Światło odbiło się od błyskawicznie opadającego ku ziemi punktu w powietrzu. Obiekt okazał się niewielkim mężczyzną, który z iście artystyczną precyzją wykonał kilka karkołomnych piruetów na rozciągniętej wzdłuż budynków lince i wylądował na ziemi, natychmiast przechodząc do pozycji stojącej. Czarnowłosa postać odziana w zielony mundur z uwydatnionym żabotem i wyposażona w nieporęczny, skomplikowany sprzęt owinięty wokół bioder prześlizgnęła się spojrzeniem po gromadzącym się powoli na dziedzińcu tłumie. Jej wzrok nie wyrażał zaciekawienia ani fascynacji - wyłącznie znudzenie.
Nieznajomi wykrzykiwali głupie i bezsensowne przywitania, prześcigając się w ilości słów na sekundę, ale kapitan Levi nieszczególnie interesował się ich rozpaczliwą chęcią zwrócenia na siebie uwagi. Już bardziej porywający wydawał się płaszcz, który dokładnie obejrzał w poszukiwaniu jakichkolwiek nieczystości i ostatecznie otrzepał jeszcze raz z kurzu. Umówione spotkanie wymagało zachowania odpowiedniej etykiety, także ubioru.
- Żałosne - powiedział tylko niskim spokojnym głosem, kiedy wszyscy inni stwierdzili, że nagadali się wystarczająco i podszedł do jednej ze ścian, aby oprzeć się na niej plecami. Resztę dnia spędził właśnie w takiej pozycji, obojętnymi oczami przeskakując z jednej postaci na drugą, zależnie od tego, do której należała akurat mównica.