Czerwonoskóra diablica postawiła kopyto na marmurowej posadzce pałacu. Jej robocze ubranie było całe brudne w kadzi, porobnie jak dłonie i zmęczona, acz szczęśliwa twarz. Dziś, jak i co dzień, kuła broń dla mieszkańców bogatego miasta. Była ich jedynym kowalem, gdyż nikt inny po prostu nie chciał i nie lubił tego robić. Kobieta dała kilka kroków przed siebie, a stukot jej kopyt odbił się od posadzki. Nie musiała jednak się obawiać, że zebrani tutaj piękni półbogowie zwrócą na nią większą uwagę. Sala zapełniona była istotami podobnymi do aasimarów. Piękne istoty, ubrane w balowe suknie i eleganckie stroje, a po pałacu roznosiła się wspaniała muzyka. Instrumenty smyczkowe rozbrzmiewały bez choćby jednej nutki fałszu, wbijając w rytm każdego, kto tutaj wstąpił.
- Cóż cię sprowadza, nasz wspaniały kowalu? Przyszłaś na bal? - usłyszała znajomy głos i spojrzała w bok, dostrzegając blondwłosego anioła. Bazylia chciała tylko spytać o możliwość podróży po niezbędne jej materiały, bowiem sama opuścić miasta nie potrafiła, jednak mężczyzna nie dał jej dojść do słowa
- Zatańcz ze mną - powiedział z szerokim, przyjemnym uśmiechem, niemal wymuszając na niej swoją wolę, choć nic nie stawało na przeszkodzie by spróbowała mu odmówić. Nie chciała, choć i na tańce nie miała ochoty.
Raziel uratował kiedyś małe dziecko z pożaru. Nie zważał na jego rasę, pochodzenie czy odmienny od reszty kolor skóry i wygląd. Nie był typem osoby, która traktowała innych z góry, różnił się od przedstawicieli swojej rasy, choć wcale od nich nie wyróżniał. Jasne blond włosy, błękitne jak ocean oczy, młoda twarz z wyraźnie zaznaczoną żuchwą i kościami policzkowymi, które wplatały w jego wygląd więcej dorosłości i męskości. Anioł miał duże, białe skrzydła wyrastające z łopatek, obrastające pierzem.
Dwadzieścia lat temu Raziel, będąc na innym planie, dostrzegł pożar w wiosce. Nie tyle zaciekawiony, co pełen wiary i siły, zleciał na ziemię chcąc pomóc mieszkańcom. Niestety, wokół niego trwająca pożoga pochłonęła już niemal wszystko. Czasami pod ukryciem obserwował ludzi, chłonął ich zwyczaje i charaktery, a to miejsce było jego ulubionym. Zasmucony i bezsilny rozłożył skrzydła, aby już odlecieć, jednak wtem usłyszał płacz dziecka. Mała, czerwonoskóra istota, z niewielkimi rogami i kopytkami zamiast stóp. Niemal bez wahania przygarnął ją i zabrał na swój plan.
Jak bardzo próżna była jego decyzja, nie potrafił stwierdzić. Bazylia znalazłszy świetną wymówkę na odmówienie tańca, spotkała się z nietuzinkową pomysłowością blondyna. W jednej sekundzie sprawił, że jej ubrudzone, robocze ciuchy zamieniły się w suknie równą tym, które miały na sobie inne, boskie mieszczanki. Mężczyzna z szerokim, miłym uśmiechem porwał ją na środek parkietu, zataczając rytmiczne i pełne gracji obroty, które sprawiały, że wspólnie płynnie sunęli po marmurach pałacu. Na Diabelstwie spoczęło wiele ciekawskich oczu, którym towarzyszyły konspiracyjne szepty. Z jednej strony czuła się nieswojo, z drugiej zaś mogła poczuć się równie ważną, co reszta niebiańskiego społeczeństwa. Na jej twarzy zagościł lekki uśmiech, który skierowany został w stronę wciąż uradowanego i beztroskiego Raziela.
Powrót do codzienności okazał się wcale nie być trudnym. Stal, szczęk oręża, silny, buchający z pieca ogień. Znała to od zawsze, została wychowana do swojego przyszłego zawodu, który miała wykonywać tutaj do końca życia. Tuż po balu, próg jej pracowni przekroczyła Amelia, obdarzona niesamowitą urodą, ciemnowłosa kobieta o skórze gładkiej jak jedwab i jasnej niczym mleko. Nos miała zadarty ku górze, a niebieskie tęczówki ogarniały otoczenie z niemałym wstrętem. Swymi chudymi, długimi palcami dotknęła jakichś resztek metalu pozostawionych na balustradzie przy wejściu i skrzywiła się z odrazą. Jej wyniosłość i arogancję było widać na odległość.
Kobieta szybko przeszła do rzeczy, obrażając i zrównując Diabelstwo z glebą, nie szczędząc przy tym wybrednych porównań. Z jej ust i gestów wylewało się wiadro pełne pomyj, wzgardy jak i nienawiści. Być może Bazylia nie zrozumiałaby w czym tkwi sęk tego pełnego braku szacunku, gdyby nie słowa wypowiedziane tuż przed opuszczeniem kuźni
- Zniszczę cię. Nie pasujesz ani do nas, ani tym bardziej do niego.
Na spełnienie swej groźby Bazylia nie musiała długo czekać. Kiedy przykrość słów Niebianki niemal odeszła w zapomnienie, ponownie zjawiła się przed kuźnią, jednak tym razem nie była sama. Wysoko na niebie widniała cudowna pełnia księżyca, której widok przynosił ukojenie. Nagłe krzyki i wrzaski Amelii skutecznie odpędziły dobry nastrój.
- No ona! Ona mi to zrobiła! - oskarżycielski ton, na granicy rozpaczy, zdawał się być bezpodstawny, a śmieszne przedstawienie żałosne odegrane przez zwykłą, kobiecą zawiść i zazdrość. Dopiero gdy z cienia wyłoniła się anielska żmija, Bazylia zamarła. Twarz miała całą w krwawych cięciach, ręce posiniaczone, brzuch pokaleczony, a wszystko to za pomocą ostrego oręża... Czy to...?
Amelia rzuciła przed kopyta Diabelstwa kawałek metalu, który zabrała z jej pracowni. Nikt Bazylii słuchać nie chciał, nikt nawet nie próbował zwątpić w anielskie słowa, które rzucone były przeciw diabelskiemu nasieniu. Dwóch skrzydlatych mężczyzn podeszło do czerwonoskórej, aby ją pochwycić.
Czemu Raziel nie zaprzeczał? Czemu nie stawił się za nią wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowała? Dlaczego go tutaj nie było? Odpowiedzi na te pytania przyszły niczym przebłysk informacji. Pamiętała, że podczas tańca powiedziała mu, w jakim celu przyszła. Potrzebowała zejść, żeby zdobyć materiały do produkcji nowej zbroi.
"- Ja ci je przyniosę" - odparł wtedy, zaszczycając ją swoim uśmiechem pełnym optymizmu.
Kobieta wierzgała kopytami i szarpała się, próbując zaprzeczać i tłumaczyć, jednak jej starania były dla innych jak powietrze, którego nawet nie widać. Bazylia została zepchnięta ze skarpy miasta, które unosiło się wysoko nad ziemią. Mieszkańcy, którzy uratowali ją od śmierci, dali dom i naukę, pozwolili na dalszy rozwój, teraz ją odtrącili. Jak zepsutą zabawkę, bezwartościowego śmiecia, skażoną istotę niewartą uwagi, uczuć czy zaufania. W jednej chwili z niebiańskiego miejsca, strącona została w samą otchłań bezdennego piekła; za to, że urodziła się taka, a nie inna.