Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-04-2016, 22:28   #10
Cao Cao
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Mężczyzna siedział w samotności, tak wiele myśli krążyło po jego głowie, tyle spraw do załatwienia. Podróż była ciężka, ale On sam, znalazł jeszcze siły, by poznać te miasto. Oczywiście, w przeciwieństwie do swojej służącej. Ostatnio, strasznie go zawodziła. W posiadłości, miała wsparcie innych służących, a tutaj? Ma problem z podstawowymi obowiązkami, spojrzał na nią z góry, cmoknął, powidział
- Już jesteś zmęczona? Phi. Wyobraź sobie, ile JA miałem obowiązków, przez te podróż. I ile jeszcze mnie czeka… - Po tych słowach, po prostu minął próg pokoju. Mieszka w przybytku nie godnym jego osoby, co za kpina!
Zszedł po schodach, do głównej izby. Rozmyślając, gdzie powinien się udać. Usłyszał kilka propozycji, niemniej wszystkie były kuszące. Za wyjątkiem biblioteki. Lubił tylko swoją, mógł tam spać w spokoju, w publicznej - nie będzie to takie łatwe.
- Arena...Tak prosty lud zadowala się przemocą, zobaczymy te ich “rozrywkę” - mruknął do siebie, po czym ruszył przed siebie. Z tego co pamiętał, oglądając plan miasta, po drodze mógł natrafić na mały targ. Przeglądając tutejsze towary, szukał sprzedawce handlującego biżuterią. Wiedział, że przydrożne stragany, to nie najlepsze miejsce, jednak być może miejscowi, byli by w stanie mu pomóc. Zatrzymał jednego z mieszkańców i zapytał;
- Witaj, chłopie! Szukam jakiegoś godnego rzemieślnika, jubilera dokładnie, nie spodziewam się po nim zbyt wiele, nie mniej dam szansę waszym wyborą. Czy możesz nakierować mnie, na właściwą drogę?
Mężczyzna zmierzył sceptycznie swojego rozmówcę wzrokiem.
- Przypuszczam Panie, żeś nie tutejszy sądząc po obcym akcencie? - Mieszczanin ostrożnie przyglądał się reakcji rozmówcy.
Mina czarodzieja wyraźnie się zmieniła.
- Gdybym chciał głupcze rozmawiać o moim pochodzeniu, z całą pewnością nie byłby to pierwszy lepszy błazen, na tej przeklętej ulicy. Próbowałem! Próbowałem, grzecznie poprosić o pomoc, ale w tym cholernym państwie, nawet uliczny pucybut ma problem z odpowiedzeniem na proste pytanie! Idź mi z oczu! - Odwrócił się, szukając kogoś innego do zaczepienia.
Mężczyzna zaskoczony wzruszył tylko ramionami.
- Znajdujecie się Panie w mieście kupieckim, więc pochodzenie nie ma tutaj prawie żadnego znaczenia… - To powiedziawszy odwrócił się i poszedł w swoją stronę.
Tevinterczyk ze zdziwieniem spostrzegł, że nikt z tłumu nie zwraca na niego żadnej uwagi i jesli chciał się czegoś dowiedzieć musiał znaleźć jakiś inny sposób. Ludzie tutaj byli zbyt pochłonięci swoimi zajęciami i interesem, aby wdawać się w dyskusję z urażonym szlachcicem.
- Miasto… phi! Nazywanie tego miastem, jest urazą, dla wszystkich cywilizowanych narodów. - Powiedział raczej ze złości, aniżeli przekonania. Przynajmniej pamiętał, gdzie była arena. Jubilera mógł odwiedzić, po spotkaniu z sołtysem...Lordem tej “mieściny”. Miał raje, co do mieszkańców tego państwa. Nie tracąc czasu, ruszył przed siebie.
