Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2016, 21:44   #5
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Szum wiatru i jękliwe odgłosy trzcin.
Skrzypienie drewnianego koła, raźnie ocierającego ośkę.
Ciche, jakby nieśmiałe kaszlnięcie woźnicy i droczliwe parsknięcie konia, którego lejce ściągnął.

Równobiegle - pejzaż stworzony ze światła i kolorów, przesuwający się kolaż przyrody wśród traktu. Znieruchomiał na ten dzień.

Marcus otrząsnął się z wygodnego odrętwienia, w które wpadał leżąc w poprzek wozu przydzielonego jemu i krasnoludzkiej niewiaście o imieniu Agigreen. Rozglądając się po ciasno upchanym dobrami transportowymi wozie, wypełnionym osobistym dobytkiem w sakwach, skrzynkach, narzuconych gdzie się da sianem dla koni i przykrytym kocami dla wygody podróżujących na wozach, spostrzegł, że jego towarzyszka podróży z którą dosłownie jechał na jednym wózku przestała notować w dzienniku. Czyniła to dotychczas krasnoludzkim uporem, mimo nierówności drogi i trudów podróży wyboistym traktem.

- Rozbijamy obóz! - krzyknął przewodnik karawany, który podróżował obok woźnicy w pierwszym wozie, i natychmiast z wozów wyskoczyli młodzi pomocnicy przygotowując wszystko do noclegu - Za chwilę się ściemni i nie będziemy mogli już dalej podróżować! Jutro w południe powinniśmy w końcu dotrzeć do Northwall!

Przez chwilę oczy Marcusa wodziły za przewodnikiem karawany, gdy docierały doń jego słowa. W zielonych oczach młodego mężczyzny dało się dostrzec pewną pustkę; za nimi nieobecność duchem, jak gdyby niedawno przez te szafirowe soczewki dusza wewnątrz ujrzała w świecie rzeczy, przed jakimi chciałaby się ukryć i nie mieć więcej do czynienia z tym co na zewnątrz. Chwile te były jednak rzadkie i w mgnieniu oka...
Pogoda.
Gwardzista Królewski zwrócił się do Agigreen:

- Opowieść o tym, jak Stwórca wyszył granatowy gobelin Firmamentu srebrnymi supłami gwiazdm zostawię na jutro. To opowieść w sam raz na ostatni dzień podróży. - powiedział, melodyjnym i pięknym głosem. Zapewne lepiej nadawałby się do śpiewu jako tenor aniżeli mowy, ale też pomagał w snuciu uczonych opowieści o cudach świata, o Stwórcy, o odległych krainach i obyczajach czy historii Fereldenu i innych miejsc.

Dziwnym było, by plebejsko urodzony Gwardzista Królewski - jakich było wielu oprócz rycerzy z wewnętrznego kręgu - wiedział tak wiele i tak odnajdywał się w opowiadaniu i uczeniu, sprawiając wrażenie młodego nauczyciela lub może wręcz starszego rówieśnika. Cały czas też był cierpliwy, uprzejmy i zdawał się naprawdę liczyć z każdym, z kim rozmawiał - o wiele bliższy byłby w tym słudze czy wręcz andrastiańskiej kapłance, wysłuchującej z troską utrapień wiernego by pozwolić komuś wylać udrękę z duszy z lamentem i łzami, nim ona sama podpowie i uczyni co tylko będzie w stanie, by pomóc strudzonym.

Takie przynajmniej sprawiał wrażenie.

Podniósł się ciężko z wozu, chybotliwie opierając o burtę nim zszedł i przeciągnął się. Ściągnąwszy śpiwór swój i Agigreen, razu zaczął iść do sporo młodszych od niego pomocników, szykujących ogień, odbierających konie od steranych rycerzy króla i rozwijających prześcieradła ze skór na miękkich, przewożonych pakunkach zabranych z wozów.

Harothaal, jeden z rycerzy, zdejmował niechętnie i znużenie skórzane, jeździeckie rękawice, gdy Marcus akurat obok niego przechodził.
- Czy to niewiasta? - zapytał. Marcus skłonił się tylko przed rycerzem i szedł dalej, gdy ten ciągnął - Czy to elf? Czy też to nowy Gwardzista Królewski idzie hańbić majestat posługą?

Marcus nie wydawał się zrazić na słowa starszego rycerza, chociaż uśmiechnął się krzywo. Minął szlachetnie urodzonego z pakunkiem swoim i towarzyszki podróży. Pierwszego wieczoru nic takiego nie miało miejsca. Drugiego, gdy widział, w której torbie krasnoludzka niewiasta przechowuje polowe posłanie, po prostu zgarnął je zrazu i znalazłszy wygodne dla niej miejsce, rozłożył z wielką starannością, nim swoje po prostu rozwinął gdzieś obok woźniców. Kontynuując dziwaczne zachowanie, podszedł na chwilę i z osobna do każdej z pozostałych kobiet (również elfiej służki, w momencie, gdy jej zdający się być niecierpliwym pan choćby na chwilę skupił uwagę na czymkolwiek innym) i zapytał jedynie:
- Czy mogę Ci jakoś pomóc w szykowaniu postoju, pani?

Za zgodą, bez słowa czynił o co tylko poproszono, odprawiony ze skinieniem głowy po prostu odchodził, uprzejmie zbywając ewentualne pytania o takie dziwne zachowanie.

Harothaal uznawał za haniebne takie zachowanie Gwadzisty. Ale nie w tym leżała drwina. Odnosiła się do czegoś oczywistego od pierwszych dni.

Pierwszy raz ujrzany przed osoby, które dołączyły do karawany, Marcus - w swoim tabardzie z królewskim herbem pod zdobionym napierśnikiem strażników Jego Wysokości - takim samym jak u rycerzy (choć jeno tylko napierśnikiem), szarą tuniką i czarnymi nogawicami i wojskowymi butami był wątły i szczupły i gładki. Tak gładki, że z pierwszego spojrzenia gdy był w hełmie można by przysiąc, że to niewiasta, białogłowa, dziewczyna, aż dziw że taka raczej delikatna dziewoja była w zbroi... aż przyjrzeć się nieco dłużej i wciąż przy wątpliwościach ujrzeć męsko przystrzyżone włosy w kolorze popiołu czy mysiej szatyny (jak by nigdy nie nabrały właściwego koloru) czy usłyszeć głos przez dłuższy czas. Z czasem wątpliwości się rozwiewały.

Nie sposób było rozpoznać jego wiek, najbliżej dało się stwierdzić, że był młodym mężczyzną - nawet jeśli bardziej gładkim i o licu nie mniej pięknym niż niejednej szlachcianki - w wieku, w którym każdy szlachcic i wielu plebejuszy pojęło już z nakazu ojca żonę i chowało pisklęta. Nie był tyle przystojny, to było niewłaściwe słowo, ile dość piękny - co na pewno nie przydawało szacunku ani nie przysparzało mu przyjaciół wśród hardego rycerstwa, a najpewniej również innych pełniących funkcję taką jak on. Jakkolwiek znalazł się w Gwardii Królewskiej, pewnym było, że wyedukowany, uprzejmy, delikatny, niewieści nie przez manierę czy włosy tylko fizjonomię i oblicze był na końcu łańcucha pokarmowego.

Widać było nawet w jego posturze i chodzie, jak bardzo kirys przeznaczony dla tych najbardziej dystyngowanych obrońców Królestwa - broniących go chroniąc osobę króla - ewidentnie ciąży mu i męczy go w długotrwałej podróży. W przeciwieństwie do rycerzy zakutych podobne, i jeszcze wiele mniej ornamentowego rynsztunku, obarczonych stalą, do której jednak przywykli jak do drugiej skóry. Marcus męczył się w raptem stalowej skorupie skrywającej jego pierś, jednak przez mieszankę dumy, obowiązku i wstydu chyba nawet nie pomyślał o zdjęciu go za wyjątkiem godzin snu.

Pomimo tego wszystkiego, jego szczera grzeczność i nienachalny optymizm nie zagasły ani na chwilę, tak więc i teraz, znalazłszy wygodną i bliską jednego z ognisk kępę zgrubiałego mchu na wygodnej warstwie ściółki rozłożył posłanie dla krasnoludki, rzucił swoje własne obok pomocników i poszedł do pozostałych dwóch obecnych w karawanie kobiet, usłużnie zapytać, czy może im jakoś pomóc w szykowaniu obozowiska na ostatnią noc podróży.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline