Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2016, 02:34   #10
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Na wspominki mnie wzięło :)

Kaarel Cotant - krótko ścięty brunet


Mężczyzna siedzący w uprzęży latajacego furgonu uśmiechnął się półgębkiem gdy Diesel zaczął swój stały tekst o panienkach. Przed oczami stanął mu teraz obraz nieco skonfundowanego byłego Komisarza gdy pojął, że znów dał się ponieść siłu nawyku. Krótko ścięty brunet w karapaksowym pancerzu uśmiechnął się bo sam miał dokładnie tak samo. Dwa lata służby w Inkwizycji to jednak nie to co tyle lat spędzonych w mundurze. Ani on ani jego dawny dowódca nie byli wężami by zmienić skórę ot tak. Dawny dowódca... Tak...

Uśmiech zlazł z półgębka gdy były kasrkin przypomniał sobie jak się spotkali po raz pierwszy. Teraz zdawało mu się, że wieki temu, w zupełnie jakby innym życiu. Ale to było właśnie wtedy. Na Malice. W wojnie którą nazwaną Wojną Wraków. A wtedy? Wtedy to była misja, zdawało się, że kolejna misja w karierze Cadiańczyka, Diesla... Cholera! Kolejna cholerna misja dla nich wszystkich! Wyczyścić wrak z wrogich sił. Co w tym specjalnego? A jednak... A jednak gdy tak o tym wielokrotnie myślał w ciągu ostatnich dwóch lat tak naprawdę zaczeło się to właśnie wtedy.

Jak wylądowali na wraku tego cholernego "Diogenesa". Pamiętał jak razem z chłopakami przedzierali się przez jego pokłady. W końcu dotarli do kwatery Kane'a gdzie spotkali go po raz pierwszy. Ale zwiał. A potem ta cholernie długa misja na Kapitolu tej cholernej Malice. Wyraz twarzy sposępniał mu jeszcze bardziej podobnie jak i myśli. Od początku wyglądało na długą, trudną i samodzielną misję. Ale mieli dobry team, niezłe zasoby i nieźle się zapowiadajacego dowódcę w postaci porucznika Dave'a Angel'a. Ale nawet z pokoju sztabowego misja odnalezienia dyplomatów i jej eskorty z tym zrujnowanym dzikusowie nie wygladala na łatwą. Ale poszli. Oczywiście, że poszli. I sie spierdoliło. Oczywiście, że się spierdoliło.

Przewidywali na odprawie różne warianty, nawet to, że utrata łączności będzie prawdopodobna więc będą zdani sami na siebie. Ale nie taki, że ledwo dostaną się do tego cholernego Kapitolu to ruszy kontrofensywa Arcywroga. Dosłownie zostali zdani na siebie bez możliwości ewakuacji, bez możliwości dosłania posiłków czy choćby uzupełnienia zapasów przez zrzuty nawet. Sztab co miał to kierował na front a i tak szło nie najlepiej więc poboczną strategicznie misją nikt tam się nie interesował gdy cała połać planety mogła wpaść w łapy Arcywroga. No nie. Tego akurat w sztabie na odprawie nie przewidzieli. A działo się. Wiele.

Właśnie wtedy zadzierżgnął swoje wojskowe i wojenne przyjaźnie. Zawarł braterstwo z ludźmi którzy z nim wtedy byli i walczyli w tych cholernych ruinach. Z Davem Engelem. Facet przez większość czasu nie zrobił na nim specjalnego wrażenia poza tym, że jak na młodego oficera był całkiem rozsądny i dało się z nim żyć i służyć całkiem przyzwoicie. Właściwie biorąc pod uwagę chujową sytuację w Kapitolu to radził sobie świetnie dowodząc ich topniejącą gromadką i zapasami. Ale wtedy jak stanął do walki w kręgu z patałachem tamtych patafianów zaimponował mu swoją osobistą odwagą. Bo przecież Cadiańczyk zgłosił się i zaproponował, że może stanać do tej rytualnej walki. Ale oficer odmówił. Co więcej zarżnął tamtego na arenie co przychyliło im sympatię miejscowych. Tak. Kaarel pokiwał w zamyśleniu głową. Wtedy w jego oczach Dave stał się prawdziwym dowódcą i oficerem. Tak, chciał być pod wodzą właśnie takich dowódców jak Dave Angel. Za takimi mógł iść w ogień i na bagnety gdzie by nie trzeba było. Ale Dave nie wrócił z Malice. Zginął niedługo potem w tym cholernym Kapitolu.

