Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-04-2016, 11:02   #94
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Bertrand wyciągnął papierosy, by zyskać na czasie i jednocześnie kopnął lekko Luisa pod stołem w kostkę.
– Pan wybaczy drogi Panie Arturo, ale po ostatnich wydarzeniach nie czuję się swobodnie pod dachem. Jeśli nie ma Pan nic przeciwko, może się przejdziemy? Może nad rzekę? Nikt nie będzie nam przeszkadzał i zachowamy dyskrecję, o co tutaj trudno. Sam pan przyzna. – powiedział z rozbrajającym szczerością.

Arturo uśmiechnął się lekko, niemal szczerze. Podkręcił wąsa - czyżby był to jego odruch nerwowy, a może zwykłe przyzwyczajenie? Nie wiedzieli. W każdym razie robił to co jakiś czas od kiedy się z nim spotkali.
- Rozumiem. Ale… proszę nie mieć mi tego za złe… nie znam panów. Nie wiem, czy faktycznie jesteście tymi, za których się podajecie… Specjalnie wybrałem ten lokal. Ludzie mnie tutaj znają. Tutaj czuję się względnie bezpieczny. Wolałbym dokończyć naszą pogawędkę tutaj, jeżeli panowie nie mają nic przeciwko.
Palec zawinął się wokół wąsiska. Akordeonista zmienił muzykę, na nieco szybszą, bardziej energiczną. Czy to coś znaczyło? Czy może byli przewrażliwieni.

- My również dzielimy podobne obawy, lecz akurat nikogo tutaj nie znamy. Może więc spacer jedną z większych ulic? Przechodnie będą zajęci swoimi sprawami, a ich obecność pozwoli na względne bezpieczeństwo. Jeśli o komfort idzie to raczej bym się go w podobnych sprawach nie spodziewał. Luis wyciągnął z kieszeni cygaro, powąchał je wolno i odpalił, wyraźnie delektując się dymem. - Gdzie moje maniery… Zapali pan? - Zapytał, patrząc w oczy rozmówcy.

- Z przyjemnością - odpowiedział wąsacz biorąc jedno cygaro. - Spacer główną ulicą Nantes brzmi… rozsądnie. Możemy przysiąść gdzieś, na jakiejś ławce w ruchliwym parku, czy gdzieś tam. Popatrzeć na rzekę. Pogawędzić.
Palec znów wywinął wąsa. Przez chwilę jego końcówka była oplatana, skręcana, niemalże masakrowana w wyjątkowo energicznym geście.
Mężczyzna w berecie, który zwrócił uwagę Bertranda, wstał zostawiając kilka monet na szynkwasie, przy którym stał i ruszył w stronę wyjścia z piwniczki.
Gdy wszyscy trzej wyszli z winiarni Bertrand tak pokierował spacerem, by przechodzili koło zaparkowanego niedaleko citroena. Gdy znaleźli się przy samochodzie otworzył drzwi i trzymając w kieszeni rewolwer przystawił lufę do boku Arturo, by ten poczuł twardość stali.
– Proszę wsiadać. Może Pan być spokojny. Nic Panu nie grozi, o ile nie będzie Pan robił głupstw. Nie mamy ochoty rozmawiać w towarzystwie pańskiego goryla.
- Nie radzę. - Luis odchylił marynarkę pokazując rewolwer. - Wszyscy wolimy uniknąć incydentów i wieczorem, możliwie znaleźć się w domu. Czyż nie? Zakończył przyjaźnie.
Mężczyzna zawahał się. Zesztywniał. Na chwilę. Potem ocenił swoją sytuację i wsiadł do samochodu.
Luis zajął miejsce kierowcy i jak tylko Bertrand znalazł się w aucie, ruszył przed siebie.
- Raczy pan wybaczyć niedogodności. Tak to już w tym fachu bywa. Więc skąd znał pan Luisa? Ostatnio mocno oberwał. Prawie jak za starych czasów w lotnictwie. Okazuje się że dawno temu poznaliśmy się w wojsku.
Zagadał, wypuszczając kłąb dymu.
- Pracowaliśmy razem od tysiąc dziewięćset dwudziestego piątego. Poznaliśmy się dość przypadkowo. Przy pewnej sprawie, gdzie dwaj klienci wynajęli nas, można powiedzieć, po przeciwnych stronach barykady. Ale my dwaj dość szybko znaleźliśmy wspólny język. Po tej sprawie zaczęliśmy pracować razem. Ale, z tego co wiem, to Louis nie służył w lotnictwie. Był kawalerzystą. Nawet w naszym biurze wisi jego szabla. Więc… mogę dowiedzieć się, co się z nim stało? Nie mam o nim żadnej wieści od ponad miesiąca. Prawie dwóch, jeśli policzyć dobrze. Panów telefon był dość niespodziewany. Rozbudził nadzieję. Ale… chyba niepotrzebnie, jak sądzę. Rozumiem, że to panowie mieli coś wspólnego z jego zniknięciem. Musze jednak panów uprzedzić, że podjąłem się pewnych kroków zapobiegawczych, na taką ewentualność. Gdyby mi się coś stało, gdybym zniknął podobnie jak Louis, policja otrzyma stosowne informacje i stosowną dokumentację.
– Gdzie Genefis ma biuro w Nantes? – spytał Prunier. – Powiedział Panu po co jedzie do Carcassonne?
- Niedaleko stąd, przy bulwarach - odpowiedział spokojnie. - Szczegółów wyjazdu nie znam. Unikał mnie ostatnimi miesiącami, a nagabywany wspominał tylko o jakiejś “grubej rzeczy”. Z tego jednak, co udało mi się ustalić, szedł wątkiem kilku zaginięć w okolicach. Zlecenie kogoś, kogo nie znam.
– Ma Pan klucze od biura? Jak tam dojechać? –
spytał swobodnie Prunier.
- Mam przy sobie. Proszę skręcić w lewo na najbliższym skrzyżowaniu. I za kolejne dwie przecznice ulicą w dół.
- Już jadę. Potwierdził Luis. - Proszę tylko pamiętać że nie zależy nam na konflikcie, nawet jeśli to my obecnie mamy broń. Proszę nie brać tego osobiście.
- Trudno tego nie brać osobiście, monsieur - mruknął z przekąsem wąsacz. - Trudno też po takim wstępie panom zaufać.
– W naszych czasach zaufanie, to towar deficytowy, ale pozory często mylą. –
odparł tajemniczo Bertrand.
 
Tom Atos jest offline