w wydarzenia. Ataki potworów, profanacja grobów, powódź i zaginięcie karawany, która przywoziła zapasy na zimę. Wielka wyprawa samozwańczych nastoletnich bohaterów, którzy odnaleźli resztki karawany i szczątki jej ochroniarzy. Ponowna ucieczka młodziaków, którzy wrócili w okrojonym składzie, przynosząc do wioski “skradziony medalion ochronny”, o którym nikt wcześniej nie słyszał. Spisek likantropów. Współpraca z goblinami. Zasiedlenie Przeklętej Polany. Nadmorskie wsie huczały od plotek i nikt nie wiedział co jest prawdą, a co wymysłem przedziwnej zbieraniny pod dowództwem tropiciela Yarkissa. Wiedźmy? Olbrzymi? Wilkołacy? Dobre sobie!

Nie sposób było jednak dyskutować z faktami. Drużyna odnalazła złoto i towary na sprzedaż, i to dzięki niej wsie nie głodowały w zimie. Drużyna przyniosła starodawny medalion i przedziwne skarby. Drużyna odnalazła ciała ochroniarzy, które rodziny mogły pochować na wiejskim cmentarzu.

Połowa drużyny Yarkissa spoczęła w bezimiennych grobach w głębi Wilczego Lasu...

Minęła jesień, zima i nastał kolejny rok, zwany potem w Królestwie “Rokiem Orczej Wiosny”. Mieszkańcy, zajęci codzienną walką o przetrwanie, puścili już w niepamięć wydarzenia poprzedniego roku. Co prawda nagła śmierć sołtysa, który zapił się na śmierć nalewką Zeda, wzbudziła lawinę plotek i podejrzeń, lecz wybór Yarkissa na nowego sołtysa szybko przywrócił we wsi porządek. Viseńczycy łowili ryby, polowali, uprawiali rolę i myślami sięgali co najwyżej do przyszłego wieczoru.

Aż jeden wybuch zniszczył wszystko.

No, może nie wszystko. Zaledwie wieżę czarodzieja Arvelusa i kilka okolicznych chat, na które spadły kawałki roztrzaskanego muru czy płonącego drewna. Zginęło kilku mężczyzn, kobiet, dzieci oraz jedna koza. Kilka kur zeszło na zawał; no i nikt nie wiedział co stało się z krową Knuta. Niektórzy mówili, że porwał ją demon, który wyłonił się z ruin wieży i z wizgiem poleciał na północ, niszcząc przy tym część ostrokołu. Wielki, rogaty, płonący demon. Tym większy im dłużej o nim rozprawiano.
Ale nie rozmiar demona był najważniejszy. Wieś straciła czarodzieja. Na cmentarzu przybyło grobów, a w domach chorych i chromych, którzy albo zostali ranni w czasie wybuchu, albo próbując ratować dobytek z zawalonych domów. Brakowało leków, a wielu rodzinom także jedzenia i dachu nad głową.
Wiadomo, wsie zjednoczyły się w kryzysie, solidarnie pomagając poszkodowanym, lecz prawda była taka, że każdy miał własne sprawy i własne życie.

A inni mieszkańcy Wilczego Lasu tylko czekali, by napełnić sobie brzuchy ludźmi z Viseny.


Karczma “
Pod Gnijącą Macką”, leżąca nieopodal bramy prowadzącej na przystań, nie odbiegała standardem od innych przybytków tego typu. Kilkanaście stołów i ław zbitych z bali i niedbale oheblowanych desek, nieco zadymiona, cuchnąca skwaśniałym piwem, niemytymi ciałami i wczorajszą potrawką. Za wystrój wnętrza służyło kilka podartych sieci oraz wypchane cielska ryb i innych morskich stworzeń. Siedzącej przy jednym ze stołów grupie nie przeszkadzało to zbytnio - w końcu nie mieli porównania. No, może Schnapel miał - przecież napodróżował się ze swoim panem rycerzem, że hej! Jednak jego opowieści o bohaterskich przewagach i widzianych cudach wszyscy dzielili na pół. Chłopak był kochany, ale wiadomo - nie teges… Z drugiej strony fakt, że najbardziej światowa osoba z całej siódemki była równocześnie najmniej rozumna był nieco zabawny.

Dla Uruka, który wprost marzył by wyrwać się z Viseny, wcale nie było to zabawne. Irytowało go, że byle wiejski przygłup widział i przeżył więcej niż on. Nie okazywał jednak tego; ze stoickim spokojem popijał piwo i metodycznie lustrował wzrokiem pergamin, na którym Adrik wypisał listę potencjalnych zleceń i zleceniodawców. Nie okazywał też, że zezowate spojrzenie Schnapela nieco go deprymuje; ciągle wydawało mu się, że chłopak podejrzliwie na niego spogląda. Zdziwiłby się wiedząc jak bliski jest prawdy; wojskowe manieryzmy, porządny ekwipunek i surowa twarz Uruka przypominały Schnapelowi jego dawnego pana, toteż istotnie często zerkał na topornika; tyle że z nostalgią.

Jacia i Yola chichotały i szeptały coś, niemal stykając się głowami. Wesołe trzpiotki były równolatkami i choć pochodziły z różnych wsi to podobieństwo charakterów sprawiło, że zawiązała się między nimi nić przyjaźni. Adrik był niemal pewien, że plotkują o Panrilu - w towarzystwie tego przystojnego młodziana dziewczęta po prostu musiały chichotać. Panril zawsze miał powodzenie, a wężowe oczy, które w jakiś dziwny sposób pojawiły się u niego zeszłego roku sprawiły, że stał się podwójnie atrakcyjny. Przynajmniej dla dziewcząt, bo ich rodzice woleliby na zięcia zapewne kogoś bardziej normalnego. Z drugiej strony pracowitość Panrila i jego dobry charakter z pewnością zrekompensowałyby niecodzienną aparycję.

Sam Adrik nie miał żony, choć dawno już przekroczył wiek stosowny do żeniaczki. Mało kobiet z Viseny miało ochotę na przenosiny do Osady, a te w Osadzie, cóż - w znakomitej większości były takie jak Jacia, dumne i niezależne. Druid przyjaźnił się z Ovilem, starszym bratem tropicielki i nawet swojego czasu spoglądał na nią z zainteresowaniem - dopóki Ovil nie uświadomił mu, że Bonia ani myśli siedzieć w domu i rodzić dzieci. Na-kurodomowiła się po śmierci matki i starczy! Nie żeby Adrik akurat tego od żony oczekiwał, ale i tak odpuścił. Nie było sensu psuć dobrych relacji z rodziną Bavdavów, zwłaszcza że dziewczyna nie była świadoma jego matrymonialnych zapędów.

Yolanda zauważyła Fernasa, jednego z synów karczmarza Rurika i pomachała mu wesoło. Bard był nieco szczylowaty, jednak imponował młodzieży tym, że zeszłego roku wyruszył z Yarkissową ekipą na poszukiwanie zaginionej karawany. Co prawda w wyniku złośliwego czaru nadrzecznych skrzatów stracił pamięć, nie stracił przez to jednak nimbu bohatera. Nawet jeśli w sumie nie nabohaterował się zbytnio to przynajmniej próbował zrobić coś dobrego i zostać kimś! Niestety od tego czasu rodzice trzymali go krótko; ot, tak jak teraz - już matka dała mu ścierką przez łeb i zagoniła do roboty.
Yola spochmurniała. Zeszłego roku nie załapała się na bohaterską wyprawę - gdy dzieciarnia zbierała się w zrujnowanym młynie ona akurat była w trakcie obrządku wprowadzającego ją w tajniki wiary i nie opuszczała wiejskiej kapliczki przez kilka dni. A gdy wreszcie wyszła i dowiedziała się co i jak… nie wypadało żałować, skoro przez tej czas zdobyła łaski samej Sune! Podobnie wyprawę przegapiła
Jacia - ta polowała z bratem głęboko w lesie i gdy wróciła było już po ptokach. Zresztą wszyscy mieli wtedy pecha. Panril siedział zamknięty w domu, przerażony faktem nagłego zesmoczenia swojego organizmu. Schnapel żeglował po jeziorze pomagając rodzinie Warsa przy wyciąganiu sieci. Uruk zaś… któż wiedział, czemu pobliźniony młodzieniec nie ruszył na poszukiwanie wozów? Małomówny topornik był dla wszystkich zagadką. Solidny i odważny, był oparciem gdziekolwiek się pojawił, sumiennie wykonując powierzone mu obowiązki. Nie można było z nim jednak pośpiewać przy piwie, ni popodglądać dziewcząt w kąpieli, a poważne, skupione spojrzenie Uruka sprawiało, że nawet Jaci głupie pomysły momentalnie wietrzały z głowy. Mimo to zebrane przy stole osoby dziwnie lubiły zamkniętego w sobie chłopaka; może dlatego, że stanowił solidną przeciwwagę dla rozbrykanej, idealistycznej części drużyny? Tak samo jak Adril zresztą. Zapowiadała się dobra współpraca.

A przynajmniej tak się zdawało; grupa w tym składzie miała okazję pracować dopiero raz. Sołtys Yarkiss szukał chętnych do odnalezienia zaginionego w lesie dzieciaka (była to pierwsza taka wyprawa za jego kadencji) i poprosił starszego brata o zebranie odpowiednich osób. W ogóle wiele się we wsi zmieniło od czasu gdy młody bartnik został sołtysem. Powiększył liczebność viseńskiej straży; ponad to w okresie zimowym każdy zdrowy i pełnoletni mieszkaniec Viseny miał obowiązek uczestniczyć w treningu bojowym pod czujnym okiem Yarkissa i Knuta. Znacznie poprawiło to obronność wsi; było to widać już po kilku tygodniach treningów, gdy pierwsze gobliny podeszły pod palisadę. Ponad to Yarkiss nie był tak zachowawczy jak poprzedni sołtys i potrafił przekonać do swoich pomysłów starszyznę. Ot, choćby dawniej, gdy w lesie przepadał jakiś dzieciak czy myśliwy, to baby płakały dekadzień czy dwa, a potem życie toczyło się dalej. Teraz od razu organizowano akcję poszukiwawczą - zwykle uwieńczoną sukcesem. Na początku ludzie mruczeli, że marnują czas na szukanie trupów, ale koniec końców wszyscy czuli się dzięki temu bezpieczniej. Dążył do zacieśnienia współpracy miedzy Viseną a Osadą wierząc, że przyniesie to wymierne korzyści obu wsiom. Póki co “grupy poszukiwawcze” wystawiała najczęściej Osada, odnosząc niemałe sukcesy i zaskarbiając sobie wdzięczność zarówno ocalonych jak i ich rodzin.
Ponoć młody sołtys marzył też, by rozbudować nadmorskie saliny i wzbogacić Visenę na eksporcie soli wgłąb Królestwa. To była jednak praca na lata; poza tym trzeba by było zawrzeć najpierw rozejm z morskim ludem. Nie udało mu się też namówić Arvelusa do wyszukiwania i nauki magicznie utalentowanych brzdąców. Ewentualne młode talenty kierowano pod opiekę Korenna - przynajmniej te przejawiające wrodzone zdolności, bo na brak ksiąg z zaklęciami Yarkiss nic nie mógł poradzić. Teraz tym bardziej; księgi spłonęły wraz z magiem i jego wieżą.

Adril czuł się nieco dziwnie z tym, że jego młodszy brat jest sołtysem, ale podszedł do sprawy spokojnie i metodycznie, jak zawsze. Uruk i Schnapel byli jego pierwszym, oczywistym wyborem na wypadek napotkania po drodze jakichś potworów. Młodzi byli, lecz bitny i można było na nich polegać. Chciał nająć też Ovila, lecz mężczyzna odmówił. Ich rozmowę usłyszała jednak Jacia i nie szło jej wybić z głowy pomysłu dołączenia do ekipy. Zresztą była równie dobrą tropicielką co brat. A gdzie Jacia tam i Yolanda… Co prawda druid umiał trochę leczyć, ale strzeżonego bogowie strzegą. Wilczy Las do bezpiecznych nie należał, toteż bez dyskusji zgodził się na obecność nieopierzonej kapłanki Sune.
Do drużyny przyłączył się też Panril mamrocząc coś o tym, że chce wypróbować nową kuszę. Okazało się, że wężowooki młodzian chciał wypróbować coś więcej niż kuszę, a jego niekontrolowane wybuchy magii omal nie spaliły lasu. Cóż, lepszy las niż wioska, stwierdziła Yolanda, choć Adril był odmiennego zdania. Zresztą nie było to dla niego pierwszyzną; żona Damiela cierpiała na podobną magiczną “przypadłość”, która nasiliła się po śmierci męża. Druid zaoferował początkującemu zaklinaczowi pomoc w opanowaniu nowych zdolności; co prawda nie mógł nauczyć go magii, ale kontroli nad ciałem i duchem już tak. Spędzone na medytacji w lesie miesiące nie przyniosły może idealnych efektów, lecz częstotliwość niekontrolowanych przebłysków mocy znacznie się zmniejszyła, obaj mężczyźni byli więc zadowoleni. Przy okazji Panril zaprzyjaźnił się z małą żmiją i zdołał wytworzyć z nią przedziwną więź, która nieodmiennie frapowała Adrila. Była zupełnie innego rodzaju niż jego i Tyszka, lecz równie głęboka; do tego magiczna na jakimś nieznanym druidowi poziomie.

Drzwi ‘Gnijącej Macki’ otworzyły się i do sali weszła Tiva wraz ze swoim wielkim, kudłatym psem. Rurik skrzywił się widząc kolejnego pchlarza w gospodzie ale powstrzymał się od komentarza. Pomijając fakt, że czasami korzystał z pomocy Tivi, to wszyscy we wsi wiedzieli, że z druidami lepiej jest utrzymywać dobre stosunki. W końcu każdy pamiętał historię o tym jak Lamariee zamieniła krnąbrnych drwali w drzewa. Może i druidzi z Zewnętrznej Osady nie mieli takiej mocy jak sędziwa elfka, lecz obie wsie żyły głównie z darów lasu i wsparcie druidzkiej braci było tutaj nie do przecenienia.

Tiva przeprosiła za spóźnienie i dosiadła się do stołu. Była starsza od pozostałych dziewcząt; bliżej jej było do Panrilla czy nawet Adrika. Jeśli nie włóczyła się po lesie, zajmowała się dziećmi swych licznych kuzynów, kuzynek i sąsiadów. Spokojna i łagodna miała jednak w sobie coś, co intrygowało - zwłaszcza Jacię, która słyszała opowieści, że w młodości półelfka była niezłym ziółkiem. Ponoć walczyła nawet gdy gobliny napadły na wieś, a ledwie weszła wtedy w dorosłość! Co prawda za takie ‘demoralizujące’ opowieści dorośli ‘nagradzali’ szmatą przez łeb (w najlepszym razie), ale Bonia i tak wiedziała swoje. Dlatego też namówiła “ciocię Tivę” na dołączenie do bohaterskiej drużyny poszukiwaczy przygód. Po prawdzie długo namawiać jej nie musiała; widać było, że druidka ma swoje powody. Ale Jacia i tak po prostu czuła, że wyprawa obudzi w bladolicej półelfce pokrewną duszę!

Teraz trzeba było tylko wybrać odpowiednie zlecenie.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 04-04-2016 o 11:24.
Sayane jest offline