- Moi wrogowie nie żyją. - powiedział
Vycos wypranym z emocji głosem.
Jakby nigdy nic ruszył do najbliższego wyjścia ze stadionu.
JD doszedł do wniosku, że tak właśnie zachowuje się istota, która całe życie polegała wyłącznie na nadludzkiej sile i tylko dzięki niej dobrze jej się wiodło. Przecież zakaz Kaina dotyczący walk pomiędzy potomkami wypromował korzystanie z usług śmiertelników.
Ashford zdziwiłby się bardzo, gdyby wśród Spokrewnionych nie znalazł się chociaż jeden, który zechciałby ustawić snajperów przy wyjściu. Z zadaniem zabić każdego nieznajomego człowieka opuszczającego stadion. Wrogowie
Vycosa może już nie żyli, ale to nie znaczy, że przestali być groźni.
Tymczasem
Marcus się przebudził. Stęknął, najwyraźniej zaskoczony obolałym ciałem. Rozejrzał się, a jego wzrok spoczął na leżącej na brzuchu
Mary. Potem spojrzał na
JD. Prosto w jego oczy.
- Coś ty... - jego oczy otworzyły się jeszcze szerzej, po czym twarz wykrzywiłą szczera wściekłość -
COŚ TY, KURWA, ZROBIŁ?! JD przewrócił oczami.
Marcus potrafił być tak słodko naiwny, że czasami aż zdawał się niewinny.
- Chyba nie myślałeś, że osiedlicie się w domku na przedmieściach, spłodzicie dwójkę dzieci i zaadoptujecie psa - odparł
Ashford. -
Mary oddała swoje ciało Lilith, a Lilith z niego skorzystała - wskazał palcem na głowę
Kaina. -
Jeżeli myślałeś, że to wszystko może mieć szczęśliwe zakończenie, to zdaje się nie śledziłeś uważnie wydarzeń. Ashford wyjął broń od
Fanchon i ją aktywował.
- Nie ma sensu żyć w bólu, Marcusie - wampir… nie, teraz po prostu mężczyzna… rzekł łagodnie. - J
eżeli zechcesz, mogę wyświadczyć ci przysługę.
W tym momencie usłyszeli słaby jęk od strony ciała
Mary.
- Na jej miejscu też bym jęczał - mruknął
JD. -
No to chyba jednak masz swój happy ending. Mam nadzieję, że śmierć Małego Johna była tego warta - dodał głośniej, po czym ruszył w stronę wyjścia w ślad za
Vykosem. Zamierzał przekonać się, czy ktoś zdjął byłego Tzimisce, a więc, czy można bezpiecznie opuścić teren.
Miał wrażenie, że ciągle słyszy ostatnie słowa Nosferatu ze Szwecji. Osoby mniej lub bardziej podobnej przyjacielowi. Wampir obawiał się, że nie opuści tego stadionu. I rzeczywiście,
Mary i
Marcus zrobili wszystko, co mogli, aby
Graham Brandt nie dożył jutra. Byli po stronie, która z zimną krwią zamordowała
Erou, małego, ślepego chłopca. Czy
Mary od początku, jeszcze w Rostocku, sabotowała ich śledztwo, ku zadowoleniu swojej przyjaciółki
Aldony?
Cook nie mylił się, że porzuciła swoje… “człowieczeństwo”. Cóż za ironia.
Zmarło dzisiaj wiele wampirów, którzy starali się dobrze czynić. Równie dobrze
JD sam mógłby być wśród nich. Jedyne, co go uchroniło, to skoligacenie z
Mary. A wszystko po to, aby
Marcus i
Mary mogli być różowi i rżnąć się, czerpiąc z tego przyjemność.
JD czuł złość i niesmak. Nie chciał mieć z tymi ludźmi nic wspólnego, już nigdy.
Marcus tymczasem doskoczył do
Mary, pochylił się nad nią i faktycznie wyglądało to ckliwie. Nie potrzebowali widowni.
JD zszedł już z murawy, gdy usłyszał za sobą krzyk
Marcusa.
-
Ona chce ci coś powiedzieć! - zakomunikował.
JD miał ochotę po prostu iść dalej, ale pomyślał, że może to mieć ewentualnie jakiś związek z jego bezpieczeństwem. Odwrócił się i odkrzyknął:
- No to do cholery przekazuj, Marcus! Ashford zastanowił się, czy
Mary była świadoma, że gdyby
Lilith nie zebrała tych wszystkich ludzi w Pałacu Buckingham, to nie zginęliby w ataku samolotów. Niegdysiejsza, wampirza matka mogła nienawidzić wampirów, ale ludzie chyba coś dla niej znaczyli, prawda?
