Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-05-2016, 01:25   #32
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Sanders kontra Predator
Niemniej było lepiej. A to było lepsze niż totalna chujoza sprzed chwili.
Ciekawe, skąd Szczyl tak nauczył się opatrywać? Mózg Sandersa nie działał zbyt płynnie w tej chwili, trudno było w tej chwili nad tym myśleć. Niemniej było to lepsze, niż jakby Szczyl nauczył się zapierdalać z shotguna i karabinem wymachiwał mu przed nosem.
Tak to przynajmniej gówniarz go nie zapierdoli z giwery.
Teraz otoczenie. Sanders musiał wytężyć zwoje mózgowe do pracy, żeby skojarzyć, że wciąż są na tym samym piętrze. Ledwo zajarzył, że kampi z dzieciakiem w pobliżu starego gabinetu medycznego.
- Pij - pod jego gębą pojawił się… słoik. Pieprzony półlitrowy słoik wypełniony bezbarwną cieczą bez zapachu. Zamrugał i ogarnął, że nie jest to szkło z jego kolekcji. Widocznie Szczyl zachomikował je gdzieś na czarną godzinę i teraz postanowił z niego wyskoczyć, wpatrując się w tropiciela tymi załzawionymi oczami.
- So to? - dalej nie ogarniał co się dzieje. Najwyraźniej zamienił się ze Szczylem rolami - teraz to z Sandersa zrobił się problem, którym przydało się nakarmić chujostwo z piwnicy. No w sumie, to by było sensowne, że gówniarz dałby mu coś, co spowodowałoby, że wykitowałby na miejscu, tylko właściwie po co…? Ech, kurwa, jego łeb zdecydowanie nie nadawał się dzisiaj do myślenia.
- Woda - dzieciak burnknął przyciskając krawędź naczynka do spękanych warg tropiciela. Miał przy tym minę, jaką dało się określić słowami “pij, nie pierdol”. Dzielił uwagę między Sandersa i otoczenie, temu drugiemu poświęcając zdecydowanie więcej nerwowej uwagi - Musimy iść. Wkrótce.
Kurwa, chyba mu się to naprawdę wszystko śniło, że zmienił się w ciotę. Co on kurwa odpierdala ze sobą, jak nisko się musiał stoczyć, żeby to dzieciak nim sterował? Heh...
Sanders paroma haustami opróżnił słoik z wodą.
- Iziemy - zadecydował, jakoś powstając na nogi.
Bachor poprowadził Sandersa wśród śmieci, odgarnął stos, przy którym tropiciel zobaczył go pierwszy raz. Była to góra dziwnego, polamanego syfu zlozonego z fragmentow mebli, sprzetu laboratoryjnego. Szczyl bez slowa padł na brzuch i zaczął sie czołgać do środka i dopiero wtedy Sanders zauważył, że cała ta sterta to maskowanie tunelu wentylacyjnego. Wyrwano kratę tuż przy podłodze i dzieciak właśnie wpełzł do szybu.
Wyglądało na to, że ten jebany tunel prowadził w lewo. Był tak ciasny, że czołgając się nim Sanders musiał przyciskać łokcie do boków - no i przejście śmierdziało stęchlizną. Miał wrażenie, ze cofa się tam, skąd przyszedł. Dzieciak cały czas uparcie milczał. W pewnym momencie znowu rozległy się strzały - wówczas przypadł płasko, nieruchomo w tunelu…

Strzały dobiegły z daleka, były przytłumione i zniekształcone przez załamania korytarza i to że Sanders siedział poniekąd w ścianie, ale na jego ucho to z okolicy klatki schodowej z której wyszedł na te piętro. To echo, pogłos odbijajacy się po korytarzach. Cichy, ale tropiciel jakimś cudem to usłyszał. Przed sobą miał tunel ciemny jak murzyńska dupa, rozświetlany przez szczyla latareczką. Za sobą… za sobą słyszał posykiwanie i odgłosy węszenia.
Chyba czemuś się tu bardzo nudziło i prosiło o wpierdol, najlepiej z kałacha.
Niestety, Sanders nie miał na to miejsca, musiał pospieszyć szczyla, by się sprężał, bo sam nie zamierzał karmić sobą jakieś zmutowane ścierwa.
Wydawało mu się, czy temperatura wyraźnie spadła… a może w grę wchodził strach? Zwykła, ludzka obawa przed ponownym starciem z czymś, co przy poprzednim spotkaniu prawie pozbawiło go życia? Na czoło wstąpiły krople potu, oddech wyraźnie przyspieszył. Ręce zadrżały, zacisnął je więc w pięści i dalej czołgał się przed siebie. Karabin… jakże cudownie byłoby go mieć. Niestety nie dysponował aż tak zaawansowanym sprzętem, co przy jego aktualnej sytuacji, dodatkowo z odgłosami ołowianego sztachet-party, rozgrywanego gdzieś w popieprzonych podziemiach jajogłowych perwersów, nie zapowiadało szczęśliwego końca. Sytuacja pieprzyła się z sekundy na sekunde, do dyszenia i ostrych wizgów, dołączył odgłos szponów drapiących płyty, zaś każdemu z nich towarzyszyło szybsze uderzenie serca, bijącego trwożliwie w piersi tropiciela.
Szczyl przed nim zamarł, również nasłuchując. W wątłym świetle dawanym przez latarkę, dało sie dostrzec nagle pobladłą twarz i rozszerzone dziko oczy. Przyłożył palec do warg w ogólnie rozumianym, jasnym gescie zachowania ciszy.
- Streszczaj się - syknął mu burkliwie Sanders, zły humor jeszcze bardziej mu sparszywiał na myśl, że nie ma niczego, co pozwoliłoby mu rozwalić maszkarony, które za nimi lazły i to, że szczyl go “pouczał” w momencie, kiedy gdzie było brać dupę za pas i zapierdalać. Może miał gorączkę, ale nie znaczyło to jeszcze, że go doszczętnie pojebało, by drzeć ryja na całą wentylację. Czym szybciej wydostaną się wyżej czy gdzieś, tym lepiej… chyba. Przydałaby się jakaś bazuka, kałach albo karabin - obowiązkowo z amunicją. Ale nie czas na dyrdymały, trzeba było przeczłapać się dalej.
W odpowiedzi na jego głos zapadła głucha cisza, powietrze stężało. Ślepia dzieciaka zrobiły się jeszcze większe, prawie wypadając z orbit. Nim zdołał wykonaj najmniejszy gest, tunelem zatrzęsło, a na głowę Sandersa posypały się drobiny… cegieł, betonu? Nie to jednak było najistotniejsze. Wraz z duszacym pyłem, chrobotem, hukiem i drżeniem całej konstrukcji, ścianę przebiła wyposażona w szpony łapa. Łuskowana, śmierdząca kwaśno. Wielka. W porównaniu do niej dłoń tropiciela wydawała się śmiesznie mała, zupełnie jak Szczyl pełznący ile sił w krótkich kończynach, byle przed siebie… i jak najdalej od zagrożenia.
Nawet nie myśląc - Sanders dobył noża, który niedawno zdobył w “rajskiej” kanciapie i dźgnął ogromną łapę na tyle silnie, ile mu pozwalał stan zdrowia, a potem wycofał rękę. Prysnęła zielona posoka, pokraka znieruchomiała na chwilę i skrzekła, ale łapy łaskawie nie cofnęła. Zaraz dołączyło drugie wielkie łapsko i chwyciło tropiciela za spodnie na wysokości uda. Szczęśliwie chwyciła sam materiał.
Sanders postanowił się wyrwać po raz kolejny szponom samej śmierci. Serce waliło, tłocząc krew nasączoną adrenaliną po całym ciele. Teraz nie będzie prosto, ale postanowił walczyć, a gdyby się dało - to uciec. Postanowił poważniej pokaleczyć łapę Bestii, na tyle, by ostrze przeszyło tętnicę, najlepiej jeszcze po drodze uszkadzając ścięgna sterujące nią. A potem wiać. I tak na przemian.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline