Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-05-2016, 22:12   #4
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Dobre złego początki… Było oczywisty, że tak dobrze rozpoczęta noc, musiała się prędzej czy później spierdolić. Zupełnie jakby Cherry nie mogła mieć tych paru godzin spokoju. Co to do cholery komu szkodziło? No co?! Najwyraźniej szkodziło, i to kurwa, w wybuchowy sposób. Przez jej głowę przemknęła myśl tycząca się Jim’a. O dziwo, nie tyczyła się ona sposobów rozpracowania jego ciała na szczegóły pierwsze i bardzo drobne. Nie pasował jej do tego gówna, które miała teraz w mieszkaniu. Filmiki, które wpierdolił jej na wyświetlacze, były ostrzeżeniami. Musiałaby być idiotką by tego nie dostrzec. Ktoś, kto podkłada bombę, zwykle nie ostrzega o jej istnieniu. No chyba, że usilnie chce, żeby ją znaleziono i nikomu nie stała się krzywda.
Myśl ta jednak była krótka. Nie miała czasu na badanie motywów, które kierowały takimi popierdoleńcami jak Jim, czy ten dupek, który wstawił jej tego syfa do mieszkania. Musiała się tego pozbyć i to najlepiej tak, żeby nie musieć bulić za odbudowę tej cholernej rudery. Zmieniać lokum też nie miała zamiaru. To był jej pieprzony dom i zamierzała spędzić w nim jeszcze kilka całkiem przyjemnych lat. No, może chociaż miesięcy…

Uważnie sprawdziła pakunek z zewnątrz i tyle, ile się dało dostrzec gołym okiem. Nie wyglądało to zbyt różowo. Nie tykało, nie widać było zapalnika. Kurwa, chociaż czas by jej do cholery dali, kimkolwiek byli, lub też był ten, kto za tym stał. Skoro gołe oko nic nie było w stanie zdziałać, trzeba się było posłużyć techniką. Problem w tym, że scan nie wykazał wiele więcej niż nagie ślepie. Jak na jej wiedzę w tej dziedzinie, to miała do czynienia z rozrywką posiadającą granice czasowe.
- Kuuuurwa… - Jęknęła, na co Kastet odpowiedział zgodnym szczeknięciem. Komu aż tak nadepnęła na odcisk? Pierdolić to teraz… Szybko wybrała numer do Petera, jednocześnie zbierając dupę i szykując siebie oraz psa, do wyjścia. Pierdolone życie…
Odebrał prawie natychmiast.
- Mów szybko - powiedział cicho.
- Ktoś zostawił mi wybuchowy prezent w mieszkaniu - odpowiedziała, darowując sobie “cześć kochanie, jak się masz”.
- Jakiego typu? - zapytał z nieco większym zaangażowaniem, choć nadal nie do końca.
- Profesjonalnego - warknęła, próbując jednocześnie znaleźć smycz Kasteta. - Czasowa, ale głowy uciąć nie dam. C4. Ładnie zapakowana, bez kokardki.
Nie wnikała w to co robił dopóki był w stanie walnąć jej jakąś sensowną radą. Byle nie “bierz dupę w troki” bo tej to sobie już sama zdążyła udzielić.
- Aha... Prześlij, to w wolnej chwili zobaczę. Jebła już czy jeszcze nie?
- Czy jakby jebła to bym z tobą gadała? - Sprawianie, że wchodziła w morderczy nastrój nie było zbyt korzystne dla dobra jaj Petera. - Z przyjemnością ci ją kurwa prześle, nawet w tej chwili. Może jak ci oderwie huja to się skupisz na pięć sekund.
Przerwała połączenie. Miała wyjątkową ochotę przypierdolić komuś. Komukolwiek… Jej mieszkanie to był jej azyl. Tu się, kurwa relaksowała, tu spędzała czas z Kastetem i tu okazjonalnie pieprzyła. To była jej prywatna przestrzeń, a teraz jakiś pojeb ośmielił się wleźć z buciorami do tego gniazda i zostawić swoje gówno. W dodatku nasrał na jej ulubioną sofę. I jak tu nie tracić zimnej krwi? No jak?! Pewnie, że ją straciła. Była w tej chwili kurewsko gorąca. Gorętsza nawet niż cizie w “Żołnierzu”.
Musiała jednak ochłonąć nieco. Wdech i pierdolony wydech. Do kogo mogła wykręcić…?
- Myśl kurwa, myśl… - Próbowała namówić buzujący od adrenaliny rozum, by podrzucił jej rozwiązanie tej pojebanej sytuacji. - Idiotka! Ja pier…
Numer został wybrany i zanim dokończyła mięsny dodatek, usłyszała głos Sandersona.
- Siema, masz coś? - zapytał Nick.
- C4, ładna robota, czasowy - wyrecytowała na wydechu. - Adres znasz - dodała na wdechu, o dziwo nie ozdabiając tych informacji w sobie zwyczajowy sposób.
- Skurwysyny... Dobra, wysyłam ci wsparci... - nagle usłyszała przeciągłe trąbienie.
- Kto cię, kurwa, uczył jeździć?! Stevie Wonder?! Centrala, saperzy potrzebni na wczoraj. Przesyłam adres. Przyjęłam, wysyłam saperów - usłyszała Madison.
- Może się gdzieś ustawimy? Gdzie jesteś?
- W drodze do wyjścia - odpowiedziała, ruszając w stronę drzwi. - Rzuć czymś sensownym. Muszę się napić. Porządnie napić - co oznaczało mniej więcej, że klubiki dla laleczek mógł sobie darować. Jeszcze by się porzygała od tego kolorowego świństwa, które tam sprzedawali.
- Jeszcze nie wyszłaś?! - wydarł się. Kastet wybiegł na korytarz ciągnąc ją za sobą, gdy drzwi zamykały się ponownie.
- To może w każdej chwili...


Nagły huk! Z impetem uderzyła o otwierające się drzwi przeciwległego mieszkania. Jeszcze kątem oka dostrzegła jej własne drzwi wyrwane ze ściany i obracające się wściekle. Ledwie ją minęły.
Przekoziołkowała przez sofę i z hukiem runęła na szklany stolik. Zatrzymała się dopiero dwa metry dalej. Czuła jak jej plecy piekły poranione szkłem i ból po zderzeniu z twardą przeszkodą.
- ... on! M... s... n! Sł... s... m... e?! K... wa! - zaskrzeczał głos w telefonie, ale nie słyszała dobrze. W uszach jej dzwoniło i szumiało.
Zajebie - to było pierwsze co jej przyszło do głowy. Gdzie Kastet - to było następne. Kurwa - to zaś trzecie. Dopiero po tym zaczęła się zastanawiać które części jej ciała są jeszcze na chodzie. Wyglądało na to, że wszystko. Ręka, noga, dupa…
- Ja pierdole… - Mruknęła, próbując pozbierać się z podłogi. Nawet kurwa nie pamiętała, kto był właścicielem tego mieszkania. Huj mu jednak w cztery litery. Czy lubi, czy nie…
Żyła jednak, a to się bez wątpienia liczyło. Jakim cudem? Widać szczęście się do niej wyszczerzyło, bo innego wyjaśnienia to jej poobijany rozum nie umiał znaleźć. Wyjebali jej mieszkanie… Nosz kurwa… Jej mieszkanie!
- Kastet - jęknęła bardziej, niż zawołała. Nick’iem się nie przejmowała. Teraz liczyło się tylko to białe bydle, jedyny prawdziwy kumpel jakiego miała. Jeżeli jemu coś się stanie to lepiej żeby odpowiedzialni za te nocne atrakcje zdechli, zanim ona ich dorwie. Jej wyobraźnia była całkiem rozwinięta w kwestii wyrównywania rachunków…
Czekając na pojawienie się psa, zaczęła zbierać swoje zwłoki z podłogi. Wszędobylskie szkło i pierdolone gwiazdozbiory przed oczami, niezbyt pomagały. Gdyby nie to, że o mały włos nie straciła czerepu, to by go sobie dała odciąć za to, że widziała wśród nich Oriona. Może gdyby się mocniej skupiła… Pierdolić skupianie - stwierdziła, balansując na dwóch nogach, w celu utrzymania się w pozycji względnie prostej. Bardzo względnie… Na dobrą sprawę to raczej pochylonej, ale jebać to…
Wyszczerzyła się widząc wchodzącego do mieszkania psa. Aż się jej kurewska łza zakręciła w oku. Pieprzony kundel i jego kochana morda…
Starszy, niemal wyłysiały mężczyzna wybiegł z pokoju obok klapiąc pluszowymi kapciami.


