Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2016, 05:15   #22
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Knowledge is power - guard it well.

Szło dobrze. Nadspodziewanie dobrze. Były komisarz Imperialnej Gwardii, Dieter Diesel, zwany "Turbodieslem", dziękował w duchu Bogu-Imperatorowi. Za szczęście, jakie do tej pory mieli. Za stosunkowo niską efektywność wrogów, którzy zdawali się nie trzymać pełnej kontroli nad pałacem. A najbardziej za swoją nową drużynę - to byli naprawdę niebywali wojownicy. Nie licząc Kaarela Cotanta, z którym przeszedł całe piekło wzdłuż i wszerz na Malice, nie znał nikogo - ale zdążył poznać ich od strony praktycznej. Wątpił, by nawet żołnierze z Officio Sabatorum mogli okazać się lepsi w tych warunkach. Ci ludzie byli niebywale wręcz doświadczeni. Diesel chwilami czuł się przy nich niepewnie. Drażniło go to niezmiernie, ta jego słabość. On, bijący się za czasów młodości jako kadet i nowicjusz w Bramie Cadiańskiej z Chaosem, a później prowadzący Cadian, Brontian i Sabatorii do zwycięstwa w Calixjańskiej Czarnej Krucjacie. Belis Corona. Cadia. Bront. Malice. I nazwy wielu innych pól bitew z Arcywrogiem i innymi heretykami. Niektórych prawie nie pamiętał, szczególnie z ostatniej dekady. Zlewały mu się w jeden nieprzerwany ciąg ciężkiej pracy, trzymanego w ryzach strachu i szalejącego bitewnego ferworu. Na Malice o mały włos nie stracił wszystkiego. Jego niegdysiejsza, żelazna pewność siebie i zdrowy rozsądek zostały poważnie wstrząśnięte. Może to było przyczyną, dla której jego nowi towarzysze go onieśmielali?

Ze szczytów wykonawczej, zakulisowej kadry wojskowej spadł do rangi renegata, na którego wydano wyrok - i to w ciągu raptem paru dni. Żył tylko dzięki poświęceniu swoich podwładnych Sabatorii. Włóczyli się po Malice jak hieny z antycznej Terry, ścigani przez tych, których do niedawna nazywali towarzyszami. Zabili tak wielu z nich, że Mroczni Bogowie nie powstydziliby się, mając takich służebników. Stoczyli się w odmęty moralnej zgnilizny, żyjąc jak wściekłe kundle. Dopiero Inkwizycja litościwie pozwoliła im odzyskać honor, oczyszczając zbrukaną kartotekę i posyłając na pokutę. W krwawy bój z ostatnimi czempionami Chaosu w Calixis, na Malice. Przeżyło tylko dwóch - on i Cotant.

Od tamtego czasu minęło prawie pół roku. Jeszcze na Malice zdążyli z Cotantem zakosztować krwawych intryg i tarć wewnątrz zdawałoby się monolitycznej organizacji, jaką były Święte Zakony Inkwizycji Boga-Imperatora. Już przedtem dochodziło do starć między Inkwizytorami i ich frakcjami. W Ordos Calixis dochodziło do "małych wojen cieni" i polowania na wyklętych Excommunicate Traitoris. Z szerszego Imperium dochodziły legendy o "Wojnach Inkwizycji", które potrafiły być bardziej dewastujące od najazdów orków. A teraz, Calixjańska Wojna z Chaosem najpierw złączyła Ordo Calixis w monolit wymierzony w Arcywroga, ale zaraz potem ów monolit rozbił się z hukiem na ostre kawałki. I polała się krew, jak było widać. Przez te miesiące po Wojnie Wraków na Malice, on i Cotant wykonali więcej misji szpiegowskich i eksterminacyjnych przeciwko rywalom z =][=, niźli przeciw resztkom Chaosytów czy innym heretykom. Odłogiem leżały nawet tak palące sprawy, jak Postrzępione Zapytanie czy Amarantynowy Syndykat... jak Bodag Kayne i plugawi Slaught.

Zabawne. Myślał, że od momentu dołączenia do Inkwizycji miał przestać zabijać "swoich". Najwyraźniej się mylił.
Czuł się z tym niewiele lepiej jak za czasów "dna" na tamtej rdzawej pustyni...

Z zamyślenia wyrwał go głośny, syntezowany głos ich "tech-kapłana".

- OTWIERANIE WRÓT.

