Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2016, 22:28   #7
Demogorgon
 
Reputacja: 1 Demogorgon wkrótce będzie znanyDemogorgon wkrótce będzie znanyDemogorgon wkrótce będzie znanyDemogorgon wkrótce będzie znanyDemogorgon wkrótce będzie znanyDemogorgon wkrótce będzie znanyDemogorgon wkrótce będzie znanyDemogorgon wkrótce będzie znanyDemogorgon wkrótce będzie znanyDemogorgon wkrótce będzie znanyDemogorgon wkrótce będzie znany
5 Maja 2015
Marcus Baggins
-Trzymam za słowo. Nie daj sobie rozbić łba! – Tymi słowami pożegnała go staruszka.
Z początku poszukiwania nie przynosiły efektu. Jasne, ktoś tam coś słyszał, ale nic konkretnego. Paru bezdomnych mówiło o zaginięciu ich kolegów, ale nie dało się wyłowić żadnych wspólnych faktów. Znikali bezdomni z różnych dzielnic, w różnym wieku, wszelkiej płci biologicznej czy deklarowanej, podobnie z orientacją. Znikali ludzie agresywni, z nałogami oraz czyści i tacy, którzy by nikomu nic nie zrobili. Jedno co na razie było jasne to ich ilość – znacznie przekraczająca czego się spodziewał. Trudno było uwierzyć, że dopiero teraz ludzie zdali sobie z tego sprawę.[
- Ktokolwiek to robi, jest sprytny. – Powiedział Marcusowi Ken, młody barman, syn Chińskich imigrantów, który prowadził tani bar w Ibrox. – Nie porywają z tych samych dzielnic, póki ostatnie zniknięcie nie zatrze się w ludzkiej pamięci. Przyjaciele pomartwią się o zaginionego przez tydzień czy dwa a potem wrócą do normalności. I nawet jeśli usłyszą o zniknięciu kogoś innego, pewnie nie skojarzą faktów. A nawet jeśli, to kto im uwierzy?- Widząc spojrzenie Marcusa dodał tylko- Czytam dużo kryminałów.
-W międzyczasie porywacze pewnie posiłkują się też jakimiś innymi źródłami ofiar. Ostatnio jeden z moich stałych patronów zniknął. Wiesz, staruszek Jakub? Przypomniałem sobie, że też coś mówił, że ktoś za nim ostatnio chodzi. A on miał dom. – Zapisał na kartce adres Jakuba. –Jeśli chcesz, mogę popytać kolegów po fachu, może oni też coś zauważyli.
Ciekawe rzeczy do powiedzenia miał też Ben, policjant z Cranhill. Kiedyś sam wylądował na ulicy, ale był jednym z tych, którym się udało stanąć na nogi. Od tego czas zawsze był życzliwy wobec bezdomnych.
-O zaginięciach nic nie wiem, ale to nie jedyna dziwna sprawa ostatnimi czasy. Na przykład dzisiaj przez cały dzień jakiś wariat biegał po dzielnicy i dźgał bezpańskie psy. Nie na tyle mocno, aby je zabić, ale na tyle, by weterynaryjni mieli pełne ręce roboty.
W końcu trafił do katie, która miała swoje trzy grosze do dodania.
- Dziewczyny gadają ostatnio. Szczególnie te, które trafiają się klientom z półświatka. Ktoś przychodzi obity i potrzebuje chwili z dziewczyną, aby nie spanikować wykombinować w głowie jak powiedzieć szefowi, że ktoś go napadł i pobił. Czasami to ktoś ważny korzysta, gdy przychodzi do nie jego jeden z miej ważnych i prosi o wybaczenie, ale toś go napadł. Albo jakiś twardziel pojawia się cały w bliznach i siniakach. Ta sama historia, zawsze. – Wyciągnęła kieszeni zapalniczkę i zapaliła papierosa. – Jakiś karzeł z nożem biega o mieście i szlachta każdego, kto mu podskoczy. Łatwo go wziąć za dzieciaka, ale żadne dziecko nie potrafiłoby tak walczyć. Jeśli miałabym obstawiać, to pewnie siedzi w tym wszystkim. – zrobiła ręką gest jakby rozciągała przed nim widoki.