Ciężko gdzieś trafić idąć przed siebie, zwłaszcza jeśli poruszamy się po obcym mieście. Ackerley mijał kolejne budynki od czasu do czasu obijając się o mijanych przechodniów, którzy dość głośno wyrażali oburzenie na temat zachowania młodego szlachcica. Jednak w takim mieście jak Northwall nic nie unika uwadze pewnych ludzi i z czasem Tevinterczyk zaczął mieć nieznośne wrażenie, że jest obserwowany. Nie skłoniło go to jednak do przerwania bezsensownej wędrówki, a on sam zapuszczał się w miasto coraz głębiej i głębiej, całkowicie tracąć orientację. W końcu zaszedł tak daleko, że zrozumiał, iż samemu nie wróci do karczmy i poczuł wzbierającą w sobie panikę.
- Przepraszam? Zgubił się pan? - Głos małego chłopca przerwał układanie najgorszych scenariuszy w głowie maga.- Może pomogę?
Dzieciak wyglądał mniej więcej na dziesięć lat i nawet jak na swój wiek był mały i bardzo chudy. Nosił podarte ubranie i był niemal cały brudny, jednak pomimo tego wszystkiego spod rozczochranej czupryny na maga spoglądały ciemne żywe i wesołe oczy.
Młody czarodziej spojrzał na swojego nowego towarzysza, z jednej strony można było dostrzec ulgę z drugiej zaś pewne “obrzydzenie”
- No tak… Kolejny szczurek który wyłonił się z tutejszych kanałów. Dziwię się, że wasza cywilizacja, jeszcze nie upadła. - Spojrzał na chłopaka nie pewnie
- Pewnie nie masz rodziców, krewnych czy kogo kolwiek, prawda? Jesteś małym, samotnym szczurkiem… W moim państwie, zapewne już by był z ciebie jakiś pożytek. Wiesz. Musiał byś pracować, ale miałbyś miejsce do spania i jedzenie. Wy, tutaj tak.. brzydzicie się niewolnictwa, a wyrzucacie dzieci na ulicę.. - klasnął sobie z zadowolenia
- Co nie, szczurku. Masz miejsce, które możesz nazwać domem?
Chłopak nie odrywał wzroku od mężczyzny, nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi.
- Mieszkam z tatą, mamą, siostrą, bratem, babcią… - Zaczął wyliczać - Tutaj za rogiem…. A pan rozumiem, że nie jest stąd i się zgubił, bo już czwarty raz mija pan ten plac....
- Co?! - Wyraźnie zamurowało maga. Przełknął głośno ślinę, jednak nie mógł ustąpić.
- Niech Ci będzie, szczurku. Prowadź do swojego domu. Zaszczycę swoją obecnością, twoją norkę! - Złapał go za ramię
- No, no nie mam całego dnia!
Dzieciak oszołomiony, pokiwał szybko potakująco głową i ruszył przed siebie. Ackerley od razu pożałował pospieszania go, z trudem mijając tłumy ludzi trzymając odpowiednie tempo, tak, aby chłopak nie zniknął mu z pola widzenia. Dość późno zrozumiał, że ‘tutaj za rogiem’ to bardzo ogólne określenie, szczególnie wśród nadaktywnych dzieci. W końcu jednak udało im się dotrzeć do celu - mała drewniana chata, nie prezentowała się być może dumnie, ale na pewno nie wyróżniała się niczym wśród całego sąsiedztwa. Czarodziej zdał sobie sprawę z tego, że już dawno opuścili poprzednią dzielnicę i musieli trafić do miejsca, gdzie mieszkała biedota.
- Jesteśmy! - Powiedział chłopak prężąc dumnie pierś.
- No, no, no...Większe i stabilniejsze, niż się spodziewałem. - Był wyraźnie zaskoczony, nie mniej okazało się, że w ich miastach handlowych, w obrębie murów znajduje się dzielnica biedoty. Co za marnotrawstwo miejsca!
- Mam tutaj stać, przed...emm...budynkiem? No, dalej. Leć mnie zapowiedzieć. Wystarczy, że powiesz - Lord Ackerley. No, no, na co jeszcze czekasz?! - Poprawił płaszcz, po czym złapał laskę oburącz.