Podobnie wspominał Akkerman'a. Chris Akkerman był zwiadowcą. Prawdziwym zwiadowcą bo Kaarem zdawał sobie sprawę, że chyba dopiero teraz zaczyna dorównywać Chris'owi w tych skradajkach jaki on był już wtedy. Wtedy Cotant z pozostałych w ich oddziale był jakby numerem dwa w tej dziedzinie więc często szli razem na szpicy albo patrolu jako najbardziej odpowiedni to tego spece. Kaarem bardziej jednak specjalizował się w wypruwaniu flaków i patroszeniu gardeł swoim monoostrzem a te całe skradajstwo służyło mu głównie do tego. Póki nie spotkał właśnie wtedy Chris'a. To, że "po tym" zdecydował się obrać drogę pełnoprawnego zwiadowcy było właśnie w sporej mierze podyktowane i dedykowane właśnei staremu druchowi z ruin Kapitolu na Malice. Ale Chris też zginął. Też wtedy na tym cholernym Kapitolu i Malice. Siedzący w ładowni były karskin zacisnął zęby, usta ułożyły mu sie w wąską, zaciętą linię a pięści mocniej zacisnęły na trzymanej broni.

No i Heyron. Heyron Azul. Żelazny Azul, techkapłan który zdawał się być niezniszczalny. Nie zawsze się zgadzali ale jednak jak co do czego Kaarel wiedział, że na Azula zawsze można liczyć. A gdy zostali odcięci od wszystkiego na tym cholernym Kapitolu nie miał pojęcia czy daliby radę wykonać misję gdyby nie techniczne cuda i możliwości jakimi raczył ich sprzęt techkapłan. Naprawiał, docinał, przerabiał, majstrował bez chwili wytchnienia. Dzięki jego możliwościom mimo ciągłych strat i wytracania zasobów wciąż mieli broń w rękach a czasem nawet czym dupę przwieźć. Nawet teraz po latach gdy Cadiańczyk to wspominał kręcił głową trochę z obawą trochę z niedwierzaniem na myśl jak parszywą mieliby wtedy sytuację gdyby nie było z nimi Azul'a. Ale Azul też zginął. Już właściwie na sam koniec, gdy odsiecz była tuż tuż jak teraz o tym myślał. I nawet w chwili śmierci przyczynił się do ich zwycięstwa zabierając ze sobą tych zarobaczonych skurwysynów!

Zginęli. Wszyscy zginęli z tamtego oddziału na Kapitolu. Ginęli żonierską śmiercią podczas walki. Podczas ataków w ruinach gdy szło do zwarcia na pięści, kopniaki i ostrza. Roztrzelani przez działka pojazdów. Pogrzebani w zasypujących się ruinach. Wypaleni lasgunami które przeszły przez pancerze. Wysadzeni, poszatkowani, zmiażdżeni, spaleni... Tak. Zginęli. Żołnierski los.

Ale nie byli baranami na rzeź o nie! Ginęli ale i zabijali! Za każde zabrane życie wróg musiał oddać swoje. Wiele swoich. Ginęli gdy szturmowali ich "Diament" i od ich strzałów i od pułapek jaki nasadzali na przedplu. Ginęli w spalonych pojazdach gdy ich dorwali i wysadzili. Ginęli zaskoczeni na warcie gdy Akkerman z Cotantem dorwali skurwysynów w Ruinach. Ginęli od ostrzału dzialek ich pojazdów. Ha! Nawet pogruchotali nieźle samego legendarnego Kane! I to uczynił on sam, Kaarel Cotant gdy ostrzelał stanowisko wrogiego snajpera a potem się okazało, ze to właśnie był on. Ale zwiał. Znowu. A potem gdy spotkali się na głębokim zapleczu degeneratów jakimi dowodził w pojednynku na ostrza niestety Kaarel nie sprostał zadaniu. Przywódca renegatów zostawił go złamanego i pocharatanego po tym pojedynku by zdechł. Ale nie zdechł. Przeżył. Przeżył i obiecał sobie, że kiedyś wyrówna rachunki z tym renegatem.

Tak. Przeżył. On Kaarel Cotant przeżył Wojnę Wraków na Malice. On i Diesel i chyba nikt więcej. Nawet jego stary druch Titus Diachenko, z którym trzymał się razem od feralenego desantu planetarnego gdy się spotkali po raz pierwszy też został tam na wieki. A potem stało się "to".

Już niby po wszystkim. Jak doczekali odsieczy. Jak wrócili do bazy. Jak wyglądało na to, że wygrali. Przyszli po niego. Po Diesel'a. Po nie jakiegoś tam oficerka skądeśtam tylko po ich Turbodiesel'a. I z jakimiś bredniami, że jest aresztowany za niewykonanie rozkazów. No kurwa chyba ich pojebało! Przyszli i wydało im się, że są mocni. Pewnie byli. Gdyby szło o samego komisarza. Ale przecież on tam nie był sam. Przecież ani Kaarel ani chłopaki nie oddali by go żelaznym łbom ot tak. No i stało się...

W sumie dotąd nie wiedział nawet dokładnie jak. Pamiętał chaos i zamieszanie. Krzyki, pogróżki, nawoływania do spokoju, powoływania się na rozkazy i regulamin, coś o czyichś matkach i małpich przodkach no i stało się. Jakieś pierwsze popchnięcie, cios, strzał, krew, śmierć... Stało się. Nikt tego nie chciał, nikt nie planował ale stało się. A potem przyszły konsekwencje. Te w ciągu paru minut, godzin, dni i tygodni. Żałował. Szczerze żałował. Nigdy nie przypuszczał, że może tak skończyć. Jako renegat i dezerter. On, dumny gwardzista z elitarnych kasrkinów, frontowy dezerter i renegat, drżący z obawy przed wykryciem przez lojalnych gwardzistów i komisarzy... Nie tak miało być... Nie tak planował ani swoje życie ani swoją śmierć. To nie była walka i wojna w której chciał brac udział. I na pewno nie ta strona. Czuł od tamtej pory gorący, gwałtowny wstyd swojej hańby i zdrady. Siebie samego, swojej jednostki, swojej planety, swojej armii i swojego Imperatora. Wtedy działał po ucieczce z ich garnizony jak w pernamentnym oszołomieniu. Jakby sam pod presją tego co się stało mózg odłączył mu jakieś wyższe funkcje. Dzięki Imperatorowi jednak przyszło wybawienie. Bo w depresji już planował by skończyć ze sobą nie mogąc dłużej znieść parodii tego czym się stał. Zupełnie jakby znalazł się na dnie i ostatecznie zwyciężlyli wrogowie których tyle razy pokonał! Jakby w jakiejś piekielnej intrydze był na najlepszej drodze by stać się jednym z nich! Jakimś kolejnym cholerneym B.Kane! Nie tak miało być!

Ale wówczas z otchłani męki i samoudręki pojawiło się światło nadziei. Inkwizycja. Szansa odkupienia i zmazania swoich win. Służba zamiast hańby. Powrót na łono Imperatora. Powrót do szeregu. Złapał się tego desperacko i zdajac się na łaskę Imperatora przyszedł tutaj razem z Diesel'em i garstką ocalałych. I dlatego teraz tu był. Razem z Turbodieselem w drugiej bryce teraz tu byli obaj. By służyć. Wreszcie odnalazł ulgę w tej służbie.



---



Obecnej sytuacji i zadania właściwie nie skomentował. Byli od tego inni. On się znał na skradaniu, wycinaniu gardeł i strzelaniu. Akcja była zaplanowana zostawało im ją wykonać. Zgadywał, że gdy znajdą się na miejscu prawdopodobnie dostanie przydział na szpicy. Tylko nie wiedział z kim. Sprawa była zastanawiająca. Nawet tajemnicza. Coś zdecydowanie ponad zwykły alarm czy jakieś manewry. Coś się działo. Działo na pewno. Zgadywał, że skoro nikt nie opuszcza wieży to pewnie ktoś powłączał blokady i resztę. To sporo oznaczało. A może nic. W środku powinna być masa ludzi. Ale sterowanie całą wieżą i jej systemami obronnymi pewnie było w jednym, góra dwóch miejscach. Ktoś więc pewnie tam był kto tym sterował. Zapewne więc Diesel by kazał im się tam dostać. A tego typu instalacji raczej nie umieszczało się gdzieś przy wierzchniej warstwie budynku. Raczej gdzieś w głębi, często w trzewiach. Więc spory kawał z tego prawie dwusetnego piętra.

No i nie wiadomo co było we wnętrzu. Byli ci co powinni? Co nimi kierowało? Byli jako całość czy nie? Coś było nie tak to było pewne. Co więcej tubylcy, przynajmniej niektórzy, zdawali się co nieco orientować skoro próbowali się przebić przez kordon. Głosy innych zdawały się potwierdzać tezę o "ciekawej sytuacji" jaką mogą zastać wewnątrz. Jak więc rozróżnić mieli kto jest kto? No jak zacznie się jatka to wiadomo, ci swoi mieli wycelowane ostrza i lufy w tym samym kierunku co on. Ale zanim się zacznie? Przecież chyba nie mogli tak wpaść do środka i robić czystki? Chyba nie. W każdym razie miał nadzieję, że mądrzejsze głowy w ich oddziale mają to rozkminione bardziej od niego.

No i się zaczęło. Nagle i bez ostrzeżenia. Jak zwykle. Już byli prawie przy samym lądowisku gdy systemy obronne zjadliwie dotąd przyczajone i ciche nagle ożyły. Przypadek? Awaria? Jakoś zdumiewająco wyglądało na rozmyślne działanie by rozjebać ich wszystkich razem za jednym zamachem. Zupełnie jakby "awaria" czytała podręczniki strategii i zasadzki.

Ale o tym były kasrkin już dłużej nie myślał. Oberwali. Słyszał z kabiny wyjący alarm zbliżeniowy, wrzaski pilotów i czekał. Obecnie był tylko pasażerem więc tylko mógł czekać. Uda się? Nie uda? Więc czekał. Mógł zrobić tylko jedno. - Iperator chroni! - wykrzyczał przed siebie wpatrujac się w ścianę latacza naprzeciwko niego jakby mógł dostrzec co ich atakuje. Słyszał tylko odgłos ciężkich p.lotów, słyszał wizg rakiet i czuł jak ich pilot bierze rozpaczliwy manewr grożący przeciągnięciem maszyny. Wierzgnęło nimi wszystkimi. Coś przeleciało obok jak chybiona rakieta. Uda się?! Zanim zdążył pomyśleć coś wiecej coś eksplodowało tuż przy nich. Odruchowo wrzasnął gdy szarpnęło całą maszyną. Odłamki głowicy poszatkowały kadłub, ze dwa po przebiciu utkwiły mu w pancerzu ale miały już za mało siły by wniknąć w niego. Spadali. Piloci w kabinie darli się jak opętani walcząc ze spadającą maszyną ale widać było, ze to przegrana walka. Spadali. Nie uda się? Mieli wszyscy zginąć? Roztrzaskać się tam dwieście pięter na dole w trafionym wraku? Imperator chroni!

Rzuciło nimi, szarpnęło, zazgrzytało a kabina od uderzenia zdeformowała się wyraźnie. Ale zatrzymali się. Teraz a nie dwie setki pieter niżej. Kaarel było nieco oszołomiony tymszalonym korkoaciągiem i ostrzałem. Miał dość niemrawe ruchy więc gdy się wypiął z uprzęży okazało się, że już mało kto został na pokładzie. W ten czy inny sposób większość desantu opuściła już trzeszczący wrak. Nagle w głowie zamajaczyła mu jakaś wizja. Rozpoznał jakichś przekaz psioniczny od kogoś z zewnątrz. Trzy latacze! Kierowały się z dołu by ich wykończyć! To nie była awaria!

Złapał za swój ekwipunek i skoczył. Za późno! Chwiejący dotąd wrak zaczynał się już zsuwać! Runął biegiem przed siebie przez wybitą szybę w kabinię pilotów. Widział już jak horyzont na zwenątrz zaczyna się przekrzywiać i znikać, jak pokład pod stopami zaczyna być przekrzywiony pod co raz wiekszym kątem! Zaraz spadnie razem z wrakiem! Nie! - Imperator chroni! - wrzasnął przez zaciśniete zęby odbijajac się od skoku od już prawie pionowych siedzisk pilotów. Przez moment rozbita rama okna jeszcze śmignęła obok niego a on już leciał w górę jakby na moment pokonując siłę ciążenia ściagajacą wrak maszyny w bezdenną przepaść. Złapał się za krawędź czegoś. Nie zwalniając pędu wykorzystał go i odbił się od niej w górę a na krawędzi zaraz potem pojawiły się jego buty. On sam wylądował już na pierwszym, płaskim fragmencie tej konstrukcji. Był wolny! Udało się!

- Tu Cotant! Jestem na zewnątrz gotów na rozkazy! - zameldował się wrzaskiem. Nie był pewny czy mają łączność ale liczył, że nawet jesli ktoś z reszty desantu go nie widzi to chociaż go usłyszy. Mając swobode manewru przeszedł w tryb maskowania no i dobył broni na powitanie "awarii". Miał nadzieję, ze otrzyma jakieś rozkazy a jak nie to zamierzał samodzielnie otworzyć ogień do speców od awarii.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline