Wątek: Wild Dogs
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2016, 14:14   #4
Ali
 
Ali's Avatar
 
Reputacja: 1 Ali jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwu
Oczywiście. Kiedy inni się bawili, Fox był na patrolu. W sumie nie miałby wiele przeciw, świadomie wybrał swoją robotę. Tak, lubił się czasem napić, ale teraz przede wszystkim miał ochotę posiedzieć w gronie chłopaków, słuchając w półśnie ich mało prawdopodobnych historii. Miał po prostu nadzieję na dobre towarzystwo. I tu leżał pies pogrzebany.
Yuryeva. Kobieta w mundurze. Jakby tego było mało - to ona wydawała tu rozkazy. Braun nie miał planu nikomu podpadać, w końcu był w Wild Dogs dość świeży. Jednak kobieta-dowódca sprawiała, że czuł się mocno skrępowany, co do niego w ogóle nie pasowało. Stosunek do płci pięknej miał jaki miał ("niech pozostanie po prostu piękna") i teraz jedynym, co przychodziło mu do głowy, było skupienie się na zadaniu. Nie było to w tej sytuacji proste, więc postawił na milczenie. I tak nie chciał ryzykować, że palnie coś głupiego.

Większość oddziału bawiła się w najlepsze, chlejąc i żrąc na potęgę. Rozwalili dupy przy ogniskach i marnotrawili czas na próżne popierdywanie, puste przechwałki i snucie opowieści tak samo realnych, jak szansa znalezienia dziewicy w najpodlejszym z moskiewskich burdeli. Gaya nienawidziła nieróbstwa, dlatego też chwytała szansę do zajęcia się czymś sensownym, ilekroć nadarzała się okazja. Tak jak teraz - wybrała patrol zamiast przerwy i odpoczynku. Wychodziła z założenia, że odpocznie na urzygu, kiedy już zdechnie. Nie wybierała się co prawda na drugą stronę w najbliższym czasie, ale na wojnie różnie bywało.
Z przewieszonym przez ramię AKM i z maczetą w dłoni, szła za Foxem, zgrzytając zębami za każdym razem, kiedy mężczyzna nadepnął na gałąź, a w okolicy rozlegał się głośny trzask. Patrol dookoła obozu nie był specjalnie wymagający, ale i tak zachowywała pełną czujność. Skoro połowa kompanii zajmowała się zabawą, była łatwym celem. Ktoś musiał pracować, aby opieprzać się mógł ktoś.
Ze swojej perspektywy Uliana miała dobry widok na kompana, bez skrępowania obserwowała poruszające się przed nią plecy, skupiła uwagę na pracy rąk. Trzymał maczetę sztywno, ciął chaszcze jakby obsługiwał cep, nie ostrze. Czego jednak wymagać od sapera? Był nowy, dołączył całkiem niedawno i albo się wyrobi, albo padnie martwy - cała filozofia życia najemnika.
- Rozluźnij nadgarstek, durak - w końcu nie wytrzymała, cedząc niechętnie przez ściśnięte kły. Zaciągała śpiewnie po rodzinnemu, jak zawsze gdy była zła. Czyli przez cały czas - To nie łopata. Poruszasz ramieniem, tniesz płynnie. Inaczej za pół godziny będziesz mógł rękę wsadzić sobie w żopę. Tyle z niej będzie pożytku, rozumisz?

Rudzielec drgnął delikatnie, zaskoczony nagle wypowiedzianymi słowami, brnął jednak dalej. Do tej pory unikał dowódczyni jak ognia, wiedząc, że niekoniecznie przypadną sobie do gustu, lecz nie zawsze było to wykonalne. Chętnie powiedziałby, w czyją "żopę" włożyłby tę rękę, ale zamiast tego odezwał się bez większego zastanowienia, nader uprzejmym tonem:
- Może powinienem puścić panią przodem?
On nie wpierdalał się kobiecie w kompetencje, gdy zajmowała swoje miejsce w kuchni. Spędził sporo czasu w Wietnamie, potrafił trzymać maczetę. Z drugiej strony... może i babsko miało odrobinę racji. Z tego wszystkiego rękę miał sztywną jak kłoda. Chcąc nie chcąc rozluźnił nieco mięśnie, uwalniając spięty nadgarstek.

- Może powinieneś wylądować w łagrze. Albo lecieć cztery okrążenia w OP-1 i pełnym oporządzeniu dookoła obozu. - odwarknęła. Dobry łagier był tym, czego potrzebowali mędrkujący żołnierze. Nic tak nie uczyło wykonywać rozkazów bez szemrania i zbędnych pytań, jak pół roku na Syberii, zwłaszcza zimą. Wtedy temperatura rzadko przekraczała trzydzieści stopni na minusie i to w południe słonecznego dnia. Czysta radocha - Nie prosiłam cię o komentarz. Zajmij się rabotą, taka twoja mać.

Joseph uśmiechnął się sam do siebie. Kiwnął delikatnie głową na znak przyjęcia jej wypowiedzi do wiadomości i liczył na to, że na tym się temat skończy. Wcale się nie prosił o rozmowy, więc nie będzie miał też problemu z zajęciem się robotą, byle i ona trzymała język za zębami.
Poznał w swoim życiu chyba wszystkie możliwe typy ludzi. Zakompleksionych trepów, czułych na każdą uwagę, na którą musieli odpowiedzieć obowiązkowym “zamknij ryj i wykonuj rozkazy, bo jestem nad tobą” również. Przez myśl przeszło mu też, że w sumie nie wiedział, jak powinna zachowywać się kobieta w wojsku, żeby sobie radzić. Może właśnie o to chodziło. Nie było dobrej odpowiedzi, bo jedynym rozwiązaniem jakie widział, była jej nieobecność w wojsku. Musiał to jednak przeboleć. Czasem największy skurwysyn okazywał się dobrym dowódcą - wszystko jeszcze przed nimi. Choć, prawdę powiedziawszy, niekoniecznie miał ochotę przekonywać się co do tego w przypadku Uliany, szczególnie na własnej skórze.

Dalsza część patrolu mijała w ciszy. W końcu dwójka najemników dotarła na najważniejszy z punktów wycieczki, jakim był zaminowany szczyt. Chociaż ilość rozmaitych niespodzianek w ziemi nie była szczególnie wielka, należało i tak uważać na to, gdzie się stawia stopy. Wystarczyłby jeden fałszywy krok i… bum.
Dosłownie bum. Stłumiony huk eksplozji dotarł do uszu patrolu, który natychmiast przylgnął do drzew, kryjąc się za nimi na tyle, na ile to możliwe. Eksplodować musiała jedna z mniejszych i bardziej oddalonych min, gdyż dźwięk był stosunkowo cichy. Była spora szansa, że w obozie nikt nic nie usłyszał. Z jednej strony rozkazy mówiły o meldowaniu takich rzeczy bezzwłocznie, z drugiej strony to mógł być kolejny, głupi zwierzak. Czy warto było psuć zabawę towarzyszom z kompanii?

Czas zaczął upływać w nawet przyjemny sposób. Zieleń, odgłosy natury i dochodzące z obozu śmiechy. Takie tam małe najemnicze radości. Żadnego więcej burmuszenia się, żadnych proble...
Bum. Fox stanął, zwracając się w stronę źródła hałasu. Nie miał wieloletniego doświadczenia jako saper, więc nie było tak, że w lot wszystko potrafił ocenić ze stuprocentową pewnością. Jednak na podstawie tego specyficznego odgłosu, doświadczenia wyniesionego z armii i faktu, że własnymi rękami rozstawiał miny wokół obozu mógł szacować, w którym mniej więcej miejscu nastąpił wybuch i że prawdopodobnie była to M14. Mała, trudno wykrywalna mina fugasowa, która miała przede wszystkim kaleczyć, niekoniecznie zabijać. Zwierzę nie powinno było jej uruchomić, lecz nie dało się tego wykluczyć, jeśli trafił się jakiś cięższy osobnik (a mnogość gatunków w dżungli była przecież oszałamająca). Bez względu na wszystko trzeba było sprawdzić miejsce zdarzenia, zachowując szczególne środki ostrożności. Może wcześniej naprowadzą ich na właściwy trop jęki bądź zwierzęce wycie.
Nie był jednak "proszony o komentarz", toteż spojrzał na Gayę, czekając na rozkaz.

To mogło być wszystko - od durnego zwierzaka zaczynając, na równie głupim przeciwniku kończąc. Pośrodku znalazłoby się jeszcze kilka pozycji, ale teraz Uliana nie zamierzała trwonić cennych sekund na zabawę w zgadywanki po ciemku.

- Idzi - warknęła, brodą wskazując kierunek z którego dobiegła eksplozja. Już widziała te drwiące mordy gdyby poderwała obóz bo durna świnia wlazła na bombę. Chwyciła mocniej karabin i przyłożyła palec do ust, nakazując ciszę. - Ostrożnie, bez hałasu. Umisz, da? Pokażesz, job twoju. Za mną.
Była ich dwójka, miał kto patrzeć na plecy. Tracić rozsądku i lecieć na pałę nie zamierzała. Ilu jeszcze pojebańców szwargoczących po miejscowemu czaiło się w okolicy - tego nie wiedział nikt. A ktoś musiał sprawdzić.

Fox pozwolił sobie na te pół sekundy wymownego spojrzenia, zanim odwrócił się od dowódczyni. Zasady nakazywały zgłaszać przypadki takie jak te, więc nie spodziewał się, by Gaya miała postąpić inaczej. No cóż, nie było to jego zmartwienie.
Ruszył ostrożnie w stronę wybuchu, starając się nie wywoływać przy tym nadmiernego hałasu, pomimo niekoniecznie kocich ruchów. Próbował wyłapać jakikolwiek dźwięk, który mógłby przygotować go na to, co spotka w miejscu eksplozji. Jednocześnie musiał uważać na pułapki, które sam zastawił, choć to - po wszystkich patrolach, jakie w życiu odbył - miał opanowane raczej z automatu. Broń ułożył tak, by w razie potrzeby szybko przygotować się do obrony.
Czuł ten dreszczyk emocji, który lubił, a jednak przyjąłby z ulgą, gdyby podniesione tętno było tym razem spowodowane fałszywym alarmem. Może w obozie ostała się jakaś schłodzona butelka z procentami? Nie pogardziłby...
 
__________________
"We train young men to drop fire on people, but their commanders won't allow them to write "fuck" on their aeroplanes because it's obscene." Apocalypse Now
Ali jest offline