Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2016, 13:40   #5
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nie znacie dnia ani godziny...
Ta prawda zdecydowanie znajdowała swe miejsce w wojsku, gdzie cieszyła się z nadzwyczajna popularnością (z gatunku tych negatywnych). Z tego też powodu James nawet się nie zdziwił, gdy miast wolnego dnia, przewidzianego harmonogramem, zafundowano mu pobudkę przed trzecią.
Nie był sam - miny podobnych mu nieszczęśników dobitnie świadczyły o tym, że nie w smak im ranne wstawanie. James im się zbytnio nie dziwił, szczególnie Ethanowi, którego (jeśli dobrze wiedział) wyrwano nie tylko z ciepłego łoża, ale i z objęć pewnej panny.
Ale tak był żołnierski los.

Misja była jasno określona - wywieźć wszystkich mieszkańców, używając marchewki... bądź kija - w zależności od tego, jak na propozycję ewakuacji zareagują zainteresowani. A z tym, co każdy wiedział aż za dobrze, różnie bywało. Jedni nie chcieli opuścić swego domu rodzinnego, bo "to był ich dom i tu chcieli umrzeć", inni twierdzili, że ktoś chce ich wywieść na poniewierkę i zatracenie, a jeszcze inni uważali, że tu są bezpieczni i wara od nich.
Czasami tłumaczenia nie pomagały i trzeba było użyć przymusu. Ale żeby strzelać do tych, którzy nie chcieli się ewakuować?
James zdecydowanie nie tak wyobrażał sobie robienie tu porządku. I nie dziwił się swoim ludziom, że nie mają zamiaru wykonać takiego rozkazu.
Strzelanie do tych, co są chorzy, to jedno, zabijanie tych, co chcą się ratować na własną rękę - to już całkiem inna historia. I do tej pory nikt jeszcze nie wpadł na taki chory pomysł.

- Chcę mieć ten rozkaz na piśmie! - zaprotestował ktoś zdecydowanym tonem.

Czterech wojaków trzeba było, by od Teda oderwać sukinsyna, który kazał zabijać cywilów. Cud jakiś, że od ręki nie ustrzelono Ruslanowa, gdy ten rzucił się na Teda, by mu ręcznie wytłumaczyć, że rozkaz to rozkaz i nie ma miejsca na dyskusje. Ale na szczęście obyło się bez rozlewu krwi (jeśli nie liczyć rozciętej wargi i zęba, którego pozbył się Ted). O mniej widocznych obrażeniach Ruslanowa nikt nawet nie myślał.

Czy warto było? To się miało jeszcze okazać. W każdym razie mina pomysłodawcy odstrzeliwania opornych była bezcenna...
Niestety, przez takich sukinsynów, nie zasługujących na miano człowieka, opinia o armii z każdą chwilą się pogarszała.
Może lepiej było załatwić go od ręki i zameldować o wypadku przy pracy?

- Załatwimy to tak, jak zawsze. - Silver przejął dowodzenie. - Dopilnować, żeby nikomu nie stała się krzywda. Kto nie chce iść, doprowadzić na siłę do miejsca zbiórki i do samochodu.
- Pilnować, żeby stamtąd nie uciekli. Nie mamy czasu, by za kimś po raz wtóry biegać - podkreślił.

* * *

Akcja przebiegała w miarę sprawnie.
Dom po domu był przeszukiwany; tych, co nie chcieli lub nie mogli iść, prowadzono, nie zważając na stawiany opór.
Parę osób trzeba było zanieść, komuś bardziej nerwowemu i zbyt głośnemu zatkano na kilka chwil usta, ktoś oberwał w zęby, gdy zaatakował Ethana, no a wojskowi usłyszeli mnóstwo niemiłych słów, wśród których "mordercy" nie należało do najrzadziej wymawianych.
Niestety, i po stronie żołnierzy były straty. Dzielny Ruslanow zginął, gdy poprowadził atak na willę, bronioną przez pewnego staruszka, który (wychodząc z założenia 'mój dom, moją twierdzą' i powołując się na którąś tam poprawkę do Konstytucji) z bronią w ręku stawił opór 'napastnikom'.
Na szczęście staruszkowi zabrakło amunicji i nikt więcej nie ucierpiał.

* * *

- Wszystkie domy przeszukano. Czterdzieści pięć osób, w tym ośmioro dzieci. - Ethan złożył tradycyjny meldunek, w którym zmieniały się zawsze tylko dwie liczby.
- Do samochodu! - James jako ostatni rozejrzał się dokoła sprawdzając, czy któryś z żołnierzy czasem się zawieruszył.
- Drużyna w komplecie! - zameldował Ethan, więc James poszedł w ślady swoich ludzi i wcisnął się do somochodu. - Jedziemy! - powiedział, po czym klepnął kierowcę w ramię. - Gazem.

* * *

Tym razem obyło się bez niespodzianek, o których nieraz krążyły opowieści. Z pewnością wiele z nich było prawdziwych, bowiem niejeden żołnierz nie wrócił z misji ratunkowej.
Przeciążone auto, łamiąc dawne przepisy ruchu drogowego - tak i dotyczące prędkości, jak i ilości osób, jakie powinno podróżować takim gratem - przejechało przez opustoszałe ulice, pędząc jakby mieli śmierć na ogonie. Może to 'Gazem!' było zbędne?
Cudem jakimś dotarli na miejsce cało i zdrowo.
- Duże piwo dla ciebie! - rzucił kierowcy Ted, gdy już się wygramolił z samochodu.
- Szybciej, szybciej! - Jeden z pilnujących śmigłowce ukrócił ewentualne rozmowy. - Niżej głowy! - polecił, całkiem jakby zapomniał, że ci, co właśnie opuścili samochód brali udział w niejednej misji i lotów śmigłowcami zaliczyli więcej, niż mieli palców u rąk i nóg.
- Dalej, dalej! - James ponaglił swoich, po raz kolejny sprawdzając, czy któryś czasem nie zapomniał wysiąść z samochodu. - Spóźnialscy wracają na piechotę!
Wskoczył do śmigłowca jako ostatni i zamknął za sobą drzwi.
Pilot wystartował, nie czekając na polecenie.

Wreszcie można było się odprężyć i zastanowić i nad tym, co się działo podczas misji, i nad tym, co sę będzie działo po powrocie. Trudno było sądzić, by fakt, iż dla dobra sprawy Ruslanow oddał życie, przeszedł bez echa.
Mam nadzieję, że sukinsyn dostanie pośmiertnie order. I że o nim szybko zapomną, pomyślał James.
 
Kerm jest offline