Pojawienie się Nicka przyjął z nieskrywaną ulgą. O ile gość z toporami nie był zwinniejszy, niż Conn, o tyle wiedział, jak się walczy, przez co strażak miał problemy, by nie oberwać ostrzem. Dobrze, że był wysportowany i dbał o kondycję, bo w przeciwnym razie już dawno byłoby po nim. Nóż, który Polak zatopił w plecach ich przeciwnika sprawił, że Connor nabrał przekonania, że w końcu uda im się wygrać tę walkę. Los po raz kolejny jednak zadrwił z niego, gdy okazało się, że facet w masce niemal nic sobie nie zrobił z głębokiej rany i od razu przeszedł do ataku, odganiając się toporami to od Conna, to od Nicka.
Mayfield zastanawiał się, jak to było możliwe. Czy to coś, co z nimi walczyło, miało tylko ludzką powłokę, a tak naprawdę pochodziło z jakiegoś demonicznego świata? Bo jak inaczej wyjaśnić, że ten facet nic sobie nie robił z rany w plecach? No chyba, że się czymś naćpał i jego organizm zasuwał na pełnych obrotach, nie odczuwając bólu.
Nie było czasu na głębsze analizy i rozmyślania, gdy po raz kolejny ostrze tomahawka minęło krtań Connora o centymetry. Mężczyzna odskoczył, wygrzebał z kieszeni podarowany mu przez Arisę łapacz snów i zaczął nim machać w bezpiecznej odległości przed maską tamtego, jednocześnie mając nóż w pogotowiu, uniesiony na wysokość piersi.
- Nie boimy się ciebie, słyszysz, skurwielu?! - Ryknął gardłowo Conn, machając łapaczem, niczym wahadełkiem. No dobra, trochę się bał, ale strach tylko go napędzał. - Wracaj tam, skąd przyszedłeś i zostaw nas w spokoju!
Nawet, jeśli łapacz snów w żaden sposób nie podziała, to Mayfield miał zamiar wykorzystać moment, gdy tamten skupi wzrok na trzymanym talizmanie i zdzielić go z całej siły w krocze, albo spróbować kopnąć w kolano, by podciąć mordercę, a potem przejechać ostrzem po jego gardle. Powoli czuł już skutki tej walki i miał nadzieję, że znajdą wyjście z tej sytuacji, jednocześnie nie dając się zabić. Connor liczył przy okazji, że Nick też ma jakiś pomysł w zanadrzu.