Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2016, 09:10   #4
TomaszJ
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Ci, którzy pochodzili ze wschodu Calanteru Blacktowera poznawali na kilometr: gęba przystojna, dostojna acz skalana grymasem paskudnym, jakby jej właściciel zjadł coś zgniłego. Do tego maniery wyniosłe, a ubranie i oręż - trzeciorzędne. Tacy właśnie byli Blacktowerowie - zadzierali głowę niczym książęta a biedni byli jak myszy kościelne. Tylko wieża, co z niej herb wzięli była murowana w ich sadybie, reszta była nie dumnym zamkiem, a otoczoną palisadą farmą.

Sir Elvin de Blacktower prezentował się właśnie tak, że mógłby być przykładowym przedstawicielem swojego rodu. Zwykle panował nad miną, sławnego blacktowerowskiego grymasu pozbył się kilka lat temu wytrwale ćwicząc przed lustrem, ale czasem on wracał - zwykle gdy Elvin myślami był gdzie indziej lub był zły. A jak tu nie być złym męcząc się z wozem i błotem jak robotnik? Pracował jednak ze wszystkich sił, chcąc ulżyć w pracy niewiastom, gdyż pomimo rodowej gęby manier po przodkach nie odziedziczył i starał się być rycerski ze wszystkich sił. Jego bracia i ojciec zgodnie twierdzili, że jest miękki i do rycerskiego rzemiosła się nie nadaje. Wyruszył na poszukiwanie przygód by uwolnić się od nich, udowodnić że nie mają racji... i zdobyć sławę która da mu rękę ukochanej Mirry. Wszystkiego po trochu.
Wyciąganie wozu z błota nie pachniało jednak sławą, raczej ziemią, końskimi szczynami i własnym potem. Nie miał jednak innego wyboru, związał się ze swoją kompanią... i nie miał grosza przy duszy. Zaiste po blacktowerowsku.
Całe szczęście godniejsze zadanie w końcu nadeszło.

Rycerz zabrał z wozu tarczę i hełm z piórami i dołączył do Yetara (nie zwał go podobnie jak reszta karawany "Bladziochem", wręcz poprawiał każdego, kto przy nim tak mówił) i zaczekał na niewiasty... ciężko mu było je tak nazwać, bo obie dziewczyny okazały się być kute na cztery nogi i próba ratowania ich czci przed brudnymi łapskami napastników skończyła się tym, że to one ratowały jego. Zresztą, co potrafiły okazać się miało za chwilę, gdy niziołka wzbiła się w powietrze.
- Wygląda na to, że panna Luna chce oszczędzić nam wspinaczki - wesoło powiedział młodzieniec do towarzyszy, podnosząc z ziemi but i piszczałkę gdyż chustka wciąż jeszcze tańcowała w wirach powietrza i opaść nie zamierzała.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline