Holzkopf właśnie zapoznawał się z zaskakującą treścią dostarczonych mu listów, gdy do środka na chwiejnych nogach wpadła dwójka zupełnie ubzdryngolonych strażników. Kapitan wzrok miał utkwiony w niesamowitych rewelacjach, które tam opisano, toteż uchwycił przybyłe postacie jedynie kątem oka i najwyraźniej nie zauważył nawet w jakim są stanie. Skinął im tylko głową, czytając fragmenty raz po raz.
Ale pozostała dwójka tego problemu nie miała. Od razu zmiarkowała, że ich chwiejący się i szczerzący głupio towarzysze, delikatnie mówiąc, nie nadawali się do podjęcia obowiązków. - Niemożliwe... to jakieś szaleństwo... - mruknął do siebie Holzkopf. - Musimy ich szybko schwytać! - rzekł już wyraźnie rozgorączkowany, bo przecież sprawa takiego kalibru mogła zadecydować o całej jego karierze. - Apfel, Leuden! Nie stójcie tam tak! - rzucił do biesiadników, nadal zbyt zaaferowany by przyjrzeć im się bliżej w rozświetlanym jedynie półmrokiem płomieni wnętrzu - Przywleczcie no tu tego gagatka z celi! Musimy go wypytać o jego hanzę! Panie Berthold, nie znacie aby przypadkiem jakichś modlitw, które mogą nas tu wesprzeć? Wszak służycie Pani Sprawiedliwości! |