Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2016, 00:11   #4
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Clem skuliła się i wlazła we wnękę pod stołem labu, drżącymi rękoma aktywując omniklucz i wysyłając wiadomość do Victora i rodziców:
Cytat:
“Pomocy!!! Jestem w labie, N7 tu jest, wrzucili granaty. Czego oni chcą?!?!”
Czuła gwałtowne walenie swojego serca. I strach.
W czasie gdy spanikowana dziewczyna pisała wiadomość komandos rozpoczął przeszukiwanie. Najpierw coś powiedział do ich nauczyciela, jednak blondynka nie była w stanie zrozumieć. W jej uszach nadal szumiało. Później ruszył między stoliki.
Clem podciągnęła się nieco by przysunąć powoli fotelik, na którym wcześniej siedziała. Powoli milimetr po milimetrze przyciągała mebel do blatu. Skuliła się pod biurkiem by schować się jak nabardziej. Spanikowany umysł wysyłał sprzeczne sygnały: pomóc Tomowi, uciekać, schować się. Dziewczyna nie wiedziała co zrobić w zupełnienie nieznanej sytuacji.
Nigdy dotąd nie miała do czynienia z akcją komandosów N7, chociaż nasłuchała się o nich od Victora i Elijah. Teraz nagle atakują lab weterynarii na odległej stacji?! To nie miało sensu. O co w tym wszystkim chodzi?! Wiedziała jedno, że bardzo… bardzo chce się stąd wydostać i zwiać jak najdalej. Uchwyciła krzesło za niewielką obręcz, chcąc użyć go jako tarczy. Siedziała skulona, umysł podpowiadał różne rzeczy. Strach przeplatał się z niezrozumieniem sytuacji. W końcu zobaczyła, jak dziewczyna siedząca tuż obok gwałtownie się rusza. Jakby ktoś ją podniósł. W końcu tuż przed oczami Clementiny pojawiły się ciężkie wojskowe buty należące do komandosa. Poruszał się powoli, jakby obserwując. Nogi miał w lekkim rozkroku. Dziewczynie skojarzyło się to z dniem, kiedy Viktor uczył ją strzelać. Wyglądało jakby komandos do kogoś celował. W uszach nadal słychać było pisk… jednak gdzieś zza niego dobiegał niski basowy głos:
- … entine...
Ciało komandosa delikatnie się przechyliło. Na oparciu krzesła pojawiła się dłoń w rękawicy, Najwyraźniej chciał odsunąć krzesło, którym osłaniała się dziewczyna. Dziewczyna bez namysłu kopnęła w krzesło, które uderzyło w nogi komandosa. Na chwilę stracił równowagę, i cofnął się dwa kroki.
Clementina po raz pierwszy była zadowolona ze swojej niewielkiej budowy. Te dwa kroki wystarczyły by wyprysnęła spod biurka i rzuciła się do ucieczki przez bezwładne ciało Toma. Tylko raz odwróciła nieco głowę by sprawdzić co robi N7.
Komandos wznosił pistolet gotowy do strzału, jednak zniknęła za jedną z wysokich szafek osłaniających blat.
Na chwilkę przystanęła i skulona, na ugiętych nogach kontynuowała ucieczkę. Gdzieś w pamięć wpisał się jej widok kolegi z labu, siedzącego bezwładnie pod ścianą. Z uszu sączyła mu się krew. To był taki moment, gdy dziecko nagle dowiaduje się, że nie ma Świętego Mikołaja. Szok, niedowierzanie… N7 to ci, których wielbi się niemalże, każdy mały chłopiec marzy o tym by kiedyś być w ich szeregach. A teraz… teraz to?!
Dziewczyna nagle poczuła, że schylenie się to był błąd. Celujący do niej żołnierz ruszył za nią biegiem i gdy tylko oboje znaleźli się na prostej skoczył i przycisnął ją lewą ręką do ziemi. Uderzenie bolało, choć wrażenie bólu zniknęło gdy poczuła na skroni lufę zimnego pistoletu.
- .. ntin Ai… - Nadal nie rozumiała słów. Spoglądała z przerażeniem na mężczyznę, widząc swoje odbicie w masce jego hełmu. W końcu komandos przysunął się bliżej i niemal do jej ucha powiedział:
- Clementina Aimée? Idziesz z nami.
