Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2016, 08:08   #4
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Farma na której się zatrzymali zarówno od zewnątrz jak i od środka prezentowała się tak samo tragicznie. Dewastacja nie ominęła kamiennych, poprzecinanych śladami po kulach i nadpalonych ścian, ani tym bardziej okien, po których nie pozostało więcej ponad gołe, ziejące czernią otwory nieuchronnie kojarzące się Erin z ustami zastygłymi w pełnym bezsilnego przerażenia krzyku. Po dachu pozostały raptem nadpalone krokwie, czarne ślady spalenizny znaczyły też całą jednopiętrową konstrukcję w losowych, mogło się wydawać, punktach. Architektoniczne truchło w zaawansowanym stadium rozkładu… lecz z czynną studnią więc dostępem do wody, a także łatwym do obrony terenem wokół, na którym bez większych problemów dało się zamaskować trzy duże samochody w kolorze RAL 6013 nazywanym też błotnistą zielenią, bardzo wojskowym i profesjonalnym nawet dla oka laika.

- Jest zły - usłyszała beznamiętny głos Lilly, wpatrzonej we własne dłonie. Ciemne plamy na skórze, które tak usilnie próbowała zetrzeć, miały rdzawo-bordową barwę starej, zakrzepłej krwi. Identyczne zabrudzenia szpeciły rękawy białej koszuli i kołnierzyk tuż przy guzikach.

- Dziwisz się? Mistrzem dyplomacji ciężko cię nazwać. Jego problem jak ma z tym problem, nie musimy rzygać tęczą i kręcić w kółeczku wzajemnej adoracji. Nie za to nam płacą. - John nie wydawał sie poruszony. Razem z Erin obserwował plecy oddalającego sie szybko ludzkiego doręczyciela. Fakt, nie zachowała się zbyt przyjaźnie, olewając go i ignorując przez cała drogą, ale naprawdę nie miała ochoty wdawać sie w dyskusje, bo i co mogłaby usłyszeć? Kolejne banały, small-talk, jakim wypełniano te niezręczne chwile ciszy miedzy dwojgiem ludzi o kompletnie innych poglądach i zapatrywaniu na życie. Jakaś część dziewczyny chciała ruszyć za nim, przeprosić… może zaproponować coś… tylko co? Wspólne śniadanie, parę minut rozmowy? W karawanie, prócz nich, znajdowało się ponad dwanaście osób o wiele bardziej wygadanych niż zamknięta w sobie, trzymająca się na uboczu kobieta o roli przesyłki. Prawdopodobnie rozmawiał z nią tyko dlatego, że dostał taki rozkaz, sam z siebie trzymałby się z dala.

- Chciał być miły - czarnowłosa zawahała się i zaraz wzruszyła ramionami, wyraźnie nie do końca pewna co o tym myśleć, a skoro ona nie wiedziała, co mogła powiedzieć Erin...

- Chyba… tak - mruknęła pod nosem, wyłączając odtwarzacz i chowając go do kieszeni jeansowej kurtki. Czemu się przejmowała? Nie powinno jej to obchodzić, ot kolejny nieistotny detal bez znaczenia w ogólnym rozrachunku. Z drugiej strony miło byłoby móc porozmawiać czasem z kimś przyjaźnie nastawionym… i stuprocentowo namacalnym, realnym. Żywym.

Podczas gdy ludzie z karawany zajmowali się porannymi porządkami i przygotowaniami do zebrania posterunku terenowego, Royce zaszyła się na tyłach budynku w czymś co kiedyś najprawdopodobniej było ogrodem. Nie chciała plątać się reszcie pod nogami i najzwyczajniej w świecie przeszkadzać podczas pracy w jakiej pomóc im nie była w stanie. Połamane żebra wciąż dawały o sobie znać wbijając kłujące igły bólu w jej bok przy każdym, głębszym oddechu. Starała się więc dokonywać wymiany gazowej płytko i ostrożnie nie chcąc po raz kolejny zagryzać do krwi warg, byle tylko nie syczeć ani nie warczeć. Teraz na niewiele by się im przydała. Głupia skrzynia ze sprzętem stanowiła wyzwanie nie do pokonania. Jednak nie tylko przez to szukała chwili wytchnienia i samotności. Chciała choć na krótki moment móc przestać udawać, że wszystko jest w porządku… odkleić uśmiech przyczepiony do twarzy na stałe, bo gdyby za każdym razem przywoływała go od zera, skóra popękałaby z wysiłku i odpadła od żyjących pod spodem, zesztywniałych mięśni.

Znalazła idealne miejsce na tyłach szopy, pod drzewem przy skalniaku porośniętym trawą i bardziej przypominającym mogiłę niż grządkę dla kwiatów. Od uwijających się swoim tempem żołnierzy dzieliło ją teraz dobre dwieście metrów, przebyte wśród powalonych drzew i pordzewiałych maszyn rolniczych. Nikt pozornie nie zwrócił uwagi na jej oddalenie się. Wrażenie to było jednak równie prawdziwe co złudna wolność będąca aktualnie statusem jednostki identyfikującej się jako Erin Royce. Gdziekolwiek by nie poszła, zawsze śledziła ją para bądź więcej czujnych oczu… bo przecież jest tylko problemem: może sie zgubić, zabłądzi i wpaść do jakiejś dziury. Zasłabnie i zanim ją znajdą wykorkuje z przegrzania lub wyziębienia. Ewentualnie znów natknie się na coś, co wywoła u niej atak histerii, przez co ściągnie sobie na kark całą najbliższą, niekoniecznie przychylnie nastawioną okolicę. Wpadanie w panikę ostatnimi czasy zaliczała wybitnie często, wręcz cyklicznie co parę dni… nieco uwłaczające godności, lecz nieuniknione. Nie umiała nic poradzić na to, że co chwilę pojawiały się aspekty wprawiające ją w osłupienie, czarną rozpacz i apatię, wypełniając usta goryczą. Z każdego kąta i zakamarka, zza każdego załomu i spod każdego kamienia wyzierała wciąż ta sama niepozwalająca o sobie zapomnieć prawda - traciła rozum.

Słońce mozolnie wspinało się po nieboskłonie i grzało dość mocno, przyjemnie. Usadowiła się tak, aby móc oprzeć plecy o skalną stertę, a przed sobą mieć przestrzeń do wyciągnięcia nóg. Z kieszeni ponownie wyjęła obtłuczony, ale ciągle sprawny odtwarzacz mp3 - jedną z niewielu rzeczy pozostałych po dawnym życiu. Wetknęła w uszy czarne guziczki słuchawek, po chwili uruchomiła urządzenie, wyszukując ten jeden utwór jaki chodził jej po głowie. Z racji oszczędności nie używała ustrojstwa zbyt często ze względu na problematyczność wysępienia kolejnych w miarę sprawnych baterii.

Utwór zaczynał się spokojnie od niskich, wibrujących gdzieś w żołądku taktów gitarowej solówki. Po paru taktach dołączyła reszta instrumentów i hipnotyzujący, ochrypły głos człowieka 5 kwietnia 1994 popełnił samobójstwo strzelając sobie w głowę. Piegowata twarz skrzywiła się ironicznie, między wargami wylądował wyłuskany zza pazuchy papieros i zaraz zajął się żarem, odpalony od gazowej zapalniczki.

Odcięta od koszmaru dnia teraźniejszego ścianą dźwięku prawie mogła zapomnieć o owym horrorze i uwierzyć w prozaiczność oraz rutynę mijającego poranka. Zawtórowała cicho wokaliście przy refrenie piosenki o pudełku w kształcie serca, wąskie palce odruchowo zaczęły wybijać rytm na kolanie. Przed sobą miała ścianę zieleni, odrobinę zaniedbaną, ale bez żadnych ruin, wraków… czy kości. Widok tych ostatnich szczególnie bolał dziewczynę. Miała wrażenie, że gdziekolwiek nie przyjdzie jej spojrzeć, tam dojrzy bielejący w słońcu, lub pokryty butwiejącym szmaragdem odprysk szkieletu.
Przymknęła oczy i pozwoliła mózgowi po kolei, sukcesywnie odłączać proces za procesem aż finalnie nie pozostał żaden istotny, prócz tych odpowiedzialnych za podstawowe funkcje życiowe. Siedząc w plamie światła, sączącego się pomiędzy liśćmi wysokiej jabłoni, szumiącej konarami wysoko ponad głową, Royce na parę minut pochłonął spokój samotności… lecz wszystko co dobre kończy się prędzej niz później.