Z chrzęstem ekwipunku i burzą nóg tupiących o metalową podłogę, drużyna podzieliła się na dwie części, przytulając do ścian w szerokim korytarzu przed tricornowym Manufactorum. Deszcz czerwonych promieni zaczął omiatać wrota. Kompleks był niewielki, ale samowystarczalny - jeśli zapewnić dostawy części i siłę roboczą. Produkowano i reperowano w nim sprzęt służący pracownikom Tricorn, komórkom akolitów i kadrom Agentów Tronu, w tym specjalistyczny i wyjątkowy dla Inkwizycji. Wewnątrz pracowały tylko najlepszej jakości serwitory i zrehabilitowani heretecy-pokutnicy pod nadzorem wybranych mistrzów z Adeptus Mechanicus. Zazwyczaj w środku wrzała praca. W końcu heretecy musieli czynić pokutę, a Inkwizycja musiała mieć nieprzerwany, niezależny strumień zasobów. Tego dnia jednak zapanowała złowroga cisza, przerywana przez szum pałacowej infrastruktury i okazyjny klangor metalu.

Z ciężkim sykiem pneumatyki i zgrzytem metalu, wrota rozsunęły się w cztery narożniki. Wnętrze było oświetlone tylko częściowo... i zdewastowane. Maszyneria została uszkodzona podczas walk bądź rozmyślnie sabotowana. Wszędzie były ślady starć - bruzdy po uderzeniach mono bądź energo-ostrzy, łuski po kulach i boltach, zużyte baterie, serie dziur po pociskach, osmalenia po wybuchach, krew i ciała. Te ostatnie należały prawie wyłącznie do cywilów. Wszędzie unosił się swąd krwi, spalenizny i kordytu.

Wkroczyli do środka, obstawiając swoje sektory. Wtem, z głębi skąpanej w półmroku manufaktury, wojowników Inkwizycji doszły dźwięki. Krzyk. Wystrzał. Potem kolejny. Seria, o wiele za długa, przemieszczająca się. Wrzask bólu, kolejne krzyki i strzały.

- Wycofać się! - ktoś krzyknął, wyraźnie zdenerwowany - Do wrót, już!

Raptem po paru sekundach w foto-wizjerach drużyny pojawiło się dwóch Stróżów. Już kierowali na nich celowniki swoich dawców śmierci, kiedy dojrzeli ich białe opaski na prawicach. Zdawali się jeszcze nie widzieć nowoprzybyłych. Jeden z nich miał strzelbę, drugi auto-karabin, z którego właśnie siepał zaporowym ogniem do tyłu.

Nad nimi coś przemknęło. Sylwetka. Błysk stali. Obrzydliwy, acz jak znajomy chrzęst rozrywanych ścięgien, mięsa, kości. Ucięta głowa karabiniera pomknęła gdzieś na bok. Trup padł po dwóch sekundach, wciąż zaciskając palce na spuście i opróżniając magazynek gdzieś w sufit. Drugi Stróż stracił rezon. Rzucił się pod ścianę i zaczął krzyczeć. Krzyczeć i strzelać, raz po raz, ze swojej strzelby. Szybko wypstrykał się z gilz - a wtedy nie miał już szans. Napastnik pojawił się przed nim i pozbawił go życia szybkim pchnięciem prosto w serce. Kiedy trup osunął się na posadzkę, ekipa mogła zobaczyć mordercę.





Jej ubiór, jakkolwiek obsceniczny, był dobrze pomyślany. Na ułamek sekundy prawie wszyscy z ekipy stracili koncentrację. Wystarczyło, by ta bestia w kobiecym ciele pomknęła ku nim. Brnęła tak szybko, tak pewnie, tak zwinnie, pokonując kolejne metry, że nie można było uwierzyć oczom. Jakby nie była człowiekiem. Już nie.

Wciąż jednak była daleko. Pierwsze promienie i kule już miały zderzyć się z jej szarżą, kiedy zaalarmował ich szczekliwy rozkaz z głębi fabryki. Pod ich nogami pojawiły się cylindryczne granaty. Ktoś z ekipy krzyknął ostrzegawczo, dając mniej niż chwilę na reakcję. Zaraz potem eksplodowały. Flashbangi. Nie tak skuteczne przeciw doświadczonym i dobrze wyposażonym, ale wciąż dające wrogom niewielką przewagę. Zaraz potem ku prawowiernym pomknęły smugi śmiercionośnego światła. Widać było co najmniej kilka luf, opatrzonych celownikami laserowymi. Zaraz potem doszły do tego granaty, tym razem odłamkowe. Team rozpierzchł się, szukając osłony, łapiąc ogłuszonych członków i odgryzając się zaporowym ogniem. Wszyscy zdawali się zapomnąć o zabójczyni.

Wszyscy, prócz Diesela. Działając mechanicznie, cudem nietknięty przez granaty i lasery, uniósł dłoń z pękatym, topornym pistoletem bolterowym i nacisnął spust. Huk był ogłuszający. Wielkokalibrowy pocisk, a raczej mikrorakieta, opuścił komorę nabojową, zostawiając za sobą dymiącą, pękatą łuskę. W locie odpalił dodatkowy ładunek rakietowy, potęgując dźwięk i przyspieszając lot. A za nim kolejny. I jeszcze jeden. Wszystkie na nic. Skrytobójczyni musiała je mieć za ciekawe, acz natrętne elementy otoczenia - tak powolne, że prawie statyczne. Wyminęła je i zdawała się przyspieszyć jeszcze bardziej. Serce eks-komisarza zabiło szybciej. Czy to już? Czy ta morderczyni... ta anielica krwi i śmierci miała być tą, która ofiaruje mu jego kres?

Ruszył ku niej na spotkanie, rozkręcając silnik piłomiecza i unosząc go do ataku. Wydawał się być przy niej jak ryjący w ziemi robak przy mknącej osie. Bez trudu wyminęła jego zastawę i chlasnęła mono-mieczem, precyzyjnie tnąc warstwy pancerza na piersi. Wyskoczyła dalej, za niego, ciągnąc za sobą smugę jego krwi. Obkręciła się w locie, zadając cios nożem. Prosto w szyję. Ból jednak go otrzeźwił - a raczej wyłączył umysł. Podświadomość przejęła kontrolę, hormony walki zaskoczyły, a mięśnie pamiętały taniec ostrzy. Stawał w szranki z gorszymi od niej - choćby z Marines Chaosu. Kim ona była przy nich? Mknący szpikulec został zbity przez osłonę warczącego piłomiecza. Kontratak nie zaskoczył przeciwniczki i nie zabił jej - zdążyła odsunąć się wystarczająco, by czubek ryczącego ostrza płytko ciął gdzieś w okolicy prawego obojczyka. Na sekundę odskoczyła. A potem znowu się zwarli, w burzy metalu. Mimo swego doświadczenia, Diesel wiedział, że jest skończony. Ta kobieta, to monstrum, było lepsze. O wiele lepsze.

I wtem, kiedy widział już, że popełnił błąd - że odsłonił się i nie miał balansu do uniku, a wraże ostrze już ustawiało się sztychem doń - obok rozległ się zaskakujący grzmot. Bolt przebił kombinezon, skórę, mięśnie, zagnieździł się w kości biodrowej i eksplodował, prawie urywając nogę, zamieniając całe lewe biodro w okropną, dziurawą masę i czyniąc z wojowniczki kalekę. Padła na bok, na jedną z maszyn, wybita z rytmu - a impet jej uderzenia wybił jej prawy bark. Nie upuściła jednak żadnego z ostrzy. Nie wydała krzyku. Ludzkie oko zdawało się ledwo rejestrować ból. Zaskoczony komisarz nie wiedział, na jakich dragach ta wariatka była, ale czyniły ją odporną nawet na tak koszmarny ból. Kolejne, ledwo zadane cięcie chlasnęło go po policzku. Gdyby nie była ranna, on już by nie żył. Warknął wściekle i spuścił jej na głowę ostrze piły. Nie mogła uniknąć... ale mogła parować, co też zrobiła, kleszcząc zęby piłomiecza na swoim doskonale wykutym brzeszczocie. Drugie ramię zwisało bezwładnie, mimo, iż próbowała coś z nim robić. I to był jej koniec.

Srebrna klinga bojowego noża gładko przebiła podbródek, język i czaszkę, docierając do mózgu. Naćpana, napchana bioniką maszyna do zabijania zdawała się nie wiedzieć, że umiera. Wciąż siłowała się z komisarzem, który wreszcie docisnął, przekręcił i wyrwał ostrze. I wraz z tą ostatnią smugą krwi uleciało życie tego monstrum.

Starcie było ich. Żołnierze Inkwizycji rozproszyli się po Manufactorum, sprzątając ostatnich napastników. Pulsujący bólem i dyszący zmęczeniem Diesel spojrzał znad drgającego truchła wariatki i ujrzał Corteza, eks-gwardzistę z oddziału. W dłoni trzymał dymiący pistolet bolterowy.

- Nie dzisiaj, komisarzu.

Diesel pokiwał głową, jakby nieobecny, spoglądając znów na ciało pokonanej... A może na jej broń?



To było to. Ostatni przystanek przed poziomem, gdzie ci wszyscy ważniacy z Organizacji zbierali na swoje posiadówki. Koszary Stróżów. I tak jak się spodziewali, było tutaj gorąco. Ledwo wyleźli z windy, a dostali się pod ogień dwóch erkaemów, rozstawionych na prowizorycznej barykadzie. Większość pocisków przyjął na klatę Morgenstern, odruchowo stając w przejściu. Pociski kalibru ciężkiego auto-karabinu brzęczały po jego bionice i pancerzu, zadając jedynie drobne uszkodzenia - na razie. A eks-heretek nie dał im szansy na nic więcej - salwa laserów z jego broni wsparcia uciszyła komitet powitalny.

Na całym poziomie wciąż trwały walki. Spotkaniowe strzelaniny, ciuciubabka, próby szturmów na zajęte pomieszczenia. "Czerwoni" mieli znaczącą przewagę liczebną, ale "biali" dobrze wybierali miejsca do defensywy i dawno już wyszli z szoku, jakim musiała być zdrada ich współtowarzyszy. A teraz na plecy zdrajców spadali oni - drapieżnicy, którzy, podzieleni na pary, siali zamęt i śmierć pośród wszeteczników. Kolejne grupy oponentów były trzebione bądź zmuszane do ucieczki, złapane między młot a kowadło.

W jednym z duetów byli oni. Flavia i Cortez. Dobrze dobrani - on przygważdżał wrogów celnymi salwami z jego topornego, dwulufowego lasera oraz brutalnego miotacza boltów, ona korzystała z tej osłony i dokańczała sprawę swoimi ostrzami. Ona flankowała wrogów by ich ranić, dezorientować, zabijać, on kasował każdego wystawionego w ten sposób głupca.

I kiedy właśnie rozprawili się w ten sposób z jedną z band, z korytarza dalej pomknęła rzesza czerwonych promieni. I czegoś więcej.

- Padnij! - krzyknęła kobieta, szybsza i bystrzejsza niźli niejeden gwardzista. Cortez zareagował jak automat. Jak setki razy na ćwiczeniach i dziesiątki na polach bitew. Padł za winkiel, szukając osłony. Za nim huknęły kontaktowe granaty kumulacyjne. Kraki. Dzięki Bogu, inaczej zmiotłoby oboje - a tak, uniknęli eksplozji... wprawdzie bardzo silnych. W serii. Wrogowie się nie pierdolili. Chwycił jeden ze swoich odłamkowych, odbezpieczył i rzucił w korytarz. Słyszał ich krzyki, jak się rozbiegają. Ledwo huknęło, a on już wiercił jednemu dziurę w hełmie swoim laserem.

Mruknął. To znowu byli ci z Manufactorum. Nie Stróże. Ci byli jakimiś Gwardzistami, mieli podobny sprzęt i las-karabiny. Lepszej jakości, ale wciąż te same fanty. Podobne zachowanie, taktyka, szkolenie. Tylko brak oznaczeń regimentu.

Wtem, z dymu wyłonił się ktoś... bądź coś... zgoła innego. Cortez miał ledwo chwilę, by wyrazić swoje zdziwienie soczystą "kurwą" i znów runąć jak długi, tym razem do tyłu, na plecy. Chwilę potem załom korytarza rozpadł się w kolejnych wybuchach. Serie smugowych kul z ciężkiego stubbera wizgały i brzęczały, pragnąc poprawić efekt.




Imperialny Robot, typ Krzyżowiec. Abaroa zazgrzytał zębami. Do przewidzenia, że Tricorn miało własne zapasy żelaznych żołnierzy. Krzyżowcy byli solidni i tani... ale też toporni i tępi. Standardowo wyposażeni w półautomatyczny granatnik, ciężki stubber oraz łapę z mono-ostrzami.

"Do zrobienia." - pomyślał, a na głos krzyknął - Valeria, zajdź tych kurwisynów z flanki i ich pochlastaj. Ja połamię tego żołnierzyka.

Kryjąca się po przeciwnej stronie skrzyżowania zabójczyni kiwnęła bez słowa głową i zniknęła, aktywując swój kamuflaż. To samo zrobił Cortez. Na augery robota mogło nie wystarczyć, ale na tych skurwieli już na pewno. Wyskoczył zza osłony, pędząc ku kolejnej. Po drodze złożył się do strzału. Precyzyjnego, prosto w wizjer robota...

...kiedy dojrzał coś dziwnego. Zazwyczaj czarny, pobłyskujący czerwienią wizjer teraz aż lśnił od wewnętrznego, błękitno-białego światła. Impulsy tej samej energii rozchodziły się po całej jego sylwetce. Błyskawicznie dojrzał prawie niewidzialnego Gwardzistę i zareagował gwałtowną serią z cekaemu, zmuszając żołnierza do ucieczki.

Kiedy oparł się o ścianę w korytarzu dalej, stęknął z bólu. Smugowe naboje nie przebiły karapaksowego pancerza, ale narobiły dość siniaków, by zakręcić w głowie. Słyszał, jak cybernetyczna bestia nadchodziła szybkimi, skoordynowanymi krokami. To było niemożliwe. Znał te blaszaki, walczył z nimi w Gromadzie Gelmiro. Skurwiel Hesh dorwał się do składu z Krzyżowcami podczas swojej zaplutej rebelii. One nie powinny być tak szybkie, tak bystre ani tak skoordynowane...

Dalsze rozmyślania przerwał mu ostry ból. Potężny wymach łapy opatrzonej mono-pazurami posłał go do tyłu. Na klacie miał trzy wyraźne, krwawiące sznyty. Gruchnął ciężko o posadzkę, aż wybiło powietrze z płuc. Spojrzał na kosmatą sylwetkę swego rychłego zabójcy. Nie miał szans przed nim uciec. Był zbyt obciążony i za daleko od osłony, a ku niemu kierowały się już lufy obydwu działek, sterowane wzrokiem. Tym złowieszczym, dziwacznym wzrokiem z biało-błękitnej energii, w którym zdawał się być ślad świadomości.

Z korytarza za robotem błysnęło, huknęło. Seria boltów i kul z broni Dietera Diesela i Jethro Sejana rozbiła się na plecach golema, zadając mu uszkodzenia i wytrącając ze strzeleckiej pozycji. Granaty pomknęły gdzieś za Corteza, seria z kaemu zabrzęczała po podłodze obok. To wystarczyło. Kiedy robot już miał zamiar rozprawić się z natrętami, Abaroa przystanął przy winklu i złożył się do strzału ze swojej rakietnicy. Robot to dostrzegł. Nie mógł uciec. Wydawało się, że zaakceptował swój los - wystawił jedynie szponiastą rękę gdzieś na bok.

Wystrzeliły. Rakieta i "piorun". Ta pierwsza błyskawicznie pokonała odległość, zadymiając cały korytarz i rozpierdalając blaszanego żołnierzyka na poszarpane kawały. Ten drugi ledwo wymknął się destrukcji, wnikając prosto w odkryte okablowanie w ścianie, po czym znikł.

- Żyjesz? - nawoływał Diesel przez dym - Co to było?

Cortez nie odpowiedział na to drugie pytanie. Nigdy nie widział czegoś podobnego na oczy. Spochmurniał. Słyszał legendy o czymś, co mogło przejawiać się właśnie w ten sposób. A w zasadzie o *kimś*...



Wreszcie, strudzeni, acz wciąż nastrojeni do bojowej perfekcji wojownicy Imperatora dotarli na poziom sześćdziesiąty. Za nimi ciągnął się strumień zniszczonych bądź wyłączonych systemów zabezpieczeń, rozbrojonych bądź ominiętych pułapek, zastrzelonych bądź zadźganych "czerwonych" oraz wyczyszczonych bądź zabezpieczonych poziomów. Centrala systemów, Manufactorum, Munitorium, koszary, różnego rodzaju kwatery, składy i poziomy socjalne - to było już w rękach "białych", z lwią pomocą drużyny. Do twierdzy przybywały już inne ekipy, które tak jak oni opanowywali sytuację i trzebili wrogów. Powyżej nich wszystko było już odbite albo w trakcie odbijania. Poniżej... było gorzej.

Masakra w hali posiedzeń była jeszcze gorsza, niż na wyższych poziomach. Cechowała ją gwałtowność, brutalność i chaotyczność. Desperacja, gniew i zaskoczenie. Pośród ciał dziesiątek cywilnych pracowników pióra - skrybów, protokolantów, prawników, Stróżów, ochroniarzy, akolitów, Agentów Tronu, serwitorów, Szturmowców i Gwardzistów były szczątki co najmniej sześciu Inkwizytorów pełnej rangi.

W okolicznych korytarzach zostali skonfrontowani przez grupę "białych". Po przejściu identyfikacji, trafili przed oblicze jednego z ocalałych, prawowiernych Inkwizytorów, imieniem Barabbas. Wyjaśnił im, że większość ocalałych Inkwizytorów i ich kadr walczyła właśnie o niższe poziomy oraz podziemia. Generatorium było już zabezpieczone, lecz w najgłębszych kryptach i kazamatach doszło do katastrofy - do Materium przedostały się siły Chaosu w postaci demonów i wyładowań Osnowy. Izolowana natura podziemi zabezpieczała jak na razie resztę fortecy, a naprędce zorganizowana ekspedycja wszystkich agentów i Inkwizytorów Ordo Malleus z fortecy miała zdusić zagrożenie w zarodku. Był to jednak jedynie efekt uboczny całej sytuacji, nie powód.

Powodem była, jakżeby inaczej, zdrada. Zdrada, która zaczęła się już lata wcześniej. Barabbas pominął wiele z tego, co wydarzyło się na Ostatnim Konklawe i przedtem, ale rdzeń tego, co przekazał, przyniósł jedynie smutek i gniew.

Wydarzenie zapisane w kronikach historii Sektora Calixis jako Ostatnie Konklawe, było wybitnie gorzkie. W ciągu ostatnich lat Chaos został pokonany - jego armie starte na proch, sympatycy odkryci i ukarani, kulty wypalone do cna. Wiele innych grup odnalezionych i zniszczonych. Walki w systemach Obrębu Golgenna, Gromady Gelmiro, Systemów Fydae, Sinophia, Kuluth, Protasia czy Kapella, a także Wojna Wraków na Malice - te walki wygasły. Krucjata Pogranicza i Front Spinward również miały swoje pasma porażek i zwycięstw, nie załamując się do szczętu. Znacząca większość Chaosytów z Koronus sama się ujawniła i dała się wybić.

Wojna, jak na razie, była zakończona. Nadszedł czas rozliczeń.

Po zamknięciu podsumowań ostatniego etapu, rozdaniu nagród, medali, honorariów, tytułów i innych konsekwencji ostatnich dwóch lat, na podium hali posiedzeń wkroczył Talas van Saar - pochodzący z odległej Necromundy Inkwizytor z Ordo zajmującego się sprawami wewnątrz Inkwizycji. I ugodził do żywego w calixiańskie frakcje - tak radykalne, jak i purytańskie.

Na pierwszy i najgorętszy ogień poszedł atak, którego można się było spodziewać - na Istvaanian. Van Saar przedstawił szereg niezbitych dowodów na korupcję wszystkich pozostałych Inkwizytorów z owej frakcji. Pomijając konspiracje mające na celu podsycanie lokalnych konfliktów, generowanie katastrof jako "tygli" w których "tworzyli się ludzie silni, a ginęli ludzie słabi" oraz zasiewanie ziaren przyszłych wojen - wszystko w imię radykalnej ideologii, która zakładała prymat siły nad słabością oraz ciągłą, bezustanną i totalną wojnę, uznawszy, że Imperium mogło przetrwać tylko poprzez "testy" wojennej pożogi i kataklizmów - Istvaanianie popełnili niewybaczalną zbrodnię. Wiedzieli o rychłym nadejściu Arcywroga i wybuchu Wojny z Chaosem - i pozwolili na to, nie ostrzegłszy nikogo. Ba, próbowali położyć łapę na tych samych przedmiotach, które były kluczem do wprowadzenia wrogiej floty w samo serce sektora.

Istvaanianie jako jedyni z Inkwizycji poznali bowiem tajemny, mroczny sekret Sektora Calixis - Mechanizmy Hyades. Nieznanej konstrukcji, niewielkie monolity wypełnione niemożliwie skomplikowaną, zegarową technologią. Wydawały się być stworzone ludzką ręką, ani chybi w czasach Mrocznej Ery Technologii, jednakże z wyraźnym śladem maleteku. Cholernie groźnego, apokaliptycznego maleteku. Mechanizmy Hyades bezpośrednio odnosiły się bowiem do Komusa, Gwiazdy Tyrana - legendarnej, wymykającej się klasyfikacji anomalii stelarnej, która zdawałoby się bezsensownie nawiedzała od dziesiątek lat planety sektora, sprowadzając na nie szaleństwo, mutacje i apokalipsę. Istvaanianie próbowali zdobyć nad Mechanizmami kontrolę, wikłając się w nieprzemyślane, z marszu przegrane starcia z Chaosytami i legendarnymi "Służebnikami Zmroku", agentami Gwiazdy Tyrana. Część Mechanizmów została zniszczona, część uszkodzona, część wpadła w ręce Istów - a konkretnie Inkwizytora Adamsa, skrytego heretyka z plugawej frakcji Horusjan, w komitywie z agentami Arcywroga.

Dzięki częściowemu opanowaniu niektórych Mechanizmów, Chaosiarze mogli użyć Komusa jako generatora energii dla bramy Osnowy, którą sprowadzono flotę i armię Chaosu od Mrocznego Apostoła Bellephradesa i jego zauszników. A Istvaanianie znali całą sprawę i milczeli do samego końca, pozwalając, by konflikt ogarnął cały Obręb Golgenna - nie przerywając innych machloj i podjudzania. Ani próby położenia łapy na pozostałych Hyadesach.

Jednych z ostatnich Istvaanian, Inkwizytorki Olianthe Rathbone i Amaros, pochwycono podczas posiedzenia. Całą frakcję wyklęto, obrzucając klauzulami Excommunicate Traitoris i Carta Extremis, wyjmując ją spod prawa i nakazując wszelkim działaczom Imperium, a w szczególności Inkwizycji, bezpardonową obławę na nią. Ich inkwizytorskie Rozety traciły swą oficjalną moc a ich wszyscy sojusznicy, zausznicy i słudzy, którzy nie oddali się w ręce Inkwizycji, mieli zostać zgładzeni razem z nimi.

Cała sytuacja przybrała krwawy obrót, kiedy Konklawe miało wydać osąd na Istvaaniankach i stracić je za ich zbrodnie. Te były na to przygotowane. Ich ludzie, "czerwoni" zaatakowali prawowiernych w hali posiedzeń oraz wszelkich innych lojalistów w całym Tricorn, starając się przejąć kontrolę nad pałacem. Na zewnątrz zaś, wierne im fragmenty lokalnych armii i sił porządkowych starały się odwlec odsiecz i zabezpieczyć okolicę, może nawet dostać się do wnętrza twierdzy. Rathbone i Amaros uciekły z hali wraz ze swymi kadrami agentów. Wiadomo było, że Rathbone już opuściła Tricorn, zaś Amaros i jej przydupasy nadal kręciły się gdzieś niżej. Po usłyszeniu raportu od drużyny, Barabbas wskazał na to, iż drużyna już starła się z istvaaniańskimi gwardzistami, ubiła jedną z agentek Amaros (zabójczynię z kultu śmierci, która o mały włos nie wypatroszyła Turbodiesla) oraz spotkała duchową manifestację elektro-kapłana z AdMechu, który potrafił przelewać swoją zdigitalizowaną świadomość do odpowiednio zaawansowanej technologii (w tym przypadku wojennego robota).

Wiedząc, że Sejan i Matuzalem należeli do Ordo Sicarius, Barabbas przekazał im rozkaz Lorda Caidina. Drużyna Sejana miała znaleźć i zabić Amaros oraz jej ludzi, zanim ci mogli wyrządzić więcej szkód i opuścić Tricorn. Caidin podejrzewał, że Amaros została z tyłu by zgarnąć największy możliwy łup dla niej i jej frakcji - funkcjonalny Mechanizm Hyades, tu, w kopcu Sibellus na Scintilli. Potęga tego przedmiotu, jeśli by ją uwolnić, samoistnie wystarczyła by sprowadzić na planetę nieuchronną zagładę. Nie można było do tego dopuścić. Heretycy musieli zostać powstrzymani... i ponieść ostateczną karę za swe przewiny.



Potężne systemy wentylacyjne głównych szybów Tricorn wydawały ogłuszający, metaliczny szum, pogłębiony przez rozległe echo. Przez skąpany w półmroku, rozświetlany jedynie przez migające, pomarańczowe koguty korytarz szybko szła drużyna agentów. Na czele szedł masywny, odziany na biało "tech-kapłan". Kiedy znaleźli się przed turbowindą, eks-heretek zajął się jej Duchami Maszyny.


Dźwięki: https://instaud.io/shF

Agenci wypełnili windę, ściskając broń w dłoniach, napięci niczym struny. Gotowi do trzaśnięcia niczym bicz. Do spadnięcia na grzeszne karki niczym katowskie topory. Zlokalizowali Amaros. Cholernica zdążyła zdobyć Mechanizm i zabezpieczyć jeden z wewnętrznych hangarów na poziomie czternastym. Jak na razie technomaci zablokowali możliwość opuszczenia hangaru przez obecny tam prom, lecz nie na długo. Elektro-kapłan już pracował nad złamaniem oporu Duchów Maszyny. Pozostali jej gwardziści i agenci zdusili wszelki opór.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=d2VH-HnVE88[/MEDIA]



Nie można było pozwolić jej uciec. Trzeba było dorwać ją i jej. Uciszyć ich. Ukarać. Zabić. Alternatywą było nie tylko pozwolić jej uciec, ale dać jej do rąk narzędzie zdolne mordować planety.

Turbowinda szybko dojechała na poziom czternasty, hangar numer dwa. Drzwi otwarły się, wypuszczając na zewnątrz promienie laserowych celowników oraz granat błyskowo-hukowy. Ułamek sekundy później eksplodował. Serie kul i laserów pomknęły w obydwie strony, do wtóru krzyków i rozkazów. Żołnierze Imperatora wypadli z windy, osłaniając siebie nawzajem. Wróg wycofał się prędko w obliczu przeważających sił i braku osłon. Tylko jeden, przygwożdżony ogniem i ogłuszony flashbangiem pozostał za osłoną pod ścianą. Próbował pruć na oślep, ale Cortez go szybko uciszył.

Chwila spokoju. Diesel wyświetlił na HUD-ach drużyny mapę.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=5TmBS25VYJw[/MEDIA]



- Dobra, panowie. I pani. Chwila prawdy. Przyjmujemy szyk, kryjemy sektory, uważamy na swoje dupy i wjeżdżamy tam. Metodycznie.

- Będą się skurwysyny bronić. - skomentował Cortez, zapatrzony w mapę na swoim wyświetlaczu.

- Jak zawsze, gwardzisto. Jak zawsze.



Ars tacticae


Prawowierni:
Różowa kropka - Jethro Sejan (Inkwizytor OS).
Czerwona kropka - Matuzalem (Astropata/Przesłuchujący OS).
Ciemnoniebieska kropka - Kaarel Cotant (Kasrkin/Zwiadowca)
Ciemnoczerwona kropka - Christopher "Blackhole" Blaine (Szturmowiec IG)
Szara kropka - Kelvar "Poświeć" Lèzer (Kasrkin/Szturmowiec)
Błękitna kropka - Durran Morgenstern (eks-techkapłan AdMech).
Jasnozielona kropka - Ammanar Khan (Psyker)
Brązowa kropka - Mordax Lestourgeon (Psyker)
Brązowy kwadrat - Natasha Romanova (Gwardzistka z Cadii/opiekunka Mordaxa)
Fioletowa kropka - Valeria Flavia (Zabójczyni)
Ciemnozielona kropka - Uriel Hinner (Gwardzista z Catachanu)
Biała kropka - Dieter "Turbodiesel" Diesel (eks-Komisarz IG)
Biały kwadrat - Cortez Abaroa (eks-Gwardzista IG)

Istvaanianie:
Żółte kropki - wrodzy Gwardziści
Czarne kropki - ciała poległych

Inne:
Czerwona plama - skradziony Mechanizm Hyades

Status:
Szybka wymiana magów na pełne po akcji otwierającej. Ilość zapasów jest duża, pobraliście sporo ammo, granatów i innych zasobów z Munitorium i późniejszych składów / ciał poległych. Wiadomo, że za osłonami u wylotu korytarza czai się dwóch trepów. Oprócz nich w całym hangarze jest ich jeszcze około tuzin, plus Amaros i jej trzej pozostali kadrowcy. Należy założyć, że w promie czeka też załoga.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 06-07-2016 o 14:21. Powód: Poprawki
Micas jest offline