Chłopak ruszył od razu do domu, jednak wbrew oczekiwaniom czarodzieja wrócił równie szybko i z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Mama kazała mi się nie wygłupiać i wracać na kolację. Bardzo miło było pana poznać! Dobranoc! - Dzieciak odwrócił się i pobiegł z powrotem do domu.
- Wołaj matkę! Nie uznam tego, za urazę, tak długo...tak...długo, jak starczy mi nerwów. Chłopcze, jesteś pewien… Że chcesz złościć lorda…? Nie… Gorzej! Chcesz złościć maga?! - Czarodziej sam zwątpił w swoje słowa, sięgnął do jednej z sakw, po czym podał chłopakowi monete.
- Pokaż jej, jako dowód. A teraz, rusz się!
Chłopak wrócił zaciekawiony.
- Jest pan magiem, takim prawdziwym? Umie pan sztuczki? Zaprezentuje pan?
- Oczywiście. Zmienimy, twoją mamusie w zwierzaczka, chcesz? - Zapytał z ochydnym uśmiechem.
- Nie jestem pewien czy mama się ucieszy… - Chłopak zamyślił się. - Pokaż mi sztuczkę! Bo inaczej idę do domu i wszystkm opowiem, że jesteś tylko zwykłym oszustem!
Był zirytowany, to mało powiedziane, był wściekły.
- Jak sobie życzysz… Stój spokojnie, zobaczysz - coś wspaniałego, mój mały szczurku. - Mężczyzna skupił się na chłopaku, wyobraził sobie, że patrzy na małego szczura. Jego dłoń zacisneła się na lasce, po czym skierował ją w stronę chłopca. Starał się, nawet nie mrugać. Chciał utrzmyać na nim cały czas spojrzenie, by móc jak najdokładniej go transmutować.
- Nic się nie bój, to tylko chwilowe… - powiedział z uśmiechem.
Po chwili w gwałtownym wybuchu w miejscu, gdzie stał chłopak znajdował się mały szczur, identyczny jak ten chwilę wcześniej wyobrażony sobie przez czarodzieja. Ackerley mógłby przysiądz, że patrzy on na niego ciekawym wzrokiem.
Czarodziej podniósł chłopca… a raczej szczurka.
- Widzisz mój mały, nigdy, ale to nigdy nie śmiej się z magów. Nie martw się. Nie długo… wrócisz do normalnej postaci...To, znaczy - tak, tak! Na pewno wrócisz! Bo, dlaczego miałbyś nie wrócić? Prawda? Emm, no. Chodźmy do domu - Mag, tym razem nie pukał. Po prostu otworzył drzwi. Nie były zamknięte, w końcu chłopak latał w te i z powrotem. Liczył, na zrozumienie mieszkańców. Oraz docenienie jego talentów.
- Lord Ackerley, ambasador Imperium. - powiedział bez przekonania.
W środku w głównym pokoju dostrzegł pulchną kobietę, ubraną w podarte ciuchy, która na jego widok prawie zemdlała i upuściła na podłogę trzymaną miskę.
- NA ŚWIĘTĄ ANDRASTĘ! HANS! DIABEŁ W NASZYM DOMU! - Zaczęła krzyczeć na cały dom i po chwili w bocznych drzwiach pojawił się wysoki i tęgi mężczyzna ogolony na łyso.
- Ja ci dam domy w biały dzień rabować… - Chwycił kij oparty o krzesło obok i powoli zbliżał się do maga.
- Hej! Hej! Łysy durniu! Twój SYN! - krzyknął wybiegając z budynku
- MA PROBLEM! Posłuchaj mnie, pos...pos… - zaczął ziać - ehh… posłuchaj! - miał nadzieje, że ten ekscentryczny obywatel okaże, chociaż trochę zrozumienia.
Mężczyzna zwany Hansem zatrzymał się na moment.
- Synek… Mój synek? COŚ TY ZROBIŁ MOJEMU DZIECKU GNOJU! - Ponownie ruszył w stronę Ackerleya.
- Ty kretynie! - Krzyczał czarodziej biegnąc przed siebie, szata plątała mu się pod nogami, a w dłoniach mocno trzymał szczura i laskę. Same problemy!
- He-hej! M-musimy po-porozmawiać! Mam go..g...go tutaj! - krzyczał przez zęby, nie chciał z nim walczyć. Nie miał z nim najmniejszych szans, dodatkowo - nie chciał skrzywdzić dzieciaka. Nie godzi się ambasadorowi.
- Z-zapłacę! - próbował w te stronę.
- Oj na pewno zapłacisz... - Powiedział do siebie mężczyzna ciągle podążając za magiem - Gadaj gdzie jest mój syn!
- M..mam go w ręce! To ten szczur! - Krzyknął, nie zwalniając, zaledwie podnosząc ręke z gryzoniem.
Mężczyzna przystanął.
- Szczur… SZCZUR? PORÓWNUJESZ MOJEGO SYNKA DO JAKIEGOŚ PIEPRZONEGO GRYZONIA?! Już ja się z tobą policzę… - Znów kroczył w stronę mężczyzny.
- Ty IDIOTO! JA go zmieniłem w szczura! Ja, jestem magiem! Chłopak, chciał zobaczyć sztuczkę i zrobić WAM niespodziankę, Ty niewdzieczny gnoju! - Starał się to obrucić w drugą stronę licząc, że to przemówi mu do rozsądku.
- Taki bezmózg jak ty miałby być magiem? Nie rozśmieszaj mnie. Prędzej powiedziałbym, że moja stara jest czarownicą! - Łysy mężczyzna zamyślił się - I w sumie nie było by w tym kłamstwa… No, ale dobrze. Udowodnij! - Mężczyzna dla zachęty jeszcze raz pokazał gruby kij.
- Dobra, dobra puszczę te zniewagę mimo uszu, później Cię ukarze lord. Dobra, zapomni - Powiedział, wyraźnie zmęczony
- Pójdziemy… RAZEM, do tutejszego… magika i On go odczaruje. Ja zapłacę. Jestem zmęczony… i ten… mogę po prostu, co prawda, nie specjalnie… zepsuć zaklęcie. Zrobi to, ktoś. Kto nie jest zmęczony, bo jakiś łysy plebs go ścigał jak mój brat swoje kurw...kurtyzany - Pamiętał o etykiecie!
- Zgadzasz się? - zapytał pełen nadziei.
Mężczyzna wydawał się zmieszany. Nie do końca rozumiał o co chodzi tevinterczykowi.
- Ale.... Po co mam tam z tobą iść?
- To proste… - złapał głęboki oddech
- Nie znam miasta, a Ty weźmiesz przy okazji, ze sobą syna. Pasuje? Zaprowadź mnie do maga, to wszystko się wyjaśni. - TO był zły dzień, stanowczo zły.
- Ale u nas w okolicy nie ma żadnego maga… Znaczy jest, ale nikt o zdrowych zmysłach nie będzie się tam zapuszczał… - Hans wydawał się coraz bardziej skołowany.
- Chodźmy do tego maga, może nie będzie taki zły. Jak nic to nie da, sam go odczaruje. Do tego czasu, powinienem odpocząć. Swoją drogą, jak się nie uda. Zwrócę utratę w złocie. - dokończył, wyraźnie zadowolony ze swojego pomysłu!
Oczy mężczyzny wyraźnie zabłysły.
- W złocie? Za mną, za mną panie… - Wyraźnie dało się odczuć zmianę nastawienia rozmówcy - To nie tak daleko!
Mag nieco niepewnie ruszył za swoim niedoszłym oprawcą uliczkami miasta. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że słońce już praktycznie zaszło i zaczęło się ściemniać. Wziął kilka oddechów i starał się nie panikować - powrót do swojego pokoju wydawał się dość dużym wyzwaniem.
W końcu jego oczom ukazała się chatka na pozór nie różniąca się od innych, jednak mag zdołał wyczuć jakąś dziwną energię magiczną dochodzącą ze środka.
- To tutaj panie! A więc jak będzie z moim złotem? - Hans wpatrywał się w maga z widoczną nadzieją w oczach.
- Wpierw odczarujmy dzieciaka…- Powiedział, nieco zdezorientowany. Wiedział jednak, że coraz bardziej pochłania go to sytuacja. Ugrzęzł tutaj, a jedyne czego pragnie, to po prostu wrócić do pokoju. Nie mówiąc już nic, podszedł do drzwi, po czym zaczął w nie walić z całej siły.
- Otwierać! Natychmiast! - Jego głos, był niemalże krzykiem o pomoc. - Potrzebna pomoc!
- Ostrożnie panie… Chyba nie chcesz go rozzłościć! - Powiedział Hans z tyłu i w tym momencie w drzwiach pojawił się niski staruszek o jowialnym wyrazie twarzy.
- Rozzłościć kogos? - Powiedział tylko - O Hans! Dawno cię nie widziałem…. Co u małżonki?
- Wszyy-stko w porządku panie Izydorze… - Mężczyzna wydawał się bardzo zestresowany. - Mój towarzysz ma do was nagłą sprawę….
Mężczyzna rozejrzał się. Był zdziwiony obecną sytuacją, nie mniej. Chciał załatwić swoje sprawy i po prostu zniknąć.
- Powiadają żeś magiem. Dobrze, wreszcie ktoś kompetentny w tym mieście głupców. Ubogo, jak na maga - zmierzył domostwo - Nie mniej, nie mnie oceniać. - Młody mag, wystawił dłoń ze szczurkiem by pokazać go staruszkowi.
- Musisz rozproszyć magie. To syn tego gbura. Nie będzie problemem, prawda?
Stary mag spojrzał na szczura.
- A więc to jest nasz mały Andrew? Rzeczywiście, wyczuwam jakąś dziwną energię magiczną… Ale co za mag rzucił to zaklęcie? Nie łatwiej było poprosić jego o pomoc? O wiele łatwiej jest anulować zaklęcie osobie, która je rzuciła niż rozproszyć ją przez osobę trzecią…
Chłopak spocił się
- To...Niemożliwe. Jest, poza zasięgiem, absolutnie nie możemy wziąść tego pod uwagę. Wszystko zależy od Ciebie, jesteś nadzieją dla tego chłopaka. Chyba go tak, nie zostawisz, prawda? - Zapytał spłoszony.
Stary mężczyzna podrapał się po łysiejącej czuprynie.
- Zapraszam do środka… Zobaczymy co da się zrobić… Swoją drogą, ktoś powinien przemówić tamtemu magowi do rozumu. Zaklęcia to nie są zabawki! - Powiedział gniewnie.
Środek chatki okazał się równie mało imponujący jak jego zewnętrzny wygląd - parę szafek wypełnionych dziwnie wyglądającymi kolbami z kolorową zawartością, zakurzone biurko z grubymi książkami na wierzchu i parę zakurzonych mebli.
- Połóż szczura na stole i się odsuń! Dawno nie używałem tego zaklęcia… - Powiedział do Ackerleya.
Ten wypełnił polecenie potulnie. Zrobiłby wszystko, byle by zakończyć te szopkę.
- I..jak? Jaka jest szansa? - spytał niecierpliwie .
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Trudno powiedzieć, wszystko zależy od siły tamtego maga…
Po chwili zaczął szeptać inkantację pod nosem. Tevinterczyk był w stanie wychwycić tylko i wyłącznie pojedyńcze słowa takie jak ‘szpinak’, ‘nosorożec’ i ‘rabarbar’, ale nie był do końca pewien czy to słowa zaklęcia, czy może błędy w tłumaczeniu języka.
Jednak po chwili na stole nastąpił mały wybuch i miejsce szczura zajął mały chłopiec.
- Tatoooooo! Ale fajnie! Możemy to kiedyś jeszcze powtórzyć?
Łysy mężczyzna wydawał się zdezorientowany.
- Zaraz zaraz… Ten szczur to… Naprawdę był mój syn?
