Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-05-2016, 12:11   #1
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
[18+FR D&D 5ed] W nieznane

W NIEZNANE



6 Tarsakh, 1370KD, Arabel. Wyruszamy na północ. Bogowie tylko wiedzą, co nas podkusiło do podróży w nieznany albo zapomniany przez bogów skrawek Faerunu, jednak jesli w legendach tkwi jednak nieco prawdy, zysk przekroczy najśmielsze oczekiwania. Złoto, szlachetne kamienie i chwała!
Karawana, z którą wyruszyłem jedzie na północ, przez Cormanthyr prosto przez Twierdzę Zhentil do starożytnego Phul. Stamtąd trzeba będzie pomyśleć o jakimś transporcie dalej na północ, ale to jeszcze dalekie plany. Nie jestem jedynym awanturnikiem zmierzającym na północ z powodu opowieści starego krasnoluda. Ciągną całe ich grupki, jak ćmy do światła. Przyłączyłem się do jednej z nich – zrzędliwego gnoma, cichego niziołka, i twardej jak cholewa buta pół-drowki. Każdy z nich miał jakąś opowieść, i każdy zmierza na północ by stać się kowalem własnego losu.


***

16 Tarsakh, 1370 KD, Gdzieś na północnej drodze w dolinach. Minęliśmy Tilverton i wciąż podążamy skrajem Cormanthoru, przez doliny. Część awanturników zaczyna się zniechęcać, zostając po drodze w przydrożnych oberżach, czy odłączając się od karawany w malutkich wioskach które mijamy po drodze. Kilku zginęło od ataku goblinów jaki miał wczoraj miejsce, ale nasza grupka póki co trzyma się razem. Gnom już nie kłóci się z niziołkiem, za to półdrowka.....mnie po prostu przeraża. Jeśli jest coś, co życzy sobie mieć, weźmie to siłą, lub kupi swoim ciałem. Najbardziej boję się jej czerwonych oczu....

***

28 Tarsakh, 1370 KD, Voonlar. Wyszliśmy z lasów Cormanthoru, opuzczając przepiękne doliny. Przed nami otwierają się równiny północy. Zarządca karawany planuje podążać północną odnogą szlaku, wzdłuż rzeki Tesh, aby móc bez problemu uzupełniać zapasy wody i żywności.
Półdrowka pobiła jednego z kmiotków za oszustwo przy kościach. Nie zabiła tylko dlatego, że ją odciągnęli. Za to gnom z niziołkiem po tej akcji mają jeszcze bardziej pękate sakiewki. Muszę ich o to zapytać na postoju, ale notuję sobie, by z nimi nie grać. Zwłaszcza z kobietą.
Pogoda jest bardzo ciepła o tej porze roku, i śniegi zaczynają już topnieć.


***

6 Mithrul 1370 KD – Ruiny Twierdzy Zhentil. W końcu dotarliśmy do niegdyś słynnej na cały Faerun fortecy Zhentarimów. Karawana rozbiła obóz w ocalałej, południowej części miasta z którego niewiele już zostało.
Awanturników zostało jeszcze mniej, choć dwie grupy połączyły się. Do naszego wozu przydzielono trójkę krasnoludów z dalekiego południa. Są bardziej nieprzystępni od marudnego gnoma, jednak półdrowka i niziołek znajdują z nimi jakimś cudem wspólny język. Albo szaleństwo drogi zaczyna mnie dopadać, albo coś naprawdę dziwnego dzieje się z obyczajami, kiedy drowy i krasnoludy piją razem przy jednym ogniu. Albo awanturnicy wszędzie i zawsze znajdą wspólny język, bo zaiste trzeba być jednak szalonym by podróżować przez pół kontynentu za mrzonkami. Sam obawiam się o stan mojego umysłu, ale nie mogę już zawrócić. Tymczasem docierają do nas niepokojące wieści. Hordy jeźdźców z północy zbierają się, aby jeszcze raz najechać żyzne ziemie dokoła morza księżycowego. Nie są to najlepsze wieści dla zarządcy karawany. Zwłaszcza, że tutaj nasze drogi się rozchodzą. Kraina której szukamy, znajduje się jeszcze dalej na północy, za Białymi Szczytami.


***

16 Mithrul 1370 KD – Cytadela Kruka. Przyłączyłem się do kolejnej karawany kupieckiej, prowadzonej przez rosłego Zhenta. Przeprawa z przełęczą w smoczych górach nie należała do łatwych ale w końcu udało się uciec pewnej bandzie goblinów, czyhających na karawanę od kilku dni. Podążali za nami jak sępy głodne żeru. Przed przełęczą dołączyło się do nas kilku awanturników – to czego dokonali, można opisać jako wyczyn. Twierdzą, że przeszli przez Anauroch Czarnym Szlakiem – na pierwszy rzut oka wydawać się to może nieprawdopodobne, ale kiedy teraz siedzę przy ognisku stwierdzam, że było to możliwe. Wyglądająca na kruchą dziewczyna, jednak na jej twarzy i rękach widać smocze dziedzictwo – a smoki są odporne na żar pustyni. Olbrzymia kobieta, pełna energii i silna jak byk – na jej twarzy widać było gojące się oparzenia od gorącego oddechu Anauroch, a jej zapadnięte policzki świadczyły o nadludzkim wysiłku jaki podjęła. Ostatni, ten którego wiedza przydała się w czasie ucieczki przed goblinami wyglądał na leśnika, człowieka dziczy a tacy mogą przetrwać wszędzie. Wszyscy są szaleni, jak pozostali z którymi podróżuję. Jutro wyruszamy w kierunku Whitehorn, przez stepy na północ.

***

26 Mithrul 1370 – Whitehorn. Przejście przez stepy było koszmarem który będę śnił chyba do końca mojego żywota. Barbarzyńscy jeźdźcy z głębin piekieł, którzy jak powiadają rodzą się w siodle bezustannie nękali naszą karawanę, nie podejmując jednak poważniejszej walki. Wyciągnęli jednak kilku strażników z dala od karawany i bardzo okrutnie stracili.Nie wiedziałem, że śmiertelne istoty są skłonne do takiego barbarzyństwa. Przedśmiertne krzyki strażników wciąż nawiedzają mnie w snach. Zhent dowodzący karawaną twierdził, że i tak mamy wiele szczęścia, ponieważ pogoda o tej porze roku jest ciepła. Step staje się jednym wielkim bajorem i tylko małe, nieliczne grupy zapuszczają się tak daleko. Po za tym, jak twierdził większość hordy zbiera się na południu, przez co bandy wcale nie są natarczywe. Wczoraj pochowaliśmy dwóch poganiaczy, i dwóch zbrojnych Zhentów. Natarczywość liczy się tu zapewne ilością pozostawionych na szlaku mogił. Nie chciałbym wiedzieć, ile kosztuje pełna uwaga hordy. Jutro przekroczymy Białą Przełęcz aby zobaczyć krainę, zwaną przez tutejszych Lee-wai.........

***

Drrrrrrrrrrt – dorobek życia tajemniczego poszukiwacza przygód został właśnie brutalnie wydarty z księgi. Westchnienie ulgi Rudego Megila, kucającego właśnie za skałą nie uszło uwadze jego towarzyszowi, opiekającego właśnie na ogniu spory udziec Rothe.
- Srasz czy dupczysz? - Haakon Łamignat, żylasty wojownik z Cytadeli Kruka zarechotał głośno, wdychając zapach pieczystego, nieświadomy, że jego towarzysz właśnie stał się wynalazcą*.
- Ten Rothe którego piekłeś wczoraj był surowy! - Megil podciągnął spodnie, schował pamiętnik po czym dołączył do reszty obozujących w pobliżu posterunku. Barbarzyńca skwapliwie skorzystał z ostatniej rady jego rodzicielki mówiącej, że książki są do dupy, delektując się miękkością papieru z przedmiotu zwanego przez jego poprzedniego właściciela - żurnałem.


Śmierć poszukiwacza przygód i właściciela owego żurnału nie była wielką tragedią ale niewątpliwie była rozrywką, o której warto było opowiadać. Kiedy nad ranem usłyszano ryk, jakby same niebiosa rozgniewały się na śmiertelnych, zamierzając ukarać ich świetlistym piorunem, a następnie okropny wrzask przerażenia, zmieszany z rykami przestraszonych Rothe, większość wiedziała, że należy przynajmniej obejrzeć przedstawienie. Co prawda większość okropnego widoku oszczędziła wszystkim panująca często o tej porze dnia mgła, jednak łopot ogromnych skrzydeł, głośne chrupnięcie i spadające z nieba krwawe szczątki podziałały na wyobraźnię nawet mało subtelnych barbarzyńców a znikający w chmurach i podnoszącej się mgle karminowy ogon demaskował porannego sprawcę zamieszania. Smok był ostatnio widywany na tych terenach, jednak większość ludzi akceptowała jego obecność jako kolejny, surowy i okrutny element malowniczego krajobrazu.
- Dobrze, że nie zeżarł Rothe – epitafium wygłoszone przez dowódcę strażnicy, Plinitha Vaarka nie należało może do specjalnie ciepłych, jednak adekwatnie oddawało podejście tutejszych do obcych przybłędów, którzy jedynie przelotnie zaznajamiali się ze zwyczajami północy.


Posterunek składał się z pojedynczej wieży, kilku pomieszczeń gospodarczych i kwater dla pełniących wartę żołnierzy. W otoczonej palisadą zagrodzie stały przytulone do siebie ogromne Rothe. W tej chwili wszyscy siedzieli na drewnianych ławach rozstawionych w pobliżu ogromnego paleniska, rozpalonego aby ogrzać i wyżywić podróżnych.


Wymieniano opowieści, plotki, dzielono się mięsem i chlebem, zakrapiając piwem i miodem. Strażnicy śmieli się do rozpuku na wspomnienie legend i bajdurzeń krasnoluda, ale zaprosili wszystkich do stołów. Odziany w grube futra zbrojny, który przedstawił się jako Kaethor, już nieco poważniej zagadnął awanturników, kiedy reszta towarzystwa nieco przycichła, zajęta własnymi problemami i interesami oraz wspominając pożartego przez smoka awanturnika.
- Ziemie o których wspomnieliście albo nie istnieją, albo nie żyję dostatecznie długo na tym świecie by wiedzieć, czy nazywały się inaczej. Od wieków wyżyna, na którą się udajecie nazywana jest Lee-wai. Po waszemu oznacza to umęczone ziemie, lub ziemie pogrążone w bólu. Nie wiem dlaczego, bo żyjemy to we względnym spokoju nie wadząc nikomu od wieków i nijakich boleści nie mamy. Jedynym większym problemem są gnolle, ale te trzymają się raczej północy, bliżej wiecznego śniegu, choć czasem spotkać można samotnych myśliwych. Czasem z południa idą na nas Vaeguldzi, albo Varmowie. To dzicy z południa – konni łupieżcy. Nie są dla nas groźni, albo my jesteśmy dla nich za biedni i szukają lepszego łupu. Oni zwą dolinę Adri Varma – kołyska bogów. Może i mają rację, bo wiele ich legend traktuje o bogach przemierzających te krainy. Droga na północ wiedzie wprost do Blackmoor. Może kiedyś zwało się inaczej – w tej chwili całą wyżyną aż po góry na północy rządzi królowa D`himis, twardą ręką trzymając władzę nad okolicznymi ziemiami. Moim panem jest kasztelan na Velders, którego odwaga jest powszechnie tutaj znana a jego wojownicy liczni. Mimo to jednak ugiął przed nią kolana i co trzy miesiące jej siepacze składają nam wizytę. Głównie zabierają bydło i żywność, nie pogardzą jednak towarami i kruszcem. Wszystko co ma wartość trafia do miasta. Tam też zdążają wszyscy, co mają poważniejszy interes w tych okolicach. Jeśli szukacie swoich mrzonek, zacząłbym od Blackmoor – strażnik wgryzł się w kawał mięsiwa po czym wzruszył ramionami.

- Wpierw jednak dotrzecie do Velders. Tam się urodziłem i tam też jest mój dom. Dwa dni drogi dalej jest Veswich. To bardzo mała wioska, w dodatku ukryta w bałce i dobrze ufortyfikowana. Nie zdziwię się, jak ją ominiecie, choć można ją czasem wyczuć po smrodzie bydła. Kolejne dwa dni drogi i dotrzecie do Ghoriuz. To już duża wieś, dużo pól i bydła. Z wioski powinniście widzieć już Blackmoor, bo zamek jest pośrodku doliny, wielki i czarny jak wrzód na dupie – Kaethor zamyślił się, jakby szukając w głowie jakichś użytecznych informacji, którymi mógłby podzielić się z biesiadnikami z południa. Taksował ich uważnie wzrokiem, bo dla niego, dzikiego człowieka z północy każdy z nich wydawał się być wyjęty z owych bajek i legend, których przybyli szukać.



*papier toaletowy wynaleziono podobno w Waterdeep jakieś 50 lat temu, skąd rozprzestrzenił się powoli na wszystkie krainy zachodu. Podobno najdłuższy zwój papieru liczy......kogo to zresztą obchodzi
 

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 21-05-2016 o 09:00.
Asmodian jest offline