Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2016, 09:25   #55
Asderuki
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Johanna szykowała się już do kolejnych ataków, kiedy Pożeracz jakby rozpłynął się w powietrzu. Jego mroczna poświata poruszyła się na wietrze niczym czarny dym i została rozwiana. Kobieta westchnęła potężnie, chowając noże i przeniosła wzrok na nieprzytomnych. Szal, jaki Bazylia dostała od Rognira, spowił się jasną acz słabo widzialną poświatą i po chwili diabelstwo otworzyło oczy.
- No, to chyba trochę na tej plaży pobędziemy - stwierdziła Johanna widząc nieprzytomnego Rognira i Shade’a
- Oby tylko kolejny taki duch nie przybył… - skrzywiła się na samą myśl i odeszła kawałek w stronę dżungli, stając przy pierwszym drzewie i spoglądając w jej głąb
- Chyba nie oberwał zbyt poważnie - stwierdził Roland, nachylając się nad półorkiem. - Powinien ocknąć się wkrótce. Ja już niestety zużyłem swój zapas zaklęć, więc nie pozostaje nam nic innego jak czekać.
Mężczyzna, choć nie ucierpiał podczas walki, wydawał się teraz zmęczony i całkowicie wyzuty z poprzedniego entuzjazmu. Spoglądając na Shade’a zastanawiał się, czy jego też mogło to spotkać. Krótko jednak trwały jego rozmyślania. Miał o wiele więcej problemów na głowie; nie musiał dodatkowo przejmować się filozoficznymi pytaniami “co by było gdyby?”.
Przeniósł wzrok na diablice, która niebywale szybko odzyskała rezon, a jej rany zagoiły się jak za sprawą zaklęcia.
- Przydatny bajer - stwierdził, dotykając skrawka szalika. - Przy tym moja magia wydaje się dziecinną igraszką. Był pod wodą? Ciekawe czy jest tam więcej takich skarbów.
Diabelstwo jak tylko się ocknęło i zobaczyło nieprzytomnego Rognira podbiegła do niego. Delikatnie ułożyło półorka na plecach z głową na swoich udach. Słowa Rolanda uspokoiły nieco Bazylię zgłupiałą nieco po walce z pożeraczem. Jej wzrok zdawał się być nieco bardziej zdezorientowany niż normalnie. Na słowa o szaliku podniosła to swoje na wpół nieobecne spojrzenie i kiwnęła głową w podzięce.
- Mogę pójść sprawdzić skoro Rognirowi nic nie będzie… - powiedziała po czym pocałowała ukochanego w czoło. Zatrzymała się w połowie ruchu aby popatrzeć jeszcze na łagodną teraz twarz półorka. Uśmiechnęła się po czym delikatnie położyła głowę na kocu wyciągniętym z torby.
Kobieta wstała i poszła ponurkować. Nie rozbierała się z czarnej sukienki, nie mając nic pod spodem. Uznała, że było na tyle ciepło iż materiał wyschnie. Miała nieco do przemyślenia i chwile w samotności na pewno jej w tym pomogą. Woda była ciepła i przyjemna, a jej przejrzystość zadziwiała. Mogła dojrzeć każdy kawałek piaszczystego dna, na głębokość około dwóch metrów. Właściwie, po tych zmaganiach w lesie i na pustyni, taka kąpiel była zbawienna, zdawało by się, że tutaj nic im nie zagraża, choć wciąż warto by było mieć oczy dookoła głowy. Bazylia weszła do wody na odpowiednią głębokość, a następnie zanurkowała pod taflą. Otwarte, czarne jak węgiel oczy bacznie rozglądały się po okolicy, ale tak blisko brzegu nic nie znalazła. Musiała płynąć dalej, od czasu do czasu wynurzając się, aby nabrać powietrza i ponownie zanurkować. Przy wodospadzie znalazła więcej szkieletów, odzianych jedynie w przedmioty magiczne, które nie uległy jeszcze degradacji. Pomału i systematycznie, mając w głowie przeróżne myśli, zaczęła je wyławiać. Była coraz dalej od brzegu.

***



Czerwonoskóra diablica postawiła kopyto na marmurowej posadzce pałacu. Jej robocze ubranie było całe brudne w kadzi, porobnie jak dłonie i zmęczona, acz szczęśliwa twarz. Dziś, jak i co dzień, kuła broń dla mieszkańców bogatego miasta. Była ich jedynym kowalem, gdyż nikt inny po prostu nie chciał i nie lubił tego robić. Kobieta dała kilka kroków przed siebie, a stukot jej kopyt odbił się od posadzki. Nie musiała jednak się obawiać, że zebrani tutaj piękni półbogowie zwrócą na nią większą uwagę. Sala zapełniona była istotami podobnymi do aasimarów. Piękne istoty, ubrane w balowe suknie i eleganckie stroje, a po pałacu roznosiła się wspaniała muzyka. Instrumenty smyczkowe rozbrzmiewały bez choćby jednej nutki fałszu, wbijając w rytm każdego, kto tutaj wstąpił.
- Cóż cię sprowadza, nasz wspaniały kowalu? Przyszłaś na bal? - usłyszała znajomy głos i spojrzała w bok, dostrzegając blondwłosego anioła. Bazylia chciała tylko spytać o możliwość podróży po niezbędne jej materiały, bowiem sama opuścić miasta nie potrafiła, jednak mężczyzna nie dał jej dojść do słowa
- Zatańcz ze mną - powiedział z szerokim, przyjemnym uśmiechem, niemal wymuszając na niej swoją wolę, choć nic nie stawało na przeszkodzie by spróbowała mu odmówić. Nie chciała, choć i na tańce nie miała ochoty.


Raziel uratował kiedyś małe dziecko z pożaru. Nie zważał na jego rasę, pochodzenie czy odmienny od reszty kolor skóry i wygląd. Nie był typem osoby, która traktowała innych z góry, różnił się od przedstawicieli swojej rasy, choć wcale od nich nie wyróżniał. Jasne blond włosy, błękitne jak ocean oczy, młoda twarz z wyraźnie zaznaczoną żuchwą i kościami policzkowymi, które wplatały w jego wygląd więcej dorosłości i męskości. Anioł miał duże, białe skrzydła wyrastające z łopatek, obrastające pierzem.
Dwadzieścia lat temu Raziel, będąc na innym planie, dostrzegł pożar w wiosce. Nie tyle zaciekawiony, co pełen wiary i siły, zleciał na ziemię chcąc pomóc mieszkańcom. Niestety, wokół niego trwająca pożoga pochłonęła już niemal wszystko. Czasami pod ukryciem obserwował ludzi, chłonął ich zwyczaje i charaktery, a to miejsce było jego ulubionym. Zasmucony i bezsilny rozłożył skrzydła, aby już odlecieć, jednak wtem usłyszał płacz dziecka. Mała, czerwonoskóra istota, z niewielkimi rogami i kopytkami zamiast stóp. Niemal bez wahania przygarnął ją i zabrał na swój plan.


Jak bardzo próżna była jego decyzja, nie potrafił stwierdzić. Bazylia znalazłszy świetną wymówkę na odmówienie tańca, spotkała się z nietuzinkową pomysłowością blondyna. W jednej sekundzie sprawił, że jej ubrudzone, robocze ciuchy zamieniły się w suknie równą tym, które miały na sobie inne, boskie mieszczanki. Mężczyzna z szerokim, miłym uśmiechem porwał ją na środek parkietu, zataczając rytmiczne i pełne gracji obroty, które sprawiały, że wspólnie płynnie sunęli po marmurach pałacu. Na Diabelstwie spoczęło wiele ciekawskich oczu, którym towarzyszyły konspiracyjne szepty. Z jednej strony czuła się nieswojo, z drugiej zaś mogła poczuć się równie ważną, co reszta niebiańskiego społeczeństwa. Na jej twarzy zagościł lekki uśmiech, który skierowany został w stronę wciąż uradowanego i beztroskiego Raziela.

Powrót do codzienności okazał się wcale nie być trudnym. Stal, szczęk oręża, silny, buchający z pieca ogień. Znała to od zawsze, została wychowana do swojego przyszłego zawodu, który miała wykonywać tutaj do końca życia. Tuż po balu, próg jej pracowni przekroczyła Amelia, obdarzona niesamowitą urodą, ciemnowłosa kobieta o skórze gładkiej jak jedwab i jasnej niczym mleko. Nos miała zadarty ku górze, a niebieskie tęczówki ogarniały otoczenie z niemałym wstrętem. Swymi chudymi, długimi palcami dotknęła jakichś resztek metalu pozostawionych na balustradzie przy wejściu i skrzywiła się z odrazą. Jej wyniosłość i arogancję było widać na odległość.
Kobieta szybko przeszła do rzeczy, obrażając i zrównując Diabelstwo z glebą, nie szczędząc przy tym wybrednych porównań. Z jej ust i gestów wylewało się wiadro pełne pomyj, wzgardy jak i nienawiści. Być może Bazylia nie zrozumiałaby w czym tkwi sęk tego pełnego braku szacunku, gdyby nie słowa wypowiedziane tuż przed opuszczeniem kuźni
- Zniszczę cię. Nie pasujesz ani do nas, ani tym bardziej do niego.

Na spełnienie swej groźby Bazylia nie musiała długo czekać. Kiedy przykrość słów Niebianki niemal odeszła w zapomnienie, ponownie zjawiła się przed kuźnią, jednak tym razem nie była sama. Wysoko na niebie widniała cudowna pełnia księżyca, której widok przynosił ukojenie. Nagłe krzyki i wrzaski Amelii skutecznie odpędziły dobry nastrój.
- No ona! Ona mi to zrobiła! - oskarżycielski ton, na granicy rozpaczy, zdawał się być bezpodstawny, a śmieszne przedstawienie żałosne odegrane przez zwykłą, kobiecą zawiść i zazdrość. Dopiero gdy z cienia wyłoniła się anielska żmija, Bazylia zamarła. Twarz miała całą w krwawych cięciach, ręce posiniaczone, brzuch pokaleczony, a wszystko to za pomocą ostrego oręża... Czy to...?
Amelia rzuciła przed kopyta Diabelstwa kawałek metalu, który zabrała z jej pracowni. Nikt Bazylii słuchać nie chciał, nikt nawet nie próbował zwątpić w anielskie słowa, które rzucone były przeciw diabelskiemu nasieniu. Dwóch skrzydlatych mężczyzn podeszło do czerwonoskórej, aby ją pochwycić.
Czemu Raziel nie zaprzeczał? Czemu nie stawił się za nią wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowała? Dlaczego go tutaj nie było? Odpowiedzi na te pytania przyszły niczym przebłysk informacji. Pamiętała, że podczas tańca powiedziała mu, w jakim celu przyszła. Potrzebowała zejść, żeby zdobyć materiały do produkcji nowej zbroi.
"- Ja ci je przyniosę" - odparł wtedy, zaszczycając ją swoim uśmiechem pełnym optymizmu.
Kobieta wierzgała kopytami i szarpała się, próbując zaprzeczać i tłumaczyć, jednak jej starania były dla innych jak powietrze, którego nawet nie widać. Bazylia została zepchnięta ze skarpy miasta, które unosiło się wysoko nad ziemią. Mieszkańcy, którzy uratowali ją od śmierci, dali dom i naukę, pozwolili na dalszy rozwój, teraz ją odtrącili. Jak zepsutą zabawkę, bezwartościowego śmiecia, skażoną istotę niewartą uwagi, uczuć czy zaufania. W jednej chwili z niebiańskiego miejsca, strącona została w samą otchłań bezdennego piekła; za to, że urodziła się taka, a nie inna.




***


Bazylia miała nad czym myśleć. Przypomniała sobie dlaczego znalazła się w piekle. Jak na swoją rasę przystało spadła. Spadła, bo pozwoliła aby ktoś za nią zajął się jej obowiązkami. Mogła sama pójść. Pozwoliła jednak aby Raziel poszedł. Bo tak było wygodniej.

Diabelstwo zaczerpnęło powietrza uznając, że wystarczy połowów. Podpłynęła do brzegu i wychodząc spojrzała w niebo. Tam gdzieś... było to miasto aniołów. O ile można było ich tak nazwać. Bazylia zaczęła być pewna, że ta skrzydlata istota o której mówił Shade była przedstawicielem tegoż podobno szlachetnego gatunku. Skoro istniały osoby jak Amelia to co za problem aby było ich więcej. Czerwonoskóra westchnęła odkładając ostatni przedmiot jaki wyłożyła obok Rognira. On nie był ani człowiekiem, ani aniołem, ani tym bardziej Asimarem. Był bardziej godny zaufania i jej miłości niż cała reszta. Dlatego też gdy półork się obudził przywitał go delikatny uśmiech na twarzy Bazyli.

- Jesteśmy na plaży. Gdy zanurkowałeś porwał cię prąd wodny. Spadłeś do jeziora i straciłeś przytomność. - diabelstwo odpowiedziało Shade'owi pomijając tę drobną potyczkę z czymś co wyraźnie zechciało na nim żerować. Chwilę później padła propozycja Rolanda, którą kobieta zdecydowania poparła.
 

Ostatnio edytowane przez Asderuki : 23-06-2016 o 11:12.
Asderuki jest offline