Zdołała wygrzebać się z ruin. Było ciężko.
Najważniejsze, że przeżyła.
-
Shahaha! - grunt zabulgotał ochrypłym głosem, a po chwili rączka pokazała międzynarodowy znak pokoju i miłości (czytaj: środkowy palec) w kierunku nieba, jakby nabijając się z sił wyższych, które chciały ją pogrzebać sześć stóp pod ziemią. Tak naprawdę był to znak wojny przeciw porywaczom i tym, którzy chcieli zabić ich wszystkich, ale jak wyglądało, tak wyglądało.
Bo ktoś zdradził ich wszystkich.
Ktoś porwał rudą.
Normalnie Ryoku nabijałaby się z tego, że rudego spotkał najlepszy dzień w jego życiu, poza chemioterapią. Jednak jeśli ktoś z zadarł z jednym z jej kompanów, z jednym z jej watahy - nie było "przebacz". Nawet jeśli kompan byłby rudym Żydem.
Teraz nie było mowy o żartach.
Ryoku nie była w humorze do żartów.
Otrzepała odzienie z pyłu i brudu. Wokół niej biła nieokiełznana energia, która zbierała się wokół dziewczyny w postaci niebieskich i czarnych wyładowań.
Wiatr targał jej czarny, podziurawiony płaszcz i [niegdyś białą, teraz] szarociemną od brudu sukienkę. Kroczyła po placu boju, szukając jakiejś postaci - bądź śladów, jakie porywacze mogli po sobie zostawić.
-
Niech ja tylko dorwę tego gadającego niedorobionego gnata, to porachuję mu wszystkie kości - burczała gniewnie pod nosem, łypiąc na otoczenie.