Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-06-2016, 10:49   #94
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Przełęcz, około południa...

- A więc kolejny poszukiwacz skarbów? Naprawdę jest ich tu tyle, czy może jestem na tyle naiwny, że wpuszczam szpiegów do mojego kraju? - zarechotał Plinith ale kiwną głową przychylnie po czym zaprosił nieznajomego do ogniska Jeden z żołnierzy widząc rozluźnienie atmosfery przez dowódcę podał mu skórzany bukłak, z którego Vaark pociągnął długi łyk, następnie podał nieznajomemu. Plinith, mimo zaufania które musiał okazać nie spuszczał jednak wzroku z mieszańca, wiedząc, że są agresywni. Pół-ork kiwnął jednak głową, pokrzepiony kumysem, wykazując zainteresowanie. Chwilę rozmawiali o zwykłych głupotach. I o pogodzie, pociągając co jakiś czas z bukłaczka i grzejąc dłonie nad rozpalonym ogniskiem. Strażnicy na wieży, widząc, że obie karawany rozeszły się, opuszczając majdan i kończąc to pasmo rozrywek wrócili do obserwacji horyzontu. Tymczasem Plinith Vaark w końcu przeszedł do sedna sprawy.



-Zima się kończy. W dolinie odwilż. Spodziewaliśmy się, że po zimie będzie wiele ataków na pobliskie farmy, jednak nie spodziewaliśmy się aż tak groźnych. Dowiedziałem się, że w okolicy grasuje duża banda gnolli. Musiały mieć leże gdzieś niedaleko – zanim je znajdziemy, może dojść do jakiejś poważniejszej szkody. Pewien stary farmer zgłaszał mi już wcześniej problemy, ale jakoś nie doszło do ich rozwiązania. - Strażnik szukał odpowiednich słów, jednak nie znajdując żadnych po prostu kontynuował dalej - Nie wiedziałem, że problem jest tak wielki. Wysłałem już grupę uzbrojonych ludzi do jego farmy, ale nie wysłałem jeszcze nikogo do gospodarstwa Hrotha. Jest sam, służba opuściła go już jakiś czas temu, a jego farma od dawna ledwo żywi samą siebie. Nie mam dość ludzi by chronić wszystkich w okolicy a nie chcę mieć go na sumieniu. - Plinith przerwał na moment patrząc w oczy mieszańcowi. Były dzikie, nieludzkie, ale weteran wytrzymał wzrok pół-orka, który również poczuł respekt, mając przed sobą wojownika a nie tłustego zarządcę – Miałbym pewien interes dla takiego wprawnego wojownika jak ty – Wyślę Cię z wiadomością do Hrotha, że ma wracać do Velders. Użyjesz swojej perswazji, jeśli będzie trzeba – farmer jest uparty ale solidny łomot go przekona. Musiałbym tam pójść osobiście i przetrzepać mu skórę, bo na kutas Talosa, jest dobry w pięści – moje chłopaki nie dadzą mu rady. Jeśli wyślę chłopaków, to się tylko zbłaźnią, poza tym stary mnie podpieprzy do oficer i będę miał kłopoty. Mógłbym pójść sam ale jestem niestety uwiązany tutaj, wiec myślę, że się nadasz. Potem zajrzysz do farmy Jorama – to całkiem blisko. Podpowiesz mu takie samo rozwiązanie – przypomnij mu, że jego farma jest służebna, a stado jest własnością kasztelana. Tu obejdzie się bez pięści. Joram pierwej wsadzi Ci bełt w bebechy niż stanie do uczciwej walki, ale myślę, że posłucha rozkazu. Jeśli dobrze się sprawisz, w Velders będzie czekać sakiewka z trzydziestoma złociszami, a i kasztelan ugości Cię jak zbrojnego. Velders nie jest może najlepszym miejscem do szukania.....tych skarbów, ale jest tam dosyć wygodny trakt prowadzący do Blackmoor. Jeśli przyłączysz się do tych awanturników, którzy poszli do farmy Jorama, powinieneś mieć bezpieczne przejście od Velders aż do domeny królowej D`himis. Oni też tam czegoś szukają, może się dogadacie. Tam może znajdziesz to, czego szukasz- Plinith pociągnął łyk z bukłaka, smakując sfermentowane mleko rothe po czym wzruszył ramionami. - Zawsze możemy to załatwić inaczej. Cło wynosi złocisz od głowy. Płacisz, i wynoś się gdzie chcesz, bez mojego wsparcia -
Stary wojownik podał znów bukłak pół-orkowi czekając na jego odpowiedź.

***


Farma Jorama, wczesne popołudnie

Wózek, pchany silnymi ramionami awanturników skrzypiał wesoło na śniegu. Pokrzepiające słowa krasnoludzkiego kapłana wprawiały ich w dobry nastrój, a niedawne zwycięstwo, odniesione tak brawurowo dodawało pewności siebie. Anbar zaklął cicho, kiedy pchany wózek podskoczył na wyboju, a spadająca z niego szczapa drewna łupnęła krasnoluda w hełm. Pozostali omal nie parsknęli śmiechem.Josrun próbowała uciszyć towarzystwo jakimś dosadnym słowem, ale nawet jej zaczęła udzielać się ogólna wesołość i optymizm pozostałych. Niebawem z młyna wynurzyli się Gilgo i Tupik, ostrożnie podbiegali od osłony do osłony, czujni jak zimowe zające. Optymizm gasił nieco ogrom budynku, z czarnych, nierówno wyciętych desek. Gdzieniegdzie, źle spasowane deski tworzyły małe otwory, przez które dostrzec można było kępki siana. Ogromne wrota zapraszały w ciemniejącą czeluść budynku, w którym widać było bele siana czy słomy, a z belek zwisały gdzieniegdzie liny do załadunku towarów, rozwieszone na belkowaniu niczym flaki w rzeźni. Niektórym, jak Gilgo łotrom i szubrawcom liny nieprzyjemnie kojarzyły się ze stryczkiem. Innym, jak nawykła do ciężkiej pracy Jusron z młodością spędzoną na ciężkiej, katorżniczej pracy. Lea, czując zapach stodoły czuła nostalgię za opuszczonym domem. Zelda zaś, zniesmaczona plebejskim otoczeniem, pchała swój wózek, nadęta na resztę świata, że musi przebywać z tą bandą nisko urodzonych kretynów.Glastenen rozmyślał o tarczy gnola – próbując przypomnieć sobie znaczenie symbolu. Wydawał się nieobecny, jakby pomoc innym była jego jedynie przelotnym, chwilowym zajęciem. Mgła, wyczarowana przez Oskara wciąż parowała z zamarzniętej jeszcze ziemi, otulając podwórko całunem szarości. Czarodziej z zadowoleniem obserwował unoszące się wciąż zaklęcie. Wiatr nie był dziś duży, więc mgła powinna się długo utrzymać. Tymczasem Rathan obserwował z piętra młyna, jak jego towarzysze podbiegają zza studni, kryjąc się za wyciągniętym przez gnole wozem, dołączając do pchających wózek z drewnem. Za chwilę mieli zniknąć w ciemnej czeluści ogromnego budynku, gotowi do walki, a gnole – dzicy, włochaci łupieżcy północy zapłacić krwią za nieudaną wyprawę. Rathan obserwował pusty horyzont przenosząc wzrok na oborę, po której dachu skradała się Dagmar. Jej zielona, wełniana suknia powiewała na wietrze w rytm kroków, a długie blond włosy odcinały się od ciemnej strzechy obory. Po chwili dziewczyna zniknęła za szczytem budynku. Rathan zmienił pozycję, aby wygodniej było w razie potrzeby strzelić, chuchnął w marznące dłonie i czekał dalej na rozwój wypadków jednocześnie szybko oglądając pokój w którym się znajdował. Był to pokój starego, i w tej chwili ewidentnie nadawał się do remontu. Stare, nieposłane łóżko stało pod drewnianymi schodami. Krzesła, i przewrócony stół z wyłamaną nogą leżał pod ścianą, na której widniały drewniane półki z glinianymi naczyniami. Pod łóżkiem za dywanik robiła skóra zwierzęcia, prawdopodobnie barania. Była jednak wielkości skóry z wołu – Rathan domyślił się, że życie mieszkańców północy musiało być w dużej mierze zależne od tych ogromnych zwierząt. Na półce zobaczył również kościane sztućce, a ogromne baranie poroże i takaż czaszka wisiała nad drzwiami prowadzącymi na kładkę do obory. Krzyki i nawoływania jego towarzyszy pod stodołą oznajmiły mu, że walka z gnolami się rozpoczęła. Rathan przygotował łuk do strzału, wypatrując wrogów. Jednakże przez hałas młyńskiego koła, wciąż obracanego przez wodę, do którego zdążył już przywyknąć przebił się odgłos obcy, który szybko wychwyciły jego nawykłe do nasłuchiwania uszy. Dziwny chrobot, dobiegający zza zamkniętych przez niziołka drzwi na kładkę przypominający odgłos pazurów drapiących drewno. Wydawało się, że tajemnicze szuranie słychać było również na górze. Czyżby gnole z obory znalazły jakiś sposób aby podejść do młyna od strony sadu? A może to po prostu obracające się koło młyna znów zaczęło hałasować? Jednak nie – drapanie było miarowe, ale nieregularne, jakby ktoś istotnie skradał się w stronę drzwi. Dreszcz strachu przebiegł po plecach łowcy, który do końca nie tracąc zimnej krwi szacował swoje szanse.

***

Dźwięk strzały wbijającej się w drewno momentalnie przywrócił skupienie awanturników, którzy wepchnęli szybko wózek do stodoły. Zatrzymał się jednak na ogromnym stosie zwiniętej w bele słomy. Kolejne dwie strzały zrykoszetowały od posadzki – jedna zniknęła pod śniegiem za drzwiami, druga wbiła się niegroźnie w belkowanie po czym strącona ramieniem wchodzącej do stodoły Jusron spadła na podłogę. W półmroku, panującym w ogromnym budynku, z gdzieniegdzie jedynie przebijanymi wąskimi smugami światła awanturnicy próbowali dostrzec dzikich strzelców. W końcu bystre oczy przywykłych do zmroku awanturników dostrzegły kudłate sylwetki, przygarbione za wielkimi stosami zwiniętego w bele siana. Odgrodzeni od napastników stosami leżącego w nieładzie na posadzce siana, belkowaniami, skrzyniami i belami słomy – gnole czuły się na tyle pewnie, by ponownie stawić czoło awanturnikom, którzy wypuścili z rąk dyszle wózka, sięgając po broń.

 
Asmodian jest offline