Przez dłuższą chwilę, jaką zajęło Madison zebranie się z podłogi stał zdezorientowany przerzucając głową od jednych zniszczeń do drugich. W końcu jego wzrok spoczął na poszkodowanej.
- Wszy... o w ...orzą...u? - zapytał.
Czy ona kurwa wyglądała jakby wszystko było w porządku?! Jasne że, wypierdówę urządza, jaśnie pierdolony pan nie widzi?! Pieprzone mumiszcza co to zapomniały, że powinni dawno temu zdechnąć…
- Bywało lepiej - odpowiedziała, zbierając myśli. Ciekawe czy w szafie trzymał jakąś dziesięcioletnią pindę. Wyglądał jej na takiego… Ale gdzie ona to była… A… Mieszkanie, bum, rozjebane plecy.
- Taa… Bywało lepiej - powtórzyła, powoli, nawet bardzo powoli kiwając głową. - Nick… Jesteś tam jeszcze?
- Kurw...! Ju... adę! Spier... alaj, ... uju! ... oguta ... ie sły... ysz?! - darł się przez wiejący wiatr.
- M... e wody? - zapytał sąsiad.
Skrzywiła się. Po huja się tak wydzierał? Jechał jednak… Dobrze… Żeby musiała na glinie polegać… Skrzywiła się znowu.
- Wóda… Tak, wóda może być dobra - mruknęła mumii, nie do końca łapiąc czy to o to mu chodziło. No bo chyba nie proponował jej wody…
Sąsiad spojrzał na nią mrugając szybko i odszedł, zaś Kastet chropowatym jęzorem zaczął lizać ją po twarzy. Chwilę później wrócił właściciel z pełną szklanką wody w dłoni.
- Proszę - powiedział. Jego głos był jeszcze nieco przytłumiony, ale usłyszała całe słowo, co było pewnym sukcesem.
Skinęła mu głową, uznając że na werbalne podziękowania mumiak będzie sobie musiał poczekać, aż Cherry przepłucze gardło. Nie sprawdzając zawartości, wlała w nie porządną ilość, czekając na znajome palenie… które jednak nie nadeszło.
- Co do cholery - mruknęła, zastanawiając się przez chwilę, czy nie jebło ją mocniej, niż myślała na początku. Kurwa… On tak na poważnie?! Była pewna, że wyraziła się jasno, jak pierdolony neon. Wóda, chciała wódki. Wodę mógł, kurwa, dać Kastetowi, a nie jej… Mieszkańcy tego zadupionego miasta schodzili ostatnio niżej, niż gówno na podeszwie. Przełknęła jednak kolejny łyk, starając się nie krzywić zbytnio.
- Dzięki - wymruczała, oddając staremu jego szklankę. Powinna przy tym pogratulować sobie powściągliwości, bo najchętniej by mu ją rozpierdoliła na czerepie. Spróbowała wyprostować się bardziej, nie zważając na ból pleców. Dłonią starła ślinę z twarzy, w zamian rozsmarowując na niej krew. Jakby nie spojrzeć, wymiana była całkiem na korzyść.
- Coś ty kurwa dzisiaj żarł? - Zapytała właściciela cuchnącej wydzieliny, który jednak nie wykazywał ochoty na podjęcie dyskusji. - No dobra… To co my tu mamy - rozejrzała się, krzywiąc przy okazji. Jak nic przyjdzie jej zabulić za zniszczenia, które spowodował wybuch. I to nie tylko jej mieszkania, ale i… No właśnie, mieszkanie. Ignorując starucha, ruszyła powoli w stronę otworu po drzwiach. Trzeba było sprawdzić efekty tej imprezy z niezaproszonymi gośćmi w roli głównej.
Gdy tylko weszła do środka została zaatakowana obrazem Maski patrzącej na nią z popękanego lustra łazienkowego.
- Ssssssomebody ssstop me! - zawołał jakby bardziej głucho i zniknął. Drugi z kuchni zawołał jeszcze:
- Sssssmokin'!
Potem poszedł w ślady łazienkowego gościa.
Zniszczenia obejmowały w gruncie rzeczy jeden pokój - ten, w którym nastąpiła eksplozja. Był to bardzo precyzyjnie wymierzony ładunek, ponieważ ściany były nietknięte. Wszystko w nim było do wymiany. Szyby wypadły z okien, projektor był w czterech większych kawałkach i kilkunastu mniejszych, sofa została rozłożona na czynniki pierwsze raczej niemożliwe do złożenia w całość. Uszkodzenia w innych pomieszczeniach obejmowały tylko potłuczoną zastawę, pozrzucane lżejsze rzeczy. Nieco cięższe były jedynie poprzestawiane.
No cóż, mogło być gorzej. Trochę wyda, to było pewne, ale przynajmniej nie musiała odbudowywać ścian. Może lepiej by było zebrać dupę i przenieść się do innej części miasta? To jednak oznaczałoby ucieczkę. Na samą myśl o takim wyjściu z sytuacji, zgrzytnęła zębami. Huj z tym, że było to jak najbardziej logiczne wyjście. To był jej dom i nie było mowy o tym, by ktokolwiek ją stąd wykurzył. Musieliby się ciut bardziej postarać. Oni, one, one… Powoli docierało do niej, że nawet nie wiedziała, na kim ma się skupić, żeby dokonać zemsty. Wiedziała jednak gdzie zacząć… Musiała dorwać Jim’a. Nawet jeżeli to nie on za tym stał, to z pewnością wiedział kto. Zanim jednak…
Lodówka stała nietknięta… No, prawie nietknięta. Uchwyt poszedł sobie na spacer. Huj mu w dupę. Otwierając bramy nieba, w wersji zimnej, wyszczerzyła się witając świętą whiskey.
- Napijesz się stary? - Zapytała Kastet’a, który wykazał wyjątkowy rozsądek i potrząsnął łbem. - Mądra decyzja - pochwaliła, wyciągając butelkę i odkręcając nakrętkę, po to by w następnej chwili wtłoczyć do gardła żywy ogień w wersji gold. Łyk, drugi, trzeci… Po czwartym odsunęła szyjkę z głośnym westchnięciem. Tego jej było teraz trzeba. Z butelką w łapie i nieodstępującym jej na krok psem, przeszła do łazienki. Skoro i tak czekała na Nick’a, równie dobrze mogła spróbować zrobić coś z plecami żeby nie wyglądać jak szklany jeżyk. Skojarzenie wydało się jej zabawne, więc ryknęła śmiechem. No jakoś trzeba się było rozładować, nie..?
Nim jednak do niej doszła przed okno wleciał dron migający czerwienią i błękitem.
- Proszę opuścić miejsce zbrodni. Przebywa pani na terenie strzeżonym przez Departament Policji Detroit. Niezastosowanie się do polecenia zaskutkuje mandatem i skierowaniem sprawy do sądu. Proszę opuścić... - zaczął ponownie.
- Pierdol się - przywitała goście w nader życzliwy sposób. Następnie zaczęła go kompletnie ignorować. Dopiero co przeżyła wybuch, była ranna, w szoku, bla bla bla… Już widziała jak staje w tym cholernym sądzie. Drony policyjne… Pieprzone zabawki, z których rzadko kiedy jest jakiś pożytek. Dolała kolejną porcję trunku do tej, która już przestawała działać. A może działała nadal, a ona zwyczajnie potrzebowała wymówki by pociągnąć kolejny łyk? Jakby jej kurwa wymówki były potrzebne… Wystarczyło rzucić okiem na stan jej salonu, pleców i całej reszty.
