- Tajest! - mruknął trochę poniewczasie Gunther ignorując nadętą gadkę towarzyszy, którzy ostatnio zaczęli posługiwać się tak wyszukanym językiem, że czasem trudno było ich zrozumieć. Widać chwilę pobyli w mieście to już nabrali zwyczajowego lizusostwa. Pewnikiem wszyscy pękają z dumy nad ich nadgorliwością, a koledzy po fachu wychwalają ich pod niebiosa.
Wykidajło ruszył w kierunku cel po kilku krokach zahaczając o stojący po drodze taboret wywołując głośne szurnięcie, jednak niepomny na hałasy szedł dalej. Pod samymi celami zdał sobie sprawę, że nie zabrał ze sobą klucza.
- Kieska! Pszynieś no klucza... celi nie mogę otworzyć. |