Phoebe Duncan
Na ulicach nie było słychać prawie żadnego dźwięku, a jeśli nawet, dochodził on gdzieś z cieni. Porządni luzie dawno spali w swych domach. Miasto należało do nocy. A noc należała do niej.
Phoebe prześlizgiwała się uliczkami Cranhill, szukając tajemniczego dręczyciela psów. Samo poszukiwanie już budziło w niej ekscytację, czuła się jak potężny nocny myśliwy, ścigający wybraną ofiarę. Jednak jak na złość, nie mogła jej dopaść. Przemykała miedzy zaułkami, sprawdzała w alejkach, zaglądała pod niemal każdy kamień. Wyglądało na to, że ataki ustały a kimkolwiek tajemniczy napastnik był, poszedł do domu. A dzięki jego wybrykom, również większość ulicznych rozrabiaków postanowiło tego dnia zostać w domach. Już miała sama zawrócić, gdy nagle usłyszała kroki, nadchodzące w jej kierunku z dwóch stron ulicy. Kierowana instynktem i zwykła ciekawością, schowała się w najbliższym zaułku. Mogła teraz obserwować kawałek ulicy najlepiej oświetlony przez światło ulicznej latarni, samej pozostając otoczoną przez ciemność.
Z jej lewej strony do kręgu światła wkroczyła para małych, czarnoskórych chłopców, na oko zapewne bliźniaków, niewiele młodszych od niej. Rozglądali się uważnie na boki, jakby szukali czegoś, a od czasu do czasu jeden z nich wołał ”Diana! Diana!”. Nie dostrzegli Phoebe, zauważyli jednak dwie postacie, nadchodzące z naprzeciwka, wciąż skryte w cieniu.
- Przepraszam? – Zapytał jeden z dzieciaków. – Nie widzieli panowie może naszego psa? Wabi się Diana, jest białym mastifem, gdzieś tej wiel… – Głos zamarł mu w ustach, gdy dwaj mężczyźni wyszli z cienia. Jeden z nich był chudzielcem ubranym w koszule i kapelusz z Krzyzem Świętego Jerzego. Uśmiechał się tak kaprawo, że na sam widok aż chciało mu się władować gębę w gnojówkę. Koleś obok niego był znacznie szerszy, mimo pokaźnego brzucha miał wyraźnie muskularną posturę. Nie miał koszuli, a jego tors i ramiona pokrywały tatuaże z nazistowskimi symbolami.
-Słyszałeś to, John? – Zaskrzeczał chudzielec. – Czarnuchy nazwały sukę „Diana”.
-I to jeszcze białą, Tom. Białą. – Odpowiedział mięśniak, głosem nie pasującym za bardzo do tej budowy ciała.
- Kręci was mieć białą sukę w domu, asfalty? – Chudzielec nachylił się, wbijając swoje małe oczka w dwójkę przestraszonych chłopców. – Założę się, że bierzecie ją na zmianę! Udajecie, że to jedna z Aryjskich kobiet! Może nawet nasza świętej pamięci księżna!
-Przez takich jak wy, nasz piękny kraj schodzi na psy. – Mięśniak wyciągnął z kieszeni kastet, który z trudem mieścił się na jego grubych paluchach.
-Dobrze powiedziałeś, przyjacielu. – Chudzielec wyciągnął zza pleców nóż sprężynowy. Obaj zaczęli powoli zbliżać się do dwóch chłopców, zbyt przerażonych, by uciec. Niczym drapieżniki osaczające ranną zwierzynę.

Duncan O’Malley
-To twój brat? – Spytała Kate, gotka, Remiego, mierząc Duncana uważnie wzrokiem. –Widzę, że uroda to wasza cecha rodzinna. – Uśmiechnęła się lekko, ale w przyjazny sposób, jak gdyby chciała zapewnić, że z nich nie drwi. Może się co najwyżej droczy. Spojrzała na kondomy, które Duncan wcisnął bratu do ręki i zmierzyła ich surowym spojrzeniem, jakkolwiek nie bez rozbawionej iskry. –Nie zaplanowałeś sobie tego nie co za bardzo do przodu? – Przewróciła oczami z zażenowaniem. Albo je udając. Duncan odkrył, że niezwykle trudno mu odczytać tę dziewczynę. Każdy ruch wydawał się mieć dwa, sprzeczne znaczenia. Mogła równie dobrze lecieć na jego brata, nie lecieć albo używać go za pośrednika by flirtować ze starszym O’Malleyem.
Tuż przed występem, gdy Duncan wchodził na scenę, zobaczył Remiego z Kate w pierwszym rzędzie. Brat wyciągnął rękę i przybił z nim piątkę, na szczęście.
Na scenie Duncan był w swoim żywiole. Udało mu się pochwycić widownie, zbudować w nich gniew a potem przekształcić go w seksualne uniesienie. To był doskonały występ. Wpierw ludzie wrzeszczeli ze wściekłości, przeklinając bankierów, korporacje, Camerona. Ale nim ich wściekłość zdołałaby urosnąć na tyle, by wyprowadzić ten wściekły tłum na miasto, a może nawet do samego Londynu, przerodziła się w seksualne uniesienie. Ciała zaczęły wić się na parkiecie w wybitnie erotycznym tańcu, bardzo szybko zaczęli przechodzić z podrygów na parkiecie do pocałunków i nawet więcej. Remi i Kate też temu ulegli, zobaczył kątem oka, jak dziewczyna ściąga z siebie płaszcz i zarzuca go zwinięty jego bratu na kark, przyciągając do siebie. Wprost do pocałunku. Z miny Remiego łatwo można wywnioskować było, że mu się to podoba. A i z pozornie nieodczytywalnej dziewczyny biło tylko czyste podniecenie.
A jednak, gdy odrzuciła do tyłu głowę, Duncanowi wydawało się, że patrzy na niego. I to spojrzenie było wyjątkowo zimne.

Jimmy Deep
Godzina spędzona na bezowocnych poszukiwaniach zdecydowanie mogła doprowadzić do frustracji. Na szczęście przynajmniej barman okazał się podatny na urok osobisty Jimmy’ego.
-A tak, racja. – Mruknął barman, lekko zdezorientowany. –Sugar jest o tam. – Wskazał na parkiet, gdzie właśnie miał zebrać się do występu pierwszy zespół. A dokładniej na jakiegoś smarkacza przybijającego piątkę członkowi kapeli, z dziewczyną w czerwonym płaszczu uwieszoną na ramieniu.
Znużony zwłoką Jimmy ruszył w stronę tamtej trójki. Jednak nie zdążył przepchać się przez tłum, zanim nie zaczęła grać muzyka. Nawet nie wsłuchiwał się w tekst, to był jakiś cover. Był zbyt rozdrażniony i sfrustrowany. Wszystko szło źle. Czuł jak z każda chwilą dosłownie zalewa go fala negatywnych emocji, gniewu na gangsterów, gniewu na ten kraj, gniewu na cały świat. Miał ochotę rozwalić wszystko, dać komuś w mordę. Przeciskał się coraz agresywniej, klął coraz głośniej. Ktoś odepchnął go. Upadł na tyłek. Zaklął siarczyście. Teraz naprawdę był wściekły. I nagle poczuł, jak coś się z nim dzieje. Złość od niego odchodzi, powoli wylatuje niczym powietrze ze spuszczonego balonu. Nie chciał tego, próbował zatrzymać w sobie gniew, ale ten przeciekał mu przez palce jak woda. Po chwili nie zostało nic, nie pamiętał nawet czemu był wściekły. Czuł się teraz strasznie….podniecony? W sumie nie było w tym nic dziwnego, otaczało go w końcu sporo atrakcyjnych osób, w sprzyjającym odsłanianiu ciała punkowym odzieniu, do tego pozwalających sobie w tańcu na całkiem śmiałe posunięcia. Nagle jakaś blondyna potknęła się i upadła na niego. Dotknięcie jej ciała wywołało falę ciepła, która rozeszła się po Jimmym.
- No no, ktoś wyrzucił całkiem dobrego przystojniaka. Znalezione nie kradzione – Powiedziała, nachylając się do pocałunku.
 

Ostatnio edytowane przez Demogorgon : 14-05-2016 o 22:33.
Demogorgon jest offline