- I co szczurku? Hee…? Masz szczęście, że ten miły Mag, Ci pomógł. Nigdy, ale to nigdy nie powinieneś drwić z magów! Zobacz, jak wiele dla Ciebie zrobił. - Teraz miał dylemat. Komu powinien zapłacić.
- Jestem honorowym człowiekiem, co byś chciał w zamian za pomoc? - spytał poważnym tonem. Ale dłoń, nadal niezbyt pewnie przylegała do zdobionej laski.
- Eee tam… To była drobnostka - Machnął ręką - Na szczęście mag, który rzucił zaklęcie był po prostu mizerny i każde utalentowane dziecko mogło by rozproszyć ten czar… Nie ma o czym mówić.
Słysząc o nagrodzie Hans na chwilę oderwał swojego syna, który chwilę wcześniej przytulił się do niego.
- A co będzie ze mną Panie? Pamiętam, że wspominał pan coś wcześniej o jakimś złocie…
Pytanie chłopa nie doszło do głowy młodego maga...W jego głowie odbijały się słowa starca, były niczym demon, który syczał z pustki. Czuł się...dziwnie źle, nikt...Nikt nie może powiedzieć takich słów komuś, kto pochodzi z Tevinter.
- M...mi-mizerny?! Ty przeklęty głupcze! Nie zdajesz sobie sprawy, z jak wielkiego maga drwisz! Gdyby chciał, spętałby te twoją ruderę ogniem, a Ciebie samego odesłał w najdalsze odstępy! Potem, pastwiłby się nad twoim losem, a jego śmiech odbijał by się w pustce przez wieki! Ty...Ty szarlatanie! Oszuście! Wszyscy, wszyscy mnie oszukaliście! MNIE! Lorda! Ja, ja nie muszę was słuchać! Ciebie - wskazał na starca - Ciebie - na dzieciaka. A Ty? Ty jesteś głupi - mówił do łysego.
- Nie godzi się, bym przebywał w tym miejscu, chociażby chwile dłużej! Kiedy, uświadomisz sobie dziadku, jaki błąd zrobiłeś, przyjdziesz z podkulonym ogonem, ale nie… Mag cię odprawi, albowiem brak litości dla głupców i oszustów! Wrrrr! - warknął na koniec. Chciało mu się płakać, nikt nie powinien mu tak mówić. Nikt…
Mężczyzna zdziwiony reakcją tevinterczyka nie do końca był pewien co odpowiedzieć.
- Czy pan zna dobrze tą osobę? - Powiedział niepewnie - To pana przyjaciel?
- Ale panie Izydorze… - Zaczął Andrew, jednak szybko został uciszony przez swojego ojca.
- Nie wtrącaj się gówniarzu jak dorośli rozmawiają!
Starszy mag jednak dalej wpatrywał się w Ackerleya.
- Czy JA znam TE osobę?! Nie… Po prostu, nie kiedy mam ataki nerwicy. Nie ma co się martwić. - Głośno dyszał
- CO to było za zaklęcie, możesz mnie go nauczyć? - Jeżeli jest słaby, być może ten staruszek podzieli się z nim swoją wiedzą.
Staruszek uśmiechnął się.
- To? To było najprostsze zaklęcie rozproszenia… - W jednej chwili jego twarz całkowicie zmieniła wyraz i jego spojrzenie niemal wbijało Ackerleya w podłogę - Uczyć CIEBIE? A posiadasz talent magiczny? Z jakiego kręgu jesteś?
Tevinterczyk wiedział, że stąpa po cienkim lodzie.
- Nie, nie posiadam. Jestem cholernym uczonym z dalekiego kraju! - Był zbulwersowany, nikt go tak nigdy nie potraktował… Spędził w tym mieście, zaledwie kilka godzin. A już miał go dość. Pragnął to wszystko wygarnąć lordowi, podczas jutrzejszego spotkania.
Staruszek patrzył na niego podejrzliwie, wyraźnie nieprzekonany tym co powiedział Ackerley, jednak po chwili jego twarz z powrotem złagodniała.
- Rozumiem… Musisz jedynie pamiętać, że w naszym kraju magowie są traktowani trochę inaczej i gdybyś… Zakładając oczywiście… Posiadał talent magiczny to rzucanie lekkomyślnych zaklęć… Przyjmując oczywiście, żebyś to zrobił… Było by wielce nieostrożne z twojej strony. Oczywiście cały czas tylko i wyłącznie insynuujemy…
Przez chwile, spoglądał na rozmówcę z otwartymi ustami. Coś tam mu wspominano, o zakazach i nakazach. Jednak, kogo one obchodzą?
- Więc… dlaczego, pomogłeś innym, skoro traktują magie tak a nie inaczej? Hmm…? - Nie potrafił zrozumieć jego motywacji, nawet nie przyjął zapłaty.
- Chodź ze mną, dostaniesz pracę. - Wskazał na siebie kciukiem - No, no - pośpiesz się.
Staruszek patrzył na niego zdezorientowany.
- Musisz mi wybaczyć, ale… Lubię swoje życie takie jakim jest. Kiedyś było inaczej i byłem kimś ważnym… - Zamyślił się - Lecz ta osoba dawno już umarła.
Po chwili otrząsnął się jednak zza dumy.
- Ale już późno! Hans! Odprowadź naszego gościa do miejsca gdzie się zatrzymał! Mam nadzieję, że spodoba się panu nasze miasto i wywiezie pan stąd mnóstwo dobrych wspomnień! - Uśmiechnął sie jeszcze raz.
- K...kimś ważnym…? Nie powidział bym… - dodał w swoim zwyczaju. Nie mniej, był już zmęczony. Jedyne...nie, właściwie pragnął dwóch rzeczy. Pierwszą, jest zobaczenie swoich komnat oraz ukaranie swoich sługów. Złapał głęboki oddech.
- Nie sądzę...żeby to był...emm...dobry pomysł. Nie, możesz mnie...no wiesz, po prostu przenieść w miejsce docelowe? Jest już późno, a Ja… nie przepadam za emm...ciemnością? - Nie miał zamiaru iść z tym dziwnym prostaczkiem i jeszcze głupszym synem.
Staruszek roześmiał się rozbawiony.
- Oczywiście… Że nie. No dalej Hans! Chcesz, żeby nasz gość źle o nas pomyślał?
Potężny mężczyzna słysząc to skwapliwie chwycił Tevinterczyka za ramię i pociągnął na zewnątrz.
- Już się robi panie Izydorze! Dobrej nocy i dzię...dziękuję za pomoc z synem! - Widać było, że liczył na szybkie opuszczenie domostwa.
- Proszę się nic nie bać, ja znam to miasto jak własną kieszeń… - Klepnął się pięścią w pierś z dumą - Ale...Wracając do naszej rozmowy… Coś ostatnio wspominał pan o złocie…
I po raz kolejny, został sam. Nigdzie nie było nikogo, kto zechciałby pomóc biednemu czarodziejowi. Jednak, nie miał już sił na dalsze kłótnie i walkę, po prostu musiał znaleźć się w swojej izbie.
- Eh...Chłopak, dostał monete… - Czarodziej, przesypał z mieszka na dłoń, całkiem sporo monet, niektóre spadły na ziemie, nie zwracał jednak na to uwagi. Po czym, przesypał zawartość swojej dłoni, na ręce “opiekuna”
- Po prostu… chodźmy…
Po dłużej tułaczce, wreszcie zobaczył znajomą ulice, przynajmniej na tyle znajoma może być, zaledwie po jednej przechadzce, nie mniej rozpoznawał poszczególne budynki.
Kiedy minął wreszcie, główną izbę, w zajeździe który wynajmowali, nie powiedział nic. Po prostu szedł, a raczej wspinał się do góry. Ciężką dłonią, otworzył drzwi do komnaty, rozejrzał się po środku. Po czym, upadł twarzą na łóżko. Zapominając o zmartwieniach tego świata.
 
Cao Cao jest offline