- Nick, do cholery… - Warknęła, korzystając z tego, że połączenie wciąż było aktywne. - Rusz dupę i zgarnij ze mnie ten złom albo będziecie sobie musieli nową zabawkę sprawić, bo kurwa nie ręczę za siebie…
W oddali odezwała się syrena, ale nie była policyjna. Zbliżała się piąta minuta od wybuchu, więc nie mogła to być policja, no chyba, że saperzy wezwani wcześniej. Nie było to też pogotowie.


Pojazd wyglądający bardziej jak opancerzony pojazd bojowy niż wyspecjalizowany sprzęt gaśniczy pędził ku jej mieszkaniu.


Maleńki dron chroniony żaroodporną powłoką wleciał przez okno. Obrócił się we wszystkie strony i wyleciał mijając się z gościem.


Przez drugie okno wleciał identyczny strażak. Pierwszy od razu rozejrzał się uważnie i natychmiast ruszył do kuchni. Drugi spojrzał na Madison.
- Muszę sprawdzić czy wszystko w porządku - odezwał się zdecydowany, kobiecy głos. Jedną ręką machinalnie chwyciła poszkodowaną za nadgarstek.
- Proszę śledzić palec - przesunęła palcem wskazującym w lewo, prawo, górę i dół. W tym czasie ten pierwszy kontynuował obchód.
Nosz kurwa… Madison przez chwilę zastanawiała się nad tym, czy jej pięść pasuje do hełmu tej idiotki, która właśnie trzymała jej nadgarstek. Czy nie uczyli ich w tych szkołach, że się pijącemu nie wstrzymuje butelki? Po owym namyśle doszła do wniosku, że chyba ma już dość kłopotów jak na jedną noc. Zamiast więc przejść do rękoczynów, posłusznie wykonała polecenie, licząc na to, że się laska szybko odpierdoli, co by Cherry mogła w spokoju dokończyć butelkę. Potrzebowała dobrej zaprawy, zanim ruszy z Nick’iem w tany. Bo lepiej żeby mu nie przyszło do głowy coś absurdalnego w stylu “powinnaś odpocząć”.
Kobieta odsunęła się i okrążyła Madison oglądając ją dokładnie.
- Układ kostny cały, organy wewnętrzne zdają się być nieuszkodzone. Prócz potłuczeń i ran na plecach nie widzę niczego niepokojącego. Miała pani szczęście - pokiwała głową. Po wyciu kolejnych syren można było wnosić, iż przybywały kolejne ze służb porządkowych.
- Brak wycieków. Schludny ten bajzel - skomentował pierwszy strażak.
- River! - zawołał Nick tupiąc przy wbieganiu po schodach. Odgłosy nadjeżdżających pojazdów nasilały się. Wpadł niemal przewracając się o jeden z kawałków sofy. Zaklął przy tym. Musiał być już po pracy, ponieważ miał na sobie oliwkowe, bardzo obszerne bojówki i luźną, czarną bluzę.


Z kieszeni na brzuchu wystawała butelka z pomarańczowym napojem, który z całą pewnością nie był sokiem.
- Tu nie wolno wchodzić - zareagowała chłodno kobieta jeszcze przed chwilą badająca Madison.
- Ja nie mogę?! Porucznik Nick Sanderson - w rozszerzonej rzeczywistości pojawił się dostępny wszystkim identyfikator policyjny.
- No chyba, że tak - odparła, a następnie podeszła w kierunku okna. W jednej chwili w mieszkaniu zaroiło się od ludzi. Jaki pierwszy wpadł oddział saperów.


Rozbiegli się jak mrówki co chwila rzucając tekstami w stylu "kuchnia czysta". Opuścili pomieszczenie równie szybko jak do niego zawitali i także różnymi drogami. Zobaczyła jak ci wyskakujący przez okno wybijają się ku górze najprawdopodobniej po to, by sprawdzić cały budynek.
Dopiero po nich wbiegli policjanci.


I służby medyczne.


- Zabieramy panią do szpitala - poinformowała kobieta z zespołu ratowników medycznych. W tym czasie strażacy oddalili się jako osoby całkowicie już niepotrzebne
- Zaraz, zaraz. Musimy tą panią przesłuchać - zaoponował najwyższy stopniem policjant.
- Tak się składa, że ja się zajmuję przesłuchaniem tej pani, sierżancie. I nie widzę przeciwwskazań, by najpierw zajęło się nią pogotowie - warknął Sanderson.
Madison obserwowała cały chaos panujący w jej mieszkaniu z wyraźnie nieszczęśliwą miną. Co ci pojebańcy w mundurach tu robili?! Chyba nic innego poza tym że wpierdalali się jej z buciorami w resztki całkiem ułożonego życia. Przynajmniej takie miała wrażenie. Wrażenie i rosnącą ochotę by wyrżnąć komuś w mordę.
- Nick, zabierz mnie stąd - warknęła do policjanta, ignorując tych, którzy szwędali się po jej terenie. Łeb ją bolał od tego tłumu idiotów, którzy widać nie mieli nic lepszego do roboty. Butelka nagle wydała się bardziej pusta niż pełna. Hałas jakby głośniejszy, a barwy wyraźniejsze. To się bodajże nazywało furią i trzeba było powiedzieć, że Cherry cholernie lubiła ten stan. Problem w tym, że rozsądek cicho skiałczał, że to niezbyt dobry czas na narażanie się służbom porządkowym. Nie można było powiedzieć by często go słuchała, jednak jak przy okazji podpadnie Nick’owi to straci wtykę w policji. Na to zaś nie mogła sobie pozwolić.
Policjant spojrzał na nią uważnie, po czym rozkazującym tonem powiedział:
- Opatrzycie ją w karetce. Chyba wozicie tam coś oprócz własnych dup?
Ratowniczka z kolei nie wyglądała na zachwyconą.
- Pan chyba nie rozumie powagi sytuacji. Istnieje szereg urazów, które należy wykluczyć w szpitalu - wycedziła lodowato.
- Dobra. Zróbmy tak. Wszystko co możecie zbadać w karetce, to zbadacie, wykluczycie szok pourazowym, a potem pani River na własne życzenie wypisze się z badań. Pani wtedy wystawi zalecenie na to, czego nie udało się zrobić tutaj, a pani River zgłosi się na nie jutro z samego rana. Pasuje? - powiedział Sanderson nieco bardziej ugodowo.
- Jeśli, podkreślam, jeśli stwierdzimy, że pani River nie podejmuje decyzji pod wpływem szoku pourazowego i wyrazi zgodę na takie rozwiązanie... - spojrzała na Madison pytająco.
Nie, kurwa, nie wyrażam zgody. Wolę wylądować w szpitalu, gdzie będę siedzieć jak pieprzona kaczka do odstrzału. No jasne że, przecież to tak kurewsko rozsądne, że aż mnie dupa od tego rozsądku boli… Jechała tak dalej w najlepsze, szczerząc zęby w urzekającym uśmieszku, który głupią pindę może i zmyli, ale Nick’a już z pewnością nie powinien.
- Oczywiście - wyraziła swoją zgodę, a następnie dziabnęła się ostro w jęzor by nie puścić wiązanki, która się jej tak elegancko ułożyła w głowie. - Jak najbardziej wyrażam na to zgodę.
I idź sobie w cholerę, żeby cię jakiś fagas porządnie wypieprzył w dupę, pindo zafajgana… Oj tak, Cherry bez wątpienia kochała służby w mundurkach. I to bez wyjątku czy chcieli ją pozszywać, czy też chcieli ją przymknąć.
-... to wyrazimy zgodę na takie rozwiązanie - dokończyła ze skwaszoną miną.
- Zapraszam zatem do karetki.
Gdy zeszli na dół mijając zatroskaną minę, wyglądającego zza otwartych drzwi, Olivera drzwi karetki złożyły się na boki ukazując sterylnie białe wnętrze.


- Proszę zdjąć odzież i położyć się na brzuchu - poleciła ratowniczka, zaś wewnątrz jej kolega zakładał białe rękawiczki.
