Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-06-2016, 21:24   #4
Ziutek
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
W oczekiwaniu na odpowiedzi swojego pip-boya wsłuchiwał się w słowa Franka nie czując potrzeby w jakikolwiek sposób dawać mu znać, że wszystko jest jasne. Zerkał tylko na Frechette'a co jakiś czas. Gość źle znosił całą misję. Henry nawet mu się nie dziwił. Sam teraz doznał pewnego rodzaju szoku. Przez całe życie wbijano mu do głowy, że nie musi się niczego obawiać, że krypta daje wszystkim schronienie, a ochrona bezpieczeństwo. Oni mieli tylko pracować dla dobra wspólnego i nie kwestionować rozkazów Nadzorcy. Przez pewien czas zdawało to egzamin perfekcyjnie, nie zwracano uwagi na problemy z przeludnieniem czy awaryjnością urządzeń, z czasem stały się normalnością. Skromne było to życie, albo raczej egzystencja. Stanowczą większość czasu spędzali na pracy, która była obowiązkowa, zaś za pracę otrzymywali posiłek. Teraz zasady się zmieniły. Nie ma już nad nimi żadnej siły, która pokaże palcem co mają robić, która w razie zagrożenia owym palcem pociągnie za spust za nich albo wykarmi bo im się należy za poświęcony czas i siły. Fields był podekscytowany tym, że dalsze być albo nie być uzależnione jest tylko od jego rozsądku, umiejętności planowania i szeregu innych zdolności, które nabył bądź nie w krypcie. Oczywiście swoje przemyślenia i emocje pozostawił dla siebie, z samego chociaż faktu iż Frank albo Thomas mogliby uznać go za duże dziecko przez co byłby później traktowany niepoważnie.

Spodobał mu się trik Davisa z ukrywaniem części sprzętu. Nie zamierzał oceniać go pod względem nieuczciwości czy kradzieży bo większość fantów i tak trafiłaby do rąk Niezbędnych, ochroniarzy albo samego Nadzorcy. Nie darzył sympatią zwłaszcza tego ostatniego dlatego popierał wszelkie działania mniej lub bardziej wywrotowe. Wręczony mu nóż wcisnął za szeroki pas kombinezonu, jednak miał nadzieję że nie będzie musiał wydłubywać gałki ocznej jakiemuś mutantowi, o ile te mutanty wyglądają jeszcze podobnie do ludzi. Zaś na stwierdzenie dowódcy odparł spokojnie wpatrując się cały czas w ekran pip-boya jakby mając nadzieję, że po kolejnym kroku sygnał wreszcie się pojawi:

- Wątpię. Takie filtry są dosyć skomplikowane i według mnie w byle ruinie ich nie znajdziemy. Oczywiście nie zaszkodzi spróbować skoro i tak mamy zamiar przeczekać tam nockę - po czym mlasnął cicho zrezygnowany i wcisnął urządzenie do kieszeni odpuszczając sobie dalsze próby nawiązania łączności z przedwojenną elektroniką. Na szczęście może dosyć sprawnie samemu oznaczać ważniejsze lokacje. Nie mógł się doczekać aż legnie sobie przy ognisku i zagłębi się bardziej w możliwości osobistego komputera, tymczasem skupił się przez dłuższy czas na chłonięciu okalającego go krajobrazu niczym dziecko wpuszczone do wesołego miasteczka. Powtarzalność widoków w końcu jednak znudziła inżyniera na tyle, że zrównał się z Davisem oraz Parkiem by zadać im parę pytań:

- Jeszcze w krypcie opowiadaliście ludziom różne historyjki. Nie chce mi się wnikać które były prawdziwe, a które nie. Ale chciałbym wiedzieć co albo kto może nam stanąć na drodze. Skoro promieniowanie może cały czas zabić to znaczy, że powierzchnia jest opustoszała i nie ma tu innych ludzi? I teraz weźcie mówcie serio, bez żadnego kolorowania faktów - poprosił spokojnie. Był świadom, że w trakcie marszu ciężko może się swobodnie rozmawiać, ale jakoś tak czułby się lepiej ze świadomością co konkretnie może na niego wyskoczyć i jak zaatakować.

Davis westchnÄ…Å‚.
- Gdzie niegdzie promieniowania nie ma, wystarczy się oddalić od góry na przykład. A ludzie przeżyli, jest ich całkiem sporo. Różnie nastawionych. Są też mutanty.
- No. - wtrącił się Park - Ghule są najgorsze jak dla mnie.

Spoglądał to na jednego to na drugiego licząc na jakieś wyjaśnienia, ale Ci się chyba nie kwapili do tego uznając Henry'ego za podobnego im znawcę. Postanowił więc nieco na nich nacisnąć:
- Ghule? To też jakieś mutanty? Na tyle inne, że dostały swoją własną nazwę?

- Trudno opisać czym są i jeszcze trudniej wyjaśnić dlaczego wyglądają tak, a nie inaczej, ale... Rozmawiałem kiedyś z jednym, wnioskuję po tym że byli przed wojną normalnymi ludźmi. - począł wyjaśniać Park.
- Ja z nimi nie gadam, strzelam. Nie wolno im ufać. Rozsiewają tylko wirusy, bakterie, smród i promieniowanie. - wtrącił się Davis.

Zdecydowanie bardziej podobała mu się wypowiedź Toma. I to jemu zdecydował się poświęcić większą uwagę. Franka podsumował tylko krótkim znudzonym spojrzeniem jakby chciał pokazać, że niczego innego się po nim nie spodziewał:
- Wnioskujesz? Czyli nie opowiedział Ci wprost jak to wszystko wyglądało przed? Ale i tak nieźle... - pozwolił sobie na cichy odgłos zdumienia - A jak wyglądają? Nie potrzebuję barwnych opisów, ogólniki mi wystarczą.

- Chodzące, rozkładające się trupy. - odpowiedział tamten - Mówił, ale wiesz... Mógł kłamać. Opowiedział o samochodach, samolotach, o tym jak uderzyła bomba i wszyscy chowali się do piwnic. Takie tam, był całkiem miły. Ale śmierdział, wszyscy śmierdzą.

Teraz zerknął na Davisa chcąc się upewnić, że razem z Parkiem nie robią sobie żartów - Poważnie? Nie mogłeś wymyślić czegoś bardziej realnego? Rozkładające się trupy chyba nie za bardzo mogą chodzić - miał to szczęście, że dzięki swojemu oczytaniu wiedział co to znaczy samochód i samolot - Jeśli Ty nie wkręcasz to ten... gbur? Ten gbur tym bardziej. Samochody i samoloty istniały kiedyś. Widziałem nawet kilka przekrojów tych maszynek. Oni to mieli łby wtedy - rzekł z podziwem kiwając lekko głową - Śmierdział trupem? W sumie nie zdarzyło mi się wąchać trupa, ale wierzę na słowo, że przyjemne to pewnie nie było.

- Młody ma rację. - westchnął Davis - Ale sam zobaczysz, ja jak pierwszego zastrzeliłem sam nie mogłem się nadziwić że to coś żyje.
- EJ! - rozległ się krzyk Frachetta za wami - Spójrzcie.
Wskazywał na jakieś skały, spod piasku wystawały bielejące kości oraz niebieski skafander z krypty.


W sumie zapomniał o obecności wystraszonego czarnoskórego za nimi. Dlatego lekko drgnął i obrócił się do mężczyzny, a potem w kierunku w którym wskazywał. Na żółtawym, a nawet prawie białym pyle czy innym piachu prawie od razu zauważył część niebieskiego kombinezonu
- Ciekawe czy to ktoś z naszych - zapytał bardziej sam siebie Henry, ale jakoś nie śpieszyło mu się z przewalaniem szkieletu na drugą stronę by ujrzeć numer na plecach - Długo się nie nachodził w takim wypadku…

- Trup jak trup. - westchnął Davis, ale Park do niego podszedł i bez ogródek zaczął przeszukiwać. Kombinezon na plecach wytarty i numer nie czytelny, ale z pewnością osoba ta musiała pochodzić z jakiejś krypty. Pod szkieletem, w piasku Thomas znalazł rewolwer z jednym pociskiem, resztę bębenek wypełniały łuski. Poza tym leżał tu też do połowy zużyty stimpak oraz zmutowany owoc. - Nie jest najgorzej, dziwne że nikt go nie przeszukał do tej pory.

Po znalezieniu fantów przez Parka sam Henry również zbliżył się do szkieletu. Skupił wzrok na czaszce szukając jakichkolwiek dziur po kulach. Był ciekawy czy nieszczęśliwiec sam odebrał sobie życie. Może to już nic nie zmieni, ale wewnętrznie uważał, że powinien poznać przyczynę śmierci
- Może trafiały się takie naiwniaki jak ja, co myśleli że jak szkielet to już nic przy nim nie ma? - rzekł po dłuższej chwili - A wracając do tematu. A mutanty? Broszury informacyjne od tego całego Vault-Tec nie kłamią? Bydlaki zżerają ludzi i wyglądają jakby w dzieciństwie spadły na ryj z łóżka?

Przyczyny zgonu nie udało się poznać, niestety szkielet zabrał tajemnicę ze sobą do grobu.
- Jakie broszury? - Tom się zainteresował - O czym ty bredzisz?

Teraz Henry westchnął - W starych książkach i czasopismach znajdowałem czasem jakieś pomięte ulotki od Vault-Tec. "Gotowi na przyszłość", "Jesteś wyjątkowy" i inne takie. Często chyba tworzyły większą całość bo zawierały czasem jakieś instrukcje przetrwania na pustkowiach. Wspominali tam też o mutacjach. Nie wiem na ile te instrukcje są trafne - wzruszył ramionami - No więc?

- Nie wiem o co chodzi z ulotkami, ale nie są najśliczniejsi - powiedział Frank wznawiając marsz.
- Przerażacie mnie. - rzucił Robert z tyłu.

- Weź się do kupy, człowieku. Najwyżej coś nas zje i już nie wrócimy do domu. Już nigdy nie zjemy przepysznej pasty, która momentami rosła mi w pysku. Będę za nią tęsknił - on też się troszkę bał. Ale na razie był to najzwyklejszy strach przed nieznanym, obcym. Nie był w stanie ocenić jak zareaguje podczas faktycznego zagrożenia. Ale z samym nożem niewiele zrobi.

Nie wiedział w sumie czy jego słowa podziałały na Frechetta, lecz nie zamartwiał się tym długo. W głowie krążyło mu jeszcze wiele pytań, które jednak nie były aż tak ważne i jednocześnie może poznać odpowiedź bardzo szybko i w najlepszy możliwy sposób - na samym sobie i na własne oczy. Dlatego cofnął się nieco za Davisa i Parka zaś osoba Frechetta była jego wyznacznikiem by podkręcić tempo marszu, aby nie zostać w tyle. Choć pewnie chłopaki by go nie zostawili o tak na pastwę losu, poniekąd to on pełni kluczową funkcję w tej ekspedycji. Ale Pustkowia mogą przyszykować im różne dziwne niespodzianki...
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."

Ostatnio edytowane przez Ziutek : 09-06-2016 o 20:27. Powód: Dodanie dialogu
Ziutek jest offline