Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2016, 10:00   #59
Hazard
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Bujna, zielona dżungla wydawała się kompletnie nie pasować do znanego im dotychczas klimatu piekła. Miejsce to wydawało się zbyt urodzajne, zbyt kolorowe, zbyt… żywe, jak na świat do którego trafiają umarli. I właśnie to napawało Rolanda największym niepokojem. Wiedźmiarz przeczuwał, że coś musi się za tym kryć. Jakieś nieznane, potworne niebezpieczeństwo czające się na nich pod szerokimi liśćmi krzewów i koronami sięgających nieba drzew. I wyglądało na to, że nie tylko jemu udzieliło się to nieprzyjemne wrażenie. Cała drużyna kroczyła jak na palcach, trzymając w gotowości broń. Napięcie wydawało się niemal namacalne.

I wtedy Roland niemalże podskoczył przerażony, gdy krocząca obok niego Johanna zaniosła się głośnym krzykiem. Wiedźmiarz natychmiast umocnił chwyt na kawałku kija, który posłużyć mu miał za prowizoryczną broń, a zarazem wsparcie w czasie podróży. Panicznym spojrzeniem zaczął rozglądać się wokół, a gdy nie znalazł źródła niebezpieczeństwa spojrzał na przestraszoną dziewczynę. Choć nie odezwał się do niej, jego spojrzenie zdawało się zadawać pytania. Nim jednak usłyszał odpowiedź, do akcji wkroczył półork. Roland nie miał nic do niego. Jako towarzysz podróży, być może nieco nieokrzesany i uzależniony od przemocy, Rognir spisywał się dosyć dobrze. Jednak nie należał do osób, które potrafiły na spokojnie działać w trudnych lub nagłych sytuacjach.

Wiedźmiarz, chociaż wiedział, że w konfrontacji z półorkiem nie miał żadnych szans, stanął w obronie wciąż przestraszonej Johanny, kiedy tamten zaczął odgrażać się jej za niepotrzebne wywoływanie paniki. Nie wątpił, że w napadzie agresji Rognir byłby w stanie uderzyć dziewczynę. A na to Roland nie mógł pozwolić.

Niedawno zrodzone między nimi uczucie, choć dla Rolanda mogło stanowić jedynie tymczasowy środek uspokajający na obecne trudy, zobowiązywało go do obrony dziewczyny. Mimo, że więzi łączące go z kobietami zwykle zrobione były z papieru, to zawsze były one prawdziwe. Roland nigdy nie udawał. Pasją jego życia były kobiety. Za każdym razem potrafił oddać swojej kochance całego siebie i pragnął zaspokoić ją pod każdym względem. Być może za kilka dni uczucia, którymi darzy Johanne stopnieją, lub znikną całkowicie, jednak teraz była ona dla niego wszystkim. I choćby przypłacić miał to własnym zdrowiem czy nawet życiem, nie miał zamiaru pozwolić by stała się jej bezkarnie krzywda.

Na całe jednak szczęście, nie musiał się poświęcać. Rognir odpuścił, dając jemu i Johannie spokój. Roland mógł odetchnąć z ulgą i skupić się na dziewczynie, którą objął i ucałował w czoło podnosząc ją tym samym na duchu. Wszyscy razem przeszli jak dotąd długą, najeżoną niebezpieczeństwami i trudami drogę, dlatego w pełni rozumiał jej lęk. Nikt nie potrafi być przez cały czas silny i nieugięty.

Kiedy ruszyli dalej nieprzyjemna atmosfera w końcu ulotniła się całkowicie. Wiedźmiarz trzymał Johannę blisko siebie. Choć sam wypełniony był obawami i zmęczeniem, próbował w jakiś sposób dodać jej odwagi. Zdawać by się mogło, że wszystko zmierzało w dobrym kierunku, gdy w jednej chwili ciszę przerwał huk wystrzału. Niebezpieczeństwo w tym miejscu nigdy nie spało. I wyglądało na to, że im również nie chciało pozwolić na chwilę wytchnienia i spokoju. Poczucie zagrożenie nie udzieliło się tylko im. Dotychczas wesoło towarzyszące im w podróży małpy, nagle całkowicie zmieniły do nich swoje nastawienie. Być może wyczuły, że to oni sprowadzili na ich terytorium nowego drapieżnika? Ciężko było stwierdzić. W gruncie rzeczy nie było nawet na to czasu. Małpy zaatakowały, a walka nie należała do najbardziej przyjemnych.

Kolejne futrzaki padały pod ciosami stali, jednak ich siłę stanowiła ilość. Bazylia i Shade ponownie nie wytrzymali naporu rozjuszonych bestii. Arsenał zaklęć Rolanda ograniczał się tym razem tylko do leczących inkantacji, które jednak bardzo szybko w całości wykorzystał na wszystkich członkach drużyny. Jedynie on, Rognir i Johanna zdołali wytrzymać napór atakujących zwierząt, których szeregi szybko zostały poważnie przetrzebione.

Roland z poczuciem ulgi spoglądał na uciekające w popłochu małpy. Niestety nie mógł nacieszyć się dobrym humorem za długo. Stan Bazyli i Shade’a był stabilny, jednak wiedźmiarz przewidywał, że nie obudzą się oni przez kolejne kilka godzin. A na ich nieszczęście, w pobliżu znajdowała się istota z bronią palną.
- Dasz radę ją nieść? - zapytał Rognira wskazując na Bazylię. - Ja z Johanną weźmiemy Shade’a. Lepiej jak się gdzieś zaszyjemy, bo w obecnym stanie raczej mamy niewielkie szansę w walce z tym strzelcem… kimkolwiek by on nie był.
- A pamiętacie, jak Shade opowiadał nam o Aniele z garłaczem? Nie wydaje wam się, że to może być to? - spytała półszeptem zaniepokojona Johanna, przezornie stając za plecami Rolanda. Było widać, że boi się półorka
- Nawet z notatki znalezionej w szkielecie piranii wyraźnie jest napisane… Wydaje mi się, że możemy mieć poważne problemy. Najlepiej by było przyspieszyć, pójdźmy po prostu dalej, jeśli strzały się powtórzą, to może uda nam się zlokalizować, z której strony - przełknęła ślinę i spojrzała w górę
- Las jest stosunkowo gęsty, z lotu nas nie zobaczą.
Bazylia dźwignęła się z ziemi gdy tylko powróciła jej świadomość. Małp już nie było, szczęściem dla nich.
- Jeśli to faktycznie anioł to tak. Warto się ukryć.
- Masz tendencje do zaskakiwania mnie - odezwał się Roland, spoglądając z zaskoczeniem na diablicę. - Myślałem, że pośpisz jeszcze trochę. Niemniej jednak nie będę narzekał, teraz przynajmniej mamy tylko jednego do taskania ze sobą.
Wiedźmiarz niepewnie zaczął rozglądać się wokoło. Ciężko było określić, z której strony dochodziło do nich huk wystrzału, a co gorsza Johanna mogła mieć rację. To musiał być ten sam anioł co wtedy. Czyżby ścigał ich przez całą drogę? Jak ich znalazł? Roland czuł, że znalazł się w potrzasku. Nie mieli szans w walce z nim, a ucieczka była jedynie krótkim odroczeniem wiszącego nad nimi widma śmierci. Sytuacja nie napawała optymizmem.
- Dobra, chyba nie mamy innego wyjścia. Musimy spieprzać, i to szybko. Tu na pewno nie jesteśmy bezpieczni, a jedynie ucieczka daje nam jakieś szanse na przetrwanie - powiedział zdecydowanym tonem. - Jeżeli po drodze któryś z was wypatrzy jakąś norę, w której moglibyśmy się schować, to mówcie.
- Na wszystkie kręgi piekieł - zaklął Shade, który wreszcie doszedł do siebie i otworzył oczy. - Na razie wystarczą nam drzewa o gęstych koronach. Nic co lata, nas nie wypatrzy.
Podniósł się powoli.
- Małpie mięso ponoć nie jest takie złe - powiedział.
- Widać, że małpy jednak niezbyt mocno was sponiewierały - rzekł Roland w podobnym stopniu zaskoczony szybką pobudką Shade’a, co Bazylii. - Skoro was taskać nie musimy, to można zabrać ze sobą kilka małp na kolacje. Ale teraz musimy iść. Jeżeli ten anioł na nas poluje, to zapewne porusza się teraz po ziemi, w innym wypadku nie miałby szans nas wypatrzeć w tej dżungli. No i musiał strzelać do czegoś co tu żyje. Wątpię by chciał w ten sposób dać nam fory i zadeklarować, że się zbliża.
- A nie możemy go po prostu zabić? - Półork przejechał językiem po okrwawionym ostrzu topora. Wyglądał przy tym jak psychopatyczny morderca i biorąc pod uwagę rozczłonkowane ciała jego wrogów, które znajdowały się w pobliżu, coś mogło być na rzeczy. Pomimo wypowiedzianych słów, udał się za resztą, aby jak najszybciej znaleźć schronienie.

Pędząc przez leśne ostępy, Roland pogrążył się w pesymistycznych myślach. Ciągle musieli uciekać lub walczyć. Ciągle musieli zmagać się z nieprzyjemnym klimatem piekielnego świata oraz z własnymi słabościami. Czy kiedykolwiek uda im się znaleźć miejsce, gdzie mogliby w końcu odczuć spokój? Gdzie mogliby wypocząć i nareszcie opuścić gardę? Czy w tym przeklętym świecie w ogóle mogli liczyć na takie miejsce? Mało prawdopodobne. A mimo to Roland biegł dalej z równym zapałem. Nie zamierzał się poddać. Zamierzał przeć naprzód aż nie znajdzie wyjścia z tego świata. Przywrócone wspomnienia minionych dni za życia ciągle przypominały mu, że jest o co walczyć.
 
Hazard jest offline