Spojrzenie, które Cherry rzuciła zarówno damulce, jak i jej koleżce, jasno świadczyło o tym, co myśli na temat takich polecań. Chciała to jednak mieć już za sobą. Czekała ją w końcu popijawa z Nick’iem, a takich atrakcji lepiej nie odkładać zbytnio w czasie. Oddała policjantowi niedokończoną butelkę i zaczęła pozbywać się ciuchów. Za wiele tego nie było. Kurtka, podkoszulek na rękawkach. Przy okazji zanotowała, że trzeba będzie wcisnąć na grzbiet coś nowego. Lubiła tą kurtkę… Skrzywienie pyska pożegnało ciuch, który raczej na nic więcej się nie przyda. Trza będzie skoczyć na zakupy… Lista rzeczy do zrobienia jakoś tak kurewskim sposobem, rosła.
Przy okazji rozbierania sprawdziła pobieżnie stan lewej ręki. Jeszcze by tego brakowało by coś się jebło w implancie. Wszystko jednak wyglądało ok, a przynajmniej Madison nie widziała tu powodów do rzucania mięsem. Zupełnie jakby jej takie powody były potrzebne…
Łażenie półnago jakoś jej specjalnie nie peszyło. Po odsiedzeniu swojego w pudle, człowiek się uczył odpowiedniego podejścia. Nie zwlekała szczególnie z walnięciem się na wskazane jej miejsce. Starała się jednak zrobić to ostrożnie. Whiskey przestawała działać, a to znaczyło że ruszanie się nie było najprzyjemniejszą czynnością, z jaką w życiu miała do czynienia.
- Miej ich na oku - mruknęła, nie wskazując odbiorcy dla tych słów. Równie dobrze mogły one być rzucone w stronę Nick’a co Kastet’a. Względnie obu…

Badania oraz opatrywanie trwały nieco mniej niż kwadrans. W bezruchu. Kobieta co chwila wyciągała nowe sprzęty i przykładała je do różnych miejsc, by obejrzeć dokładniej organy wewnętrzne, zmierzyć puls i mnóstwo innych parametrów. Zadawała kretyńskie pytania w stylu, ile to pięć razy osiem plus dziesięć, zaś mężczyzna maltretował jej plecy. Dosłownie. I nie było to przyjemne. W końcu grzebał w otwartych ranach, by wydłubać z nich szkło. Finalnie spryskał całą ich powierzchnię chłodzącym plastrem w sprayu przyspieszającym gojenie ran.
- Proszę potwierdzić, że dobrowolnie rezygnuje pani z badania szpitalnego i rozumie pani konsekwencje własnej decyzji. Przesyłam też skierowanie - powiedziała, zaś w rozszerzonej rzeczywistości Madison pojawiły się dwa dokumenty. Pod jednym znajdowały się dwie opcje: "Potwierdź" oraz "Odrzuć", zaś drugim było skierowanie na obrazowanie metodą nanorobotów. Po akceptacji była wreszcie wolna.
To, że udało się jej powstrzymać od wywalenia temu idiocie, który zajmował się jej plecami, co sądzi o jego umiejętnościach, zakrawało na pieprzony cud. Debil bez wątpienia miał skłonności sadystyczne i to niekoniecznie takie, które można by było, nawet z przymrużeniem oka, nazwać przyjemnymi. Była jednak wolna, opatrzona i mogła zostawić tych powaleńców za sobą. Rozumiała, że do świętych to jej nikt przy zdrowych zmysłach nie mógł zaliczyć, jednak wątpiła by na jej koncie były takie grzechy, które usprawiedliwiały konieczność użerania się z takimi patałachami. Potwierdziła, przyjęła skierowanie i pożegnała karetkę wielce wymownym widokiem środkowego palca.
- Mam nadzieję, że wybrałeś już jakiś sensowny lokal, bo jak zaraz nie zaleję porządnie wspomnień ostatniej godziny to będzie kurewsko źle - wyrecytowała Nick’owi, jednocześnie wyciągając dłoń po swoją butelkę palącego złota. Pić, kurwa! W takich sytuacjach należało się napić…
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline