Na niebie powoli zaczęły pojawiać się czarne chmury a wiatr gwałtownie poruszał drzewami. Zbierało się na ulewę.
Kruk rozdziobywał rozkładające się ciało wilka leżącego na poboczu, oderwał spory kawałek mięsa i połknął je w całości, w pewnym momencie przerwał spożywanie posiłku, usłyszał odgłosy nadjeżdżających powozów, spojrzał w prawo, dziesiątki powozów jechały przez usianą kamieniami ścieżkę jeden za drugim.
-
Więcej ich matka nie miała? - westchnął kruk i spojrzał na ciało wilka, wnętrzności wypływały z jego brzucha a puste, pozbawione życia oczy wpatrywały się wprost na niego, nadal szczerzył kły -
Nie lubię kiedy moje ofiary są bezosobowym pokarmem, to naprawdę zabija całą przyjemność z obcowania z przepysznym mięskiem, a więc, nazwę cię Tommy, Tommy, z przykrością oznajmiam ze muszę lecieć, pozostałe kruki nie będą tak rozmowne jak ja, ale dotrzymają ci towarzystwa. Pa pa. - ponownie spojrzał na zbliżające się powozy i wzbił się w powietrze.
Accelius nie był związany. Czuł jedynie okropny ból głowy w punkcie między oczyma, najprawdopodobniej znajdował się tam siniak.
-
Nie znasz mnie... - odparł mężczyzna -
Ponieważ byłem tylko jednym z wielu twoich klientów. Masz prawo nie pamiętać, lecz ja pamiętam twe ostrza, podobnie jak wielu z nas, tu obecnych. Towar z najwyższej półki. Musisz wiedzieć ze wraz z twą bronią godnie reprezentowałeś nasze bóstwa.
-
Zatrzymajcie wozy - krzyknął ktoś na zewnątrz. Gdy dyliżans się zatrzymał, wszyscy mężczyźni skierowali swój wzrok w stronę drzwi przy których ktoś właśnie majstrował, te po chwili otworzyły się z głośnym zgrzytem, przed nimi stał mężczyzna o długich czarnych włosach spiętych w kuc, trzymał właśnie rękojeść miecza zwisającego z pochwy przypiętej do pasa po lewej stronie.
-
Nawoływanie do buntu. - odparł i spojrzał na długowłosego który właśnie stał przyglądając się Acceliusowi -
Jeśli sądzicie ze jesteśmy głusi, grubo się mylicie.
Mężczyzna wszedł do powozu, pozostali strażnicy którzy znajdowali się po bokach próbowali go powstrzymać, ale ten uspokoił ich gestem uniesionej dłoni.
-
Poradzę sobie. - odparł, przyjrzał się każdemu więźniowi z osobna -
Jeśli któryś z was naprawdę ma tyle odwagi by się nam przeciwstawić, oto macie okazje, drzwi stoją przed wami otworem.
Mężczyzna który przed chwilą prawił kazania o godności i o walce z imieniem boga na ustach, stał i przypatrywał się przybyszowi w milczeniu.
-
Tak myślałem. - rzucił a na jego twarzy pojawił się drwiący uśmieszek. Jeden z mężczyzn, wielkolud o groźnej twarzy który dotychczas nie odezwał się ani słowem, podniósł się i spojrzał prosto w oczy przybysza.
-
Pamiętasz jeszcze? - zapytał olbrzym, czarnowłosy skinął głową twierdząco
-
Franklin, oczywiście ze pamiętam, jesteś największym zwierzęciem jakiego miałem okazje spotkać, zabiłeś moją kuzynkę a potem posiekałeś na drobne kawałeczki dziesięciu wojowników... - odparł mężczyzna, Franklin skinął głową twierdząco.
-
I zabije i ciebie, kiedy przyjdzie na to pora. - odparł i ponownie usiadł na ziemi. Czarnowłosy zaśmiał się cicho i ruszył w kierunku wyjścia.
-
Wiesz Franklin, nie sądzę byśmy mieli okazję się jeszcze spotkać. Szybko cię utemperują, ewentualnie zabiją, co jest bardziej prawdopodobne, jesteś człowiekiem zepsutym do szpiku kości, z takimi można poradzić sobie tylko w jeden sposób. Powodzenia więc życzę. Bawcie się dobrze! - rzucił na pożegnanie po czym spojrzał na Acceliusa -
Wstawaj młody, idziemy. Wybacz ze cię tu wrzuciliśmy, wynika to z niekompetencji naszych ludzi, miałeś znaleźć się w zupełnie innym wozie. Nie chcemy cię zniewalać, wolelibyśmy żeby wszystko odbyło się w pokojowych warunkach, jeśli można. Kiepski początek, ale przyszłość może okazać się dla ciebie jak i dla nas bardziej owocna.
Mężczyzna z blizną parsknął śmiechem
-
I oto nasz wspaniały kowal, człowiek któremu rzekomo jesteśmy kurewsko wdzięczni odchodzi wraz z pierdolonymi poganami, ktoś ma jeszcze coś do dodania? - zapytał