Nie mineło nawet kilka sekund, żeby zorientowała się w sytuacji, gdy z jego omniklucza rozwinęła się blokada owijająca jej nadgarstki. Mężczyzna bez wysiłku podniósł lekką dziewczynę i wyprowadził ją z pomieszczenia. Na korytarzu okazało się, że czekała na nich jeszcze jedna komandoska.
Rzuciła tylko okiem na dready dziewczyny i rozwinęła swój omiklucz. Clementina poczuła ukłucie w lewym ramieniu. Omniklucz wyświetlił jej twarz i jakaś informację, której nie była w stanie odczytać.
- To ona. A ty się starzejesz. - mówiła całkiem wyraźnie do swojego towarzysza. Widocznie skutki granatu hukowego przechodziły.
- Z jakiegoś powodu jej nie oślepiło - bronił się N7 przed oskarżeniami towarzyszki.
- Pewnie zaćpana, ma tak zwężone źrenice, że ledwo cię widzi. Jak miał ją oślepić?
Później już nie rozmawiali. Prowadzili ją tylko przed sobą.
- Ja nic nie zrobiłam! - Clementina próbowała się wyrwać - O co chodzi? Gdzie są moi rodzice? Dokąd mnie zabieracie? - przyhamowała na piętach próbując jeszcze raz zatrzymać się. - Ja nie biorę narkotyków. Do szkoły by mnie nie wpuszczono. - czuła rosnący w gardle płacz.
- Nie nam oceniać co bierzesz, czy czego nie bierzesz - rzuciła kobieta, podczas gdy mężczyzna mocniej chwycił “omnikajdanki”. Clementina nie zdawała sobie sprawy, że istnieją takie modyfikacje dla omniklucza. Podobnie jak tarcza, którą miał ze sobą żołnierz gdy pierwszy raz go zobaczyła. Kierowali się do sekcji działu wind. W pewnym momencie dziewczyna usłyszała za sobą głos Viktora.
- Wy tam puśćcie ją!
Komandosi odwrócili się, co zaowocowało również odwróceniem ich młodocianej zdobyczy. Wtedy Clementina zobaczyła swojego brata w zbroi z wycelowanym w żołnierzy karabinem.
- Victor! - dziewczyna poczuła jednocześnie ulgę, radość i zaniepokojenie o brata.
Za nim było jeszcze jego dwóch kolegów. Najwyraźniej był na patrolu gdy dostał wiadomość od siostry.
- Mamy rozkazy zabrać ją ze stacji - rzuciła brunetka.
- W dupie mam wasze rozkazy. Natychmiast ją puśćcie. - Uniósł broń do strzału.
- Ja nic nie zrobiłam! - wykrzyknęła raz jeszcze blondynka, wciąż mając nadzieję, że to coś zmieni.
Kątem oka Clementina zauważyła, że brunetka zaczyna się uśmiechać.
- Steve, a mówiłeś, że będzie nudno.
- Wiesz, na stacji nie mają ostrej amunicji.
- Dobiegło spod hełmu mężczyzny trzymającego nastolatkę w żelaznym uścisku.
- Eh, szkoda. Co to za zabawa bez konsekwencji - dłoń brunetki była gotowa, żeby sięgnąć po pistolet.
Widząc gest komandoski, Clem spróbowała wybić brunetkę z jej pozycji. Rzuciła się szarpnięciem całego ciała na nią by dać bratu i jego kolegom szansę. Teraz martwiła się już nie tylko o siebie.
Kolejne zdarzenia biegły błyskawicznie. Dziewczyna mimo szarpnięcia nie wyrwała się z żelaznego uścisku żołnierza nazwanego Stevem. Resztką sił kopnęła kobietę w nogę. To jednak wystarczyło, żeby komandoska się zawahała. Za to po stronie Viktora huknęło. Clem poczuła szarpnięcie w tył. N7 rzucił dziewczynę na podłogę. Gdy odwróciła głowę zauważyła tylko jak jego omniklucz rozkłada się i tworzy tarczę. Najwidoczniej jego rękawica mogła obsługiwać tylko jedną funkcję, bo kajdanki Aimée zniknęły. Czarnowłosa przyklękła i złożyła się do strzału. Wystrzeliła dwa razy. Omnitarcza przyjmowała kolejne strzały z broni ochrony stacji. Nic nie wskazywało, żeby miała ustąpić.
Dziewczyna, leżąc na plecach, jakimś cudem rejestrowała szczegóły pomiędzy krótkimi mrugnięciami.
Po lewej “wredna zołza”, po prawej komandos Steve.
Zołza strzela w Victora z pistoletu.
Steve tarcza na lewej ręce, przesuwa się ku zołzie.
Przy prawej ręce pistolet, na plecach strzelba.
Zołza ma coś na plecach.
Steve ma przy pasie idealnie wypolerowany jajowaty kształt z niebieskim wypustkiem u góry. Obok, na tym samym pasku są jeszcze dwa puste miejsca.
Granaty!
Clem korzystając z faktu, że uwaga komandosów była odwrócona zebrała się i sięgnęła szybko bo srebrne “jajeczko” dyndające u pasa. Szarpnęła granat, jednak to zaowocowało jedynie zwróceniem uwagi Steve’a. Clem wcisnęłą jednak niebieski przycisk, granat zaczął mrugać niebieskim światłem. Komandos na chwilę wyłączył tarczę, żeby zdezaktywować granat. W tym czasie brunetka chwyciła dziewczynę i użyła jej jako żywej tarczy. Drugi z N7 oberwał w ramię ładunkiem obezwładniającym.
- Kurwa - dobiegło spod hełmu, gdy prawa dłoń bezwładnie zawisła upuszczając pistolet.
- Puście ją! - krzyczał brat uprowadzonej. Jednak wstrzymał dalszy ostrzał, gdy zobaczył siostrę w roli żywej tarczy.
Zamaskowany mężczyzna schylił się spokojnie po pistolet, podniósł go lewą dłonią.
Brunetka wyprostowała się podnosząc Clementinę. Przyłożyła jej broń do potylicy, a lewą ręką przytrzymywała ramię.
- Rzućcie broń, albo kawałki jej mózgu spadną gdzieś przy waszych butach. Młoda idzie z nami, albo już nigdzie nie pójdzie.
- Ja nic nie zrobiłam! - młoda zaczęła płakać zupełnie nie wiedząc o co w tym wszystkim chodzi - Nie możecie! - zaszamotała się w uścisku komandoski. - Puszczaj! - próbowała wyrwać się raz jeszcze spoglądając na trójkę młodych żołnierzy stacji.
Dwaj koledzy Viktora ewidentnie nie mieli pojęcia co się dzieje. Zresztą sam Viktor też nie miał pojęcia. Jednak na jego twarzy widać było determinację i strach o młodszą siostrzyczkę.
- Wyjaśnijcie o co chodzi! Nie macie tutaj zwierzchnictwa.
Brunetka spojrzała na kolegę, po czym przyciągnęła płaczącą dziewczynę do siebie.
- Nie chcę was pouczać żołnierzu, ale N7 mają zwierzchnictwo nad większością oficerów Sojuszu. A u ciebie nie ma nawet insygniów oficerskich. Jeżeli natychmiast nie zaprzestaniecie utrudniania czynności służbowych zastosujemy środki przymusu bezpośredniego.
- Widzisz, nikt mi nie wspominał o N7 porywającym dziewczynki ze stacji.
- Fajnie się gada, ale nie mamy czasu - tuż przy głowie Clementiny rozległ się huk wystrzału. Wtedy też dziewczyna zrozumiała, że brunetka do tej pory celowo pudłowała. Teraz strzał owocował rozkwitem czerwonej plam na udzie strażnika stacji. Strzał był idealnie wymierzony. Chłopak padł.
- Zostaw ich! - Clem z furią zaczęła się szarpać by utrudnić zołzie celowanie i oddawanie kolejnych strzałów. Rzucała się całym ciężarem by zmienić środek równowagi komandoski. - Zostaw ich, ty wredna babo! - w ustach Clementyny to brzmiało jak srogie wyzwisko.
Mimo wytrącenia z równowagi komandoska oddała kolejny strzał. Kula zamiast iść nisko w nogę poszybowała wyżej. Trafiając Victora w środek klatki piersiowej.
- Zabiłaś go!!! - wrzasnęła Clementina wyrywając się z całej siły
- Kurwa. - wyrwało się komandosce obserwującej upadającego ochroniarza. Nie myślała już o trzymaniu dziewczyny. Ta z łatwością się wyrwała.
- Kurwa mać - zawtórował komandos w masce.
Clem ruszyła do padającego brata z wrzaskiem:
- Victor! Victor!!! - dopadła ciała brata.
- Jestem siostrzyczko, - chłopak leżał na wznak. Jego oddech był ciężki i płytki jednocześnie. - Najważniejsze, żeby nic ci się nie stało.
- Victor, braciszku
- Clem delikatnie dotykała twarzy brata - Wezwijcie medyków! - wrzasnęła do ochroniarza. - Nie mów nic, spokojnie. Zaraz przyjadą medycy… wszystko będzie dobrze.. - roztrzęsiona dziewczyna wpatrywała się w oczy starszego brata, gładząc go delikatnie po głowie.
- Ja za ciebie nie będę pisał raportu. Przecież się wszystkie komisje zbiorą. - Steve wyrzucał brunetce.
- To nie moja wina, że się szarpała! Było ją trzymać!
Trzeci z ochroniarzy właśnie wybierał kontakt do centrum reagowania. - Medyka na korytarz 6, mamy dwóch rannych ochroniarzy.
- Wiem, mała - Viktor sięgnął dłonią do Clem, chcąc ją pogłaskać po głowie. Siostra przytrzymała jego dłoń i pochyliła się by naprowadzić ją na swą twarz. - Ciiii...
- Medyk będzie za dwanaście minut - rzucił kolega Victora.
- Ja pierdole, przecież młody zejdzie - Steve najwyraźniej nie miał stalowych nerwów.
- Ty, jak masz na imię? - Rzuciła brunetka do Clementine.
- Ja? - Clem nie spojrzała na zołzę - Clementina… - patrzyła na brata.
- Jak pójdziesz po dobroci, to dam mu mediżel.
- Ale dokąd? Ja nic nie zrobiłam… Nie wiem czego ode mnie chcecie…
- Clementina spojrzała tym razem na babę i na Steve’a w hełmie.
- Nie ufaj im! - powiedział leżący brat. W kącikach jego ust zaczęła pojawiać się krew.
- Ale ci się zebrało na złote rady, harcerzyku. Słuchaj Clementina, mamy cię odstawić na inną stację. I tyle. Jak nie pójdziesz po dobroci, to mamy autoryzację do użycia siły. Jeżeli się nie zgodzisz, to zabierzemy Cię siłą, a harcerz umrze czekając na medyka. Nic nie tracisz.
- Natali, miękniesz na starość?
- Steve rzucił brunetce.
- Zamknij się Steve, gdybyś ją trzymał nic by się nie stało.
- Clem, uciekaj!
- powiedział Viktor po czym kaszlnął, a krople krwi spadły na włosy nastolatki.
- Zamknijcie się obydwoje! - wrzasnęła Clem zasmarkana i zaryczana - Ty, dawaj mu ten żel. To Twoja wina, a targujesz się o ludzkie życie? I Twoja też! - wywrzeszczała w zakuty łeb komandosa - N7 miało być bohaterami… - dodała całkiem rozklejona dziewczyna. - Daj mu ten mediżel….proszę.
- Steve, bierz ją na prom - Natali przyklęknęła z drugiej strony Victora. Swoim omnikluczem rozcięła bez najmniejszego problemu pancerz z laminowanych tworzyw sztucznych. Rana znajdowała się na wysokości wolnych żeber. Kilka centymetrów pod sercem. Z omniklucza zaczął lecieć biały płyn w aerozolu. Po kilku sekundach pokrył powierzchnię rany.
- Idźcie już, poczekam na medyka i wyjaśnię mu co i jak.
Clem na odchodne wtuliła się w brata:
- Powiedz wszystkim, że ich kocham - wyszeptała do ucha - I Ciebie też. Znajdź mnie. - cmoknęła brata w policzek, sprawdzając czy jego stan się polepsza.
Na twarzy chłopaka nie było widać poprawy, ale rana na klatce zaczynała się goić. Clem widziała coś takiego pierwszy raz w swoim życiu, bo mediżel był bardzo drogi i nie stosowano go nigdy do leczenia na stacji. Sprowadzano go tylko dla bardzo bogatych. Nie mogła wprost uwierzyć jak szybko tkanki się regenerują pod białą pianką.
- Nie ufaj nikomu, Clem! - wyszeptał dziewczynie.
- Dalej, idziemy - rzucił Steve.
- Tak, ja z nim zostanę. Jest osłabiony, bo jeszcze ktoś musi mu kulkę wyjąć. Ale z tym sobie już poradzą w lokalnym ambulatorium. - Komandoska zakończyła zdanie uśmiechając się do blondynki. - Wszystko będzie dobrze.
Zaryczana dziewczyna ruszyła tyłem przyglądając się leżącemu bratu. Przez myśl przechodziło jej czy by nie spróbować jeszcze ucieczki ale bała się, że Steve powiadomi zołzę. Nie wiedziała do czego ta ostatnia była zdolna.
- Co to za stacja? Powiesz mi? Dam znać rodzicom chociaż. Żeby się nie niepokoili. Steve, tak? Proszę… - zwróciła się do komandosa.
Przed wejściem do windy komandos się zatrzymał.
- Zaraz pogadamy.
Drzwi ogromnej windy otworzyły się. Komandos wziął w lewą dłoń pistolet i do kilkunastu osób wewnątrz powiedział:
- Zapraszam do zmiany windy. Ta zostaje przejęta.
Ludzie jednak nie zareagowali przekonani, że jest to jakaś forma akcji reklamowej. Steve strzelił dwa razy a kule zostawiły dwa wyraźne otwory na drugim końcu kabiny windy. Nagle ludzie ruszyli z piskiem rozbiegając się, byle jak najszybciej opuścić windę.
Przestraszona Clem skuliła się odruchowo unosząc ręce do głowy.
Korzystając z wolnej przestrzeni komandos wszedł do windy z dziewczyną. Miejsca było aż nadto, ponieważ windy były projektowane do transportu około pięćdziesięciu osób.
- Stacja dość znana. Niecałe czternaście dni drogi od Singaporu. Rodziców
powiadomimy, gdy będziecie na miejscu. Będziecie mogli rozmawiać przez komunikator.
- Ale czemu mnie? Co ja zrobiłam
? - dopytywała Steve’a - Mogę im wysłać wiadomość
teraz?

Żołnierz wzruszył ramionami.
- Ja tylko wykonuję rozkazy. Byłaś na liście osób, które zabieramy. I tyle. Nie wiem dlaczego. Nie wiem kto robił listę. Szczerze? Wali mnie to. Kajdanki zablokowały twój
omniklucz. Nie będzie działać jeszcze kilka godzin. Zresztą na promie będziesz musiała go oddać. Ale Natali wyjaśni wszystko temu rannemu chłopakowi. On przekaże informacje twoim rodzicom. To tylko dwa tygodnie.

Drzwi windy otworzyły się ukazując czekających kilka osób. N7 tylko pomachał przecząco glową i wycelował w nich pistoletem. Po chwili drzwi zamknęły się, a winda ruszyła dalej.
- Wali cię… wali cię, że ładujesz się komuś z butami, strzelasz do czyjegoś brata, i wrzucasz granaty do sali zajęć 15-latków? - że Clementina była zdziwiona to za mało powiedzieć. - I to bez słowa wyjaśnienia… - całe jej pojęcie o szlachetności N7 zostało pogrzebane pod grubą warstwą mułu.
- Co zrobić? Taka praca. W administracji poszliśmy zapytać o to gdzie was zastaniemy. No i jedna laska w administracji powiedziała, że jesteś niebezpieczną, uzbrojoną narkomanką. Procedura każe taki obiekt unieszkodliwić przed transportem. Broni nie masz, i tylko dlatego nadal jesteś przytomna.
- Myślałam, ze sprawdza się źródła informacji. Ta laska to taka blondynka?
- spytała domyślnie Clem - To to była mojego brata. Zrobiła go w balona z innym. Nie lubi mnie ani jego, bo z nią zerwał. I N7 wierzy pierwszej lepszej “lasce” na słowo...- nic co mówił Steve nie mieściło się w głowie młodej zoolog. - … to nawet ochrona stacji sprawdza więcej źródeł. -
- To nie jest misja infiltracyjna, żeby weryfikować źródła informacji. Podała twoją lokalizację i to się zgadzało. Reszta dotyczyła tylko procedury twojego przechwycenia.

Sytuacja z otwieraniem drzwi windy i straszeniem potencjalnych pasażerów powtarzała się kilkukrotnie.
- Co do enek, to nie wiem czy ty wiesz, że w wojsku wykonuje się rozkazy. Jakkolwiek oceniasz zaistniałą sytuację, to nie mieliśmy na nią wpływu.
- Na straszenie ludzi też nie masz wpływu? Na wrzucanie granatów do sali z dzieciakami też? Na korzystanie z ostrej amunicji przeciwko ochronie stacji?
- Ochrona stacji dostała pełen wykaz naszych działań. Ci trzej powinni o tym wiedzieć, chyba, że działali samowolnie albo nie byli z ochrony. Karabin typu Lansjer, wygląda tak samo niezależnie czy ładuje się go ogłuszaczami, czy ostrą amunicją. Na atak odpowiedzieliśmy ogniem. Taka procedura. Natali strzelała w nogi, nie żeby zabić, a uniemożliwić pościg. Nie wiem dlaczego ci trzej byli w tym miejscu. Widocznie z jakiegoś powodu postanowili się narazić
- żołnierz zrobił przerwę na powitanie gości z kolejnego piętra, a Clem w głowie przypominała sobie treść wiadomości wysłaną do brata.
- Co do granatów, to dostaliśmy od tej blondynki informacje, że jesteś uzbrojona i prawdopodobnie pod wpływem narkotyków. To dość niebezpieczne połączenie. Mogłaś na przykład zaatakować inne dzieciaki widząc N7. Dlatego dla bezpieczeństwa wrzuciłem dwa granaty ogłuszające. Była duża szansa, że ogłuszymy wszystkich i wtedy potencjalnie niebezpieczna - otworzył wyświetlacz na omnikluczu - Clementina Aimée da się odizolować od zagrożonych dzieci. Rozumiem, że ta administratorka zrobiła ci na złość, ale powiedz szczerze… Zaryzykowałabyś zdrowiem i życiem kilkunastu dzieciaków, żeby weryfikować z kim spała i kto zaszedł za skórę jakiejś niuni z administracji?
Clementina przez chwilę nic nie mówiła trawiąc usłyszane wiadomości. Po chwili odpowiedziała:
- Możesz sobie tłumaczyć jak chcesz i zasłaniać się procedurami. Ale prawda jest taka, że wiedziałeś dokąd idziesz, nasza szkoła nie różni się znowu od innych tak bardzo. Wiem… oglądałam różne programy innych szkół. - dziewczyna zacięła usta - Jakbym była niebezpiecznym elementem to by mnie w szkole nie trzymano. Ciężko uzbrojony komandos N7 ładuje się do sali z uczniami, waląc granatami cywilów i tak i ryzykując zdrowiem Toma i Adriana. Jeden nieprzytomny, reszta ogłuszona, a trzeciemu leciała krew z uszu. Nie wiesz jakie skutki może mieć taki wybuch w zamkniętym pomieszczeniu? - spojrzała na niego jak na idiotę.
- Zabierasz niepełnoletnią
- Clementina wytarła nos ze smarków - bez wiedzy i zgody moich rodziców. Bo gdyby było inaczej nie byłoby tej całej akcji. Rodzice pewnie wsadziliby mnie na prom sami, gdyby wszystko było jak trzeba. - głos jej zadrżał, usta też. Bała się jak cholera - Porywasz ją jest właściwym słowem i dziwisz się, że stawia opór? Skuwasz mnie jak zbrodniarkę, chociaż nie dałeś żadnych dowodów na takie działanie. Strzelacie ostrą amunicją chociaż oboje wiedzieliście i powiedzieliście, że na stacji takiej nie ma. Nie było więc mowy o ryzyku dla was utraty zdrowia czy życia. A na koniec zaszantażowaliście mnie: mediżel czyli uratowanie mojego brata, za pójście z wami. - przerwała. Wpatrując się w hełm komandosa spojrzała w swoje zaryczane, rozczochrane i zasmarkane odbicie - Nie wiem ile masz lat… ale gdyby tak się działo z twoją córką lub siostrą… co byś zrobił? Zasłaniał byś się procedurami? Hełmem, zbroją, straszeniem niewinnych ludzi? Żadni z was bohaterzy… - dodała z wielkim wyrzutem w oczach i rozczarowaniem wypisanym na młodziutkiej buzi - … najzwyklejsi oportuniści - odsunęła się od komandosa - ale ciebie to i tak wali… to tylko rozkaz… nie ważne jaki syf zostawisz za sobą, co nie? - otarła łzy cieknące po twarzy.
Spod hełmu dobiegło westchnięcie.
- Dobra, bo już sobie ułożyłaś w głowie co i jak. Dalsze dyskusje nie mają sensu.
Dłuższą chwilę nie odzywał się, aż w końcu otworzyły się drzwi windy, a za nimi ukazał się wielki znak symbolizujący lądowisko.
- To nasz przystanek. Idziemy - pchnął delikatnie zapłakaną dziewczynę. Ponieważ stacja miała blisko milion mieszkańców to i odległości miedzy różnymi miejscami mogły być całkiem spore. Na poziomie hangarów np. Między kolejnymi dokami podróżowała kolejka magnetyczna mogąca pomieścić około 12 osób. Właśnie kierowali się do przystanku takiej kolejki, o czym Clem doskonale wiedziała. N7 wspomagał się mapą stacji otwieraną na omnikluczu. Nadal w lewej dłoni miał pistolet. Prawa zwisała bezwładnie. W końcu dotarli do przystanku. Kolejka na tym poziomie była tylko jedna. Oczywiste było, że jeżeli gdzieś można zatrzymać N7 z Clem, to właśnie w tym węźle komunikacyjnym. Serce dziewczyny niemal się zatrzymało, gdy z wagonu wyszli jej przyjaciele.
Elijah wyglądał tak męsko w stroju ochrony stacji. Ingrid zauważyła dopiero po chwili. Była z nimi jeszcze trójka podobnie ubranych dzieciaków. Nie mieli ze sobą karabinów, jak jej brat i koledzy. Nie mieli też laminowanych zbroi. Przy ich paskach wisiały tylko elektropałki, służące do tłumienia zamieszek.
- Puszczaj ją! - krzyknął blondyn.
- Dużą masz jeszcze rodzinę? - Komandos rzucił pod nosem Clementinie. - Dziewczyna idzie ze mną po dobroci. Wszystkie kwestie formalne zostały załatwione w administracji. - Powiedział już dużo głośniej N7 w stronę nowo przybyłych.
Dzieciaki z ochrony po kolei zajmowały miejsca na podeście, będącym jedyną drogą do kolejki.
- Nie rób im krzywdy. - dziewczyna poprosiła komandosa. - To moi przyjaciele… już bratu krzywdę zrobiliście. - Pójdę się pożegnać. Dobrze?
- Wejdźmy do kolejki. Mogą jechać z nami, a my nie będziemy tracić czasu - zaproponował.
- Elijah… Ingrid… idę z nim, bo obiecali uratować Victora. On będzie używał broni jeśli będziecie przeszkadzać. - buzię Clementiny wykrzywił strach i obawa o przyjaciół gdy krzyknęła w ich kierunku. - Wywołaj moich rodziców?
Komandos ruszył w stronę Elijaha i jego kolegów i koleżanek. Schował pistolet do kabury przy prawej nodze.
- Chodźmy.
Blondyn podbiegł do zapłakanej dziewczyny:
- Ale… co się dzieje? Dokąd z nim idziesz? Po co?
- Nie wiem co się dzieje… wpadli do labu, wrzucili granaty... ludzie w środku popadali ogłuszeni. Louise powiedziała im, że jestem narkomanką uzbrojoną. Zabierają mnie na jakąś inną stację. Victor chciał powstrzymać ale komandoska postrzeliła go w klatkę piersiową. Umierał. W zamian za mediżel, zgodziłam się z nimi iść…
- tłumaczyła chaotycznie szlochając - ja nic nie zrobiłam, Elijah. Rodzice nie wiedzą nic. Podobno mają dostać wiadomość. Mój omni nie działa bo mnie wcześniej skuł.
- Przecież to szantaż, nie mogą tak!
- chłopak odruchowo sięgnął po swoją pałkę i zacisnął dłoń na rękojeści. - Nigdzie nie pójdziesz!
- Ehhh - spod czarnego hełmu rozniosło się głośne westchnięcie. - Naprawdę nie mamy na to czasu.
- Nigdzie jej nie weźmiesz - Blondyn wyjął pałkę. Natychmiast jego towarzysze zrobili to samo. Komandos stał otoczony przez młodocianych ochroniarzy.
- Nie chcę, żeby się wam stała krzywda. - zaszlochała Clementina patrząc przerażona to na komandosa to na Elijah. Nie odsunęła się jednak od chłopaka, wręcz przeciwnie. Wtuliła w niego ciasno.
- Ja bym jej posłuchał. Ile ty masz w ogóle lat?
- A co? Chcesz wpisać w raporcie, że Cię siedemnastolatek pobił?

Spod hełmu dobiegł głośny śmiech, który nagle ucichł.
Komandos zachwiał się i runął na ziemię. Na twarzy Ingrid wykwitł uśmiech, a pałka w jej dłoni cicho syczała wyładowaniami elektrycznymi. Szybkim ciosem pod kolano komandosa zbiła go z nóg.
Clementina wydała przerażony okrzyk i spojrzała na Ingrid:
- Będą kłopoty - przestraszyła się nie na żarty jednocześnie myśląc, że i tak już te kłopoty ma i odsuwając się gwałtownie od Steve’a. - Spadajmy stąd byle szybko! - szepnęła do Elijah i ruszyła biegiem w kierunku, z którego przyszła z N7. Chciała wykorzystać znane dzieciakom zakamarki i skróty by ukryć się i w końcu skontaktować z rodzicami.
Steve chwycił nogę najbliższego dzieciaka. Clementina widziała go kilka razy w towarzystwie Elijaha, ale nie pamiętała jego imienia. Chłopak padł na ziemię z hukiem. Jednak reszta nawet się nie zastanawiała i ruszyła biegiem w głąb korytarza za blondynką w dredach. Łzy zalewały oczy dziewczyny, gdy biegła w stronę windy. Huk wystrzału przestraszył ją. Obróciła się, żeby zobaczyć, czy któryś z dzieciaków nie oberwał. Jednak poza leżącym daleko za nimi chłopakiem wszyscy byli obok. Widocznie Steve oddał strzał ostrzegawczy. Mogli się zatrzymać. Poddać. Ale mogli też dotrzeć do windy i jechać wprost do rodziców. Dzieliły ich ostatnie metry. Winda właśnie dojeżdżała. Komandos zniknął za załomem korytarza. Najwidoczniej miał problem ze wstaniem.

Drzwi windy otworzyły się. Gdy ukazała się w nich Natali Clementina straciła oddech. Cała ucieczka na nic. Kobieta potrzebowała mniej niż sekundy, żeby chwycić swój pistolet.
- Nie ruszać się!
Clementina wysforowała się przed przyjaciół, starając się ich zasłonić.
- Nie strzelaj… - stwierdziła zrezygnowanym tonem.
- Elijah daj znać moim rodzicom, dobrze?
Natali celowała z broni w każdego z zebranych, aż w końcu ruszyła po Clementinę.
- Idziemy do statku. A wy won, i jak którego zobaczę, to zatłukę.
Gdy przeszła obok najwyższego z chłopaków ten spróbował zrobić to, co wcześniej udało się Ingrid na Steve. Jednak Natali okazała się szybsza. Zablokowała pałkę, kopnęła nastolatka w kroczę, a gdy ten opadł na kolana uderzyła go ręką w której trzymała pistolet.
- Młoda, ależ ty jesteś irytująca z tymi twoimi znajomymi. Jazda do kolejki.
- Daj im spokój!!!
- wrzasnęła Clem ciągnąc dla odmiany komandoskę. Skoro wcześniej odpychanie nie dawało rezultatów, wybrała pociągnięcie.
- Ingrid, zbierz go… dajcie znać moim rodzicom - spojrzała na Elijah prosząco. Co chwilę odwracając się za chłopakiem i przyjaciółką.
Młody żołnierz kiwnął głową na znak zrozumienia, choć nie miał pojęcia co się dzieje i dlaczego komandosi zabierają jego dziewczynę. Czy oni w ogóle się jeszcze spotkają. Milion wątpliwości. Kiwnął jeszcze raz głową i powiedział:
- Dokądkolwiek Cię zabiorą, pamiętaj o mnie. Kocham cię…
Komandoska chwyciła mocniej blondynkę i ruszyła w stronę kolejki. W Elijah wycelowała broń i rzuciła zdenerwowanym głosem:
- Romeo, spierdalaj do windy, bo wam tu zrobię grecką tragedię!
Elijah, Ingrid i pozostała dwójka zaczęli się wycofywać, podczas gdy Clem zapierała się nogami po wyznaniu blondyna. W końcu Komandoska nie wytrzymała, przełączyła omniklucz w tryb bojowy i poraziła dziewczynę impulsem elektrycznym. Jej kompletnie rozluźnione ciało opadło. N7 przerzuciła je przez ramię.
 
corax jest offline