JD przypomniał sobie śmiertelnych tragarzy
Kleopatry, którzy zostali posiekani na kawałki, a
Lilith nawet nie jęknęła. Nie, chyba jednak nic nie znaczyli.
- Ona umiera... - czyżby głos
Marcusa załamywał się? - C
hce cię zobaczyć. JD uśmiechnął się półgębkiem. Właściwie chciał ostatni raz spojrzeć w oczy
Mary i obserwować, jak gasną. Ruszył z powrotem do nich.
- Ludzie umierają - rzekł, gdy był już blisko. -
Na tym polega ta cała śmiertelność. Tylko o to walczyliście. Świętujcie.
Trzymał mocno floret i obserwował pochyloną nad sobą dwójkę. Być może to była jedynie zasadzka.
Ogromna plama krwi pod ciałem
Mary nie była jednak złudzeniem. Choć musiała zacząć regenerację jako wampirzyca, to jednak nie udało jej się skończyć i teraz na jej brzuchu i plecach wykwitły lepkie plamy posoki. Kiedyś
Ashford poczułby głód na ten widok, teraz... czuł najwyżej obrzydzenie.
- Zostaw...nas... - szepnęła do
Marcusa, a ten spojrzał na
JD jakby miał mu się zaraz rzucić do szyi. Posłusznie jednak wykonał polecenie.
-
Zabroniłam mu... cię zabijać - Matka mówiła z trudem. Oczy miała przymknięte jakby w półśnie -
Pamiętasz... kiedy Cassie cię dopadła... zapytałam czy chcesz żyć. Chciałeś. Mogłam ci to dać... wreszcie. To jedno... mi się udało, bo reszta... nie myślałam, że tak będzie - głos jej zadrżał, a do oczu napłynęły łzy -
Nie proszę o wybaczenie... Po prostu... chciałam jeszcze raz... cię zobaczyć, JD.
Po raz pierwszy wymówiła jego imię tak jakby to była pieszczota. Po raz pierwszy i ostatni zapewne.
- A czy ty chcesz żyć? - zapytał
JD, mimikując jej pytanie z początku znajomości.
Mary potrząsnęła lekko głową i wyciągnęła do
JD słabą dłoń.
- Potraktuję to jako spowiedź i odpuszczam ci twoje grzechy - odparł
Ashford. -
Być może Bóg pozwoli ci żyć.
Zdecydowanym ruchem przebił gardło
Mary ostrzem i posłał dawkę prądu.
- Jednak już nie na tym świecie - dodał, po czym obrócił się do
Linda. -
Zabroniła ci mnie zabijać, czyż tak? Co za pycha… - dodał, idąc w jego kierunku.
- Odbiło ci - warknął nienawistnie
Marcus, po czym złapał pistolet - jedną z wielu broni, które zostały po sieczce i szybko wycelował w
JD. Może nie miał już wampirzych mocy, ale doświadczenie w posługiwaniu się bronią pozostało.
JD w przeciwieństwie do
Marcusa nie walczył w trakcie starcia Kainitów, więc nie czuł się zmęczony. Poza tym nie obrywał, więc nie był obolały. Wystarczyłoby, aby wziął jedno z ciał, które walały się na murawie i użył go jako tarczy. Jednak nie chciał. Uśmiechnął się półgębkiem.
- Strzelaj - odparł
JD. Odrzucił floret i rozpostarł ramiona, aby być większym celem. -
Znowu uciekniesz? - wspomniał scenę skoku z samolotu.
Marcus dyszał głośno, aż
Ashford zaczął się zastanawiać czy przed przemiana nie był jakimś astmatykiem.
- Nie ma przed czym uciekać... Ona nie żyje. Wysadziła tę piekielną maszynę, w której byliśmy uwięzieni od momentu przemiany. A ty co zrobiłeś? Byłeś jebanym trybikiem. Ona chciała dać ci wolność... Chciała byś żył dalej, a jednak nie potrafię żyć z myślą, że nie zemściłem się... kurwa.
Lind otarł oczy wierzchem dłoni. Czyżby płakał? Niestety, niedoskonały ludzki zmysł wzroku
JD nie był w stanie dojrzeć. Po chwili skierował lufę pistoletu do swojej skroni.
- No to żyj sobie dalej, dupku. Żyj z tym wszystkim. I nie licz na spokojny sen.
Huk wystrzału odbił się echem na stadionie. Ciało
Marcusa upadło na murawę. Wiedział gdzie celować, zmarł od razu.
JD został całkiem sam. I choć dla wielu skończył się tej nocy świat, na linii horyzontu pojawiła się delikatna łuna wschodzącego Słońca.
Nowy dzień miał nastać jakby nic się nie stało.
[MEDIA]http://img4.garnek.pl/a.garnek.pl/013/083/13083298_800.0.jpg/wschod-slonca-londyn.jpg[/MEDIA]
KONIEC