Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2016, 17:07   #91
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
BERTRAND i LUIS

Zdobycie samochodu nie było problemem. Znajomy, znajomego kolejnego znajomego rodziny de Euge z przyjemnością odstąpił nowoczesny, jeszcze pachnący świeżością automobil. Cadillac model v16 .

Marzenie wielu miłośników motoryzacji. Wygodny I szybki szesnastocylindrowy samochód sprowadzany ze Stanów Zjednoczonych.
I tak dwaj panowie ruszyli w drogę do Nantes. Przed nimi blisko tysiąc kilometrów. Pełne dwa dni podróży. Z odpoczynkiem w Bordeaux. W sumie mogli pojechać pociągiem. Ale samochód pozostawiał niezależność i możliwość swobodnej rozmowy.

Podróż – męcząca i długa, po dość dobrych drogach międzymiastowych – minęła jednak bez najmniejszych problemów. Widoki za oknami i możliwość prowadzenia takiego cacka, jakim jechali w pełni rekompensowały wszelkie niedogodności.

W końcu dotarli do Nantes. Miasta, które podczas Wielkiej Rewolucji zasłynęło z dość drastycznych metod pozbywania się wrogów Ludu.
Nantes, podobnie jak Marsylia, było znaczącym ośrodkiem portowym Francji, jednak o typowo rzecznym charakterze. Stocznie, tawerny i przyklejona do rzeki zabudowa portowa tworzyła dziwną, przemysłowo- historyczną atmosferę.

Kiedy dojechali na miejsce zapadał już zmierzch i większość miasta pogrążona była w dziwnym półmroku. Bez trudu jednak znaleźli miejsce do spania w hotelu, które poleciła im nieoceniona Carrolyn . Zarezerwowane telegraficznie pokoje czekały na nich, podobnie jak kolacja i gorąca kąpiel.

* * *

Następnego dnia spotkali się ze wspólnikiem zamordowanego detektywa – Arturo Vespenem. Aruro okazał się być człowiekiem po trzydziestce, z imponującym, wywiniętym w górę wąsem oraz niesforną mierzwą włosów na głowie. Spojrzenie oczu detektywa było jednak czujne, taksujące, chociaż dość przeszywające i niespokojnie.
Spotkali się w południe, jak nalegał Arturo, w niewielkiej ale ruchliwej winiarni. Średniej wielkości, podpiwniczony lokal z chłodnym winem i wyśmienitymi serami tysiąca chyba smaków i gatunków.

Arturo przywitał ich z dystansem mierząc uważnie spojrzeniem.

- Mówcie! – wręcz zażądał a nie poprosił. – Co z Louisem? Domyślam się, że stało się coś strasznego, ale nie trzymajcie mnie panowie w niepewności.

I wtedy Bertrand to zważył. Eleganckie, gustowne spinki na mankietach koszuli. Takie same, jakie nosił Gonzaga. Z tego, co zdążyli się zorientować, był to symbol rozpoznawczy Bractwa którym zetknęli się w Carcassonne.

Czyżby kultyści czuli się tak pewnie, że zapomnieli o tym drobnym szczególe? A może po prostu nie wiedzieli ile wiedzą spadkobiercy.

Winiarnia wydała im się dziwnie ciasna. Dwudziestka, może i trzydziestka ludzi w różnym wieku wydawała się być przypadkową klientelą. Ale akordeonista przygrywający w kącie wydawał się, jak na gust Bertranda, coś za często na nich zerkać.

Podobnie jak inny typek, ubrany jak typowy przedstawiciel warstwy średniej niższej – w prosty, stonowany strój i z nieodłącznym beretem na głowie.


MARC, SOPHIE

Vernier i Sophie pozostali w Maryslii zajmując się zbieraniem informacji z przeczesanych do cna bibliotek – zarówno tej miejskiej, uniwersyteckiej jak i kilku prywatnych zbiorów. Szukali kolejnych informacji korygując i potwierdzając już te raz zdobyte. Weryfikując, odrzucając kolejne hipotezy badawcze, szukając kolejnych punktów zaczepienia.

Niestety, pracowali tylko we dwójkę, bowiem na spadkobierców spadło jeszcze jedno nieszczęście. Claude Levi-Strauss przeszedł rozległy zawał. Tak po prostu. Nocą. Jego stan był na tyle poważny, że badacz przebywał w szpitalu walcząc o życie. Jak na razie lekarze robili co mogli, lecz stan naukowca był poważny. Wiek i choroba robiły swoje, a ostatnie tygodnie życia w stresie i napięciu nie sprzyjały chorobie serca, na jaką cierpiał.

Charlotte De Voltau spotkała się z nimi tak, jak to miała w zwyczaju, popołudniem w dniu, w którym dwójka ich przyjaciół najpewniej właśnie spotykała się z partnerem zabitego detektywa.

- Znalazłam! – wykrzyknęła radośnie. – Nie uwierzycie co znalazłam?

- Co? – Marc, jak zawsze dał się podpuścić tej charyzmatycznej trzpiotce.

- Nie co, lecz kogo – rozpromieniła się spadkobierczyni w uśmiechu. – Nazywa się Albert Fernierun. I jest członkiem Zakonu, do którego należał mój wuj! A co więcej, mieszka stosunkowo niedaleko od Marsylii. W Gap. To niespełna dwieście kilometrów stąd. W klasztorze. Tak! Jest zakonnikiem. Opatem tamtejszego zboru braci Kapucynów Mniejszych.

Spojrzeli na nią nie za bardzo wiedząc, dlaczego jest taka radosna.

- Pamiętam go, z czasów kiedy miałam kilka lat. To znaczy może nie pamiętam, ale szperając po domu, w zapiskach i zdjęciach wuja trafiłam na jego ślad. Tak naprawdę nazywał się Sergio Antonio Escobar. I był przyjacielem wuja, aż do Wielkiej Wojny. Potem jednak ich ścieżki się rozeszły. Rozumiecie. Escobar poszedł do zakonu takiego religijnego, a wuj porzucił Zakon, ten tajemny, lecz nadal podtrzymywał te… no wiecie. Sprawy w piwnicy. Czy to nie ekscytujące? Mam zamiar udać się do Gap jutro, z samego rana. I liczę na to, że któreś z was, smutasy, będzie mi towarzyszyło. Mam przeczucie, że Escobar alias Albert może coś wiedzieć. Rzucić trochę światła na Bractwo, na Zakon i, co najważniejsze na bestię, której do tej pory strzegli.

W końcu nabrała oddechu.

- To jak, ruszacie ze mną czy macie coś jeszcze do zrobienia tutaj, na miejscu?
 
Armiel jest offline