Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2016, 00:10   #27
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Denver; peryferia; menelnia w starej księgarni; Dzień 1 - popołudnie; ciepło





Młynarz



Rower jednak trochę skrzypiał. O ile pamięc mu nie zawodziła to chyba mógłby skrzypieć i piszczeć trochę mniej. Z drugiej strony na razie dopiero co go wziął. Była spore szansa, że smarowidło się rozsmaruje jak trzeba albo znów się przesmaruje albo może nawet jakby wrócił do ich bazy to ktoś by zerknął z reszty ekipy i powiedział czy zrobił coś mądrego.

Na razie jednak nie było tak źle. Właściwie było całkiem nieźle. Słoneczko ładnie grzało, jechało się znacznie wygodniej no i szybciej niż nawet by się biegło a od pędu robił się całkiem miły w taką ciepłotę chłodny wiaterek. Tak, jakby ktoś umiał cieszyć się chwilami w tym całym zasranym życiu to tak, miałby dobry moment na konteplacji takiej chwili.

Sprawa z menelnią okazała się taka jak to w takich miejscach bywa. Toczyła się. Facet którego minął śpiącego czy zalanego na ławce nadal tam był. Ten który się złapał zawiechę nadal był zawieszony czy Młynarz był przy nim, z dala od niego czy w ogóle go nie było. Ten naspidowany dalej był naspidowany. Gadał tak szybko, że trudno było go zrozumieć jakby połykał z połowę liter w zdaniach. Ale "za dropsa" Młynarz wywiedział się, że chyba chodzi Czarnego Bob'a. Czy na pewno? No chyba tak. Może nie. Ale chyba on. No. Czy był w środku? Tak. Był. Rano w nocy no była jakoś tak. Wciąż wisiał fajkę i miał postawić flachę bo jego kolej. Nie. Było wczoraj dzisiaj znaczy jutro tak. No. A da dropsa? Fajkę? Zrobi dobrze jeśli trzeba. Ale flaszję i dropsa niech da. Tak. Na wczoraj by było no tak. Albo nie, jednak nie. Może.

Właściwie nie był pewny czy ten naspidowany wziął WD Tabsa za WD Tabsa czy za coś innego. Ale dotarł. Wewnątrz panował półmrok i odorek menelni czyli szczochów, rzygowin, odchodów, przetrawionego i przefermontowanego w różnych stadiach aromatu czy zapachu alkoholu w najróżniejszych postaciach znacznie się spotęgował. Taki zestaw przez większość ludzi uważających się za cywilizowanych nawet dzisiaj uznałaby pewnie za prawie nie do wytrzymania na wizytę a na pewno nie do przebywania tu na stałe.

Prócz zapachów i gry światłocieni z przewagą cieni dochodziły też dźwięki. Chrapania, krzyki, mamrotanie odurzonych ludzi, kłótnie o skradzioną butelkę, o nie postawioną kolejkę, jakaś parka okładała się rzucając się czym popadnie od krzeseł i kawałków gruzów po butelki i puszki drąc się na siebie nawzajem o nie wiadomo właściwie o co. Inni przyglądali się obojętnie, pokrzykiwali na nich, śmiali się do rozpuku albo próbowali czmychnąć by ich zasięg awatury nie zawadził czymśtam. Inna parka bzykała się w najlepsze ledwo przykrta jakimś płaszczem kompletnie chyba ignorując to, że ciężko miejsca uznać za ciche czy dykretne.

W końću jednak podpytując tego czy tamtego znalazł Czarnego Bob'a. Wyglądał jak klasyczny przedstawiciel swojej filozofii życiowej. Zwłaszcza półmrok rozświetlany w klitce w jakiej zajmował jedynie prowizorycznym knotem z-byle-czego dawał chyba więcej dymu niż światła. Facet wyglądał nijako, w niewiadomo ilu warstwach luźnych, obszernych ubrań mogacych pomieścić całkiem sporo rzeczy od działki i flachy po fajki i granaty. Facet był w nieokreślonym wieku a twarz nie wiadomo czy bardziej mu zniszczyło życie czy śmierć ale chyba od dość dawna jak większość jego sąsiadó balansował na tym pograniczu. Gdy Młynarz odchylił szmatę zrobioną chyba ze starej firany czy koca facet spojrzał po chwili na niego z typowo dla Szczurów biernym wyrazem twarzy zostawiając całkowicie inicjatywę drugiej stronie.




Denver; Downtown; komisariat; Dzień 1 - popołudnie; ciepło




Tristan Nolan, Butch Carter i Scott Sheppard



Zaparkowali, zatrzymali się i zsiedli z motocykli. Właściwie chyba byli na miejscu. Dało się rozpoznać dość charakterystyczny wystrój starego multipleksu. Gdzieś nawet uchowały się gabloty na plakaty filmowe choć prawie jak leci wszystkie rozbite a z plakatów zostały żałosne strzepy. A szkoda. Ładne i kolorowe cieszyły oko. Na tyle, że niektórzy wciąż je zbierali albo nawet używali jak niegdyś używało się tapet w mieszkaniach. Ale nie było się co dziwić, że ludzie chcieli by im na co dzień chodź na obrazku towarzyszyły kozackie gadżety filmowe, wspaniałe przygody, egzotyczne krainy, obce planety no i postacie z filmów.

Jednak nadal byli w Ruinach. Właściwie wciąż. Czasem można było mieć wrażenie, że nigdy ich nie opuszczali, czaiły się nieskonczonym morzem wszędzie jak okiem sięgnąć czasami jedynie będąc upstrzone jakąś nieco ucywilizowaną ludzką wysepką enklawy. I niebezpieczeństwo tkwiło w Ruinach zawsze i wszędzie. Nie tylko ze strony bandytów, mutantów czy bestii ale i własnie od samych Ruin. Tak było i tym razem. Kawałek muru po prostu odłamał się i runął w dół. Nic strasznego. Nic specjalnego. Nie było się czym przejmować. W Ruinach takie rzeczy po prostu się zdarzały. Wszystko było ok no chyba, że ktoś by się znajdował akurat w punkcie gruchnięcia takiego odłamanego fragmentu. Tym razem załom zawalił się w pobliżu trójki użytkowników jednośladów. Ale dość blisko. Na tyle, że odłamki rozbryzgały się także na nich, po nich i w nich uderzając boleśnie choć niezbyt groźnie. Po chwili znów panował cisza a wzburzony obłok pyłu zaczynał z wolna rozwiewać się pozstawiając na chodniku jedynie kolejny fragment gruzów. Jedynie siniak, rozdarcie, przecięcie na twarzacz czy ramonach ludzi świadczyły jak byli blisko niebezpieczeństwa. Tym razem wyszli jednak z niego cało.



Denver; Downtown; klub "Caballo Calvaje"; Dzień 1 - południe; ciepło




Wichura i Alejandra Dolores



Dwójkę łowców nagród odwiedziła Bianca która zdążyła wrócić z siedziby pana Sanaki. Co prawda nie udało jej się rozmówić z samym big boss'em ale jednak udało jej się umówić na spotkanie z jednym z "manager'ów" czyli pomniejszych boss'ów. I to właśnie z tym który był odpowiedzialny za ustalenie nagrody za owego stwora. Okazało się, że latynoski wdzięk Bianci wsparty nazwiskiem Colorado Scott'a wystarczyło do zorganizowania tego spotkania. Pozostawało pytanie kto na nie z ekipy by poszedł i z czym. Jedna czy dwie osoby byłyby chyba najbardziej odpowiednie na tego typu spotkanie.

Alejandra wyszła jak na prawdziwą damę z prawdziwą klasą przystało "przypudrować nosek". Niestety pozornie zwykła czynność miała nie do końca zwykłe skutki jakich można się spodziewać po wizycie w tego typu miejscach. Gdy już była zadowolona ze swojego wyglądu i sięgała swoją zgrabną dłonią do klamki by wyjść na korytarz drzwi nagle otwarły się bez ostrzeżenia i do środka wpadły dwie rozzłoszczone furie kompletnie ignorując przewróconą właśnie przez drzwi Latynoskę którą impet uderzenia posłał na podłogę i zaszumiał w głowie. Do tego drzwi trzasnęły ją w twarz na tyle boleśnie, że chyba jednak jakiś siniak i zadrapania z tego by zostały na dzień, noc czy dwie.

- O. Alejandra. Dobrze, że jesteś. Stary o ciebie pytał. Sprawa jest. - gdy jeszcze trochę wytracona z równowagi Latynoska wracała na salę główną zaczepił ją Latynos z ciemnych okularach. Znała go z widzenia choć nie mogła sobie przypomnieć jak go wołają. Ale był jednym z ludzi jej krewnego bo o nim mówili "w rodzinie" per Stary. Oczywiście gdy owego "Starego" nie było w zasięgu słuchu. Sprawa mogła być różna. Albo "Stary" potrzebował jej specowej wiedzy czy porady albo chodziło o coś innego. Bo od standardowych spraw miał raczej standardowych ludzi.

Wichura również miał nieco mniej szczęśliwy obrót wydarzeń. Całkiem miły i ciekawy lokal, jeden z tych których warto odwiedzić gdy jest się w mieście krócej i warto wrócić gdy jest się dłużej lub ponownie nie był jednak pozbawiony wad jakie miały w sobie wszystkie lokale tego typu. Czyli nieplanowane i odbiegające od standardu wydarzenia. Ktoś gdzieś przy barze zaczął się kłócić z barmanem w sumie nie wyglądało poważnie jak na rangę lokalu i ilość głosci ledwo to wpadało w ucho ponad standardowy gwar rozmów. Jednak tym razem sytuacja przedłyła się co nieco, już jakiś facet o latynoskiej urodzie i nieprzyjemnym wyrazem twarzy z manierami ochroniarza kierował się na ognisko kłótni, już ludzie zaczynali co nieco zauważać jakieś odstępstwo od normy gdy komuś chyba w końcu pękła żyłka bo poszły w ruch szklanki i butelki. Ochrona zareagowała całkiem sprawnie ale już zło się stało. Jedno ze szklanych naczyń rozbiło się po zgrabnym locie na blacie zajmowanym przez Wichra i Biancę. Mężczyzna zdołał w ostatniej chwili zasłonić sobą dziewczynę ale w efekcie szklany pocisk rozbryzgał mu się odłamkami alkoholu i szkła prostow twarz. Właściwie poza zaskoczeniem nie stało mu się nic groźnego ale jednak drobne okruchy szkła powbijały mu się w twarz a rozlany po niej alkohol powodował dodatkowe pieczenie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 19-06-2016 o 00:15. Powód: Tura 5
Pipboy79 jest offline