Craig Lowell ...Manierki też nie było. Wszystko mi zabrali, skurwiele. Łeb boli, żołądek pali, w gardle i ustach pustynia na randce z Missisipi, cholera. Nic tylko zdychać. Do tego przylał do mnie taki jeden dobry samarytanin, co mnie okrył kocem i inne takie. Gdyby był ładną kobietą, to i owszem, opieką bym nie pogardził. Ale w tej sytuacji wolałem liczyć na siebie. Już wcześniej mówiłem,jaki rachunek wystawił mi ten doktorek z Miami za opiekę.
*
Manierki nie było. Ręka Craiga natrafiła na pusty zaczep. Zamknął oczy.
Skup się. Skoro i to zabrali, to pewnie nikt tutaj nie ma wody. A on leży na środku pomieszczenia i zdycha.
Weź się w garść, kilka razy miałeś kaca, to się da przeżyć.
Po chwili pojawił się gość chętny do pomocy. Okrył Craiga kocykiem i ogólnie się zamartwiał. Craig pokręcił głową:
-Dzięki, ale poradzę sobie - zamknął oczy, aż ból zelżał-
gorzej już nie będzie - odczekał chwilę -
musieli mi cholera czegoś dosypać.
Mówiąc to, spokojnym ruchem zsunął koc i powoli wstał. Nie było najgorzej. W głowie ci się nie kręci, to pomieszczenie się buja. Zrobił krok, potem drugi. Po kilku następnych dotarł pod metalową ścianę. Wbrew nadziejom nie była chłodna. Craig osunął się i oparł o nią plecami. Przymknął powieki i wsadził palce do uszu. Przyniosło to częściowo ulgę, przytłumione odgłosy rozpoczynającej się kłótni nie drażniły jego uszu w stopniu uniemożliwiającym myślenie. Trawił i przetwarzał słowa.
Jeden z nich zwie się Krwistym i że jest podobno na tych wodach znany. Na tych wodach! Czyli wszystko jasne, są na statku w ładowni i dlatego buja. Są na oceanie czy w zatoce? Może Bermudy. Potem dołączyli kolejni, w tym jego dobry samarytanin. Każdy z nich udowadniał, kto ma większego. Reszta współwięźniów była cicho. Craig już tylko za to ich polubił. Największy wpływ wywarł ten o ciemniejszej karnacji. Craig starał się zachować kamienną twarz:
-Panowie, to że wszyscy macie cohones już wiemy, ale możecie nie krzyczeć? **
-Krwawy Barbossa też tam był? - spytał z niedowierzaniem jeden z jego słuchaczy.
-Tak,on też, ale jednego nie rozumiem. Skąd wy do licha o nim słyszeliście? Trochę stąd daleko do oceanu. Ja wtedy o tamtym pierwszy raz słyszałem. Poważnie, nie zgrywam nie wiadomo kogo. On jest z tych, co wolą mieć stopę wody pod kilem, ja wolę mieć gładki asfalt pod kołami. Dwa różne światy. On na morzu, ja na lądzie, choć pewne doświadczenie z żeglowaniem mam. Gdyby zajmował się tym co ja, to i owszem, najpewniej byłby mi znany, przynajmniej ze słyszenia. Słyszałeś o Dzikim Billu?
-Jasne, znałeś go?
-No ba, polowałem z nim!