Wpierw poczuła na twarzy cień zasłaniający słońce, chwile później czyjaś ręka szarpnęła delikatnie za jeden z kabli, przez co lewy głośniczek wyskoczył dziewczynie z ucha przywracając ją do “tu i teraz”.
- Nie powinnaś palić - powiedział mrukliwy bass, dobiegający wybitnie z góry. Był bardzo wyraźnie niezadowolony i dziewczyna nie musiała otwierać oczy aby widzieć pod powiekami twarz starucha o zmarszczonych gniewnie brwiach i zaciśniętych ustach. Pod powiekami widziała jego blade, wyłupiaste oczy i skrzywioną, poznaczona masą zmarszczek twarz.


Też znalazł motyw aby się przyczepić, zupełnie jakby nie miał już innych powodów za które mógłby zmyć jej głowę. Sama z miejsca mogłaby podać dziesięć-piętnaście dowodów własnych przewin, a cofnęła się pamięcią tylko o tydzień. Otworzyła jedno oko i zadarłszy głowę do góry próbowała spojrzeć mu w twarz. Sztuczka udała się dopiero, gdy odgięła plecy do tyłu, poszerzając kąt widzenia. Hen wysoko nad sobą ujrzała żywe odzwierciedlenie tego co pamięć zapisała w sieci synaps i neuronów..
- Chodzi o potencjalną szkodliwość zawartych w papierosach substancji smolistych i rakotwórczość? - spytała równie radośnie co górujący nad nią niepodzielnie starzec. Chwyciła papierosa między palce lewej dłoni i wysunęła go spomiędzy warg - Nikotynę o działaniu silnie nieuzależniającym i trującym; tlenek węgla potocznie nazywany czadem; cyjanowodór stosowany podczas II wojny światowej pod nazwą Cyklon B do trucia więźniów w niemieckich obozach zagłady; aceton rozpuszczający tkanki łaczne; chlorek winylu używany przy produkcji plastiku; formaldehyd będący składnikiem reparatów do konserwacji materiałów biologicznych? A może radioaktywny polon… tylko powiedz mi jaki sens ma przejmowanie się toksycznością wymienionych substancji i związków chemicznych, podczas gdy na co dzień wdychamy razem ze skażonym powietrzem połowę tabliczki Mendelejewa? Odrobinę zalatuje hipokryzją… skoro i tak zwykłe oddychanie nas teraz zabija, więc przynajmniej trujmy się z własnego, świadomego wyboru. Poza tym wędzone dłużej leży - parsknęła, przypatrując się z nagłą uwagą kopcącemu rulonikowi - Mumifikacja, prócz terenów stricte pustynnych, jest aktualnie ciężka do osiągnięcia. Wolę się zacząć konserwować za życia samodzielnie, gdyż wątpienie w to, by komukolwiek będzie się ze mną chciało cackać po śmierci jak dajmy na to z Leninem. Jeżeli zasłużę i zarobię na dołek w ziemi będę się już mogła uważać za szczęściarę.

Nim ponownie zdążyła się zaciągnąć, rozmówca bez zbędnego cackania przejął od niej obiekt sporu, zgniótł w palcach i wyrzucił daleko w krzaki.
- Twój ojciec wyłożył masę gambli żebyś dotarła cała i zdrowa do celu, nie utrudniaj mi roboty. - znów burknął ponuro. Zaraz dołączyło do niego sapnięcie i klekot odkładanej na ziemię broni, gdy właściciel głosu usiadł tuż obok niej wciąż odgradzając od słonecznego światła swoją zwalistą sylwetką. - Chcesz się zabić, poczekaj aż dostanę podpis na kwicie.

- Tak, znam negatywne skutki palenia. - przewróciła oczami i wyłączyła odtwarzacz. Po co marnować baterię skoro i tak nie słuchała w tej chwili muzyki, tylko ubranego w skórzana kurtkę oponenta? - Wiem o tym, że bardziej odczuwają je osoby, które zaczęły palić w młodości niż te, które uzależniły się w starszym wieku. Ich wzrost jest spowolniony, mają mniejszy obwód klatki piersiowej, są niższe i lżejsze niż rówieśnicy. Wszelkie rany i skaleczenia goją im się wolniej niż normalnie. Pojawiają się trudności z uprawianiem sportów, zwłaszcza z bieganiem i pływaniem. Są też bardziej narażone na zmiany nowotworowe płuc, przełyku, tchawicy, krtani, krwi, nerek, pęcherza moczowego, trzustki i wątroby. Częściej występują u nich choroby zębów: paradontoza, próchnica, nieprzyjemny oddech, zapalenie dziąseł. Choroby układu krążenia - wieńcowa, nadciśnienie, zaburzenia rytmu serca, tętniak aorty, miażdżyca, oraz astma, gruźlica, grypa… ale te już są oddechowe. Poza tym narażam się na cukrzycę, wrzody żołądka i dwunastnicy, osteoporozę...

- Ale ty pierdolisz, nie dziwię sie, że cię odesłali - Earl westchnął ciężko, kręcąc przy tym głową z czymś na kształt rezygnacji ale i rozbawienia. Udawał jednak poważnego, lecz ruda znała go już na tyle, by wiedzieć kiedy pod pozornie wieczną powagą kryje się coś więcej. - A teraz oddawaj - wyciągnął wymownie dłoń w jej kierunku, kiwając ponaglająco palcem.

- Podobno coś chcesz. Coś pilnego - zignorowała nadstawioną łapę, obracając się w drugą stronę jakby nagle coś wyjątkowo pilnie potrzebującego uwagi przykuło jej wzrok wśród zieleni - Skoro już rozmawiamy będziesz łaskaw wyłuszczyć sprawę?

- Od kogo je wzięłaś? - pytanie zawisło między nimi, a w głosie mężczyzny wyczuła rosnąca z każą kolejną sekundą rozmowy irytację. Czy go do końca pogięło? Przypieprzać się o taki detal, brzmiał zupełnie jak jej ojciec…

- Puściłam się z każdym po kolei. Jeden fajek za jeden numerek. Za psa liczyło się podwójnie. Pracowita noc za mną, wiec streszczaj się. Nie mamy całego dnia, zapasy mi się kończą i przed wieczorem trzeba jeszcze będzie nazbierać kolejna paczkę - odwarknęła, z całych sił próbując zapanować nad drgającymi niekontrolowanie mięśniami twarzy.
- Poza tym nie jesteś… - przekręciła głowę ku szefowi karawany, a raczej miejscu gdzie powinien siedzieć. Ale nie siedział. Obok niej znajdowała się raptem upa kamieni, trochę trawy. I noc poza tym.

Erin zamrugała, na moment zamierając w bezruchu. Bardzo powoli nabrała powietrza nosem i wypuściła ustami, opanowując zbliżający się atak paniki. Znowu to samo… jak na złość John i Lilly gdzieś zniknęli, pewnie zrobili to specjalnie. Lubili ją dręczyć, a bez nich nie potrafiła rozeznać się w sytuacji. Uniosła dłonie i ścisnęła nimi skronie, zaczynając kiwać się na boki. Nikt nie obiecywał że będzie łatwo.
- Nie jesteś prawdziwy - dokończyła ochryple, nie dając rady powiedzieć nic więcej. Głos uwiązł jej w gardle, usta zadrgały. Niby jak miała przeżyć na Pustkowiach nie potrafiąc rozgraniczyć fałszu od prawdy? Zdechnie tu, na litość boską, nie zostanie po niej nic więcej niż kupka obgryzionym przez padlinożerców kości…

- Royce, do kurwy nędzy! Rusz tu dupę! - donośny krzyk rozległ się z okolic walącego się budynku. Dziewczyna uniosła głowę, spychając strach najgłębiej jak tylko mogła, na samo dno serca. Oddech powoli się uspokoił, pozostała jednak na miejscu. Dopiero gdy spomiędzy krzaków wyłoniła się sylwetka podstarzałego, wyraźnie niewyspanego starca o grzywie białych jak mleko włosów, wstała z ziemi. Powoli, pokonując opór ciała zrobiła pierwszy krok, potem kolejny i jeszcze jeden. To działo sie naprawdę, czy mózg ponownie płatał jej figle? Dało się sprawdzić tylko w jeden sposób.
Tlący się za jej plecami, pogięty i rzucony w krzaki papieros zasyczał po raz ostatni i zgasł, kończąc swój krótki żywot.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline