Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2016, 18:38   #4
Wila
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację

Wielkie dębowe drzwi kościoła były wpół otwarte. Wystarczyło to aby wśliznąć się przez nie bez niepotrzebnego budzenia ze snu równie starych i wiecznie skrzypiących zawiasów.


Ale aby usłyszeć wydobywającą się z wnętrza kościoła muzykę, nie było trzeba nawet wpół otwartych drzwi. Była donośna i bez tego. Donośna i co gorsze - jednoznaczna.

Anielski orszak niech twą duszę przyjmie,
Uniesie z ziemi ku wyżynom nieba,
A pieśń zbawionych niech ją zaprowadzi,
Aż przed oblicze Boga Najwyższego


Gdy tylko Zosia i Dorian przekroczyli próg małego wiejskiego kościółka ich oczom ukazał się standardowy pogrzebowy krajobraz. Smutne oblicza odzianych w czerń ludzi skierowane w jednym kierunku. Wszystkie pary oczu wpatrzone w jeden kierunek. Ów kierunek przyciągnął również wzrok kuzynostwa. W centrum, tuż na wprost nich ustawiona była trumna. Na jasnym bukowym drewnie z którego była wykonana leniwie tańczyły cienie zapalonych tu i ówdzie kościelnych świec. W około niej ustawiono kilkanaście żałobnych wieńców, wykonanych z białych anturiów. Na czarnych wstęgach widniały standardowe napisy: “z ostatnim pożegnaniem”, “z wyrazami głębokiego smutku”, “z żalem żegnamy”, “ukochanemu mężowi”... ale nie one były najważniejsze. Nie napisy, nie wstęgi i nie kwiaty. Najważniejsze było ułożone w trumnie ciało. Należało ono do starszego mężczyzny o śnieżnobiałych włosach i tego samego koloru, równo przystrzyżonej brodzie. Ubrane w ciemny garnitur, który nie należał do nowych. Zgromadzone w kościele osoby z całą pewnością mogły kojarzyć ów ciuch, w którym starszy Pan co sobotę pojawiał się na niedzielnej mszy. Bo tak, tu w Starym Polesiu gdzie ksiądz nie mieszkał a jedynie przyjeżdżał by odprawić mszę - te zwykły odbywać się w soboty.

Zosia zacisnęła mocniej swoją dłoń na dłoni Doriana. Niby nie było tak źle. Dziadek wyglądał po prostu jakby poszedł spać. Z jedną, no może dwiema różnicami. Po pierwsze, chyba nikt nie sypiał tak równo ułożony na wznak, do tego z dłońmi złożonymi jak do modlitwy. Po drugie, ta cała otoczka, ci wszyscy ludzie i te słowa pieśni śpiewane anielskim kobiecym głosem, które wbijały się w umysł.

Niech cię przygarnie Chrystus uwielbiony,
On wezwał ciebie do królestwa światła.
Niech na spotkanie w progach Ojca domu
Po ciebie wyjdzie litościwa Matka.


Gdzieś w oddali ileś tam kroków przed nimi dało się usłyszeć cichy szloch, przebijający się przez pauzy w melodii. Jakby tego było mało, tuż za ich plecami z każdym uderzeniem serca narastało bębnienie deszczu o dach i rynny kościoła. Dorian nabrał powietrza w płuca, a potem powoli i cicho wypuścił je. Nigdy nie lubił atmosfery panującej w kościołach, a ta towarzysząca ceremonii pogrzebowej była jeszcze cięższa i przytłaczająca. Wzrokiem odszukał swoich rodziców, siedzących w pierwszym rzędzie, tuż obok babci Uli. Po jej drugiej stronie siedzieli rodzice Zosi. Nikt nie zwrócił na nich uwagi, na całe szczęście.
Nie minęło nawet kilka chwil, gdy zgromadzone w kościele posępne sylwetki powoli zaczynały podnosić się z ławek, jedna za drugą. Każdy zaś po kolei podchodził na kilka chwil do już na zawsze śpiącego dziadka Janusza.
- Chyba powinniśmy ustawić się w kolejce… czy coś - powiedział niepewnie do swojej kuzynki, zaczynając trochę żałować, że nie zostali pod samotnym dębem.
Zosia skinęła krótko głową. Sama myśl o wejściu do wnętrza kościoła przerażała ją. A teraz, musiała zrobić jeszcze to kilka czy kilkanaście kroków. ‘Dla dziadka’ - pomyślała dziewczyna po czym ruszyła powoli do przodu wciąż trzymając za dłoń Doriana, a więc i prowokując go do tego by ruszył wraz z nią.
Dorian ruszył za kuzynką, zastanawiając się, co takiego powinien zrobić przy trumnie. Nie wiedział, nigdy wcześniej nie musiał się przejmować takimi rzeczami. Sam uważał za trochę naiwne rozmawianie ze zwłokami, wszak człowiek już nie żył. Jednak to był jego dziadek, więc wszystko wyglądało trochę inaczej.
Właśnie przy trumnie stali starzy Grusińscy, ci sami, którzy przepędzali ich swoimi okropnymi psami. Dorian zaczął się zastanawiać czy wciąż mieli im za złe liczne kradzieże soczystych owoców rosnących w ich ogrodzie.
Powoli zbliżała się ich kolej i Jastrzębiec był niezwykle rad, że Zosia, pewnie nieświadomie, stała przed nim w kolejce do ostatniego pożegnania.
Kiedy wejdziesz między wrony musisz krakać tak jak one - powiedzenie to niezbyt celnie spisywało się w tym wypadku. Mając jeszcze kilka osób przed sobą zarówno Zosia jak i Dorian mogli dostrzec, że pogrzebnicy podchodząc do zmarłego dziadka właściwie to robili różne rzeczy: niektórzy jedynie zerkali na twarz zmarłego i szepcząc coś pod nosem czynili znak krzyża, inni ów znak czynili nad zmarłym, niektórzy dotykali dłoni dziadka, jeszcze inni gładzili go lekko po włosach lub czole, ktoś przed nimi włożył do środka trumny białą różę. Może po prostu nikt nie wiedział co powinien zrobić?
Zosia zerknęła przestraszonym wzrokiem na kuzyna. I może nie było to na miejscu, ale bardzo, ale to bardzo delikatnie uśmiechnęła się do niego - zupełnie jakby chciała dać mu znać, że będzie dobrze. Po ów - miejmy nadzieję - pokrzepiającym geście dziewczyna skupiła się na obserwacji tego co miała przed sobą. Zaś ich kolej była coraz bliżej i bliżej.
Dorian zdziwił się na ten nieoczekiwany gest. Był tak zaskoczony, że jedyną reakcją, jaka pojawiła się na jego twarzy, było uniesienie brwi.
Poprawił okulary, które znowu lekko zsunęły mu się z nosa i odetchnął głęboko. Miał wkrótce spojrzeć na ciało dziadka Janusza - człowieka, któremu zawdzięczał wszystkie dobre wspomnienia z okresu swojego dzieciństwa. Czuł, jak zasycha mu w gardle. Tyle lat go nie widział, a kiedy w końcu miał okazję, ten leżał w trumnie. Miał wielką ochotę wyjść na zewnątrz, na ten szalejący deszcz, i wrzeszczeć na świat, wyklinając go, jaki to jest niesprawiedliwy. Zamiast tego stał z ponurą miną tuż za Zosią. Nawet sobie nie zdawał sprawy, jak bardzo przypominał wtedy swojego ojca. Tłumienie uczuć w sobie musiał odziedziczyć właśnie po nim.
W końcu oboje stanęli przy trumnie, nad ciałem dziadka Janusza. Rzeczywiście wyglądał jakby pogrążony był w głębokim śnie - tylko takim, z którego już miał się nie obudzić.
Dorian przez dłuższą chwilę przyglądał się samotnej róży, po czym przeniósł wzrok na twarz dziadka.
Przez bardzo krótki moment miał wrażenie, że ten faktycznie tylko śpi i zaraz otworzy oczy, by uśmiechnąć się serdecznie do swoich wnuków. Szybko jednak otrząsnął się z tego wrażenia, zdając sobie sprawę, jak bardzo było to absurdalne.
Zosia przyłożyła dłoń do ust, a następnie tą samą dłonią musnęła czoło dziadka. Wyglądało to jakby posyłała śpiącemu “całusa”. Mruknęła coś przy tym pod nosem, zaś jej kuzyn nie mógł być pewny czy było to “kocham Cie dziadziu” czy coś podobnego. Następnie uczyniła znak krzyża i zrobiła krok do przodu by ustąpić Dorianowi miejsca a jednocześnie nie odchodzić bez niego.
Dorian mimowolnie przesunął się o kilka kroków i teraz stał tuż nad zmarłym. Nie wykonał jednak żadnego gestu, jedynie wpatrywał się w jego twarz. Po krótkiej chwili uniósł wzrok i powoli ruszył w stronę Zosi, a do trumny podeszli jacyś sąsiedzi dziadka.
Kuzynostwo ruszyło śladem innych pogrzebowych gości by usiąść na jednym z wolnych miejsc w ławkach. Pech, a może po prostu ich spóźnialstwo zadecydowało o tym, że teraz wolne były jedynie tylne ławki i to te z których doskonale było widać otwartą trumnę z dziadkiem.

Jeden z najgorszych momentów jakie mogły dziś spotkać Zosię, ta miała już za sobą. Przynajmniej tak uważała. Kiedy usiadła na ławce wraz z kuzynem zacisnęła mocno dłoń na jego dłoni. Oddała się niemalże całkowicie słuchaniu anielskich (czy raczej pogrzebowych) pieśni zupełnie nieświadoma tego, że z jej oczu powoli spływają łzy. Zebrała się na odwagę by pożegnać się z dziadkiem tak jak nie będzie tego żałować. Zaś sporą zasługę w tym, że zabrała ów odwagę miała obecność Doriana. Zresztą Zosia chyba już tak miała. Boi się, boi… aż w końcu nadchodzi chwila której się bała i wtedy zapomina o strachu, po prostu zaczyna działać.

Ciężko powiedzieć jak długo tak siedzieli nim muzyka ucichła. W takich momentach czas zwykle płynie albo za wolno, albo za szybko. Zagrzmiały dzwony, zaś wszyscy siedzący na ławkach momentalnie wstali. Idąc za ich śladem wstali też Zosia i Dorian. Jakiś dwóch panów ubranych na czarno z białych rękawiczkach podeszło na środek kościoła do zmarłego dziadka. Jeden z nich zaczął przesuwać wieńce z kwiatami, a te nadmierne układać na ziemi drugi zaś majsterkował coś przy leżącym obok wieku trumny.

Kościelna pieśń na nowo rozbrzmiała. Tym razem w nieco zmienionym repertuarze. I dokładnie w tym momencie oby dwaj panowie chwycili wieko i zaczęli przesuwać je tak by przykryć trumnę. Czujnie obserwującym ów rytuał zwłaszcza stojącym w tylnej części kościoła tak jak Zosia i Dorian mógł nie umknąć fakt iż w tym momencie dosłownie między nogami stojącego do nich tyłem pana zsunął się jakiś przedmiot. Na początek spadł na jeden z kwiatów anturium, by następnie powoli ześliznąć się na ziemię. Odchodzący w bok jegomość nieświadom ów faktu przesunął go butem, tak że wpadł pod nakryty długim białym obrusem stół na którym stała teraz już zamknięta trumna.

Czy właśnie widzieli “uciekający” z trumny srebrny zegarek dziadka na srebrnym łańcuszku? A może było to zupełnie coś innego… a może po prostu im się wydawało.

Żałobnicy stali dalej w milczeniu słuchając dobiegającej końca pieśni. Gdy ta umilkła oczom wszystkich zgromadzonych ukazał się wchodzący na mównicę ksiądz Józef, lekko utykający na prawą nogę i z tego powodu podpierający się laską. Jego pomarszczona twarz zatrzymała się na chwilę na osobach siedzących w pierwszej ławce.
Postarzał się i wyłysiał odkąd ostatni raz go widzieli.

I zaraz po tym rozpoczęła się msza.

***

Tym razem potrzeba było czterech panów w białych rękawiczkach. Sprawnie unieśli trumnę by chwilę później wraz z nią, dzwonami, brzmiącą w tle pieśnią i nerwowymi krokami żałobników zacząć opuszczać mały wiejski kościółek w Starym Polesiu. Zza otwartych kościelnych drzwi słychać było podmuchy wiatru, uderzające o ziemię krople deszczu i dźwięki rozkładanych parasolek.
Dorian siedział, wpatrując się w miejsce, gdzie wpadł srebrny przedmiot. Przesiedział tak całą mszę, całkowicie zapominając o swoich zmartwieniach, a myśli skupiając na tym czy to faktycznie był zegarek dziadka i co z tym powinni zrobić? Trumna została zamknięta, a głupio było przerywać mszę. Milczał więc, czekając cierpliwie na zakończenie całej ceremonii.
Wtedy odwrócił powoli wzrok na swoją kuzynkę. Nie był pewien czy ona też to widziała, czy tylko jemu coś się przewidziało, ale coś mu się wydawało, że omamów nie miał.
- To dziwne, ale… - zaczął szeptem, nachylając się bliżej, by mogła go usłyszeć. - Wydawało mi się, że z trumny wypadł srebrny zegarek dziadka. Ten, z którym nigdy się nie rozstawał.
Zosia skinęła krótko głową. Potwierdzająco.
- Więc mieliśmy te same omamy - szepnęła wychylając się w stronę kuzyna. - Może… - urwała jakby niepewna tego co chciała zaraz powiedzieć. - Może powinniśmy go stamtąd zabrać. Lepiej my niż sprzątający kościelny. Nie wiem czy oddał by go później babci.
Serce załomotało Dorianowi szybciej. Przez chwilę poczuł się jak trzynastoletni chłopiec, który wraz ze swoją kuzynką wkradł się po mszy do kościoła, by spróbować mszalnego wina.
Być może właśnie to wspomnienie, a może w ogóle dziwna atmosfera Starego Polesia, przez którą czuł się, jakby cofnął się w czasie, sprawiło, że spojrzał na swoją kuzynkę tym jednym spojrzeniem, mówiącym “no pewnie!” na każde wyzwanie, które mu rzucała.
Rozejrzał się po kościele, nikogo już nie było. Przesunął się na skraj ławki i gestem pokazał, by Zosia zrobiła to samo.
- Nie wiem czemu, ale czuję się, jakbyśmy znowu robili coś niegrzecznego - powiedział z uśmiechem na twarzy, co kompletnie nie pasowało do pogrzebowej atmosfery. Mogło się wydawać, że całkowicie zapomniał o powodzie, dla którego znaleźli się w kościele. - Chodź, zanim ktokolwiek zauważy, że znowu się ociągamy! - szepnął ponaglająco, po czym ostrożnie ruszył w stronę stołu nakrytego obrusem.
Zosi nie było trzeba powtarzać dwa razy. Co to, to nie. Oczywiście odwzajemniła uśmiech, nieco nawet rozbawiona słowami kuzyna. Przetarła szybko policzki i ruszyła razem z nim.
Kilka uderzeń serca później dziewczyna uniosła delikatnie skraj obrusa by obydwoje mogli zajrzeć co też kryje się pod stołem w miejscu w którym widzieli upadający zegarek.
Dorian miał serce w gardle. Przez tych kilka chwil towarzyszyło mu wrażenie, że zaraz ktoś ich nakryje i będą musieli się tłumaczyć. Jakby zupełnie zapomniał, że oboje byli już dorosłymi ludźmi.
Spojrzał pod uniesiony przez Zosię obrus i na moment zamarł w bezruchu. Potem sięgnął tam ręką i po chwili trzymał w dłoni chłodny, błyszczący srebrny przedmiot z łańcuszkiem.
- Cholera… - mruknął tylko, spoglądając na kuzynkę.
- Stłukł się? - zapytała niepewnie Zosia, spodziewając się oczywiście najgorszego. Opuściła obrus i mimowolnie przejechała dłonią po zwisającym z rąk Doriana srebrnym łańcuszku, jakby sama chciała poczuć jego chłód.
Dorian chciał już odpowiedzieć, kiedy gdzieś za sobą usłyszeli jakiś szmer. Jastrzębiec odruchowo wcisnął przedmiot w dłoń Zosi, bo to ona była lepsza w ukrywaniu różnych rzeczy, po czym wstał i stanął twarzą w twarz z kościelnym Bronisławem - kolejnym wrogiem dzieci.
Przełknął głośno ślinę.
- Dzień dobry - powiedział, bo nic lepszego nie przyszło mu do głowy, podczas gdy chłodne spojrzenie niebieskich oczu lustrowało go od stóp do głowy.
Zosia zacisnęła dłoń z zegarkiem zarówno szybko jak i odruchowo. Idąc w ślad Doriana wstała i odwróciła się by stanąć twarzą w twarz z Bronisławem. W tym też momencie do jej oczu napłynęły łzy.
- Zgubiłam łaaa - łaaa - ńcuszek - ni to powiedziała, ni zaszlochała. - Tuuu przy dziaa - dzaa - dku. - Zaś po tych słowach zrobiła kroczek w stronę Doriana chcąc bez jego pozwolenia wtulić się w jego ramię.
Dorian natomiast zaczął zastanawiać się czy jego kuzynka udawała, czy rzeczywiście zaczęła szlochać. W każdym razie nie mógł oderwać wzroku od pooranej zmarszczkami twarzy kościelnego Bronisława.
Mężczyzna świsnął nosem, wdychając powietrze, a potem jeszcze raz, wypuszczając je z powrotem.
- Muszę tu posprzątać - burknął, przenosząc swoje spojrzenie na Zosię. - Przeszkadzacie - dodał niemiło, opierając się o kij od miotły.
Dorian zmarszczył brwi, a potem zdał sobie sprawę, że najlepiej byłoby, gdyby opuścili kościół.
- Taaaak - zaczął, drapiąc się po policzku. - W takim razie nie będziemy przeszkadzać. Miłej pracy i, eeee, miłego dnia. Chyba.
Odwrócił się i pociągnął Zosię za sobą ku wyjściu z kościoła, nie chcąc dłużej mieć do czynienia z kościelnym. Gdy tylko przekroczyli jego próg Zosia momentalnie przestała płakać. Spojrzała za to przepraszająco na kuzyna przecierając przy tym oczy. Sama nie wiedziała co w nią właściwie wstąpiło. Nagłe pojawienie się kościelnego i chęć ochrony własności dziadka po prostu popchnęły ją do takiej a nie innej próby wyjścia z sytuacji.
- Kiedyś przykleję mu pod każdą ławkę gumę - powiedziała szeptem.
Dorian spojrzał na nią z uśmiechem.
- Najważniejsze, że nie sprzeda zegarka za butelkę gorzałki - powiedział. - Swoją drogą, ciekawe jak wypadł z trumny. Myślisz, że powinniśmy oddać go babci?
Zastanawiał się, bo musiał przyznać, że było to niezwykle ekscytujące, posiadać przedmiot, którego dziadek zawsze pilnował jak oka w głowie. Pamiętał, że nigdy im nie wolno było nawet dotknąć srebrnego łańcuszka, a gdy pewnego dnia udało im się wykraść na chwilę zegarek, zostali odesłani z powrotem do swoich domów (ku niezadowoleniu rodziców Doriana).
- Hmmm… - mruknęła Zosia, zamiast udzielić odpowiedzi. Wysunęła dłoń z zegarkiem otwierając ją. - Dobre pytanie… O, popatrz. On chyba nie działa.
- Nie działa? - zdziwił się Dorian, spoglądając znad ramienia Zosi na zegarek. - Myślisz, że to przez upadek? Może bateria się wyczerpała?
Dziewczyna potrząsnęła zegarkiem. Często ludzie potrząsali zepsutymi rzeczami jakby to miało w czymś pomóc. Oczywiście to nie pomagało. W tym wypadku również.
- Sama nie wiem. A może ktoś go wyłączył, albo trzeba nastawić, albo… hmm. - Zaczęła przewracać przedmiot w dłoni. - Ale jakby co to nie dam babci takiego niedziałającego, nie?
Dorian wpatrywał się z fascynacją na srebrny zegarek ich wspólnego dziadka. Dopiero silny grzmot wyrwał go z zamyślenia. Wiatr zawiał, a deszcz nawet nie zamierzał ustąpić. Zrobiło się nawet chłodno.
- Może… Może wystarczy przekręcić tym? - spytał, wskazując na niewielkie pokrętło na boku przedmiotu.
Piorun rozdarł szarobure niebo.
- Ale pogoda… - Zosia skomentowała burzące się niebo w tym samym czasie przekręcając pokrętło w prawo w lewo… - Nie działa. Może Ty spróbuj? - Wysunęła dłoń z zegarkiem w stronę kuzyna.
- Myślisz, że mam jakieś magiczne dłonie? - zapytał z rozbawieniem, ale sięgnął po zegarek.
Zdążył go jedynie dotknąć opuszkami palców, kiedy powietrze wokół nich zaczęło jakby wirować. Jakby tego było mało, oni sami musieli zacząć kręcić się wkoło z zawrotną prędkością, bo całe otoczenie zawirowało i już przypominało jedynie krajobraz za oknem rozpędzonego samochodu.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline