Wylegiwanie na plaży musiało się skończyć. Trzeba było ostatecznie ruszyć się i odnaleźć nieznany im kres wędrówki gdziekolwiek on był. Chociaż godzina była męcząca to woda cudownie odświeżyła ciało diabelstwa. Napełniła nową siłą. Mimo, że przyjemniej byłoby zostać na miejscu i powygrzewać się na słońcu jedzenie było im potrzebne.
Przed wyruszeniem Bazylia pochowała znalezione rzeczy do worka oddając chętnym ich nowe zdobycze. Wyciskając resztki wilgoci z czaro-burej już sukienki, kobieta poszła za resztą. Wykazała się odrobiną rozsądku i w przeszywanicy nie poszła pływać więc ona była sucha. Torba na ramieniu i z toporem w ręku Bazylia uważała, że jest gotowa na spotkanie z tym co mogą spotkać.
Pomyliła się. Banda małp znów położyła ją na łopatki pozbawiając przytomności. Dzikie i agresywne zerwały się po trzecim huku z broni palnej. Otaczając ich, rzuciły się z pazurami i zębami. Rognir jak zwykle postanowił przyprawić Bazylię o zawał serca ze swoją brawurą, ale nie było czasu na przepychanki. Kilka małp padło, ale i one zebrały swoje żniwo posyłając Shade'a na ziemię i chwilę później Bazylię.
Tym razem utrata przytomności nie była aż tak długa. Dało się to zauważyć po zdziwionych twarzach towarzyszy i ciałach martwych małp. Wciąż byli w tym samym miejscu. Nie na długo. Ktokolwiek strzelał musiał być niedaleko i o ile niektórzy mieli ochotę stawić mu czoła, to większość zdecydowanie nie. W tym i obolałą Bazylia z kolejnymi zadrapaniami na ciele. Nie czuła się z tego powodu słabsza czy tez gorsza. Ceniła swoje życie i swoją wygodę. Umiała zawalczyć w swej obronie kiedy miała szanse, ale nie lubiła niepotrzebnie się narażać...
Z takimi myślami zagłębiła z resztą w dalszy gąszcz dżungli.