Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2016, 23:52   #229
Flamedancer
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Katarina oraz Lexa szły korytarzami twierdzy kierując się powoli w stronę jadalni przeznaczonej dla stacjonującego tutaj niegdyś garnizonu. Między nimi panowało milczenie przerywane jedynie tupaniem butów. Obie miały ku temu swoje powody, a były one różne. Norsmanka po prostu nie odzywała się, kiedy nie było to konieczne. Prawdopodobnie było to bardzo korzystne dla pozostałych mieszkańców Krausnick, jako że ich nieporadność wywoływała w niej gniew, który gdyby miał ujść wraz ze słowami - to by się mogło skończyć to źle. Co zabawne - nie dla Lexy.
Mająca dobry humor Kislevianka, stawiająca swe kroki lżej i znacznie pewniej niż w ciągu ostatnich kilku dni, rozmyślała nad wydarzeniami z ostatniego wieczoru. Zginęła, widziała samą boginię, a później wróciła do żywych! Sama Shallya chciała, by ona została jej kapłanką! To wszystko brzmiało absurdalnie i była pewna, że nikt by jej nie uwierzył. Jednak to ona, zwykła dziewczyna, została wybrana przez boginię, by czynić jej wolę.
Jednak zdecydowanie lepiej było o tym nikomu nie mówić.
Zresztą, gdyby powiedziała, to czy ktokolwiek by uwierzył?
Zostawiając słowa dla siebie - zdecydowała, że lepiej działać w jej imieniu, niż mówić co się stało, choć zdecydowanie martwiło ją to, jak jej powrót z zaświatów mogą odebrać pozostali.
W trakcie tych rozmyślań nie zauważyła, że wojowniczka się od niej oddzieliła. Stanęła zdezorientowana na środku korytarza i rozejrzała się powoli dookoła. Po Lexie nie było ani śladu. Katarina westchnęła cicho i delikatnie się uśmiechnęła. Nie miała pojęcia gdzie udała się Norsmanka, jednak była pewna, że nie zrobiła tego bez powodu.
Nie zrobiła nic w celu odszukania “zaginionej” towarzyszki, o której pierwszy raz pomyślała jako o przyjaciółce, i podążyła do jadalni.

Na śniadaniu miało być całkiem przyjemnie.
Jak zwykle wszystko się schrzaniło.
Katarina usiadła w miejscu znajdującym się najbliżej dającego przyjemne ciepło ognia. Zamieniła parę słów z kilkoma osobami przybyłymi poprzedniego dnia, ponieważ były wyjątkowo zaciekawione obecnością tak młodej damy na tej samobójczej wyprawie. Humor jej dopisywał, jednak przed sobą miała wizję konieczności walki z mordercą Natalyi, kobiety, którą uznała za jedną z najpotężniejszych, jakie kiedykolwiek znała.
Nie miało to jednak znaczenia. Nie dość, że sama była przekonana w słuszność swych działań, to jeszcze bogini nakazała jej dalszą podróż, by pomóc pozostałym. Tylko czy była w stanie dać im coś innego, niż łaskę Shallyi pod postacią leczenia? Może jeszcze dobre słowo i motywację do dalszego działania. Jednak nic poza tym.
Mogło się jednak okazać, że tyle wystarczy.
Poszukała wzrokiem Adara, by obdarzyć go promiennym uśmiechem wdzięczności za ciepły posiłek przez niego przyrządzony. Siedział w kącie, a lodowate spojrzenie, jakie w nią wbił, odebrało jej wszelką ochotę na cokolwiek. Odwróciła głowę i zaczęła się wpatrywać w swoją zupę z dziwnym uporem. Nawet ona zaczęła wydawać się jej zimna. Szturchnęła ją dwa razy drewnianą łyżką… i ostatecznie zostawiła zawartość miski taką, jaka była na początku.
Dlaczego Szarak tak na nią popatrzył? Czym zawiniła? We własnej głowie zadawała sobie te pytania. Chyba że jego nastawienie zmieniło się po tym, jak nagle ożyła ostatniej nocy? Mógł faktycznie uwierzyć, że to ona przyzwała tego demona na dachu? Jakby nie było - zwykli ludzie tak sobie nie wracają z królestwa śmierci. Poczuła ukłucie wściekłości skierowanej w stronę Lamberta, które szybko zniknęło. Nie miała na to siły, a nawet jeśli, to co mogła zrobić?
Cicho zamykając za sobą drzwi - wyszła z sali.

Odwiedziła wypełnioną ekwipunkiem bojowym zbrojownię, by zapomnieć o wydarzeniach z jadalni. Była zadowolona z faktu, że nie wszystko ugięło się próbie czasu, a zwłaszcza broń, którą planowała sobie przywłaszczyć. Swe spojrzenie najpierw zwróciła na wykonany z bardzo dobrej jakości drewna łuk. Jego naciął był idealny dla jej rąk, choć to wciąż nie był oręż kislevski. Przez to wątpiła, że znajdzie przebijające ciężkie pancerze strzały będące wyjątkowo popularną rzeczą wśród północnych wojsk. Oczywiście się nie pomyliła. Ludzie Imperium nie potrafili docenić siły dobrze wymierzonego pocisku. Zdawali się na swoją technologię jak tak podziwiane przez Alberta Schulza muszkiety.
Ona jednak zdecydowanie wolała łuk.
Mając już odłożoną na boku broń zasięgową postanowiła dobrać sobie coś do walki bezpośredniej. BARDZO chciała jej uniknąć, chociażby po to, by nie wchodzić pod topór Lexie czy pod młot Lambertowi, jednak w sytuacji zagrożenia życia pewnie nie pozostanie jej nic innego, jak się bronić. Znalazła cztery proste sztylety, które umocowała w strategicznych punktach przy swoim ciele, czyli but, pas, ramię prawej ręki oraz przedramię lewej ręki pod ubraniem. Konstrukcja pochew była zaprojektowana tak, by oręż się nie przypadkiem nie wyślizgnął. Zadowolona z siebie - poszła szukać ubrań i dla siebie, i dla Lexy.


- Prawdopodobnie w ogóle nie wiecie, dlaczego was wszystkich tutaj zebrałam, więc przejdę do rzeczy - powiedziała przyjaznym głosem Katarina stojąc już na podwórzu Goboczujki.
Stali przed nią mieszkańcy Krausnick obecni poprzedniego dnia w lochach, którzy zgodzili się w ogóle na to, by zajęła im krótką chwilę, może dwie. Przejechała swym wzrokiem po nieco zdezorientowanych twarzach i kontynuowała już stanowczym tonem dobrej nauczycielki.
- Po pierwsze - kiedy ktoś potrzebuje pomocy, to należy odłożyć wszelkie waśnie oraz broń i pospieszyć takiej osobie na ratunek. Zapewnić jej medyczną pomoc, a najlepiej jeszcze coś ciepłego. W ten sposób zapewnicie jej szybszą regenerację. Po drugie - nie rzucamy rannymi. Z powodów wiadomych. A po trzecie… - przerwała, gdy wszyscy zaczęli się wpatrywać w nią jak w ducha - No dobra, zajmijcie się już swoimi sprawami.
Z naręczem książek i zadziwiającą ilością oręża przy sobie usiadła na pobliskiej stercie gruzu, by zagłębić się w lekturze.
Zawsze uważała książki za coś wspaniałego. Były niesamowitymi źródłami wiedzy, które można było otworzyć na odpowiedniej stronie i odświeżyć własną pamięć. Staranność każdej literki była podkreślona często drogimi atramentami i ambitnymi zdobieniami. Jak widać Imperium nie szczędziło pieniędzy na spisywanie kolejnych tomów. I bardzo dobrze. Przeglądnęła to, co miała w rękach. Coś o astronomii, alchemii, magii… i trafiła na podręcznik o nazwie “Medycyna współczesna”. Nie wahając się ani chwili dłużej - zaczęła czytać.
Chwilę później przerwał jej Dziadek Rybak, którego podejrzenia były rzeczą dość normalną. Nie spodziewała się niczego innego. Ktoś wreszcie musiał przyjść i przedstawić aktualną sytuację. Jak na ironię, choć postanowiła zachować wszystko dla siebie, powiedziała mu prawdę mając nadzieję, że zrozumie.
Nie zrozumiał. Nic nowego.
W przypływie pasji wyrzuciła z siebie to, co myślała teraz o Natalyi. Była jej wdzięczna za naukę, jednak to, co ujrzała w wizji, musiało znaleźć wreszcie ujście. Przecież bogini się mylić nie mogła, prawda? Jednak bardzo zastanowiła ją reakcja Pyotra, który odszedł bez słowa. Nie spodobała się mu droga, którą obrała? Bez sensu. Musiał istnieć jakiś inny powód.
A co jeśli Natalya była mu bliska?
Może lepiej było się zająć lekturą.

Dźwięk rogu bitewnego omal nie przepłaciła zawałem. Wyobraziła sobie całą armię Chaosu maszerującą teraz na Goboczujkę - dokładnie taką samą, jaką widziała w wizji. Odrzuciła natychmiast tą paskudną myśl i pobiegła na wieżę, by rozeznać się w sytuacji.
Ogry… TRZY ogry… I Ragush.
Katarinie zmroziło krew w żyłach. Jeśli te bydlęta przedostaną się na główny plac twierdzy, to wszystko szlag trafi. Nie mogła na to pozwolić. ONI nie mogli na to pozwolić. Jednak kiedy Albert zobaczył głowy swoich dzieci, to całe morale poleciały łeb na szyję. Choć nie był to dobry moment na płacz, to uroniła łzę nad losem biednych, niewinnych młodych ludzi. Jeszcze pamiętała, jak Schulz opowiadał jej, że była podobna do jego córki.
Gniew wstrząsnął czarodziejką i rozpoczęła szyć ze swego łuku… niezbyt skutecznie. Twarda skóra ogrów nie przepuszczała grotów strzał. Przeklęła Imperialne zamiłowanie do broni palnej i przygotowywała się do oddania kolejnego strzału.
Ogr pędzący w stronę bramy nie został nawet draśnięty. Już z daleka było widać, że dla takiego monstrum zwykły wózek to dziecinna igraszka. Zaklęła szpetnie w swoim języku i krzyknęła w reiklandzkim do pozostałych.
- Zabić ogra na środku! Na środku! Bo się przebiją, do cholery!
Widocznie podziałało. Jak ogr był - tak nagle cała grupka przed bramą leżała martwa. Bardzo dobrze. No… byłoby bardzo dobrze, gdyby nie pewna ręka na jej pośladku. Odwróciła się gniewnie, by ujrzeć złośliwą minę Severusa. Ledwie się powstrzymała przed przywaleniem mu w zęby. Nie mogąc dłużej znieść obecności akolity, zeszła z wieży.

Oblężenie dobiegało końca, kiedy to Albert, bez jakiegokolwiek racjonalnego rozumowania, postanowił pojedynkować się z Ragushem. Katarina z trwogą obserwowała scenę, która się przed nią roztaczała. Szczęk żelaza, prychanie, wściekłość, żądza krwi w oczach. Wymiana ciosów, trwała bardzo długo. Schulz nie mógł z niej wyjść żywy.
Zdarzył się jednak cud. Dowódca zwierzoludzi padł martwy, a ciężko ranny weteran, dopiero teraz zaczynający odczuwać skutki tej walki, zaczął się osuwać na ziemię. Dziewczyna nie wahała się ani chwili dłużej. Przepchnęła się przez sparaliżowanych wieśniaków niemal ich przewracając i pobiegła w stronę mężczyzny ile sił w nogach. Krew z otwartego złamania w ręce wypływała w niekontrolowany sposób. Jego klatka piersiowa unosiła się coraz słabiej. Zaklęła w myślach, po czym zaczęła się modlić do Shallyi o to, by zlitowała się nad tym człowiekiem. Nie chciała pozwolić mu zginąć. To nie miało tak się skończyć. Nie może.
Zaczerpnęła magii formując ją w energię leczącą, po czym, wraz z ostatnimi słowami modlitwy, posłała ją w stronę ciała Alberta przez przyłożone do ciężkiej rany dłonie. Regenerujące ciepło rozeszło się po ciele Schulza złączając część zerwanych tkanek i gojąc fizyczne rany. Przynajmniej tyle mogła zrobić, jednak wyraz cierpienia na jego twarzy wycisnął z jej oczu kolejne łzy.
Łzy żalu z powodu czyjegoś okrutnego losu.
Ta rana szybko się nie zagoi.

I tak siedziała obok niego, by móc mu posłużyć pomocą, jeśli będzie potrzebna. U swego boku miała odebraną Ragushowi szablę Natalyi. Nie miała chęci się nawet nad nim zastanawiać czy w jakikolwiek sposób się mu przyglądać.
Po prostu była obok Alberta Schulza tylko po to, by nie czuł się sam w najtrudniejszych chwilach swego życia. Przynajmniej tak mogła się odpłacić za dobroć, którą ją obdarzył.
 
Flamedancer jest offline