Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-06-2016, 23:02   #8
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
De gustibus non est disputandum. Każdy to wiedział. Ale każdy też wiedział, że w wojsku o rozkazach również się nie dyskutuje. A o tak zwanych przymusowych ochotnikach krążyły nawet dowcipy.
Co smutniejsze - całkiem zgodne z prawdą.
Jemu też nie pozostawiono wyboru. Podobnie jak i pozostałym

O Starej Szkole, oficjalnie zwanej Laboratorium LK212 (a nieoficjalnie Umieralnią) niewiele mówiono. Niby zwano to Laboratorium, niby do tej skromnej nazwy dodawano parę cyferek (co miało sugerować, że są jeszcze inne laboratoria), niby mówiono, że testowane są tu szczepionki, ale opinią Umieralnia cieszyła się godną swej nazwy. I sugerowała dobitnie, jaka jest skuteczność owych szczepionek. Na dodatek James nie spotkał jeszcze nikogo, kto chciałby tu pracować z własnej i nieprzymuszonej woli.
Na niego ta wątpliwa przyjemność spadła, jak mu się zdawało, po ostatniej misji, podczas której Rusłanow zechciał uprzejmie zejść z tego świata. Jego współtowarzysze z tamtej misji mieli tyle samo szczęścia. I równie zadowolone jak i on miny.
- James Silver - przedstawił się. W jego ślady poszli pozostali.

- No to jest nasz pokój, ale to wiesz już. Główne korytarze są ogólnie dostępne oprócz poziomu piątego, ostatniego. Tam jest specjalna przepustka i tam nawet my nie wchodzimy. Choć czasem doktorek wybiera i przydziela im ten kwadrat. Jak nie wytrzymują, to są oddelegowani z powrotem do swoich baz. - Mówiąc ostatnie słowa rozejrzał się, spojrzał na boki potem na 'nowych' i cichszym głosem powiedział:
- Tak naprawdę to wydaje mi się, że zostają tam na wieki. Chyba tego nie muszę tłumaczyć. - I potem wyprężył się, uśmiechnął i dodał:
- No ale my na razie walczymy tu...
Nie musiał tłumaczyć. Mówiono, że do wojska idą tylko ci, którym nic się w życiu nie udało z powodu umysłowych braków, ale James do nich nie należał. Zapewne i głupsi od niego by pojęli to niedomówienie.
Mijali mnóstwo drzwi - niegdyś do sal szkolnych, teraz z numerami na drzwiach. Gdzieniegdzie jakieś symbole.
- Do nich nie wchodzimy. To izolatki. Wchodzić możemy tylko do tych z na zielono pomalowanymi klamkami. Do żółtych możemy się zbliżać, a czerwone omijajcie dużym łukiem, wkładając maski. - wypowiadając to zaraz wszyscy nowi towarzysze spoglądali na farbę na drzwiach i w oczy wpadały klamki, które były pociapane z widocznymi plamkami niegdyś zielonymi, żółtymi i na wierzchu największymi czerwonymi.
Doszli do końca korytarza. Tam było zejście do piwnicy, przy którym stało już dwóch wojskowych, pilnujących wejścia.
- A to zejście... tam się dostajesz w dwóch przypadkach. Masz uprawnienia lub nie oddychasz. - I tu mina mu zrzedła. - Tam trafili wasi poprzednicy.

Brzmiało to mało optymistycznie, przynajmniej w uszach Jamesa. W oczach również - z koloru klamek można było wywnioskować, że każdy z lokatorów izolatek miał przed sobą krótką drogę, w jedną stronę - od optymistycznej zieleni po ostrzegawczą czerwień. Dalej, z pewnością, był już tylko grób.
- Na skutek czego przestali oddychać? - zainteresował się.

- Tu tylko jest jedna diagnoza śmierci, wirus. - Mówił to z całą powagą, facet rosły i silny jak dąb ale, można było wyczuć niemoc w głosie która dołowała jeszcze bardziej.
- No chodźmy wyżej. - I ruszył dziarsko w kierunku klatki schodowej. Doszedł na następne piętro i tak powtarzały się sceny. Kilka zielonych klamek, ale większość czerwonych.
- Ostatnie piętro. - Zatrzymał się. - Tam możemy wejść tylko do przedsionka, gdzie jest pomieszczenie zdawcze. Zamawiają co trzeba, a my czasem to im zanosimy, choć od tego jest personel.
Samo pomieszczenie było bialutkie. Ściany, sufit, drzwi wszystko śnieżno białe. Jedna z ścian była przeszklona dość wielkimi szybami, a na centralnym miejscu było okienko podawcze.

Na szybach naklejki “Uwaga grozi zarażeniem”. Na podłodze stał pojemnik na zużyte rękawiczki i maski. Na ścianie wisiał podajnik właśnie z nowymi nieskażonymi rękawiczkami i maskami. Jeszcze jedna z szafeczek z szklanymi drzwiami za którymi były cztery strzykawki już z czymś w środku. Całe pomieszczenie było może z dziesięć metrów kwadratowych.

Jack spojrzał na was po kolei.
- No tu są najgorsze przypadki, nie do uratowania, a raczej czekają na sądny dzień - i ucichł.

W tej chwili po drugiej stronie szyby rozległ się hałas i na korytarz wybiegła kobieta w stroju pacjentki. Twarz miała całą czerwoną, jakby podnosiła przed chwilą coś ciężkiego. Żyły z jej skroni były tak wypukłe, że prawie były grube jak ludzkie palce. Oczy miała przekrwione, a jej ruchy były tak szybkie i skoncentrowane że wyglądała jak by ją ktoś przewijał na filmie do przodu. Skręciła w stronę szyby i sekundę później była przy niej, a raczej uderzała w nią jak dążąca do światła ćma, z siłą, która powodowała, że szyba drżała jak zwykła, a nie pancerna. W oczach kobiety dostrzec można było wołanie o pomoc.
Nagle przytłumiony huk zza szyby przerwał trwającą chwilę scenę. Na tafli szkła pojawiła się krwawa plama i niemal niewidoczny ślad po kuli, która zderzyła się ze szklaną taflą. Twarz z rozbryzganą krwią i częściami mózgu zsunęły się po powierzchni szyby na dół. Ręce bezwładnie zrobiły ślady w dół po krwi tworząc wzorek na szkle.
Gdy ciało znieruchomiało, podbiegły do niego dwie postacie w pomarańczowych kombinezonach i zaciągnęły zwłoki do kąta w korytarzu. Trzecia postać położyła na zwłokach czarną płachtę z napisem “Uwaga silnie trujące”.
Sales'owi zrzedła mina. Odwrócił się na pięcie i wyszedł w dość szybki chaotyczny sposób, trzaskając ciężkimi drzwiami jak piórkiem.
Nim James ruszył za nim spostrzegł, że ludzie w kombinezonach to wojskowi. Przynajmniej ich buty takie były.
Dłuższy pobyt w tym miejscu mijał się z celem.
- Idziemy - rzucił James przekraczając próg.
Schodząc po schodach miał czas na to, by trochę pomyśleć.
Gdyby nie to, że szyba była pancerna, cała ich grupa trafiłaby do izolatek. Co pewnie i tak ich czekało. Łatwo można było się domyślić, na czym polegała praca osób tu pracujących... i czym będą się zajmować 'nowo zatrudnieni'. Dozorcy więzienni - oto czym byli.
Na dodatek byli 'towarem nietrwałym' - wystarczył jeden błąd... i pozostawało tylko liczyć na to, że któryś z jajogłowych wymyśli szczepionkę.
- Często się zdarza coś takiego? - spytał, gdy już dogonił Jacka.

Jack stał na półpiętrze i kurczowo próbował zapalić papierosa który w ustach drżał jak różdżka do szukania wody. Zapalił w końcu zaciągnął się wydmuchał dym na bok wyjął papierosa

- Pytasz o ile na dzień na dobę czy na godzinę ? - Znów zaciągnął się. - Średnio na dobę ginie tu w ten lub inny sposób szesnaście, może ze dwadzieścia osób chorych. - Zaciągnął się po raz kolejny, tym razem dość konkretnie
- Czasem są takie przypadki, które wydostaną się z ostatniego piętra na wolność i uwierz mi, nie wychodzą przez niższe piętra. - Wyrzucił fajkę na ziemię i zgniótł butem

- Po prostu wyskakują przez okno, zabierając kraty z sobą na dół. Myślisz, że to je zabija !? Otóż nie! I kraty wcale nie są stare czy słabo osadzone! Te skurwysyny mają taką siłę, że łamią cię w pół i rzucają jak szmacianym workiem. Skaczą wyżej niż normalny człowiek. Nie jest to może jakiś wielki wyczyn z cztery pięć metrów, ale zmienia to całą linię obrony, gdy barykady są tylko na trzy metry. - Wyciągnął paczkę papierosów i łukowym gestem podania zapytał: - Któryś ma ochotę zapalić?

James pokręcił głową.
Nie palił i nigdy nie odczuwał takiej potrzeby. Nawet teraz, gdy przekazane przez Jacka wieści okazały się tak mało optymistyczne.
Czy nadzwyczajne możliwości zarażonych były tylko i wyłącznie skutkiem działania zarazy, czy też cholerne szczepionki, miast leczyć, tworzyły z chorych jakichś super-mutantów? Niektórzy naukowcy mieli poprzewracane w głowach; może i jemu udało się trafić na takich szaleńców?
Jasną też rzeczą było, dlaczego ci, co pełnili tutaj służbę, wykruszali się dość szybko.
I wniosek był jeden - nie warto się było zbyt długo zastanawiać czy litować na kimś. Jedna chwila zawahania i nieuwagi i człowiek lądował w czarnym worku.
- Mam nadzieję, ze nie stali się kuloodporni - powiedział z ponurą miną.

- Niee, jeszcze tego by brakowało. Są szybcy i czasem zanim trafisz, to musisz się pomęczyć i obyś zdążył. Czasem jednym strzałem powalasz go. - Znów wyciągnął papierosa.
- Wiesz, co mnie tak zdenerwowało! To, że ta kobieta była kiedyś jedną z naszych. - Ręka tak mu się trzęsła, że tym razem zaniechał zapalania papierosa i po prostu go wyrzucił.
- Idziemy, mam ochotę się napić. Jak mają nas zarżnąć to chociaż miejmy chwilę przyjemności.
Reszta grupy była w osłupieniu, a jeden z was po cichu wymamrotał:
- Powybijać zarażonych, nim oni nas uwalą - i ucichł.
Było w tym trochę racji.
James rozumiał konieczność prowadzenia badań, ale uważał, że życie tych, co mają bronić porządku, jest co najmniej tak samo ważne. A skoro szczepionki na razie były mitem, to jedynym 'lekarstwem' była kula.
- Trzeba będzie bardzo uważać - powiedział. - I być szybszym, niż tamci.
- Chodźmy się napić - dodał. - Pokażesz nam te przyjemniejsze miejsca.
 
Kerm jest offline